Dawno temu w Ameryce, za czasów Pocahontas żyli wolni Indianie, nadeszła jednak wojna secesyjna podczas której porucznik Dunbar ‘tańczył’ z wilkami, a następnie Dziki Zachód gdzie kowboje sprawnie rozprawili się z pozostałością rdzennej ludności kontynentu. Co się dzieje z ostatnimi Mohikanami w XXI wieku? Siedzą w Nowym Meksyku, w utworzonym dla nich specjalnym rezerwacie, z piwem w ręku twierdzą, że biali ludzie chcą zrobić z nich pacynki. Teoria spiskowa w ustach pijaczyny spod monopolowego brzmi absurdalnie, ale po seansie „Ziemi” słowa nagle nabierają sensu i nie sposób przynajmniej częściowo nie przyznać mu racji. Babak Jalali pokazuje nam w pierwszorzędnym anty-westernie, jak to jest być obcym we własnym domu.
Akcja dzieje się w rezerwacie Prairie Wolf, a skupia wokół rodziny Denetclaw, rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Mary, ma trzech dorosłych synów, najstarszy Ray pracuje na farmie bydła u białych właścicieli, ma żonę i dzieci i jest niepijącym alkoholikiem. Średniego syna Wesleya, ponieważ alkohol na terenie rezerwatu jest zakazany, matka codziennie wozi na granicę do sklepu by mógł tam na ławeczce spędzić przyjemnie dzień pijąc porannego, popołudniowego i wieczornego browarka. Kiedy w końcu upije się do snu, kobieta przyjeżdża i zabiera go z powrotem do domu. Najmłodszy syn, Floyd wstąpił do wojska, by wyrwać się z tego przyprawiającego o depresję miejsca, jednak zaraz na początku filmu okazuje się że zginął podczas służby w Afganistanie.
Ciężko jest nie popaść w życiowy marazm kiedy jesteś obywatelem drugiej kategorii, a jednocześnie jakby się temu wzbraniać obywatelem Stanów Zjednoczonych. Bo chociaż łączy ich przynależność plemienna nie różnią się oni niczym od reszty społeczeństwa. W samochodzie wożą kasety z amerykańską muzyką, oglądają wieczorami w telewizji „Bonanzę”, a ich całe życie dzieje się poza granicami rezerwatu, gdzie jest praca oraz napoje wysoko i niskoprocentowe. Jednocześnie Indianie mają głęboką dumę, kiedy przychodzi chwila pogrzebu Floyda, a żołnierze uroczyście przynoszą trumnę na umówione wcześniej miejsce na granicy rezerwatu, starszy brat niedbale ściąga z niej amerykańską flagę, po czym po odmowie przyjęcia jej z powrotem przez dowódcę kładzie narodowy symbol na ziemi. Jak podkreśla Mary, jej syn nie zginął za kraj, lecz podczas pracy. Nic dziwnego, że tak kurczowo trzymają się swojej odrębności. W końcu czują się zaszczuci przez lokalną, białą społeczność, z którą stosunki mają co najwyżej poprawne. Wiedzą, że są dla nich jedynie tanią siłą roboczą i stałym rynkiem zbytu właścicielki monopolowego.
Chociaż akcja filmu rozłożona jest równomiernie i nie sposób narzekać na nudę, to jednocześnie tempo jest niezwykle senne. Nawet walka kogutów czy scena pobicia ukazana jest przez pryzmat znudzenia i obojętności. Dookoła panuje tam rodzaj ciszy przed burzą, tyle że ulewa nigdy nie nadchodzi. Postacie grane przez naturszczyków są wiarygodne, a bliskie ujęcia na twarze jeszcze bardziej uwydatniają ich bezsilność i desperację. Dodatkowo mamy klimatyczną muzykę autorstwa samego Jozefa van Wissema i przepiękną pustynną panoramę rezerwatu na zdjęciach Agnes Godard.
„Ziemia” pokazuje jak umierają zepchnięci na margines społeczny Indianie i ich kultura, jednak nie wszystko jest tam jedynie czarne. Wciąż istnieją ludzie nietracący wiary w sens życia tacy jak Mary czy Ray, ciągle są biali gotowi wyciągnąć pomocną dłoń i jest otwarte zakończenie niepozwalające na całkowitą utratę nadziei.
Ziemia
Tytuł oryginalny: Land
Rok: 2018
Gatunek: dramat
Kraj produkcji: Włochy, Francja, Holandia, Meksyk, Katar
Reżyser: Babak Jalali
Występują: Ron Rondeaux, Wilma Pelly, James Coleman
Ocena: 3,5/5