Kręć się, kręć wrzeciono – recenzja trylogii „Młodość”

Kiedy Jean-Louis Comolli – redaktor naczelny „Cahiers du cinéma” w okresie radykalnego zwrotu czasopisma w stronę ideologicznej krytyki kina – pisał, że reżyserzy zbyt rzadko obierają pracę za przedmiot swych artystycznych fascynacji, nie wiedział jeszcze, że Wang Bing ma zamiar spędzić długie lata na penetrowaniu tekstylnego labiryntu w chińskim Zhili. Mimo iż spojrzenie laureata nagrody na festiwalu w Valladolid jest tak mocno zakorzenione w materializmie, lektura utworu pozwala wpleść gospodarowanie siłą roboczą i odpadami nie-ludzkimi w analizę zgoła metafizyczną. Toteż wybaczcie, ale już na wstępie daruję sobie fałszywy smutek, ciasnotę populistycznej interpretacji i ton winnego, jaki przystoi konsumentowi tzw. szybkiej mody. Wang jest zbyt inteligentny, żeby liczyć wyłącznie na łatwo schnące łzy uprzywilejowanej publiczności, a ja widziałem zbyt wiele dalekowschodnich fabryk na własne oczy, by ich obrazy mogły mnie czymkolwiek zszokować.

Trylogia Młodość, której kolejne części zaprezentowano po raz pierwszy w Cannes, Locarno oraz Wenecji, to bowiem nie tylko dialektyczny portret tytułowego pokolenia na tle gwarnego kołchozu, ale przede wszystkim podróż w głąb paszczy lewiatana – żywego organizmu napędzanego ideą długu i karmiącego się nadziejami imigrantów. Jego żyły nie pompują już krwi, lecz dręczy je szelest banknotów, ostrym brzegiem raniących to samo naczynie, które pozwala im płynąć wartko. Najlepiej w rytm repetytywnej muzyki. W sumie, czy raperzy wykonujący połączenia telefoniczne z pliku dolarów nadal wydają się śmieszni, szczególnie w kontekście żebrzących o okruchy z pańskiego stołu, skoro słusznie podkreślają tym obrazoburczym aktem, że hajs to w gruncie rzeczy bardziej środek komunikacji niż środek płatniczy?

Wang zrezygnował może z tak głośnych metafor, ale sięgając po obserwacyjne strategie, z których autor monumentalnego Po zachodniej stronie torów wszak słynie, zmapował realia produkcji dziecięcych ubrań w warunkach dalekich od aseptycznych marzeń pierwszego świata. Bo jeśli problem ścinek potraktować ontologicznie, nie tylko udowodnił porażkę opisywanej kultury wobec zadania, które spędza sen z powiek całego globu – zepchnięcia podaży śmieci w sferę całkowitej widmowości – mimochodem wskazał też na usieciowienie osieroconych resztek. Jasne, nikt nie chce dostać w głowę workiem pełnym kawałków dżinsu i starych mandarynek, ale czy czasem nie warto przyjąć tego upokorzenia na klatę tylko po to, by przypomnieć sobie, że piętro wyżej mieszka inny Pączek? Zgniłe owoce lub brudne gacie jako manifest nowej bliskości – tak mógłby brzmieć polityczny program współczesnego prekariatu.

Kontynuując fizjologiczną analogię, można powiedzieć, że Chińczyk precyzyjnie diagnozuje choroby mrocznej biomaszyny: dociera do zakamarków, w których czają się rakotwórcze komórki (dokumentuje oszustwa i przemoc fizyczną), obserwuje procesy obumierania tkanek (bada losy chylących się ku upadkowi warsztatów), czy śledzi mniej lub bardziej udane próby przeszczepów, gdy pracownicy naiwnie szukają zbawienia u nowego szefa, stacjonującego zaledwie kilka drzwi obok dotychczasowego wyzyskiwacza. Cykliczność funkcjonowania tego piekła potęgują zarówno nieprzerwane dźwięki narzędzi do szycia, jak i krytyczne tempo montażu – pocztówki ze szpitala chorych na pracę składają się na swoistą fugę eksploatacji.

Chwilowe przebłyski piękna, jak świąteczne rytuały, miłostki karmionych internetowymi wzorcami adeptów sztuki przetrwania czy raczkująca solidarność włókniarskiej kohorty, wszystkie są zaledwie pauzami w hałaśliwym natłoku monotonnych zadań. A jednak to właśnie wśród kakofonii igieł i kołowrotków zrodziła się magia jednego z najbardziej zachwycających ujęć roku, w którym wojerystyczna kamera operatora podąża za parą dzielących między sobą za małą parasolkę kochanków. W zasadzie to biegnie za rzucanym przez nich cieniem, gdy skąpani w zachodzącym słońcu pędzą po kolejnych piętrach klatki schodowej. To znaczące, że obiektyw nie może ich dogonić. Zupełnie jakby wzbraniał odbiorcy projektowania estetycznej ekstazy na los niezainteresowanych swoją aparycją uciekinierów. Bycie w niedoczasie jako gest polityczny. Warto przy okazji zaznaczyć, że w różnych miejscach obecność kamery poddawana jest krytyce – ruchem dłoni wzburzonego pracownika lub słowem zaciekawionego przechodnia – co stanowi wyraźny dowód na świadomość twórcy i negocjowanie etycznych granic podczas rejestracji.

Trzeba też przyznać, że panorama postaci, którą przedstawia Wang, może być momentami dezorientująca. Mimo sumiennego pilnowania napisów, objaśniających genealogiczne zawiłości bohaterów, po prostu łatwiej poddać się czystej wizualności – trudno ich postrzegać inaczej niż w ramach oddychającego tą samą toksyną kolektywu. I to jest przecież pewnym sygnałem, że zmęczeni przestajemy dostrzegać niuanse indywidualnych ścieżek. Tryptyk złożony z wiosny, trudnych czasów i powrotów do domu, jak nazywają się kolejne dickensowskie rozdziały, co prawda wypełnia atlas oralnych historii, osadzających uniwersalność bolączek kapitalizmu na lokalnym poziomie, a jednak ich mnogość rzeczywiście przygniata pamięć. Pozostajemy raczej z przeświadczeniem, że teraźniejszość kuleje, a ekonomia społecznej uwagi wymaga ofiar większych niż pojedyncze głosy, jakkolwiek przejmujące.

Na szczęście predyspozycja reżysera do pozostawania na uboczu kładzie tamę wszelkim przepisom na odczarowanie grzechów świata. Jeszcze tego by brakowało, biorąc pod uwagę, że z produkcjami Chińczyka zapoznają się przede wszystkim goście festiwali – doświadczanie Młodości w eleganckim garniturze to tylko jeden z branżowych paradoksów. Niemniej, szukając własnej odpowiedzi na rzucone przez Wanga wyzwanie, zastanawiam się, czy kluczowym fragmentem nie jest przypadkiem scena, w której rodzice tłumaczą swej pociesze, dlaczego rosnące na grządce sąsiada warzywa znajdują się poza zasięgiem ich żołądków. Ktoś powie, że to jawna apoteoza prywatnej własności i praprzyczyna błędnego koła, natomiast zrzucanie kamyczków w stronę tegoż ogródka uzna za akt skrywanej zawiści. Osobiście wolę myśleć, że to żartobliwe zaproszenie do otwarcia granic.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Młodość: Wiosna, Trudne czasy, Powrót

Tytuł oryginalny:
 Youth (Spring/Hard Times/Homecoming)

Rok: 2024

Kraj produkcji: Francja, Holandia, Luksemburg

Reżyseria: Wang Bing

Występują: pracownicy fabryk w Zhili

Ocena: 4,5/5

4,5/5