Nim pochłoną nas fale – recenzja filmu „Znikająca wyspa”

Kiribati to obok Tuvalu i Malediwów jeden z krajów najbardziej zagrożonych podnoszącym się poziomem oceanów. Naukowcy szacują, że jeśli tempo tego zjawiska się utrzyma, to wyspiarskie państwo zniknie pod powierzchnią wody jeszcze w obecnym stuleciu.

Reżyser Matthieu Rytz przygląda się w „Znikającej wyspie” działaniom, jakie podejmują władze i mieszkańcy Kiribati w obliczu nieuchronnej tragedii. Prezydent Anote Tong aktywnie działa na forum międzynarodowym – uświadamia o trudnym położeniu swoich rodaków, informuje o ewentualnych środkach zaradczych, prosi o pomoc. Spotyka się z politykami i biznesmenami, przemawia na forum ONZ, wreszcie uzyskuje zgodę parlamentu na zakup części wyspy w archipelagu Fidżi, gdzie mieliby przenieść się Kiribatyjczycy. Niektórzy z mieszkańców tego wyspiarskiego państwa osiedlają się w Nowej Zelandii. W takiej sytuacji są Sermary i Ato, których próby adaptacji do nowego życia śledzimy w filmie.

Rytz porusza w dokumencie kwestię odpowiedzialności za globalne ocieplenie. Okazuje się, że także w skali makro skutkami niefrasobliwości potężnych graczy obarczeni zostają ci najmniejsi. Kiribati to jeden z najsłabiej rozwiniętych krajów świata, opierający swą gospodarkę na rybołówstwie i rolnictwie – a jednak jego przetrwanie stoi pod znakiem zapytania w wyniku procesu, do którego nie mógł się przyczynić. Mieszkańcy pacyficznych wysp nie chcą opuszczać swej ojczyzny, obawiając się przerwania kontaktu z przodkami i utraty tożsamości. Historia postawiła przed nimi wyzwania przekraczające ich możliwości.

Tym bardziej krzepiąca jest postawa prezydenta Tonga. Jak sam przyznaje, był przytłoczony nieuchronną perspektywą wymazania jego państwa z mapy świata, jednak nie poddał się i rozpoczął walkę o przyszłość narodu. Walkę z góry skazaną na porażkę – jednak jej podjęcie to kwestia osobistej godności. Odmalowane ciepłymi barwami, pełne słusznych motywów i pasji działania Tonga uświadamiają nam, że nie wszyscy gracze na politycznej scenie świata są wyrachowani i cyniczni.

Sermary i Ato wybrali emigrację. Wraz z szóstką dzieci uczą się żyć w nieznanym świecie. Obawa i dezorientacja powoli ustępują miejsca woli przetrwania. Ich najmłodsza córka rodzi się już w Nowej Zelandii – to dla niej chcą stworzyć stabilny dom, choć deklarują, że nigdy nie zapomną o Kiribati.

Matthieu Rytz posługuje się w „Znikającej wyspie” bezpiecznymi środkami. Przedstawiony przez niego świat jest prosty – łatwo odczytać, kto jest winny, a kto jest ofiarą, gdzie leżą przyczyny i jakie będą skutki; reżyser sprawnie ustawia emocje widza na właściwych torach, by wiedział on, komu współczuć, komu kibicować, a kogo ganić. Jednocześnie nie można odmówić filmowi szczerych intencji, a jego twórcy – merytorycznego przygotowania i zaangażowania w opisywany problem.

„Znikająca wyspa” jest filmem podręcznikowo skrojonym: sprawnie poprowadzona dramaturgia, dopracowana strona techniczna i klarowne przesłanie nie zostawiają odbiorcy obojętnym. To dokument przedkładający treść ponad formę. Sprawdzi się idealnie jako punkt wyjścia do dokładniejszego zagłębienia się w temat – lub jako argument, który przekona niedowiarków, że film dokumentalny może być tak samo poruszający i skłaniający do refleksji, a jednocześnie łatwy w odbiorze, jak film fabularny.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap
znikająca wyspa

Znikająca wyspa


Rok: 2018

Gatunek: dokumentalny

Reżyser: Matthieu Rytz

Ocena: 3,5/5