Osobliwa Piątka Tima Burtona – zapowiedź sekcji Tofifest 2023

Już w najbliższy wtorek 27 czerwca rusza 21. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. W tym roku po raz pierwszy Pełna Sala jest oficjalnym partnerem imprezy, gdyż objęliśmy patronatem sekcje poświęcone klasyce kina – Osobliwą Piątkę Tima Burtona oraz przegląd horrorów wytwórni Universal z lat 80. w ramach Kina Zamkowego. Co będzie można zobaczyć na festiwalu i dlaczego warto się wybrać z tej okazji do Torunia? Dziś opowiemy o pierwszej z wymienionych kategorii.

Toruńscy selekcjonerzy wybrali najbardziej charakterystyczne dzieła mistrza gotycko-barkowej komediowej grozy. Już we wtorek o godzinie 17 w sali Cinema City przy ulicy Czerwona Droga pokazany zostanie Jeździec bez głowy, nagrodzona Oscarem za kostiumy adaptacja opowiadania Legenda o Sennej Kotlinie Washingtona Irvinga z 1820 roku. W oryginale był to krótki tekst, w którym młody nauczyciel Ichabod Crane przybywa do małego miasteczka i podczas kolacji swoim talentem wokalnym i tanecznym próbuje zdobyć serce pięknej Katriny. Wyśmiewa także swojego konkurenta Broma van Brunta, który opowiada o wyczynach w walce i spotkaniu z tajemniczym Jeźdźcem bez głowy. Po imprezie Ichabod wychodzi w noc, gdzie spotyka jeźdźca i przepada bez śladu. Pierwotnie Paramount planował zmienić tę kultową historię grozy w tani slasher.

Gdy w 1993 roku zaczynano prace, za kamerą miał stanąć uznany ekspert od charakteryzacji i efektów specjalnych Kevin Yagher, legenda kina grozy – autor charakteryzacji m.in. Freddy’ego Kruegera czy projektu Laleczki Chucky. Prace posuwały się jednak powoli, a Yagher, niemający większego doświadczenia na reżyserskim stołku (równolegle zrealizował swój jedyny ukończony samodzielny projekt – czwartą część Hellraisera, lecz końcowy efekt został tak mocno przemontowany, że Yagher odmówił podpisania się pod nim), wciąż kłócił się z producentami i ekipą. W efekcie odebrano mu film, a w czerwcu 1998 roku przekazano Burtonowi, jednocześnie znacznie zwiększając budżet – ostatecznie całość kosztowała ponad 70 mln dolarów.

Możliwe, że kluczową przyczyną, przez którą, na szczęście dla światowego kina, nie udał się projekt „taniego slashera na VHS”, była decyzja o zatrudnieniu jako scenarzysty młodego i anonimowego wtedy, Andrew Kevina Walkera. Ten absolwent Penn State na początku lat 90. zajmował się głównie spacerami po studiach filmowych i przekonywaniem producentów do zrealizowania jego debiutanckiego scenariusza, thrillera o nazwie…. Siedem. Gdy zasiadał do pisania, na zlecenie Paramountu, Jeźdźca bez głowy, film ten miał powstać dla New Line Cinema, a reżyserem wybrany został Jeremiah Chechik, początkujący wtedy twórca, będący na fali po wielkim sukcesie … W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju. Nie dogadał się jednak z Walkerem, a dwa lata później David Fincher stworzył jeden z najważniejszych kryminałów ostatnich dekad. Przez sześć lat powstawania Jeźdźca bez głowy Andrew Kevin Walker urósł do  jednego z najważniejszych nazwisk kina gatunkowego napisał przeboje Elektroniczna ruletka (1994, John Flynn), Kryjówka diabła (1995, Brett Leonard) i 8 milimetrów (1999, Joel Schumacher), a jako scriptdoctor poprawiał teksty do Gry i Fight Clubu Davida Finchera czy Event Horizon Paula W.S. Andersona. Niestety nie poznamy nigdy pierwotnych założeń bezkompromisowego Walkera wobec adaptacji Legendy o Sennej Dolinie, gdyż na polecenie Burtona tekst został ocenzurowany z ostrzejszych scen przemocy przez Toma Stopparda, będącego wtedy na fali po Złotym Lwie za Rosencrantz i Guildenstern nie żyją i Oscarze za Zakochanego Szekspira.

Końcowy produkt jest jednak po pierwsze wartą obejrzenia na wielkim ekranie audiowizualną ucztą. Poza dopracowanymi w najdrobniejszych szczegółach charakteryzacjami Yaghera na efekt końcowy składają się niezapomniane zdjęcia zamglonej głuszy, autorstwa samego Emmanuela Lubezkiego, doprawione baśniową ścieżką dźwiękową Danny’ego Elfmana. W głównej roli wystąpił Johnny Depp, wtedy już ulubiony aktor Burtona, o którym wspomnimy w tym tekście jeszcze parę razy, a na ekranie towarzyszą mu m.in. Christina Ricci i Miranda Richardson.

Dzień później, o 21:30 w CKK Jordanki, pokazana zostanie Duża ryba (2003), przez wielu uważana za ostatnie arcydzieło w karierze amerykańskiego twórcy. Po raz kolejny Tim Burton wziął tu na tapet głośne dzieło amerykańskiej literatury, tym razem współczesnej. Powieść Daniela Wallace’a, uważana za czołowe dzieło amerykańskiego realizmu magicznego, stanowi inspirowaną Odyseją Homera i Ulissesem Jamesa Joyce’a opowieść o walce z traumami poprzez baśnie i o poszukiwaniu drogi do zrozumienia między Telemachem a Odyseuszem, czyli synem a ojcem. Ponownie Burton nie był pierwszym kandydatem na reżyserski stołek, pierwotnie film zrobić miał Steven Spielberg, ten jednak na szczęście porzucił projekt na rzecz Złap mnie, jeśli potrafisz.

Pierwszą decyzją Burtona było zastąpienie pierwotnie mającego grać główną rolę Jacka Nicholsona duetem Ewan McGregor – Albert Finney, którzy w postać syna mieli się wcielać wspólnie, w różnych latach jego życia. Powrócili także stali współpracownicy Burtona – montażysta Chris Lebenzon i kompozytor Danny Elfman, który za swoją pracę nominowany został do Oscara. Chociaż opowieści ojca inspirowane są gotyckimi baśniami i opowiadaniami grozy, Duża ryba stanowi ewidentne odejście reżysera od gatunku horroru. Jest to także jeden z jego najbardziej osobistych projektów: w latach 2000-2002 Tim Burton stracił obydwoje rodziców i jak sam często powtarzał w wywiadach, pragnienie ich zrozumienia oraz zatrzymania o nich pamięci towarzyszyło mu w trakcie prac nad tym filmem.

W czwartek o 19:15 w CKK Jordanki cofniemy się w przeszłość, do 1988 roku, wraz z Sokiem z żuka. Pierwszy artystyczny sukces Tima Burtona stał się możliwy dzięki gigantycznym pieniądzom zarobionym w USA przez jego, zapomnianą już, Wielką przygodę Pee Wee Hermana z 1985 roku. Kasowy sukces debiutu zaowocował tym, że Warner Bros zatrudniło go do tworzenia scenariusza nowego Batmana, lecz start produkcji wciąż się odsuwał w czasie. W tym samym czasie Burton zalewany był kolejnymi mało ambitnymi propozycjami, takimi jak Koń mądrzejszy od jeźdźca, przezabawna komedia o brokerze giełdowym, który jako asystenta zatrudnia gadającego konia (ostatecznie film zrealizował Michael Dinner, a produkcja zyskała sławę jako jedna z najmniej zabawnych wysokobudżetowych komedii w historii). Jego uwagę przykuł wtedy krwawy horror napisany przez Michaela McDowella, a wyśmiany wcześniej w Universalu. Pierwotnie Sok z żuka miał być brutalną opowieścią klasy B, w której szczegółowo opisywano najpierw śmierć małżeństwa Maitlandsów, a następnie ekshumowanie przez ich duchy ciała pochodzącego z bliskiego wschodu gwałciciela mordercy, który w widowiskowy sposób miał wyrwać życie z czteroosobowej (pierwotnie) rodziny Deetzów m.in. dusząc dziecko i wykorzystując seksualnie Lydię.

Burton wspólnie z wybranym przez siebie scenarzystą Warrenem Skaarenem (z którym w tym samym czasie tworzył wspomnianego Batmana) zmienili ten charakteryzujący się odwróconą perspektywą slasher w szalony hołd dla B-klasowego kina, które kształtowało psychikę całego pokolenia amerykanów w latach 50 i 60. Zrealizowane za ledwie milion dolarów praktyczne efekty specjalne, z szerokim wykorzystaniem animacji poklatkowej, do dziś zapierają dech w piersiach, zwłaszcza za sprawą restauracji sprzed kilku lat. Reżyser chciał, by całość wyglądała tanio i wydawała się niezamierzenie zabawna, co osiągnięte zostało m.in. dzięki wielkiej ilości pastelowych barw i ekspresyjnej mimice aktorów oraz zastosowanych masek.

Sok z żuka jest dziś prawdopodobnie najbardziej kultowym komediowym horrorem w historii kina i najlepszym dziełem Tima Burtona. Osiągnięte to zostało dzięki wielkiej kreatywności, ale także gigantycznemu stężeniu talentów po obu stronach kamery. Aktorskie występy Michaela Keatona, Winony Ryder, Geeny Davis, czy Aleca Baldwina, baśniowa muzyka Danny’ego Elfmana, czy scenografia i charakteryzacja Bo Welcha, to wszystko na pewno znacie już z wielokrotnych seansów w telewizji. Lecz dopiero ekran kinowy pozwala w pełni docenić kunszt każdego elementu.

Tego samego dnia o 21:00 zobaczymy także Edwarda Nożycorękiego, autobiograficzną fantazję Burtona na temat jego własnej młodości, połączoną z motywami filmowych opowieści o potworach odrzutkach – Dzwonnikiem z Notre Dame (1923, Wallace Worsley), Upiorem w operze (1925, Rupert Julian), Frankensteinem (1931, James Whale), King Kongiem (1933, Merian C. Cooper) i Upiorem z Czarnej Laguny (1954, Jack Arnold). Pomysł na film zrodził się w głowie Burtona po tym, gdy ten ujrzał swój dziecięcy rysunek, gdzie swoją samotność na amerykańskim przedmieściu przedstawił właśnie w postaci szczupłego mężczyzny z ostrzami zamiast palców. Nie umiejąc pisać, postanowił zatrudnić do przekłucia pomysłów w tekst autorkę Caroline Thompson, która kilka lat wcześniej zadebiutowała głośną powieścią First Born o abortowanym płodzie, który powraca do życia i mści się na matce i lekarzu. To właśnie ten utwór przekonał reżysera do współpracy.

Wielu aktorów nie wierzyło w ten projekt, Tom Hanks wolał wystąpić w Fajerwerkach próżności Briana de Palmy (czy ktokolwiek z was pamięta ten obraz?), Gary Oldman uznał całość za absurdalną, a dla Toma Cruise’a zakończenie było zbyt pesymistycznie. Ostatecznie padło na Johnny’ego Deppa, dla którego ten występ miał się stać przepustką do uznania za wielkiego aktora, który to status ostatecznie potwierdzi cztery lata później wspaniałym występem w innym filmie Burtona. To jeden z bardziej przyziemnych i opartych na emocjonalności obrazów reżysera. Wylewając na ekran cząstkę samego siebie, pozbył się własnych nożyc horrorowej groteski, opierając całość na równie prostych, co rozdzierających i uniwersalnie zrozumiałych alegoriach. Edward Nożycoręki stanowi także ostatnią kreację w karierze największego dziecięcego idola Burtona – Vincenta Price’a, który umrze niecałe trzy lata po premierze. 

W weekend w Toruniu wprowadzi nas Ed Wood (1994), nietuzinkowa baśń o miłości do kina, która w CKK Jordanki pokazana zostanie w sobotę o 21:30. Pod wieloma względami jest to projekt powstający zgodnie z późniejszym stałym schematem Burtona. Adaptacja książki (Nightmare of Ecstasy: The Life and Art. Of Edward D. Wood Jr. Rudolpha Greya), zmieniona w scenariusz przez fascynatów pragnących przełomu w swoich karierach (duet Scott Alexander i Larry Karaszewski, wtedy uwięzieni w niszy z metką „ekspertów od kina familijnego, po napisaniu dwóch części Kochanego urwisa), którą pierwotnie miał zrealizować ktoś inny (Michael Lehmann, który jednak zrezygnował wobec przedłużających się prac nad komedią Odlotowcy z Brendanem Fraserem i Adamem Sandlerem). Z drugiej strony to jedna z ledwie dwóch biografii w jego karierze (równo 20 lat później powstaną Wielkie oczy o malarce Margaret Keane), jedyny (poza Osobliwym domem pani Peregrine z 2016 roku) projekt bez udziału kompozytora Danny’ego Elfmana, a także pierwsza i jedna z nielicznych porażek finansowych. Pierwotnie czarno biała artystyczna biografia nieznanego reżysera nie przyciągnęła do kin tłumów, lecz ekstatyczne recenzje, przezabawny scenariusz czy czysta forma miłości do X muzy sprawiły, że w kolejnych latach film obrósł kultem.

Tim Burton, który sam był fanem twórczości Eda Wooda, zafascynował się tym, jak tamten mimo ograniczonego warsztatu i budżetu pisał w swoich listach o Planie 9. z kosmosu niczym o nowym Obywatelu Kane’ie. Dodatkowo w relacji między reżyserem a Belą Lugosim (którego w filmie w niezapomniany sposób odtworzył Martin Landau) dopatrywał się odbicia swojej znajomości z idolem z dzieciństwa – Vincentem Pricem. Całkowicie ogarnięty ideą realizacji filmu, wobec oporu studia Columbia przeniósł projekt do Disneya, zrzekając się własnego wynagrodzenia, a w scenariuszu miał nie umieścić żadnej poprawki. Muzykę napisał Howard Shore, całości nadając bardziej poważny wymiar, niż zwyczajowe ścieżki dźwiękowe Elfmana. Chociaż znajomi i rodzina Eda Wooda powtarzają, że filmowy portret nie ma nic wspólnego z prawdziwym człowiekiem, to nie da się zaprzeczyć, że ich przodek nie mógł otrzymać lepszej laurki – prawdziwego pomnika magii i potęgi wyobraźni. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas