Do atutów Warszawskiego Festiwalu Filmowego należą różnorodność i bogactwo prezentowanych tytułów. Niekiedy trudno odnaleźć się w tym gąszczu filmów i twórców. My już przedarliśmy się przez programowe zapowiedzi i wybraliśmy te propozycje, które - jak się nam zdaje - mają największy potencjał na kino godne zapamiętania. Oto nasze wybory.
Nieprzypadkowo w zeszłym roku wybraliśmy naszym najlepszym filmem 34. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego właśnie dzieło Adilchana Jerżanowa (“Łagodna obojętność świata”). Ten kazachski reżyser przybywa do Polski z każdym kolejnym projektem, jakby dokładając jeszcze jedną cegiełkę do gmachu jaki tu od roku 2014 wznosi. A jest to budynek tyleż obskurny jak relacje społeczne jakie zwykł portretować, co fikuśny jak humor, którego nigdy nie brakuje w jego obrazach, a przy tym przepastny niczym kazachski step i nader kunsztownie zdobiony jak oprawa wizualna, do której autor „Zarazy we wsi Karatas” przywiązuje dużą wagę. Rzeczona, świeża cegła zowie się „Walką Atbaia„. Tytułowy bohater nie mieszka w pałacu, ale gdzieś w ruderach na przedmieściach Ałmatów. Jedyną szansą na ucieczkę od biedy i bandyckiej egzystencji będzie dla niego turniej sztuk walki. Pachnie schematem? – poczekajcie aż zobaczycie co zrobi z nim Jerżanow.
Jeśli myślę o czymś na tej edycji festiwalu co może mnie zaskoczyć, zmieszać z błotem, połknąć i wypluć to wydaje mi się, że może to być „Winona„. A myślę tak na podstawie poprzedniego filmu greckiego filmowca Alexandra Voulgarisa kryjącego się pod pseudonimem The Boy, czyli „Nici”. Po seansie w ramach Nocnego Szaleństwa na Nowych Horyzontach na skrawku brudnego obrusa zapisałem: „Bękart Żuławskiego i Cronenberga w dystopijnej rzeczywistości. Wspaniała Kokkala. Rozumiem krytykę, ale nie mogę nie lubić tego potworka”. Nowy projekt Greka zapowiada się enigmatycznie: plaża, cztery dziewczyny (jedną z nich nasza ukochana Daphne Patakia! – na festiwalu obecna też w “Nimic”, krótkim metrażu Jorgosa Lantimosa), letni czas – niby beztroski, a jednak obarczony wizją nadchodzącej słoty. Na te wakacje zapraszam tylko odważnych…
Moja sympatia do gatunkowych szaleństw oraz kina azjatyckiego sprawia, że zacieram ręce na najnowsze dzieło Takashiego Miike. Japończyk znany z niezwykłej płodności twórczej i zamiłowania do ekstremy pokaże w Warszawie „Pierwszą miłość”. Wbrew tytułowi nie spodziewajcie się jednak klasycznego romansu, gdyż zapowiada się wyjątkowo intensywny seans. Film opowiada historię pewnego boksera i towarzyszącej mu call-girl, którzy ścigani są przez skorumpowanego gliniarza, yakuzę oraz chińskie triady. Czeka nas pełna wrażeń, przepełniona finezyjną przemocą i czarnym humorem, nocna podróż po skąpanych w neonowym świetle tokijskich ulicach. Pierwsze opinie po projekcji w Cannes sugerowały wizualną ucztę nawiązującą do japońskich akcyjniaków z lat. 90. Zapowiada się wyśmienicie!
Kolejnym wartym uwagi filmem jest „Judy i Punch”. Za kamerą debiutuje australijska aktorka Mirrah Foulkes. Zderzenie baśni z feministycznym kinem zemsty i czarną komedią. Za inspirację posłużyło niemal 400-letnie brytyjskie przedstawienie lalkowe. Do tego porównania ze skeczami Monty Pythona i Kill Billem. W rolach głównych Mia Wasikowska oraz Damon Herriman. Po takim opisie nie wyobrażam sobie tego przegapić.
Jeśli czegoś na WFF można być pewnym, to tego, że warto celować w czarne komedie i animacje. Z takiego połączenia wyszedł w tym roku francuski film „Zgubiłam swoje ciało”, do którego scenariusz napisał twórca „Amelii”. A że Francuzi animacje dobre tworzą to wie każdy fan „Tria z Belleville” czy przygód Asterixa. Tym razem główną bohaterką będzie ręka poszukująca swojego właściciela. Mi już to wystarczy na zachętę. Ponadto Konkurs Wolny Duch obiecuje niebanalne formalnie dzieło. Więcej okazji do zobaczenia na dużym ekranie nie będzie, gdyż niedługo animacja będzie do zobaczenia tylko za pośrednictwem Netflixa.
Ja, jak to ja, wypatruję zawsze w programach festiwali czegoś azjatyckiego. Szczególnie interesująco prezentuje się w tym roku południowokoreański „Przenieść grób”. Przyglądanie się ceremoniom religijnym, obrządkom i relacjom rodzinnym to jeden z najlepszych sposobów by poznać obcą nam kulturę. Bohaterowie debiutu Seung-o Jeonga będą musieli odszukać brakujących członków rodziny, aby odprawić powtórny pogrzeb ojca rodziny. Mimo iż historii wskazuje na rasowy dramat, selekcjonerzy festiwalu obiecują również elementy komediowe.
Tak się złożyło, że filmy które interesują mnie w tym roku najbardziej rywalizują między sobą w konkursie Wolny Duch. „Biały wąż” Amp Wong’a i Ji Zhao oraz „Najlepszy reżyser” Xian Zhan to debiuty reżyserskie młodych chińskich twórców.
Pierwsze z nich to animacja zainspirowana chińską „Legendą o Białym Wężu”, przedstawioną w unowocześnionym wydaniu. Państwo Środka od lat stara się dorównać standardem animacjom produkowanym na zachodzie. Przez długi czas przepaść była zbyt duża, a Chińczykom brakowało wiedzy i technologii. Jednak coraz bardziej się to zmienia. Wielu twórców wyjeżdża do USA i tam uczy się fachu, by potem realizować swoje własne projekty już w rodzimym kraju. O tym, że wychodzi im to coraz lepiej może świadczyć sukces zbliżonego tematycznie do „Białego węża”, dystrybuowanego w Polsce filmu „Duża ryba i begonia”. Mimo, że technicznie chińskie produkcje ulegają poprawie, często ich kreatywność i fabuła pozostawiają sporo do życzenia. Niemniej, zawsze czekam z zainteresowaniem na kolejny tytuł któremu uda się przedostać na polskie ekrany.
„Najlepszy reżyser” uderza w nieco inne tony, jest to opowieść o młodej, nowoczesnej parze, której plany zawarcia szybkiego ślubu zostają popsute przez pragnących dużej uroczystości rodziców. Historia nakręcona w czerni i bieli, opisana jest zachęcająco jako 'czarna komedia’. Mam więc nadzieję na dobrze wyważony humor, malownicze zdjęcia i historię dobrze oddającą sytuację młodego pokolenia w Państwie Środka.
Pierwszym z filmów, na które czekam zdecydowanie najbardziej, jest po prostu jeden z najgłośniejszych tytułów tegorocznej edycji festiwalu, czyli “Malowany Ptak” w reżyserii Václava Marhoula, który do Warszawy dotarł prosto z Wenecji. Chociaż trzeba przyznać, że część krytyków nie była przychylna dziełu czecha, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak poradził on sobie z powieścią Jerzego Kosińskiego. Literacki pierwowzór filmu cechował się wszak niesamowitą brutalnością i pobudzającymi wyobraźnię opisami przemocy, jakiej doświadczył główny bohater. Spodziewam się zobaczyć kino przypominające wielkie “Idź i Patrz” Klimowa, czy “Wołyń” Smarzowskiego.
Moim drugim wyborem jest dokument o zespole muzycznym, który towarzyszy mi co najmniej połowę mojego życia, czyli “Kult. Film”. Grupa przewodzona przez Kazika Staszewskiego bez wątpienia jest jedną z najważniejszych w historii polskiej muzyki rozrywkowej, więc uważam, że na taki film zwyczajnie zasłużyli, chociaż nie ukrywam że w mojej ocenie jestem całkowicie pozbawiony obiektywizmu. Oczywiście jestem niezmiernie ciekawy, czy dla kogoś takiego jak ja, czyli fana znającego wszystkie płyty, ale i większość książek jakie powstały o zespole, znajdzie się w tym obrazie coś świeżego czy po prostu ciekawego, po cichu licząc że debiutująca w roli reżyserki Olga Bieniek jest w stanie mnie czymś zaskoczyć.