Na co do kina #54: Cotygodniowy przegląd premier

Koniec roku szkolnego wyznacza zazwyczaj początek wakacji, choć w kinach zaczęły się one gdzieś w okolicach końca kwietnia, gdy premierowało Avengers: Wojna bez granic”. Dystrybutorzy nie ustają w staraniach, by zalać nas popcornową rozrywką; łatwą, miłą i przyjemną. W repertuarze dominuje kino gatunkowe i hollywoodzkie blockbustery. Jednak i w takim towarzystwie można odnaleźć perłę. W tym tygodniu jest nią chwalone już w Sundance Dziedzictwo. Hereditary”. O nim i o innych filmach wchodzących na polskie ekrany piszemy w naszym przeglądzie premier.

PREMIERA TYGODNIA: Dziedzictwo. Hereditary

WYBIERAMY SIĘ: W cieniu drzewa

INNE PREMIERY: Uprowadzona księżniczka, Dość!, Ocean’s 8

Pierwszy horror tego lata zapowiada się tak interesująco, że wybraliśmy go na premierę tygodnia. „Dziedzictwo. Hereditary” to pełnometrażowy debiut Ariego Astera. Amerykanin zyskał już spory rozgłos swoimi krótkometrażówkami. Reżyser najlepiej czuje się, opowiadając o tajemnicach, jakie skrywają na pozór zwyczajne rodziny. Bez skrupułów zagląda za zasłonę utkaną z rodzicielskich uścisków, pocałunków i uśmiechów na fotografiach, znajdując za nią mroczne tabu, napięte relacje i sprzeczne emocje. Podobne tematy porusza w swym pierwszym długim metrażu, w którym rodzina zmaga się ze stratą nestorki rodu. Kolejna tragedia, jaka dotyka Grahamów, nieuchronnie przybliża familię do odkrycia mrocznej tajemnicy, wystawiając na próbę ich wzajemne relacje. Jeśli myślicie, że widzieliście to już wiele razy, sięgnijcie po „The Strange Thing About the Johnsons” (2011) lub „Munchausena” (2013). A jeżeli nawet nie przekonają Was te niepokojące miniaturki Astera, może zrobią to wyśmienite recenzje „Hereditary”. 87/100 na Metacriticu i 90/100 na Rotten Tomatoes to nie przelewki. W tym przypadku chłód mrocznej sali kinowej jest obietnicą intensywniejszych przeżyć niż miejski żar topiącego się asfaltu czy skwierczący piasek plaży.

W cieniu drzewa
"W cieniu drzewa"

Islandia to wspaniały kraj. Chociaż liczba jego mieszkańców nie przewyższa populacji Lublina, są w stanie tworzyć muzykę, którą zachwycają się ludzie na całym świecie, wyselekcjonować drużynę piłkarzy będącą w stanie zaskoczyć Argentyńczyków na mistrzostwach świata czy tworzyć kino na światowym poziomie. Wszystko wskazuje na to, że „W cieniu drzewa” będzie kolejnym po „Baranach”, „Sercu z kamienia” czy „Wróblach” filmem z mroźnej wyspy, który poruszy widzów w całej Europie. W końcu 11 nominacji do Eddy zamienionych na 6 nagród od rodzimej Akademii nie może być przypadkiem. A jakie emocje wywołał na naszym redaktorze, Adrianie? Przeczytajcie krótką opinię:

Z czym kojarzy nam się czarna komedia? Sam często łapię się na tym, że oczekuję od gatunku makabry na wesoło. Jednak czerń okazuje się mieć różne koloryty jak w tym wypadku. „W cieniu drzewa” to społeczny dramat o ludzkiej niegodziwości. Perfidia bohaterów tworzy krąg upokorzeń, którymi raczą się na przemian, powoli ciągnąc wzajemnie na dno. Cóż w tym śmiesznego? Teoretycznie nic, wszakże jak tu się cieszyć z życiowych rozbitków. Jeżeli przemyśleć mechanikę działań postaci, znajdziemy mnóstwo absurdu sprawiającego, że może i z zaciśniętymi zębami, ale będziemy się uśmiechać nerwowo do tego, co widzimy. Film opisuje losy pojedynków toczących się w dwóch kręgach: zewnętrznym (między sąsiadami skłóconymi o tytułowe drzewo) oraz wewnętrznym (między małżonkami targanymi traumami ukrytymi w czeluściach mieszkań). Napięcie narasta, nienawiść gęstnieje, a aparaty państwowe zupełnie nie zostały zaprojektowane, by pomóc emocjonalnie upośledzonym postaciom, decydującym się brać sprawy w swoje ręce. To wstęp do ciekawego filmu, który jednocześnie nie ma ambicji, by być czymś większym. Rozumieć należy przez to, że nawet jeżeli składny i celny to obraz, brak w nim chociażby mocnych zwrotów akcji. Jeden motyw z udziałem psa nie starcza, by zrównoważyć całą masę przewidywalnych aktów zemsty. Ostatecznie wiadomo także, dokąd ten film prowadzi. To wszystko może moje narzekalstwo, bo mamy do czynienia z dziełem dobrym, jednak bardzo małym, stąd moje zapewnienie: na pewno nie odrzuci was ono zupełnie, ale mam wątpliwości, czy zapadnie w pamięć na dłużej.

Adrian Burz
Adrian Burz

W „Ocean’s 8” siostra Danny’ego Oceana (Sandra Bullock) planuje skok wszech czasów i w tym celu zbiera załogę złożoną z sześciu kobiet. Debbie Ocean wychodzi z więzienia i planuje kradzież diamentowego naszyjnika o wartości 150 milionów dolarów. Potrzebuje w tym celu pomocy swojej przyjaciółki Lou (popisowa rola Cate Blanchett), Amity (Mindy Kaling), Tammy (Sarah Paulson), Constance (Awkwafina), Nine Ball (Rihanna) i Rose (Helena Bonham Carter). Zespół spróbuje wykorzystać modelkę Daphne (Anne Hathaway) do noszenia diamentowego naszyjnika podczas imprezy modowej. Gary Ross sprawdza się jako reżyser heist movie, ale daleko mu do perfekcjonizmu Soderbergha. Ten drugi jest mistrzem w prezentowaniu mocnych stron każdej postaci, co pokazał choćby w ostatnim swoim filmie „Logan Lucky”. Niezależnie od pomysłu, filmy ukazujące skomplikowane i wymyślne skoki na kasyna czy banki niezmiennie intrygują. Jednakże kontynuacja zapewne uprzyjemni czas głównie fanom serii. Można rozminąć się z oczekiwaniami licząc na pokierowanie franczyzy w nowym kierunku.

Uprowadzona księżniczka
"Uprowadzona księżniczka"


Jak mało trzeba, by podbić publikę dziecięcą, pokazały już w tym roku „Gnomy rozrabiają”, „Piotruś Królik” czy ostatnio „Wyszczekani”. Zazwyczaj kolorowy i pełen atrakcji zwiastun puszczony przed renomowaną produkcją (jakiś Disney czy DreamWorks) wystarczy, by małolaty nie dały spokoju rodzicom. Trzeba iść do kina, kupić litry pepsi w kubku z twarzą ulubionego animowanego potworka, tonę popcornu i żelki. Najlepiej oczywiście, by bajka czy familijny film z dubbingiem mogły kojarzyć się z jakąś znaną serią. Tym tropem podążają twórcy ukraińskiej „Uprowadzonej księżniczki”. W designie (tanim, choć nie tragicznym) i fabule znajdziemy odniesienia do takich hitów, jak „Shrek”, „Zaplątani”, „Kraina lodu” czy „Merida waleczna”. Przygoda, jak przystało na animację dla szkrabów, nie jest przesadnie zawiła. Ot, chłopak z ludu podając się za rycerza zostaje wpędzony w kabałę, która zawiedzie go do innego wymiaru. Nie tylko będzie musiał stanąć twarzą w twarz z potężnym Czarnodziejem, ale powalczyć o względy tytułowej dziewczyny. I choć schemat goni tu schemat, to kilka momentów może wydać się zaskakujące. Choćby atak zombiaków odpierany z perspektywy POV (point of view – ujęcie imitujące spojrzenie z oczu głównego bohatera lub innej postaci), niektóre cięcia montażowe czy postać i kwestie dialogowe Kocura (w polskiej wersji językowej znakomicie udźwiękowionego przez weterana branży Wojciecha Paszkowskiego). Zresztą, pewnie jeśli macie dzieciaki, to i tak pójdziecie na opisaną produkcję.  

„Dość!” jest dramatem ze znamionami thrillera produkcji holenderskiej. Występują tam młodzi aktorzy, jednak większość z nich ma już za sobą debiut w rodzimych produkcjach (Tonko Bossen, Bente Fokkens, Joes Brauers). Film opowiada historię Sandera, który zna się z dwójką swoich najlepszych przyjaciół od lat. Przy zmianie szkoły do paczki dołącza jednak Emiel i sprowadza pozostałych chłopaków na złą drogę. Grupa przyjaciół zaczyna zamieniać się w gang. Nie mogło oczywiście zabraknąć wątku miłosnego – Sander podkochuje się w koleżance z klasy, Indrze. Gdy sprawy związane z działalnością gangu wymykają się spod kontroli, tylko ona wierzy w niewinność chłopaka. Indra wykazuje zrozumienie, ponieważ z racji na jej chorobę (mononukleozę) ludzie często myślą, że histeryzuje i nie chcą wierzyć jej słowom. Już w ten weekend dowiemy się, czy ta intryga została dobrze poprowadzona i czy Sander faktycznie jest niewinny.