W ostatnim czasie francuscy twórcy poczuli pragnienie powrotu do czasów swej młodości. W zeszłym roku w słabo obsadzonym Cannes brylował Ruben Campillo ze swoimi “120 uderzeniami serca”, teraz w jego ślady poszedł Christophe Honoré, tworząc film, który może być potraktowany jako spin-off zdobywcy Nagrody Jury w 2017 roku.
“Sorry Angel”, to dziejąca się na początku lat 90. historia dwóch kochanków, a przy tym szerzej o całym pokoleniu. Jacques (rewelacyjny Pierre Deladonchamps, obsadzony w ostatniej chwili po rezygnacji Louisa Garrela) to niespełna czterdziestoletni pisarz. Wciąż przystojny i pewny siebie mimo nabytych podczas hulaszczego życia chorób. Teraz chcąc się ustatkować wychowuje sześcioletniego syna Loulou, mieszkając w centrum Paryża ze swoim starszym przyjacielem, znanym dziennikarzem. Arthur to wciąż szukający swojej tożsamości dwudziestokilkulatek z bretońskiego Rennes. Związek chłopaka z Nadine powoli chyli się ku upadkowi wraz z jego kolejnymi gejowskimi romansami. Starszy z bohaterów przyjeżdża do Rennes na nagranie programu o literaturze, młodszy włóczy się po mieście bez celu. Obaj spotykają się na tym samym pokazie kinowym. Reszta jest już historią.
Honoré, często uciekając się do teledyskowej formy, dynamicznie skacząc w czasie i przestrzeni (przez co film w pierwszym akcie zdaje się kompletnie niejasny), opowiada nam historię o miłości, tożsamości, wierności, przyjaźni, umieraniu i nadziei. Mnogość poruszanych tematów jest iście imponująca zważywszy na banalność konceptu wyjściowego.
Duża w tym zasługa świetnego scenariusza. Francuz nie sili się na ułatwianie widzowi podążania za akcją oraz nie zważa na ograniczenia czasu i przestrzeni. Pokazuje nam urywki, istotne fragmenty z życia bohaterów – klocki, które samemu musimy złożyć. Dzięki wycięciu mniej znaczących scen znalazło się miejsce na nakreślenie sylwetek protagonistów. Na pokazanie widzom ich sił, słabości, upodobań, emocji. To jeden z najlepszych skryptów, z jakimi miałem do czynienia w ostatnim czasie. Obraz jest także przepełniony humorem zbudowanym wokół przekomarzanek różniących się charakterami postaci – lekkoducha Jacques’a i romantyka Arthura, wyraźnie starszego i spoglądającego na młodych z pewnym politowaniem. Gagi oraz komizm słowny powodowały na sali częste wybuchy głośnego śmiechu. Honoré, opowiadając nie mniej pozbawioną nadziei historię niż Campillo, nie nasyca jej takim patosem i wysokimi tonami, co wszystkim wychodzi na dobre.
Produkcja ta kontynuuje coraz bardziej powszechną we francuskim kinie tendencję do ignorowania klasowości społeczeństwa. Nie jest to tak ewidentne jak u tworzącego fresk całego ruchu społecznego Campilli, jednak wciąż warte odnotowania. To opowieść o artystach, o sztuce, paryskich mieszkaniach i wycieczkach do Amsterdamu. Dzięki temu, że scenariusz powstawał w oparciu o wspomnienia Honoré, udało mu się zachować autentyczność i nie popaść w żadną przesadę.
To zdecydowanie najlepszy francuski film jaki widziałem, przynajmniej od czasu weneckiego “Frantza” sprzed dwóch lat i nie dziwię się uznaniu, jakie zdobył wśród ojczystych krytyków.
Sorry Angel
Tytuł oryginalny: Plaire aimer et courir vite
Rok: 2018
Gatunek: Melodramat
Reżyser: Christophe Honoré
Występują: Vincent Lacoste, Denis Podalydès, Pierre Deladonchamps i inni
Ocena: 4/5
Tytuł oryginalny: Plaire aimer et courir vite
Rok: 2018
Gatunek: Melodramat
Reżyser: Christophe Honoré
Występują: Vincent Lacoste, Denis Podalydès, Pierre Deladonchamps i inni
Ocena: 4/5