„Westworld” – wrażenia po pilocie 2. sezonu

Pierwszy sezon serialu “Westworld” stał się popkulturowym fenomenem. Wszak widzowie uwielbiają zagadki i niespodziewane zwroty akcji. Jeśli jeszcze dodać do tego kilka filozoficznych zagadnień, a co najciekawsze zgrabnie połączyć, wydawałoby się, tak odległe gatunki jak western i science-fiction, otrzymujemy murowany hit. Czy kontynuacja ma szansę okazać się jeszcze lepsza?

Uwaga! Tekst zawiera spoilery z sezonu 1.

Osobliwe parki rozrywki to w pewnym sensie specjalność Michaela Crichtona. Na swoim koncie ma m.in. scenariusz do “Jurrasic Parku”. Jednak trochę wcześniej, bo w 1973 roku napisał i wyreżyserował “Świat dzikiego zachodu”, bez którego nie byłoby omawianego tu serialu. Małżeństwo Jonathan Nolan (brat Christophera) oraz scenarzystka Lisa Joy wzięli na warsztat dzieło Crichtona i rozbudowali zgłębiając kwestie transhumanizmu oraz tajemnic odpowiedzialnej za projekt korporacji Delos. Przystroili je cytatami nie tylko z  science-fiction, ale także z klasycznej literatury, od Szekspira, przez Lewisa Carolla, aż do Kurta Vonneguta. Wszystko to opatrzyli, wyjątkowo atrakcyjną oprawą audiowizualną.

Gwoli przypomnienia, tytułowy Westworld to atrakcja będąca czymś pomiędzy grą komputerową, a olbrzymim LARP-em, rozgrywającym się w perfekcyjnie odwzorowanym świecie Dzikiego Zachodu, a raczej popkulturowym wyobrażeniu o nim. Za niemałą sumkę potencjalny gość przeżywa ekscytujące przygody biorąc udział w zaawansowanych narracjach, lub po prostu chleje na umór w saloonie i korzysta z uciech oferowanych przez domy publiczne. Mieszkańcami tego kompleksu, są, nieróżniące się fizycznie od ludzi i nieświadome swojej ograniczonej roli, androidy zwane hostami. Bywalcy w ramach scenariuszy mogą robić z nimi, co im się żywnie podoba, więc gwałty, bójki i strzelaniny to chleb powszedni. Po każdej sesji wspomnienia robotów są kasowane, a one same naprawiane. Goście pozostają przy tym całkowicie bezpieczni, gdyż program androida nie pozwala na skrzywdzenie człowieka. Do czasu…

Serial zdobył popularność szczególnie wśród wielbicieli zabaw z chronologią, zagadek i twistów, którymi był wręcz przeładowany, a widzowie po każdym odcinku zasypywali internet kolejnymi teoriami. Po zakończeniu “Lost”, który zapoczątkował serialową modę na zagadki, jedynie pierwszy sezon “True Detective” i nowy “Twin Peaks”, wywoływały podobne dyskusje. Było to możliwe dzięki klasycznemu modelowi dystrybucji HBO – emitowane jednego odcinka na tydzień. Opierający się wyłącznie na zagadkach netflixowy “Dark”, choć popularny, z powodu jednoczesnej premiery całego sezonu, nie mógł liczyć na taką burzę mózgów.

Osobiście nadrobiłem “Westworld” już w całości, więc wyżej wspomniane zjawisko mnie ominęło. Poza tym  pochodzę z czasów sprzed “Szóstego zmysłu” Shyamalana, dlatego nie cierpię na spoilerofobię i obcując z dziełem kultury nie oczekuję ciągłych zaskoczeń. Toteż bardziej niż zwroty akcji doceniam w serialu kunszt wykonania oraz fakt, że telewizja doczekała się wreszcie angażującego science-fiction z prawdziwego zdarzenia. Mimo, że punkt wyjścia nie jest wbrew pozorom specjalnie oryginalny. Dywagacje czy nasza egzystencja faktycznie jest tylko komputerową symulacją to motyw doskonale znany zarówno popkulturze, jak i nauce. To, co głosił choćby Raymond Kurzweil w “Buncie uduchowionych maszyn” staje się dziś obiektem naukowych rozważań. Wystarczy posłuchać Richa Terrile’a czy Elona Muska. W tym kontekście, wieńczący pierwszy, sezon bunt androidów i ich rodzącą się samoświadomość można czytać jako spełnienie mokrego snu postshumanisty. Role hosta i stwórcy mogą się wszak odwrócić.

Ku mojemu zadowoleniu, wszystko wskazuje na to, że w drugim sezonie, kiedy wyszły już na jaw, wydawałoby się, największe sekrety, twórcy bardziej skupią się na zgłębieniu kilku arcyciekawych postaci i rozwijaniu uniwersum niż mnożeniu następnych niewiadomych. Mam bowiem wrażenie, że poprzednia odsłona, szczególnie w środkowych odcinkach, momentami kręciła się  w kółko, jedynie budując fundament pod rozwiązanie kluczowych tajemnic w finale.

“Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny” – ten cytat z “Romea i Julii”  będący zarazem mottem pierwszej serii okazał się proroczy. Hosty pod przewodnictwem samoświadomej Dolores (Evan Rachel Wood)  dokonały masakry na gościach oraz obsłudze parku. Sama Dolores przeszła interesującą metamorfozę. Z wydawałoby się niewinnej pastereczki, przez Alicję, która wpadła do króliczej nory i wyrwała się ze schematu aż do nomen omen maszyny do zabijania mordującej swojego stwórcę. Czy kierowana żądzą, doprowadzi do całkowitego wyzwolenia androidów, a może upodobni się do swoich byłych oprawców i zatoczy krąg, zmierzając ku autodestrukcji? Mocno liczę na rozwinięcie tej kwestii. Inne pobudki napędzają Maeve (Thandie Newton), która choć pozornie “przebudzona”, nadal zdaje się gonić ułudę. Pragnie bowiem odzyskać córkę, wykreowaną na potrzebę jednej z narracji. W tym celu infiltruje zaplecze kompleksu i nawiązuje kruchy sojusz z Lee,  jednym z programistów. Na najciekawszą postać w serialu w moim odczuciu wyrasta jednak Bernard (Jeffrey Wright). Android stworzony na obraz i podobieństwo jednego z twórców parku, wewnętrznie rozdarty borykający się z problemem własnej tożsamości i ukrywający ją przed pozostałymi pracownikami kompleksu. Do niedawna przekonany o swoim człowieczeństwie, podczas gdy wszystkie jego wspomnienia okazały się jedynie mrzonką. Po stronie ludzi prym wiodą pracownica korporacji Charlotte (Tessa Thompson) i zatracony w poszukiwaniu labiryntu William (Jimmi Simpson) vel. Człowiek w czerni (Ed Harris).

Otwarcie sezonu wciela w życie żelazną zasadę sequeli czyli bigger, better and more badass. Widowiskowe sceny akcji, więcej gore, więcej nagości. Mnie najbardziej cieszą jednak złożone obietnice rozwinięcia serialowego świata. Poprzednio miejsce akcji było ograniczone do tytułowego kompleksu oraz centrum dowodzenia. Teraz wszystko wskazuje na to, że zobaczymy inne lokacje, w tym pozostałe parki prowadzone przez Delos (Shogun world?). Niestety niezmiennie uwierają nienaturalne, ekspozycyjne dialogi, które, miałem nadzieję, wcześniej podyktowane były przyjętą konwencją gry. W momencie, którym jej zasady się posypały, oczekiwałem, że hosty przestaną rozmawiać jak oskryptowane.  

Jeśli chodzi o formę, to niejeden blockbuster mógłby jej “Westworldowi” pozazadrościć. Pilota miałem przyjemność obejrzeć na pokazie kinowym i stwierdzam, że było to jak najbardziej odpowiednie miejsce na seans. Plenery zapierają dech w piersiach, a oryginalna muzyka Ramina Djawadiego oraz fortepianowe aranżacje rockowych szlagierów to nadal balsam dla zmysłów.

Po jednym odcinku trudno wyrokować czy ta seria przewyższy pierwszą. Jeśli tylko większy rozmach nie przyćmi fabularnych niuansów, a motywacje postaci nie rozmyją się w natłoku efekciarskich twistów, wróżę HBO kolejny wielki sukces. Kto wie, może dzieło Joy i Nolana ma szansę stać się nowym “Matrixem”? Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Westworld

Westworld


Rok: 2018

Gatunek: science-fiction, western

Twórcy: Jonathan Nolan, Lisa Joy

Występują: Evan Rachel Wood, Jeffrey Wright, Ed Harris i inni

Dystrybutor:: HBO