Krótki Format: Sierpień u Akiko – WFF

"Sierpień u Akiko", reż. Christopher Makoto Yogi

August at Akiko's Poster

Ocena: 3,5/5

“Sierpień u Akiko” to reżyserski debiut Christophera Makoto Yogiego. Urodzony na Hawajach twórca opowiada w nim historię Alexa Zhanga Hungtaia, muzyka znanego jako Dirty Beaches, który gra tu samego siebie. Wprawne oko skojarzy go z zeszłorocznego “Twin Peaks”, gdzie w jednym z odcinków, razem z synem Davida Lyncha – Riley’em – występował na scenie Roadhouse.

Zmęczony tułaczką saksofonista Alex wyrusza na hawajską Big Island celem odnalezienia swoich dziadków. Z tym miejscem wiążą się mgliste wspomnienia jego dzieciństwa. Niestety dom, w którym niegdyś mieszkał, został zburzony, a po krewnych słuch zaginął. Zrezygnowany zatrzymuje się na kwaterze u tytułowej Akiko – przesympatycznej starszej kobiety. Za pomocą buddyjskich technik medytacyjnych pomaga mu ona odnaleźć spokój ducha i wewnętrzną harmonię.

Film zdaje się być fabularyzowanym dokumentem, a dialogi są tu w większości improwizowane, co stanowi zarówno wadę, jak i zaletę. Ze względu na czasem rozbrajającą szczerość oraz naturalność, można im więcej wybaczyć. Choćby rozmowa protagonisty z zaprzyjaźnioną małą dziewczynką na temat palenia papierosów ujęła mnie prostotą.

Szczątkowa fabuła to właściwie pretekst, żebyśmy mogli zanurzyć się w mistyczną stronę Hawajów, jakże różną od pocztówkowego wizerunku wyspy. Makoto Yogi skupił się na portrecie japońskiej mniejszości. Nie uświadczymy tu więc tańca hula, kwiatowych girland i nie usłyszymy gry na ukulele. Zamiast tego nasze zmysły koić będą dźwięki natury, saksofonowe, free-jazzowe solówki Alexa i buddyjskie dzwonki Akiko. Dźwięk odgrywa tu bardzo ważną rolę i idealnie współgra z obrazem. Smagane wiatrem drzewa dawno nie wyglądały na ekranie tak majestatycznie.

“Sierpień u Akiko” to po prostu niespełna półtoragodzinna sesja relaksacyjna. Próżno szukać tu głębokiej myśli filozoficznej, a wspomniany mistycyzm jest dość powierzchowny, jakby już dostosowany do zachodniej wrażliwości. To najbardziej przystępny reprezentant  nurtu slow cinema, z jakim się spotkałem. Dawno tak nie wypocząłem w kinie.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny