Potwory i spółka – recenzja filmu „Wybraniec”

Biografia to jeden z najbardziej uwielbianych wśród mainstreamowej publiki gatunków. Równocześnie nie ma on zbyt wielu fanów wśród krytyków czy kinofiów. Ciężko się temu dziwić, choć czasem zdarzą się takie perełki jak Rocketman, Vice czy Tick, Tick... BOOM!, zazwyczaj są to dzieła proste, zrealizowane według podobnego schematu, a odpowiedzialność za swoją jakość zrzucają na karb wyjątkowości bohatera. Biorąc na tapet postać Donalda Trumpa, Ali Abbasi miał szczególnie trudne zadanie. Jest to człowiek, który wywołuje w USA bardzo silne emocje. Większość reżyserów pewnie poszłaby na łatwiznę i postanowiła żerować na kontrowersji przedstawiając go w jednoznacznie zły sposób, pozbawiający człowieczeńśtwa. Abbasi nie jest jednak twórcą hollywoodzkim. Pochodzący z Iranu filmowiec dał się poznać za sprawą Granicy i Holy Spider — dwóch bardzo udanych projektów, których temat również pasowałby na amerykańską superprodukcję (szczególnie drugiego z nich), a jednak idących w zupełnie innym kierunku, niż można by się tego po nich spodziewać. Nic więc dziwnego, że z Wybrańcem jest podobnie.

Myślę, że kluczem do sukcesu Abbasiego jest fakt, iż nie pochodzi on z Ameryki. Przygląda się więc historii Trumpa trochę z dystansu i widzi jej tragikomizm. Przede wszystkim, nie chce opowiadać o całym życiorysie byłego prezydenta USA, a jedynie o jego początkach, kiedy to zajmował się biznesem i budował kolejne wieżowce opatrzone własnym nazwiskiem. Oś fabularna jest oparta na jego relacji z adwokatem Royem Cohnem (Jeremy Strong), który to ukształtował Trumpa jako człowieka i de facto stworzył taką osobę, jaką obecnie znamy z mediów.

Abbasi na początku traktuje Trumpa (Sebastian Stan) bardzo ciepło. To właściwie typowy główny bohater filmów opowiadających o pogoni za amerykańskim snem. Co prawda nie musi się martwić o pieniądze, w końcu to syn bardzo bogatego człowieka, ale jest ambitny i ograniczany przez ojca. Sebastian Stan tak, jak i reżyser nie idzie na łatwiznę i portretuje swojego bohatera jako bardzo sympatycznego i charyzmatycznego człowieka. Do pewnego momentu, nawet ze świadomością do czego ta historia zmierza, chce się mu kibicować. Myślę, że dlatego Wybraniec działa, aż tak dobrze. Gdyby był to typowy film o amerykańskim śnie, Trump pewnie zbudowałby swoje imperium, miał szczęśliwą rodzinę, był dobrym człowiekiem i krzewiłby w swoich rodakach patriotyczne ideały. Albo po prostu by poległ, ale odkrył, że prawdziwy amerykański sen to jego rodzina, albo sama możliwość pogoni za marzeniami. Tu jednak film skręca o 180 stopni, a Trump pod wpływem Roya Cohna staje się zimnym robotem pozbawionym jakichkolwiek zasad moralnych, idącym po trupach i znacznie gorszym człowiekiem od swojego nauczyciela. Tutaj Abbasi przestaje się nad nim litować i pokazuje go w pełnej okazałości nie hamując się przed niczym. Pomaga w tym także aktorski geniusz Stana, który z charyzmatycznego młodego blondyna staje się jego zupełnym przeciwieństwem i samą swoją obecnością w pomieszczeniu wprowadza grozę.

Całościowo Trump jawi się jednak raczej jako ofiara okoliczności, w których żyje. Przede wszystkim, dorastał w dysfunkcyjnej rodzinie. Obrzydliwie bogaty ojciec raczej nie przejmuje się swoimi dziećmi. Przez niego życie zniszczył sobie brat Donalda, Freddy (Charlie Carrick). Senior rodu przy każdej okazji wygarnia mu, że się za niego wstydzi. Główny bohater nie chce, żeby spotkał go ten sam los, lecz do tego zmierza. Nic więc dziwnego, że kiedy spotyka na swojej drodze ojcowski autorytet, który faktycznie jest mu w stanie zaoferować, może nie miłość, ale szacunek, całkowicie mu się oddaje. Trump mimo posiadania ogromnej ilości pieniędzy, tak naprawdę walczy o przetrwanie. Scenarzysta odwalił tu kawał dobrej roboty, tworząc świetny i wielowymiarowy portret psychologiczny tak kontrowersyjnej osoby. Można zarzucić, że trochę tego brakuje przy postaciach Roya Cohna i Ivany Trump, aczkolwiek one też są znakomicie napisane, tyle, że sporo zostaje podane jednak między wierszami, albo zwyczajnie niewypowiedziane wprost.

Co do samej formy, Abbasi i jego operator Kasper Tuxen (Debiutanci Mike’a Millsa, Najgorszy człowiek na świecie Joachina Triera) trochę zaskoczyli. To nie superprodukcja eksponująca ogromny budżet, w której kompozycja kadru musi być zawsze zgodna ze wszystkimi zasadami. Wybraniec został nakręcony w stylu filmu z wesela tworzonego przez pijanego wujka (co idealnie wybrzmiewa podczas sekwencji ślubu Ivany i Donalda). Estetyka ta jest mocno telewizyjna, inspirowana serialami z lat 80 (szczególnie migawki z Nowego Jorku), bohaterowie często giną w natłoku postaci na ulicach miast. Kamera prawie nigdy nie pozostaje statyczna, a całość jest kręcona z ręki. Ta telewizyjno-amatorska stylizacja świetnie podkreśla, jaką farsę stanowi całe życie Trumpa. Abbasi jako osoba spoza USA spogląda na tę pogoń za kolejnymi biznesami i milionami mocno ironicznie. Całość ogląda się właściwie jak jakieś tandetne reality show z bardzo wysoką stawką. Wrażenie to szczególnie podkreśla Ivana (Maria Bakalowa), która  marzy o życiu wprost wyjętym z telewizji i chyba tylko po to ożeniła się z Trumpem. To bardzo odważny i interesujący zabieg. Ja musiałem się do niego przyzwyczaić, bo oczekiwałem stylu zerowego, a jednak Abbasi zdołał zachować swój autorski głos i zrobił w Stanach film tak naprawdę europejski. Bardzo przypomina to Faworytę Jorgosa Lanthimosa, w której grecki reżyser również wziął na tapet bardzo oscarową tematykę, a jednak zrealizował ją po swojemu, zachował swój autorski głos oraz styl i zatriumfował. Podobnie triumfuje Abbasi. Pomaga mu w tym także świetnie dobrana obsada.

Sebastian Stan i Jeremy Strong są wybitni i nie dało się tego zagrać lepiej. Stan miał zdecydowanie najtrudniejsze zadanie. W końcu większość aktorów pewnie zdecydowałoby się na pewnego rodzaju karykaturę. Nie tylko Trump ma bardzo charakterystyczne gesty, mimikę i sposób mówienia, ale jest też w tym środowisku zwyczajnie znienawidzony. Scenariusz pomógł Stanowi dostrzec w nim człowieka i aktor potraktował tę rolę bardzo poważnie. Opanował jego sposób mówienia, chodzenia i gestykulowania do perfekcji, a jednak w żadnej scenie nie jest przerysowany. Mam nadzieję, że dostanie za to przynajmniej nominację do Oscara, bo zasługuje na nią jak mało kto. Strong również jest genialny, choć miał zupełnie inne zadanie, w końcu Cohn nie jest powszechnie znany. Aktor jest zupełnie wyzuty z jakichkolwiek emocji, zachowuje się jak robot zaprogramowany jedynie po to, by krzewić konserwatywne amerykańskie wartości i zdobywać kolejne miliony. Jednak pod tą maską kryje się człowiek, który boi się tego, kim naprawdę jest i Strong potrafi to subtelnie sygnalizować.

Abbasi odziera amerykański sen z kolorowych wyobrażeń na jego temat i pokazuje, że faktycznie istnieje. Tylko że śnią go najgorsi ludzie, którzy są w stanie wyzbyć się ostatnich oznak człowieczeństwa i poświęcić wszystko w jego imię. Przy okazji reżyserowi udaje się świetnie zdekonstruować, jak kapitalizm i Ameryka tworzą swoje własne potwory. 

Alan Chrzan

Wybraniec

Tytuł oryginalny: The Apprentice

Rok: 2024 

Kraj produkcji: Kanada, Dania, Irlandia, USA

Reżyseria: Ali Abbasi

Występują: Sebastian Stan, Jeremy Strong, Maria Bakalowa i inni

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 4,5/5

4,5/5