Opowieść wigilijna – recenzja filmu „Trzy twarze” – Cannes 2018

Jafar Panahi przed ośmioma laty usłyszał wyrok 20 lat zakazu pisania scenariuszy i reżyserowania filmów, a także opuszczania kraju. Od tego czasu jego domowa kolekcja wzbogaciła się o Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszy scenariusz („Pardé”), Złotego Niedźwiedzia („Taxi-Teheran”), a teraz dodatkowo Złotą Palmę za najlepszy scenariusz. Co takiego jest w Panahim, że pod wpływem ograniczeń jego kariera przyspieszyła zamiast zwolnić? I jak w jego nowe kino wpisują się nagrodzone w Cannes „Trzy twarze”?

Po aresztowaniu i wyroku Panahi całkowicie zmienił swoje dotychczasowe metody twórcze oraz odkrył talent aktorski. Tak zwane „niefilmy” (od tytułu „To nie jest film” – półdokumentalnego obrazu, pierwszego po wyroku, przemyconego w 2011 roku na pendrive’ie ukrytym w torcie na festiwal w Cannes) cechowały się ascetyczną formą, dokumentalną (często ukrytą) kamerą, akcją zamkniętą w małej przestrzeni i zachowującą zasadę trzech jedności. Głównym bohaterem zawsze jest sam reżyser, a większość obsady stanowią amatorzy. Sedno tych filmów stanowiło umiejętne zacieranie granicy między fikcją a rzeczywistością. Co się dzieje naprawdę, a co jest elementem scenariusza?

W „Trzech twarzach” twórca przełamuje część dotychczasowych ograniczeń dzięki temu, że akcja zostaje przeniesiona na prowincję. W ojczystych dla reżysera górach Wschodniego Azerbejdżanu, na północnym zachodzie Iranu, ekipa nie musiała się ukrywać obawiając nagłej interwencji policji. Uzyskana dzięki temu wolność ewidentnie zafascynowała i zawładnęła reżyserem. Mimo początku typowego dla „niefilmu” (jedna kamera, skierowana w aucie na pasażera – jak w berlińskim „Taxi-Teheran”, ciągłe podawanie w wątpliwość, czy to co się dzieje jest prowokacją artysty czy prawdą etc.) dość szybko wszelkie niepewności zostają rozwiane przez sposób filmowania. Auto widzimy z boku, bohaterów rozmawiających na poboczu – z wielu ujęć. Im dalej w las tym bardziej widowiskowe i wyrafinowane estetycznie rozwiązania są stosowane. Jednak scenariusz wciąż usilnie serwuje widzowi mrugnięcia okiem, jakoby całość miała nie być jedynie fabułą, co przeszkadza w pełnym zanurzeniu się w oglądane wydarzenia i co chwila wytrąca z rytmu. Na szczęście to jedna z niewielu łyżek dziegciu w filmowej beczce miodu.

Niczym u Hitchcocka produkcja rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, w tym przypadku amatorskiego nagrania próby samobójczej młodej dziewczyny, której rodzina uniemożliwiła zostanie aktorką. Filmik za pośrednictwem Panahiego trafia do czołowej aktorki serialowej Behnaz Jafari. W materiale zostaje wywołana jako winna tragedii przez swoją bierność i wstrząśnięta decyduje się wyruszyć z reżyserem na wyprawę w celu znalezienia autorki.

Jest to niewątpliwie najambitniejszy scenariusz Panahiego od czasu wyroku, a być może w całej karierze. Artysta wychodzi z założenia, że o życiu codziennym w dawnej Persji, absurdach i dramatach temu towarzyszących on i jego krajanie opowiedzieli już wszystko kilkukrotnie,. Tym razem dostajemy coś większego. Pod płaszczykiem kolejnej opowieści o tym, że w konserwatywnym społeczeństwie ludzie też są pomysłowi, też mają swoje potrzeby, a ortodoksyjny islam w narodzie występuje tylko w propagandzie, reżyser opowiada o irańskiej kinematografii. Sytuację przed rewolucją symbolizuje postać dawnej aktorki i tancerki., która po wydarzeniach 1979 roku musiała uciec na prowincję, a także znajdującego się na przymusowej emigracji gwiazdora kina akcji. Współczesność to oczywiście wspominana już Jafari, czyli jednocześnie ikona telewizji, jak i aktorka zaangażowana w tworzenie aktualnego kina irańskiego (grała jedną z głównych ról w „Tablicach”, wyróżnionych nagrodą jury w Cannes w 1999 roku). Przyszłość to Marziyeh Rezaei – domniemana samobójczyni.

Niczym u Dickensa w “Opowieści wigilijnej” każdy duch ma swój charakter i sposób przedstawiania. Przeszłość jest ukryta, przed kamerą, miga tylko w jednej scenie, a to i tak w dużej odległości. Jest dostojna i pewna siebie, ale też pogardzana, odrzucona, wygnana i osamotniona. Pamiętają o niej nieliczni, ale dla tych, którzy ją odwiedzą, ma zawsze posiłek, uśmiech i opiekę. Teraźniejszość jest sympatyczna, ale też wyrachowana. Uwielbiana przez wszystkich, nie zawsze radzi sobie z odpowiedzialnością, jaka jest na nią nakładana, ale umie wykorzystać swoje walory do nagięcia rządzących światem reguł. Otacza opieką przyszłość, która jest ulotna i niepewna.rzez długi czas zadawane jest nam pytanie, czy w ogóle istnieje. Jest też bezsilna i zmęczona codzienną walką i brakiem szacunku do niej. Zwraca się ku historii i współczesności, poszukuje jakiegokolwiek wsparcia.

Twórca „Białego balonika” ponownie zwraca się ku Barejowskiemu absurdowi. Kuriozalne rozmowy, niespodziewane dzieła ludzkiej myśli i absurdy tradycji są tu wszechobecne, a komediowa warstwa filmu mimo ważkości pierwszego aktu sprawia, że całość zyskuje także uniwersalny wymiar. Wszak przaśność i pomysłowość mieszkańców biednych i odciętych od dużych miast obszarów to temat eksplorowany i zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną. Tym, co wyróżnia Panahiego, jest jednak autentyczna miłość do swoich bohaterów i ich świata, jaka wylewa się z każdej sceny.

Nawet jeżeli „Trzy twarze” czasami starają się za bardzo, w scenariuszu dzieje się zbyt dużo i zbyt nagle, zbiegi okoliczności są zbyt fortunne, zdjęcia zbyt wyrafinowane, by film miał działać na jednej z istotnych płaszczyzn, a całość nie tak udana jak „Taxi-Teheran”, to wciąż oryginalne kino na nieoczywisty temat, a dodatkowo bardzo smacznie i lekko podane. Bardzo słuszna decyzja jury.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Trzy twarze


Rok: 2018

Gatunek: dramat

Reżyser: Jafar Panahi

Występują: Jafar Panahi, Behnaz Jafari, Marziyeh Rezaei i inni

Ocena: 3,5/5