Na co do kina? Cotygodniowy przegląd premier #27

Po tygodniu proponującym naprawdę ciekawe opcje, trafił nam się dużo bardziej ubogi. Najwyraźniej dystrybutorzy już robią w kinach miejsce na najnowszą część Star Wars, która prawdopodobnie będzie niepodzielnie rządzić w kinach już do końca roku. Mimo wszystko przyjrzeliśmy się dokładnie najnowszym premierom i mamy nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie.

PREMIERA TYGODNIA: Wojna płci

WYBIERAMY SIĘ: Przy Planty 7/9, Mikołaj i spółka

INNE PREMIERY: 24 godziny po śmierci, Redwood, Reakcja łańcuchowa

Tym razem wybór nie był zbyt duży. Dlatego wyróżniliśmy „Wojnę płci”,  która premierą tygodnia została z braku ciekawszej alternatywy. Gdyby ta produkcja weszła do kin w bardziej obfitym w filmowe dobro okresie, prawdopodobnie przeszłaby u nas bez większego echa. Po „Borg/McEnroe” to już drugi w tym roku tenisowy pojedynek na ekranie. Zaglądamy za kulisy słynnego meczu rozegranego w 1973 roku, między Billie Jean King a Bobby’m Riggsem.  Twórcy „Małej miss”, Jonathan Dayton i Valerie, Faris konfrontują ze sobą na korcie Steve’a Carella i Emmę Stone, co brzmi dość zachęcająco. Recenzje twierdzą jednak inaczej. Podobno pojedynek podstarzałego seksisty i młodej gwiazdy walczącej o prawa kobiet nie dostarcza wielu emocji, a reżyserii daleko do formy z czasów filmu o podróży małej Olive i jej rodziny. Mówi się o rozkroku między lekką komedią obyczajową do niedzielnego obiadu, a miałkim komentarzem społecznym w sprawie równouprawnienia. Najbardziej zachęcają kreacje głównych bohaterów, gdyż aktorzy podobno stanęli na wysokości zadania. Przekonamy się.

Przy Planty
"Przy Planty 7/9"

Poniżej kącik polskiego kina Maćka Kowalczyka:

Długą, wyboistą i krętą drogę miał film Michała Jaskulskiego i Lawrence'a Loewingera na ekrany kin. Widziałem ów dokument na festiwalu Doc Against Gravity półtora roku temu. W międzyczasie "Przy Planty 7/9" zebrało wszystkie możliwe nagrody na festiwalu "Żydowskie Motywy, a i tak wydawało się, że publiczność raczej będzie musiała liczyć na pokazy w ramach DKF i pokazów specjalnych. Ten ważny dla dialogu polsko-żydowskiego artefakt nareszcie trafia do wąskiej, ale jednak dystrybucji. Angielski tytuł ("Bogdan's Journey") zdradza fascynujący kontekst opowieści. Bogdan Białek, bohater filmu i zarazem nasz przewodnik po zawiłościach relacji obu narodów, od lat odbywa podróże w czasie, pielęgnując pamięć po ofiarach pogromu kieleckiego. Kamera śledzi także inną jego peregrynację. Nie bez kozery używam akurat takiego zwrotu, pan Bogdan jedzie bowiem do Ziemi Świętej, do Izraela, gdzie szuka świadków zbrodni wyrządzonej jednemu narodowi przez drugi. Narodom przecież chwilę wcześniej w podobnej mierze doświadczonych przez niemieckiego okupanta. Nie szuka tam rozdrapywania ran czy wybaczenia krzywd, ale próbuje zbudować most, o którym często w naszym zwaśnionym kraju zapominamy. Most pojednania, współpracy, symbiozy.

Drugi polski film, który zagości na wielkim ekranie w ten weekend przywędrował z konkursu głównego festiwalu w Gdyni. Niestety nie podnosi to wcale jakości "Reakcji łańcuchowej" , która słusznie należała do z najchłodniej przyjętych dzieł imprezy. Debiutujący w pełnym metrażu Jakub Pająk sili się na odmalowanie generacji ludzi, którzy urodzili się przed upadkiem komuny, ale w życie weszli w wolnej Polsce. Szumnie nazywani pokoleniem Czarnobyla, trzydziestolatkowie to przedstawiciele "warszawki". Krakowianin z udawanym dystansem stara się ukazać jak bardzo wydumane są ich problemy. Ich rodzice mieli przecież walkę z ubecją i nadzieję na lepsze jutro, oni zostali z niczym, nie mają perspektyw. Słyszymy to jednak tylko w szeleszczących papierem dialogach, deklaracje i frazesy wypowiadane są bez cienia przekonania przez młodych aktorów. Grzech nadmiaru nie kończy się na tym. Reżyser podjął się zbyt ambitnego zadania, oprócz rozterek pięknych warszawiaków podbija stawkę kryminalną intrygą, konfliktem międzypokoleniowym, wyjałowieniem obecnego życia społecznego, trauma symbolizowana przez powracający niczym lejtmotyw sen. Gdzieś pod tonami nienaturalnych zachowań i wydumanych postaw tli się prawda o naszej codzienności. Szkoda tylko, że początkujący twórca w szalonym tańcu motywów i społecznych diagnoz zadeptał najciekawsze tropy.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Mikołaj i spółka
"Mikołaj i spółka"

„24 godziny po śmierci” to czas który otrzymuje najemnik z przeszłością (Ethan Hawke) po wskrzeszeniu, gdy stara się odkupić swoje winy. Film zdaje się być podróbką “Johna Wicka” wymieszanego z “Uprowadzoną”. Takiej kombinacji nie można traktować serio. Aczkolwiek, jeśli zachowamy dystans wobec braku wiarygodności narracyjnej, a niewymagającej historii pozwolimy płynąć to można dostrzec w tym thrillerze potencjał. Na uwagę zasługuje choćby Rutger Hauer w roli teścia głównego bohatera i dzięki wykorzystaniu nieoczekiwanego, a przez pozytywnie zaskakującego wątku z pogranicza sci-fi. To już samo z siebie zasługuje na uwagę. Wszystko dawkowane jest żywymi i pozbawionymi dłużyzn, acz pozbawionymi głębi zwrotami akcji. Dla wszystkich zmęczonych po ciężkim dniu taka lekkostrawna i niezobowiązująca rozrywka jak znalazł.

Jeśli zerkniecie do archiwów Cinema Post Castu, znajdziecie tam kilka relacji z maratonów grozy organizowanych przez sieć kin Helios. Dużą część z seansów, jakie zaoferował multipleks zapewnił im dystrybutor Wistech Media. Jest to firma zajmująca się masowym kupowaniem (przeważnie) niskobudżetowych horrorów na takie okazje. Jako że od czasu do czasu wprowadza też filmy do szerszego obiegu, w naszym kąciku premier ląduje „Redwood„. To opowieść o chorym na białaczkę młodzieńcu, poszukującym tajemniczego potwora o uzdrawiającej mocy. W teorii brzmi to nawet oryginalnie. Niestety pierwsze opinie sugerują, iż mamy do czynienia ze sztampową bieganiną po lesie. Tuż po przedpremierowych pokazach próżno szukać pozytywnych recenzji wśród widzów. Choć na filmwebie można natrafić na użytkowników, rejestrujących się tylko po to by ocenić film na 10/10 i porzucić swe konto. Czy to świadczy o ich wielkim zachwycie filmem? Oceńcie sami… Jako ciekawostkę warto mimo wszystko nadmienić, że ten film jest brytyjską produkcją nakręconą w Polsce (dokładnie w Karpnikach, Jeleniej Górze i Przesiece). Zaś w jednym z kadrów ujrzycie butelkę Soplicy. W tak zimne dni, lepiej chyba pooglądać polską przyrodę na ekranie, ale jeśli film jest tak wątpliwy jak mówią, może lepiej wybrać za to oglądanie rodzimej wódki na żywo. 

Wysyp filmów z uwielbianym przez dzieci świętym jest w tym roku zatrważający. Do wigilii zostało jeszcze 2 tygodnie, a to już trzecia produkcja tego typu, która zawitała do naszych kin. Sama fabuła filmu to dość standardowa historyjka. Mikołaj ma problemy ze zdrowiem elfów i może nie zdążyć do gwiazdki. Jednak za projekt odpowiedzialny jest Alain Chabat, odpowiedzialny za kultowe w Polsce filmy, takie jak „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” czy „RRRRrrrr”, co pozwala podejrzewać, że „Mikołaj i spółka” znajdzie w naszym kraju swoich amatorów i za kilka lat będzie filmem, do którego co roku wracają całe rodziny.