Recenzja serialu “Seria niefortunnych zdarzeń” (sezon 2)

czyli o tym jak dwulatka zostaje sekretarką, okulary potrafią odmienić człowieka, a sport to zdrowie.

W sezonie drugim, hrabia Olaf wciąż próbuje przejąć majątek sierot Baudelaire, a w późniejszych odcinkach stawka zostaje nawet podwojona. Odkrywa on bowiem kolejne rodzeństwo osierocone w pożarze – Bagiennych. Zachowano świetny schemat znany z poprzedniego sezonu: jednemu tomowi książki odpowiadają dwa odcinki serialu. Neil Patrick Harris, utrzymuje poziom swojej kreacji, jednak jego charakteryzacje są nieco mniej widowiskowe. Postacie, za które podaje się hrabia Olaf wymagają mniej spektakularnych metamorfoz – wystarcza lekarski fartuch czy okulary zasłaniające monobrew. Harris prezentuje także swoje umiejętności w zakresie piosenki aktorskiej. Oprócz, tradycyjnie już, zmieniającej się nieznacznie czołówki, wykonuje on kilka utworów w samych odcinkach. Są one przyjemnie brzmiące w chwili słuchania, jednak nie zapadają w pamięć na dłużej.

Poziom absurdu jest jeszcze wyższy. Z tym, że nie jest to absurd, który zaburza logikę historii, a taki, którego nie powstydziłby się Wes Anderson. “Seria niefortunnych zdarzeń” przyjmuje koncepcję rzadko wykorzystywaną w dziełach kultury. Zazwyczaj z wiekiem przychodzi mądrość i doświadczenie, a zagłębiając się w losy Baudelaire’ów, ma się wrażenie, że im człowiek starszy, tym głupszy. Dzieci są bohaterami błyskotliwymi i inteligentnymi. Potrafią przejrzeć intrygi Olafa, przewidzieć jego działania i na czas im zapobiec. Natomiast dorośli… Większość z nich daje się bardzo łatwo oszukać i nie trafiają do nich żadne argumenty przemawiające na korzyść rodzeństwa. Wierzą w niewyobrażalne bzdury (jak fakt, że kilkuletnie Słoneczko jest mordercą) i wydaje się, że nie zauważają, co dzieje się wokół nich. Tak więc w drugim sezonie sieroty trafiają kolejno do szkoły z internatem (z jakże uroczą maksymą “memento mori”); bogatego przyjaciela rodziców i jego żony, która ślepo podąża za modami; wioski, która ma je wychować, szpitala i cyrku. Daje to szeroki wachlarz możliwości wykorzystania przestrzeni, z którego twórcy faktycznie zrobili dobry użytek. Otoczenie nadaje klimat poszczególnym odcinkom. Szkoła wydaje się być zimna i surowa, wcale nie zachęcająca i opiekuńcza. Apartament bogaczy jest w stylu art deco i złotych lat 20.,a już przy wejściu właściciel częstuje Martini. Wioska wygląda jak wyjęta z Westernu i ogrywa motywy rady starszych i społecznego wymierzania sprawiedliwości. Wolontariusze podejmują żałosne próby rozweselenia pacjentów w przygnębiającym szpitalu, a opuszczone wesołe miasteczko wygląda jak z horroru.

Na uwagę zasługuje przepiękny język, którym napisane są dialogi. Lepiej można to zauważyć w oryginalnej wersji językowej, bowiem polskie oryginalne tłumaczenia Netflixa czasem nie są w stanie oddać wszystkich językowych niuansów i przez to serial może odrobinę stracić w oczach widzów. Wypowiedzi często są skonstruowane w języku quasi oficjalnym, dzieci mówią wysublimowaną angielszczyzną – co, zważając na to, że nie wiadomo zbyt wiele o rodzicach, może wskazywać na pochodzenie z wyższych sfer. Jednak największym kunsztem oratorskim odznacza się postać Lemony’ego Snicketa, narratora łamiącego czwartą ścianę. Niejednokrotnie tłumaczy on trudne słowa, wyrażenia idiomatyczne czy związki frazeologiczne, które poparte są obrazowymi przykładami.

“Seria niefortunnych zdarzeń” w zręczny sposób operuje groteską i wspomnianym wcześniej absurdem. Jest w stanie utrzymać specyficzny, podtrzymany przez wszystkie odcinki nastrój. Serial ma określoną estetykę, którą może nie wszystkich sobie zjedna. Także humor często jest czarny i niedorzeczny.

Pod względem fabularnym, druga seria dostarcza więcej informacji na temat przeszłości Baudelaire’ów. Dzieci dowiadują się coraz więcej o swoich rodzicach i ich przyjaciołach i nawet narrator staje się bardziej skłonny do opowieści o starych dobrych czasach. Gdy już, już myślimy, że rozwiążą się zagadki poprzedniego pokolenia, brutalnym ciosem jest koniec sezonu. Przy czym trzeba przyznać, że w większości sytuacji będących zagrożeniem dla sierot, napięcie to raczej kwestia umowna. Wiadomo, że genialne dzieci wyjdą cało z każdej opresji i nie taki straszny hrabia Olaf, jak go malują. Niewątpliwie zaletą, która zatrzymuje przy serialu na dłużej jest mnogość postaci. Każda z nich to indywiduum. Zaczynając od trupy antagonisty, na przypadkowych pracownikach odwiedzanych obiektów kończąc. Nawet bohaterowie występujący jedynie w dwóch odcinkach mają w sobie coś intrygującego, a ich charakteryzacje dopięto na ostatni guzik.

Odkryciem tego sezonu stała się dla mnie Sara Rue. Pojawia się już w pierwszych odcinkach jako szkolna bibliotekarka, aby w kolejnych systematycznie kraść każdą scenę, w której występuje. Od początku sympatyzuje z sierotami i ze wszystkich sił próbuje im pomóc, wplątując się przy tym w działanie tajnej organizacji. Jej stylizacja jako wróżbitki w cyrku ma w sobie coś niezwykle magnetycznego i tajemniczego. Postać jest bardzo pozytywna i charyzmatyczna, nic więc dziwnego w tym, że widzowie kibicują jej w walce ze złym hrabią.

Drugi sezon “Serii niefortunnych zdarzeń” to bardzo udana kontynuacja. Nie odbiega od pierwszej serii ani na płaszczyźnie wykonania, ani tym bardziej poziomu merytorycznego. Zarówno dziecięcy, jak i dorośli aktorzy tworzą oryginalne postacie. Niewątpliwie plusem jest tu scenografia. Produkcja klasyfikowana jest jako familijna, ale absolutnie nie sprawia wrażenia infantylnej, a ja już ostrzę zęby na kolejne odcinki, bowiem zostało jeszcze kilka książek czekających na ekranizację.

Ania Wieczorek
Ania Wieczorek
Seria niefortunnych zdarzeń

Seria niefortunnych zdarzeń


Rok: 2018

Gatunek: familijny, przygodowy

Występują: Neil Patrick Harris, Malina Weissman, Louis Hynes

Ocena: 4/5