Zawsze bawi mnie, gdy trzydziesto- i czterdziestolatkowie, nadal niepogodzeni z własnym garbem i strzykającymi kolanami, roszczą sobie prawo do wydawania osądów wobec tego, co dziś jest młodzieżowe, a co trąci myszką. Narzekają na krindż, siarę i żenadę, jakby dawno nie patrzyli na siebie w lustrze. „Genzety to wyśmieją”, „nikt tak już nie mówi”, „zestarzało się przed premierą” – powtarzają. I choć faktycznie, polskie filmy o nastolatkach zwykle cechuje opóźnienie o dobrą dekadę w przedstawianiu zeitgeistu danej kontrkultury, to w przypadku WROOKLYN ZOO taki zarzut nie ma sensu. Bo nie o mody tu chodzi.
Krzysztof Skonieczny akcję swojego drugiego pełnometrażowego filmu rozrzuca w czasie. Raz bohaterowie wsiądą do starego Jelcza, innym razem z tyłu pomknie tramwaj z najnowszego taboru. Niektóre kamienice nadal mają nadgniłe partery od wielkiej wody, ale obok nich piętrzą się błyszczące w słońcu galerie handlowe ze szkła i betonu. Milenijne lęki zderzają się z popandemicznym przebodźcowaniem, a w tle bity Hemp Gru płynnie przechodzą w dyskografię Konkwisty 88. Skini, panczury, dresiarze, skejci, alternatywki i blachary – z czasem zmieniają się etykietki, ale potrzeba samoidentyfikacji oraz przynależności do grupy pozostaje. Nadal życie „poza systemem” kręci się w tych samych miejscach: przy fosie, pod mostem, w klubie i na rynku. Jak gdyby Wrocław od blisko trzydziestu lat zmienił się tylko na papierze. I trochę tak jest.
Mimo że WROOKLYN ZOO jest dość schematycznym szekspirowskim love story o trudnej miłości zwaśnionych środowisk, to nie zakochana para znajduje się tu na pierwszym planie. Chodzi o Wrocław. Stolica Dolnego Śląska jest miastem trudnym do ogarnięcia – zróżnicowanym etnicznie i językowo, obciążonym bagażem nieprzepracowanej historii, z ducha anarchistycznym, posklejanym z wielu różnych rzeczywistości. Na jednym słupie wiszą tu tęczowe wlepki i krzyże celtyckie, a tym samym chodnikiem chadzają ksiądz-faszysta, bezdomny raper-kaznodzieja oraz polsko-ukraińskie zastępy drillowców. A ponadto Romowie – ci od sprzedawania róż i ci od pozłacanych willi na przedmieściach, staruszki zaciągające wciąż po lwowsku, klasa menedżerska (choć deptak służy im bardziej za parking) i najzwyklejsi Kiepscy. Nad tym całym rozgardiaszem czuwa trójgłowy wilczur, prowadzący się sam bez smyczy, uosabiający trzy największe zakały tego miasta – policję, deweloperów i polityków umoczonych korupcją aż po zakola. Jak to się mówi: kurwa kurwie, łba nie urwie. Wrocław to miejsce, w którym niedasizm bardzo sprawnie łączy się z kolejnymi pomysłami tęgich umysłów z ratusza. Gdy miasto stoi rozkopane, najprościej się pocieszyć, że chociaż ktoś pracuje, a że we wszystkich radach nadzorczych zasiadają ci sami ludzie – trudno, przynajmniej są swoi.

To z jednej strony hołd złożony małej ojczyźnie – bo choć Skonieczny jest z Ząbkowic Śląskich, to mocno związał się z Wrocławiem – ale trochę też przegląd lokalnych legend, zabobonów i niesnasek. Reżyser wraz z operatorem Adamem Pietkiewiczem przejechali się po ulicach i chodnikach, raz autem, raz na desce, nasłuchując niestworzonych historii, a nierzadko dopowiadając też coś przy użyciu magii efektów specjalnych. CGI bywa pokraczne, czasem kiczowate, ale nie jest to problem – twórcy obronną ręką wychodzą z tego odbiorczego klinczu, zawierzając się w opiekę baśniowości. Kamera zawłaszcza tu miasto, wtrynia się z bohaterami do muzeum, trochę jak w Gangu amatorów Godarda, flaneruje po bulwarach, mastershot za mastershotem, zbliżenie po zbliżeniu, by chwilę później penetrować strumienie krwi na twarzach bitych gołą pięścią. Ta wizualna nadpobudliwość rodem z teledysku czy reklamy idealnie łączy się z obrazowanym miastem, stale podłączonym do kroplówki z mefedronem. Cały ten pompatyczny nadmiar wrażeń odpowiednio grubymi nićmi zszyła ręka Sebastiana Mialika – montaż (nagrodzony zresztą na FPFF w Gdyni) sprawnie nadaje historii odpowiedniego dryfu.
W centrum opowieści są tu Adam (dla znajomych Kosa) i Zora. Film rozpoczyna panorama miasta zakończona obrazem romskiej rodziny na dachu – już wtedy słyszymy przepowiednię o tym, że księżniczka i książę się odnajdą, będzie trudno i nieprzyjemnie, ale połączy ich miłość, silniejsza od wszelkiego zła. Ona pięknie śpiewa, nosi się na kolorowo, on zaś umie zrobić heelflipa i nigdy nie zdejmuje koszulki Thrasher. Motywacje bohaterów zostały sprawnie rozrysowane, a każdej cesze charakteru odpowiada konkretny symbol. Być może z autobiograficznej pokusy, Skonieczny więcej uwagi poświęcił skejcikowi, tworząc z Zory po prostu postać progresywnej Romki, niewiele ponadto. Ale i tak w swoim przedstawieniu mniejszości zaprezentował poziom, jaki w rodzimych produkcjach zdarza się nader rzadko. Zabrakło tu może nieco szansy na sprawczość, okazji na wyładowanie frustracji, bowiem skończyło się na księciu – bez białego konia, na deskorolce – ratującym księżniczkę z wszelkiej opresji.

WROOKLYN ZOO to taki film, że dystrybutorska decyzja o zapisywaniu tytułu wielkimi literami, nabiera sensu dopiero po projekcji. Skonieczny nakręcił buńczuczne, chaotyczne, migoczące światłem radiowozów epitafium dla własnej młodości, rodziny, a przede wszystkim: ukochanego miasta. Na nagrobku, zamiast krzyża – soczyste HWDP, grube lolo i serce przebite strzałą. Dla historii, posklejanej ze strzępków rzeczywistości za pomocą magii, udało się mu znaleźć odpowiednią formę, która uniwersalizuje wydźwięk, ale nie przesłania romantyczno-rozliczeniowej treści. Znajdzie się chwila na śmiech, znajdzie się i na refleksje. Dla każdego coś wrocławskiego – albo bukiet róż od romskiego chłopaka na rynku, albo alternatywka zmieniająca poglądy w mgnieniu oka, albo masaż serca paralizatorem na komisariacie.
Nie jest to film wolny od potknięć, ale świadom swych ograniczeń i obranej konwencji. Każdy banał, każdy kwadratowy dialog, każda ckliwość momentalnie rozrzedzana jest przez Skoniecznego bezpretensjonalnym freestylem, żywą zabawą przyzwyczajeniami polskiej widowni. Zdecydowanie wolę taką – igrającą z krindżem – wariację o Romeo i Julii nad Odrą, od kolejnych publicystycznych nudziarstw wielce oświeconych reżyserów imitujących festiwalowe kino środka.


WROOKLYN ZOO
Rok: 2024
Kraj produkcji: Polska
Reżyseria: Krzysztof Skonieczny
Występują: Mateusz Okuła, Natalia Szmidt, Jan Frycz i inni.
Dystrybucja: Kino Świat