Koguty z demobilu – recenzja filmu „Wielka poezja” – Sputnik

Paweł Łungin to jedna z największych żyjących legend rosyjskiego kina, człowiek, którego bez przesady możemy postawić w jednym rzędzie z takimi tuzami jak Andriej Zwiagincew, Andriej Konczałowski czy Aleksandr Sokurow. Teraz na światowe ekrany wszedł reżyserski debiut jego syna Aleksandra. Czy pierworodny poszedł w ślady ojca?

Aleksander był na kino skazany od urodzenia, reżyserem był nie tylko jego sławny ojciec, ale także wujek Jewgenij (nagradzane Anioły w raju z 1993), a dziadek Siemion (Agonia, 1981) i babka Lilianna byli uznanymi scenarzystami. Długo próbował uciec od genowego ciężaru, zamiast do szkoły filmowej udając się na studia historyczne, a później raczej zajmując się pracą dla telewizji. Podobnie jak młodszy brat Iwan (aktualnie uznany malarz) pierwsze szlify w kinie zbierał u boku ojca, pisząc z nim m.in. głośną Damę pikową z 2016 roku. Chociaż Wielką poezję stworzył bez współpracy z rodzicielem, to i w tym filmie pobrzmiewają echa więzów krwi. Za temat wziął on sobie bowiem trwający konflikt rosyjsko-ukraiński, w roli protagonistów osadzając byłych żołnierzy frontowych. Paweł z kolei bardzo się zaangażował w moskiewską machinę propagandową mówiącą o słuszności interwencji na Krymie oraz we wschodniej Ukrainie, będąc jednym z 86 sygnatariuszy listu poparcia dla rządu w tej sprawie (obok niego na liście znajdziemy m.in. Siergieja i Fiodora Bondarczuków, Władimira Chotinienkę czy Karena Szachnazarowa).

Po seansie Wielkiej poezji możemy przypuszczać, że na tej politycznej linii doszło do pęknięcia w rodzinie. Aleksander zamiast snuć patriotyczną opowieść o słuszności walki przedstawia wojnę jako wielką traumę dla wszystkich w nią zaangażowanych. Przyjaciele Lesza i Wiktor po powrocie z frontu pracują na przedmieściach Moskwy jako bankowi konwojenci. Dobrze obyci z bronią i doświadczeni wydają się idealnymi kandydatami na to stanowisko. Jednak chociaż już dawno opuścili niegościnne rubieże Ukrainy, to wojna ich nie opuściła. Podobnie jak bohater wspaniałej Atlantydy (nasza recenzja) Walentyna Wasjanowicza nie są w stanie po tym, co przeżyli powrócić do normalnego życia. Szokujące doznania wyjałowiły ich wnętrza, pozostawiły ich pustymi na uroki codzienności. Obaj próbują znaleźć ujście w tytułowej poezji, starając się niczym wielu bohaterów szeroko rozumianej kultury, odnaleźć w sztuce sens ludzkiej egzystencji.

Chociaż przyjaciele przeszli to samo, to już w demobilu nie są odbierani jednakowo. Grany przez jedną z największych gwiazd młodego rosyjskiego kina Aleksandra Kuźniecowa (Braterstwo Pawła Łungina, nagrodzony na festiwalu Kinotawr w Soczi Kwas, recenzowane przez nas Zdychaj tatulku) Wiktor pozornie radzi sobie dużo lepiej: opanowany, racjonalny, kumulujący swoje stresy w sobie. W tym samym czasie Lasza (Aleksiej Filimonow, grający m.in. w także pokazywanym na Sputniku i nagrodzonym w Karlowych Warach i główną nagrodą w Soczi Byku) odbierany jest przez otoczenie jako niegodny zaufania histeryk, a jego życie kręci się wokół obstawiania nielegalnych walk kogutów. Owe ptaki stanowią zresztą ciekawą metaforę sytuacji samych bohaterów, wszak kogut często stanowi metaforę męskości (w języku angielskim bardzo dosłowną), a poranione i hodowane specjalnie tak, by zmaksymalizować ich agresywne skłonności zwierzęta nie trudno skojarzyć z wychowywanymi w nacjonalistycznym duchu młodymi mężczyznami idącymi na wojnę.

Do zawiązania fabuły dochodzi tu w sytuacji podobnej do Przedszkolanki Nadawa Lapida (czy jej tegorocznego remake’u Sary Colangelo). To Wiktor jest zainteresowany poezją, chętnie chodzi na zajęcia odbywające się w miejscowym domu kultury, gdzie jednak jego wystąpienia spotykają się z krytyką, a on zdaje się nie przedstawiać żadnego lirycznego talentu. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia recytuje wiersz napisany przez swojego przyjaciela, który nie ma ani woli, ani psychicznej siły do publicznych wystąpień. Konwojent z dnia na dzień zdobywa uznanie, które otwiera mu drogę do występu w youtubowym talk-show, podczas gdy Lasza coraz głębiej tonie w marazmie, a długi zaczynają go prześladować.

Niestety, chociaż pierwszy akt filmu jest wręcz rewelacyjny, z czasem początkującemu twórcy zaczyna brakować wyobraźni, w którą stronę poprowadzić tę historię. Obraz zaczyna się szamotać między kinem psychologicznym (o spustoszeniu wnętrza ludzkiego wojną), obyczajowym (o tym, jak sukces wpływa na osobowość i przyjaźń), społecznym (o współczesnej, kapitalistycznej Rosji widzianej oczyma tych na dole społecznej drabiny) i gangsterskim. W efekcie żaden z tych tematów nie ma okazji ani się rozwinąć, ani porządnie wybrzmieć. Kreskówkowo został tu pokazany współczesny showbiznes, social media i rosyjski rap. W ślepej krytyce i wyśmianiu tych wszystkich gałęzi Łungin wydaje się w pełni zgadzać z twórcami kuriozalnie złego dokumentu BEEF. Rosyjski hip-hop, także pokazywanego na tej edycji festiwalu Sputnik. Gdy na pierwszy plan wychodzi kryminalna intryga, całość staje się za to dziwną krwawą komedią pomyłek, której bliżej do mniej utalentowanego słowiańskiego brata Guya Ritchiego czy cudacznej Podróżny nie poślubnej sprzed trzech lat niż klasyki spod znaku Aleksieja Bałabanowa.

W efekcie Wielka poezja jest filmem rozczarowującym, któremu ewidentnie brakuje bardziej pewnego siebie i swoich pomysłów twórcy. To obraz, który wiele obiecuje i intryguje widza tylko po to, by pozostawić po sobie niesmak i pustkę, niczym wojna w sercach jej żywych ofiar. Więc może to w sumie udany metakomentarz? Chociaż nie. O wojnie się nie zapomina nigdy, o średnich filmach – bardzo szybko.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Wielka Poezja

Wielka poezja

Tytuł oryginalny: „Bolshaya poeziya”

Rok: 2019

Gatunek: psychologiczny, gangsterski

Kraj produkcji: 2019

Reżyser: Aleksander Łungin

Występują: Aleksandr Kuźniecow,  Aleksiej Filimonow i inni

Ocena: 2,5/5