Od 1 do 11 września potrwa 78. edycja festiwalu w Wenecji. Nagrody w konkursie głównym przyznawać będzie Jury pod przewodnictwem Bonga Joon-ho (Parasite, Zagadka zbrodni). Poniżej znajdziecie szczegółowe opisy wszystkich dwudziestu kandydatów do Złotego Lwa, a wśród nich polski film autorstwa Jana P. Matuszyńskiego oraz nowe projekty takich tuzów jak Pedro Almodóvar, Jane Campion, Pablo Larraín, Paul Schrader czy Paolo Sorrentino.
Madres paralelas / Parallel Mothers
reżyseria: Pedro Almodóvar
występują: Penélope Cruz, Milena Smit, Rossy De Palma i inni
kraj: Hiszpania
dystrybucja: Gutek Film
Bytność Pedra Almodóvara na europejskich festiwalach skupiała się dotąd głównie w Cannes, gdzie w przeciągu 20 lat (1999-2019) zaprezentował w konkursie głównym sześć filmów, otrzymując nagrody za reżyserię (Wszystko o mojej matce) i scenariusz (Volver); dwukrotnie doceniono też grających u Hiszpana aktorów (nagrody dla żeńskiej obsady Volver oraz dla Antonia Banderasa za rolę w Bólu i blasku / NASZA RECENZJA). Jednak zanim zagościł na stałe na Lazurowym Wybrzeżu, Almodóvar dwukrotnie odwiedzał Berlin (Zwiąż mnie brało udział w konkursie głównym, zaś Prawo pożądania zdobyło pierwszą w historii nagrodę Teddy) i raz Wenecję, którą opuścił ze Złotą Osellą za scenariusz do Kobiet na skraju załamania nerwowego, będących zarazem pierwszym filmem reżysera startującym w konkursie głównym jednego z największych europejskich festiwali. W ostatnich latach reżyser wraca na Lido po długiej nieobecności, najpierw w 2019, kiedy otrzymał Złotego Lwa za całokształt twórczości, w zeszłym roku ze swoim półgodzinnym Ludzkim głosem, który pokazywano poza konkursem, wreszcie z nie tylko zakwalifikowanym do konkursu, ale też wybranym na film otwarcia, najnowszym pełnym metrażem, Madres paralelas.
Co najmniej od trzech dekad każdy kolejny film Hiszpana to wydarzenie, a jego rozpoznawalność (również za sprawą oscarowych sukcesów z przełomu wieków) zdecydowanie wykracza poza kinofilskie kręgi. Świat pokochał Almodóvara za umiejętność opowiedzenia skomplikowanych, często nieprawdopodobnych historii z zachowaniem emocjonalnego autentyzmu; za szczere portretowanie na ekranie postaci o różnych tożsamościach, transgresyjne, emancypacyjne, ale nie popadające w publicystykę ani stereotypizację; za przejmujące, empatyczne spojrzenie na bohaterki kobiece (grane przez plejadę wspaniałych aktorek); za niepowtarzalny humor, często jednak podszyty tragizmem; wreszcie za charakterystyczny styl wizualny, nasycone kolory, zamiłowanie do kiczu, ale też zdolność wydobycia zeń specyficznego uroku. Almodóvar to w pewnym sensie marka, po której wiadomo, czego się można spodziewać, choć w ostatnich latach zdarzało już mu się zaskakiwać kierunkiem swych artystycznych poszukiwań (np. znacznie „chłodniejsza” od reszty dorobku Skóra, w której żyję czy też autotematyczny i autobiograficzny Ból i blask). Czy takim zaskoczeniem może się okazać również Madres paralelas?
Na podstawie dostępnych opisów i zwiastunów filmu zaryzykowałbym odpowiedź przeczącą. Najnowsze dzieło Hiszpana ma opowiadać o dwóch kobietach, które poznają się na porodówce i przywiązują do siebie nawzajem. W młodszą z nich wcieli się nieznana Milena Smit, w starszą zaś – bez zaskoczeń – Penélope Cruz, dla której to już szóste (nie licząc epizodycznej roli w Przelotnych kochankach) spotkanie z Almodóvarem. Na ekranie zobaczymy jednak dwie jeszcze większe weteranki, współpracujące z reżyserem od lat 80.: Rossy De Palmę (drugie plany m.in. w Kobietach… i Kice, ale również 5 lat temu w Juliecie) i Julietę Serrano (obecna w większości wczesnych filmów Almodóvara aktorka powróciła do jego świata w Bólu i blasku, po 30-letniej przerwie). W obsadzie znaleźli się również Aitana Sánchez Gijón (Mechanik) i Israel Elejalde (Magical Girl), których postaci mają stworzyć z tytułowymi bohaterkami przybraną rodzinę. Motyw ten, obok kobiecej wspólnoty, kwestionowanego ojcostwa i skomplikowanego macierzyństwa, wydaje się ważnym elementem fabuły, zarazem pozwalając wnioskować, iż Almodóvar wraca do pewnych sprawdzonych rozwiązań – wszak wiele z wymienionych tematów znajdziemy w jego wcześniejszych filmach, ze Wszystko o mojej matce na czele. Także styl widoczny w dostępnych materiałach nie zapowiada tym razem szczególnej świeżości. Może więc mamy do czynienia z pomniejszym dziełem w dorobku mistrza? A może – za co trzymam kciuki – marketing filmu nie ujawnia wszystkich jego walorów, a powyższe przypuszczenia już za kilka dni zostaną podważone przez entuzjastyczne głosy weneckiej publiczności?
Mona Lisa and the Blood Moon
reżyseria: Ana Lily Amirpour
występują: Jeon Jong-seo, Kate Hudson, Craig Robinson i inni
kraj: USA
Ana Lily Amirpour to twórczyni pochodzenia irańskiego, jednak bynajmniej nie nowego kina irańskiego, gdyż mieszka i realizuje filmy na Zachodzie, wykazuje mocne zachłyśnięcie popkulturą i nieustannie wskazuje na patchworkowość swojej kulturowej tożsamości. Ana urodziła się w Anglii, około 12. roku życia przeprowadziła się z rodziną do USA, gdzie dojrzewała jej miłość do wizualnego medium (pasja do kunsztu realizacyjnego Thrillera Michaela Jacksona w reżyserii Johna Landisa miała „zrobić z niej Amerykankę”), spuentowana ukończeniem prestiżowego UCLA. Jednak szybko zrozumiała, jeszcze na etapie pozyskiwania środków na realizację swoich krótkich metraży, że nie polubi się z hollywoodzkim systemem produkcyjnym. Reżyserka jest też osobą niedosłyszącą, co przekłada się na minimalizację dialogów w jej filmach i szczególnie skupienie na aspekcie wizualnym – precyzyjna inscenizacja jako nadrzędny środek budowania narracji.
Jej pełnometrażowy debiut z 2014, O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu (rozwinięcie wcześniejszego shorta o analogicznym tytule), który stał się niespodziewanym hitem festiwalu w Sundance, perfekcyjnie podsumowuje wspomniane styki kulturowe, napięcie między asymilacją i pozycją outsidera, charakterystyczne dla Amirpour. Z jednej strony akcja niewątpliwie dzieje się na typowych amerykańskich przedmieściach i czerpie z tropów kina młodzieżowego (szczególnie tego niezależnego, ironizującego), z drugiej wszechobecny język perski, hidżab noszony przez bohaterkę czy powracające obrazy rytmicznie pracujących szybów naftowych, otwarcie odsyłają do irańskich korzeni reżyserki. Poza tym bardzo oczywiste są wpływy kina noir, późniejszych wycyzelowanych eksploatacji jego estetyki w rodzaju Sin City Franka Millera (miejsce akcji ochrzczono zresztą mianem Bad City) czy spaghetti westernów Sergia Leone, z bezimienną bohaterką kontynuującą legendę wędrowca znikąd spod znaku Eastwooda. Podobnie jak powstały rok wcześniej obraz Tylko kochankowie przeżyją, film Amirpour był offbeatową wariacją na temat opowieści o wampirach. Inaczej niż w przypadku Jarmuscha, reżyserka zdecydowała się nie uprawiać nowej estetycznej genealogii i egzystencjalnych rozważań wokół wampiryzmu, a skupiała się na opowiedzeniu prostej opowieści emancypacyjnej o walce z patriarchatem i miłości w moralnie przegniłym świecie. Jej drugi film, Outsiderka, był już zdecydowanie mniej wybredną zabawą z sztafażem kina klasy B (choć z zachowaniem realizacyjnej nienaganności), w którym okaleczona dziewczyna mściła się na kanibalach w postapokaliptycznym świecie – reżyserka opisywała film jako miks Mad Maxa z kinem Johna Hughesa i kozackim soundtrackiem. W obsadzie znalazły się tak świetnie sprawdzające się w kinie kampowym nazwiska jak Jason Momoa czy Keanu Reeves, jednak film krytykowano za płytkość przekazu (feministycznego czy anty-Trumpowskiego) i rzekome artystowskie samozadowolenie twórczyni, która zdaje się bardziej zabawiać samą siebie niż widzów.
Po krótkim romansie z kinem superbohaterskim przy okazji reżyserowania odcinka serialu Legion, reżyserka kontynuuje swoje zainteresowanie tematem herosów w pelerynach, które, jak mówi, ma swoje źródła w dzieciństwie, poczuciu bycia outsiderką w obcej kulturowo rzeczywistości i fascynacją fantastycznymi bohaterami, sprzeciwiającymi się narzuconym przez system normom zachowań. W pokazywanym w Wenecji Mona Lisa and the Blood Moon grana przez Jeon Jong-seo (Płomienie, The Call) młoda dziewczyna z tajemniczymi i niebezpiecznymi mocami próbuje odnaleźć się w Nowym Orleanie po ucieczce ze szpitala psychiatrycznego. Obraz ma charakteryzować się audiowizualnym blichtrem, z pulsującą ścieżką dźwiękową złożoną z włoskiego techno oraz heavy metalu, a także folgowaniem nostalgii do lat 80. i 90. W obsadzie ponownie więcej wybitnie znanych twarzy, m.in. Kate Hudson, Craig Robinson i Ed Skrein, a autorem zdjęć jest nasz rodak Paweł Pogorzelski, znany przede wszystkim ze zniewalających wizualnie horrorów Ariego Astera. Czy tym razem Amirpour uda się umiejętnie wyważyć mniej i bardziej gustowne popkulturowe bziki, perfekcjonistyczne podejście do gospodarowania kadrów i emancypacyjny przekaz?
Un autre monde / Another World
reżyseria: Stéphane Brizé
występują: Vincent Lindon, Sandrine Kiberlain, Anthony Bajon i inni
kraj: Francja
Stéphane Brizé zadebiutował w 1999 roku filmem Le blef des villes, który tak jak kolejne cztery jego produkcje przeszedł bez echa. Szerzej zauważona została jedynie Mademoiselle Chambon z 2009 roku, historia romansu nauczycielki z ojcem ucznia, która otrzymała trzy nominacje do Cezara, zwyciężając w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany. Dobrą passę reżysera rozpoczęła Miara człowieka, która w 2015 roku zakwalifikowała się do konkursu głównego festiwalu w Cannes. Za rolę ochroniarza w supermarkecie Vincent Lindon otrzymał laur za najlepszą rolę męską na tym prestiżowym festiwalu, a także Cezara i nominację do Europejskiej Akademii Filmowej. Nic dziwnego, że aktor zagrał potem w jeszcze jednym dziele tego reżysera (była to trzecia ich kolaboracja), tworząc znakomitą kreację w dramacie społeczno-politycznym Na wojnie z 2018 roku (NASZA RECENZJA). Pomiędzy tymi dwoma filmami Stéphane Brizé nakręcił jeszcze jeden, dosyć nietypowy dla siebie obraz Historia pewnego życia (2016). To kostiumowe kino obyczajowe (adaptacja powieści Guy de Maupassanta), zrealizowane w surowej estetyce jakby wziętej z awangardowego manifestu Dogmy 95, jest być może najlepszym jak dotąd dokonaniem Francuza.
Do Wenecji przyjedzie on w tym roku z filmem Un autre monde (co można przetłumaczyć jako „Inny świat”), w którym znów pojawia się jego ulubiony aktor, Vincent Lindon. Gra on Philippe’a, pracującego w kierownictwie amerykańskiego konglomeratu przemysłowego, który jest niszczony przez stres i wpada w pracoholizm, co rujnuje stopniowo jego małżeństwo i sprawia, że jego ukochana żona (w tej roli Sandrine Kiberlain) coraz bardziej się od niego oddala. W filmie zobaczymy również Anthony’ego Bajona, znanego z tytułowej roli w filmie Teddy (NASZA RECENZJA), który pokazywany był w tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty. Wydaje się, że najnowsza produkcja Brizé będzie połączeniem kina społecznego z obyczajowym, czyli gatunków, w których reżyser ten czuje się najlepiej.
Psie pazury / The Power of the Dog
reżyseria: Jane Campion
występują: Benedict Cumberbatch, Kirsten Dunst, Jesse Plemons i inni
kraj: Nowa Zelandia, Australia
dystrybucja: Netflix
Jane Campion jest jedną z najważniejszych współczesnych reżyserek, która zwróciła na siebie uwagę już swoimi pierwszymi filmami, zrealizowanymi w ojczystej Nowej Zelandii. Od debiutanckich krótkometrażówek i pierwszych dzieł pełnometrażowych ujawniła rys, który miał potem charakteryzować niemal wszystkie jej dzieła: w warstwie treściowej skupienie na niebanalnych bohaterkach, a w sferze formalnej dużą wrażliwość estetyczną (reżyserka w młodości studiowała m.in. malarstwo i sztuki wizualne). Z tego wczesnego okresu twórczości szczególnie cenione są Sweetie (1989, udział w konkursie głównym w Cannes) i Anioł przy moim stole (1990). Drugi z tych filmów był zresztą debiutem reżyserki na festiwalu w Wenecji, gdzie zakwalifikował się do konkursu głównego i zdobył Wielką Nagrodę Jury oraz cztery inne pomniejsze nagrody. Campion zawojowała jednak świat swoim arcydziełem z 1993 roku: Fortepian zdobył Złotą Palmę w Cannes (do 2021 roku był to jedyny film wyreżyserowany przez kobietę, który otrzymał ten laur), dostał trzy Oscary (dwa aktorskie dla Holly Hunter i Anny Paquin oraz dla samej Jane Campion za scenariusz) i mnóstwo innych prestiżowych nagród. Sukces ten otworzył przed Campion drzwi do światowej czołówki twórców. W jej kolejnych filmach występowały wielkie gwiazdy kina (m.in. Nicole Kidman, Kate Winslet, Harvey Keitel, Jennifer Jason Leigh, Ben Whishaw), ale niekoniecznie przełożyło się to na jakość tych produkcji. Po dosyć ciepło przyjętej Jaśniejszej od gwiazd z 2009 roku reżyserka niemal zupełnie zamilkła. W 2013 i 2017 zrealizowała jeszcze dwie odsłony nietypowego serialu kryminalnego z Elisabeth Moss Tajemnice Laketop, ale na kolejną fabułę przyszło nam czekać aż do tej pory.
Psie pazury, które zostały zaproszone również na festiwale w Nowym Jorku i Toronto, powstały dla Netflixa i są adaptacją powieści nieco zapomnianego amerykańskiego pisarza, Thomasa Savage’a (1915-2003) specjalizującego się głównie w książkach historycznych dziejących się w czasach Dzikiego Zachodu. Jego ambitne i dosyć specyficzne „westerny” (żaden z nich nie został wydany w Polsce) często eksplorują nietypową tematykę dla tego gatunku, np. granice seksualności czy bigoterię prowincji. The Power of the Dog, wydane w 1967 roku, opowiadają historię dwóch braci żyjących w 1925 roku w Montanie. Są oni jak ogień i woda. Phil (w adaptacji gra go Benedict Cumberbatch) jest błyskotliwy, elegancki, a zarazem sadystyczny, brutalny i… homofobiczny, natomiast George (Jesse Plemons) to poczciwy flegmatyk, pedantyczny i szarmancki. Pierwszy próbuje zniszczyć szczęście drugiego, które zbudował sobie wraz z żoną Rose (Kirsten Dunst), co sprawia, że ich syn, Peter (Kodi Smit-McPhee), próbuje zemścić się na złowrogim stryju. Krytycy docenili powieść, porównując ją do greckiej tragedii, jednak popularność zyskała ona dopiero ponad 30 lat po pierwszym wydaniu, gdy została wznowiona z posłowiem autorstwa pisarki Annie Proulx (Tajemnica Brokeback Mountain).
Jane Campion sama napisała scenariusz na podstawie powieści Savage’a, a film zrealizowała w Nowej Zelandii. Na drugim planie wystąpili m.in. Frances Conroy (Sześć stóp pod ziemią), Thomasin McKenzie (Jojo Rabbit / NASZA RECENZJA) i Keith Carradine (Deadwood). Autorem muzyki do filmu jest gitarzysta zespołu Radiohead Jonny Greenwood, znany zwłaszcza ze współpracy z Paulem Thomasem Andersonem (Aż poleje się krew, Mistrz, Wada ukryta, Nić widmo). Obraz zadebiutuje na platformie Netflix już 1 grudnia, ale mamy nadzieję, że będziemy mieli okazję zobaczyć go również w kinach, gdyż zwiastun pokazuje, że zdjęcia Ari Wegner (Lady M., In Fabric, Prawdziwa historia gangu Kelly’ego) będą na pewno godne uwagi.
America Latina
reżyseria: Fabio D’Innocenzo, Damiano D’Innocenzo
występują: Elio Germano, Astrid Casali, Massimo Wertmüller i inni
kraj: Włochy, Francja
Jeszcze dwa lata temu mogliśmy udawać, że nic nie wiemy o bliźniakach D’Innocenzo, ale po festiwalu w Berlinie w 2019 roku, z którego Damiano i Fabio wyjechali ze Srebrnym Niedźwiedziem za scenariusz za swoje Złe baśnie (NASZA RECENZJA), dłużej nie można podtrzymywać tej fikcji. Co prawda polska dystrybucja filmu nieco się przeciągnęła, ale we wrześniu trafi on wreszcie do kin w naszym kraju. Urodzeni i wychowani w okolicach Rzymu twórcy dali się poznać z dobrej strony już wcześniej. Ich debiutancka La terra dell’abbastanza (2018) zyskała uznanie w ojczyźnie (cztery nominacje do nagród David di Donatello) i za granicą (pokazy w ramach berlińskiej sekcji Panorama). Obraz wyznaczył także pewien trend, w którym bracia zamierzali kręcić kolejne filmy. W kręgu ich zainteresowań pozostawała współczesna Italia i jej społeczne bolączki. W Złych baśniach i scenariuszu Dogmana, który pisali wraz z Matteo Garrone, daje o sobie znać ich predylekcja do zamykania swych opowieści w bajkowej klamrze, nie unikając jednocześnie realizmu i moralizowania.
Do Wenecji D’Innocenzo przyjadą z nowym projektem pt. America Latina. Według festiwalowego opisu ma być to opowieść o Massimo Sistim, prowadzącym gabinet dentystyczny. W pracy zawsze odznacza się sumiennością i profesjonalizmem, a dzięki niej może pozwolić sobie na zamieszkanie w wygodnej willi za miastem. Spokojnie układa mu się także życie rodzinne, które dzieli z żoną Alessandrą i córkami Laurą i Ilenią. Jednak pewnego dnia Massimo schodzi do piwnicy i napotyka tam coś, co postawi na głowie dotychczasową sielankę. Do współpracy nad filmem został zaproszony Walter Fasano, stały montażysta Luki Guadagnino. W roli głównej zobaczymy, współpracującego już z braćmi w Złych baśniach, Elio Germano, partnerować mu będzie m.in. doświadczony Massimo Wertmüller (jego ciotką jest autorka Siedmiu piękności Pasqualino). Czy to wystarczy, aby powalczyć o Złotego Lwa z bardziej uznanymi twórcami?
L’événement / Happening
reżyseria: Audrey Diwan
występują: Anamaria Vartolomei, Pio Marmaï, Sandrine Bonnaire i inni
kraj: Francja
Audrey Diwan urodziła się we Francji w rodzinie pochodzenia libańskiego. Zanim weszła do świata kina, przez lata zajmowała się dziennikarstwem. Od 2008 roku zaczęła pisać scenariusze, początkowo dla telewizji. Jej pierwszym tekstem był ten do De feu et de glace, który zrealizowała potem Joyce Buñuel (była synowa sławnego reżysera). Następnie pracowała nad skryptami do filmów Cédrica Jimeneza, m.in. znanych z polskich ekranów Marsylskiego łącznika i Kryptonimu HHhH. Od lat angażuje się w działalność kolektywu 50/50, którego zadaniem jest promowanie równości kobiet i mężczyzn oraz różnorodności w przemyśle audiowizualnym. W 2019 roku w końcu doczekała się własnego debiutu reżyserskiego pt. Mais vous êtes fous. Była to opowieść o parze Romanie i Camille, których związek przeżywa kryzys przez uzależnienie alkoholowe mężczyzny. Produkcja przeszła co prawda bez większego echa, ale jej autorka zdobyła pierwsze szlify realizatorskie i mogła pracować z kilkoma znanymi aktorami, z Pio Marmaï na czele.
Diwan w swoim drugim filmie, zatytułowanym L’Evenement (Happening), skupi się na historii młodej kobiety, która zamierza się poddać aborcji. Akcja została osadzona we Francji w 1963 roku, gdy zabieg ten był jeszcze nielegalny. Jest to adaptacja powieści Annie Ernaux o tym samym tytule, wydanej w 2000 roku. Główna bohaterka Anne to zdolna i świetnie rokująca na przyszłość studentka, ale po zajściu w ciążę jej świat legnie w gruzach. Nici z ukończenia studiów i szansy na wyrwanie się z robotniczego środowiska. Choć za „skrobankę” grozi jej więzienie, dziewczyna musi podjąć działanie i poszukać dojścia do podziemia aborcyjnego. Reżyserka deklaruje, że próbowała „znaleźć sposób na uchwycenie fizycznej natury tego doświadczenia”. Na planie tego społecznie zaangażowanego filmu udało się zgromadzić kilka uznanych nazwisk. Anne zagrała Luàna Bajrami, mająca za sobą epizody w Portrecie kobiety w ogniu (NASZA RECENZJA) czy Ostatnim dzwonku. W pozostałych rolach wystąpili m.in. wspomniany Pio Marmaï, Sandrine Bonnaire i Fabrizio Rongione.
Competencia oficial / Official Competition
reżyseria: Gastón Duprat, Mariano Cohn
występują: Penélope Cruz, Antonio Banderas, Oscar Martínez i inni
kraj: Hiszpania, Argentyna
Duet argentyńskich twórców współpracuje ze sobą od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Gastón Duprat i Mariano Cohn poznali się podczas festiwalu eksperymentalnej sztuki video w Buenos Aires. Stworzyli razem ponad dwadzieścia projektów artystycznych, produkowali również nowatorskie realizacje telewizyjne. W swojej twórczości chętnie korzystają z filmowego języka video-artu, realizując produkcje dokumentalne i fabularne.
W filmie Yo presidente z roku 2004 zebrali w statycznych, czarno-białych ujęciach wypowiedzi argentyńskich prezydentów sprawujących swój urząd po transformacji ustrojowej kraju w 1983 roku. Komediodramat El artista z 2008 roku podejmuje charakterystyczny dla Duprata i Cohna temat współczesnej sztuki i jej relacji z rzeczywistością i życiem artysty. Konwencję komediodramatu kontynuuje Sąsiad z 2009 roku zrealizowany we wnętrzach zaprojektowanego przez Le Corbusiera Curutchet House. Historia sąsiedzkiego konfliktu rozgrywa się na granicy społecznych i kulturowych światów. Film uznano za najlepszy argentyński tytuł na Międzynarodowym Festiwalu w Mar del Plata, nagrodzono go również na Sundance oraz doceniono w Nowym Jorku na festiwalu New Directors/New Films organizowanym przez Film Society of Lincoln Center i MoMA. Polscy widzowie z pewnością pamiętać mogą kolejny z filmów Argentyńczyków, Honorowego obywatela z 2016 roku. Film otwarcia 32. Warszawskiego Festiwalu Filmowego otrzymał szereg nagród na świecie i ubiegał się o główną nagrodę w Wenecji. Za rolę laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury powracającego do swojej rodzinnej miejscowości Oscar Martínez otrzymał Puchar Volpiego.
Ostatnio twórcy rozdzielili się, by nakręcić projekty solowe. W Wenecji zaprezentują efekt swojej kolejnej współpracy, komediodramat Competencia oficial. Ma opowiadać on historię grupy filmowców tworzących dla bogatego biznesmena. Obok Oscara Martíneza wystąpią Penélope Cruz i Antonio Banderas.
Il buco / The Hole
reżyseria: Michelangelo Frammartino
występują: Paolo Cossi, Jacopo Elia, Denise Trombin i inni
kraj: Włochy
Po długiej, trwającej nieco ponad dekadę, przerwie na festiwalowe salony wraca Michelangelo Frammartino, który zachwycił niegdyś publiczność utworem Le quattro volte – poetyckim esejem, pozbawionym wokalnej narracji, a w zamian oferującym wizualną podróż przez cztery pitagorejskie stadia egzystencji bytu, od człowieka po najdrobniejsze mineralne cząsteczki. Filozoficzny traktat o wędrówce duszy i cyklu życia charakteryzowała nie tylko wielka dbałość o estetykę w portretowaniu włoskiej wsi i natury, ale także spora dawka nieoczywistego humoru.
Il buco, najnowsze dzieło Lombardczyka, przenosi widzów z otwartych pejzaży kalabryjskich wzgórz i lasów w klaustrofobiczne przestrzenie grot, odkrytych w 1961 roku przez grupę speleologów – w szczególności 700-metrowej Abisso del Bifurto, drugiej najgłębszej jaskini na świecie, która zrobiła ogromne wrażenie na Frammartino, gdy rozpoczynał prace nad poprzednim filmem. W miarę jak tajemnica mroku jest powoli odkrywana przez oko badacza, on sam znika w czeluściach nieznanego, a nad losem drużyny skautów, niezauważonych przez zapracowanych wieśniaków, zdaje się czuwać jedynie lokalny pasterz – niczym właściciel młyna z Doliny pszczół Franciszka Vlacila.
Co tym razem zechce przekazać Frammartino, prowokując widza do konfrontacji z nieskończoną czernią, która niszczy granice między przestrzenią negatywną a pozakadrową? Jakie zakątki ludzkiego umysłu, jego wiary i fundamentów będzie chciał zgłębić przy okazji obserwacji kilku śmiałków gotowych na spotkanie z pustką? Do którego z filozoficznych traktatów odniesie się tym razem? Platon przychodzi na myśl. Nietzsche z jego otchłanią spoglądającą na walczącego z demonami, również. Nie tak dawno Kaori Oda wykorzystała meksykańskie cenoty jako czasoprzestrzenny tunel między turystyczną atrakcją a wspomnieniami zmarłych bliskich i zapomnianych bóstw – niczym delezjańska szczelina tworząca wyłom między poszczególnymi stratami temporalnych możliwości. Interesującą zapowiedzią i pewnego rodzaju aperitifem rodem z polskiego podwórka jest być może krótkometrażowa Harda Marcina Polara. Jedno jest pewne – Il buco to film, który dla pełni wrażeń będzie trzeba obejrzeć w warunkach kinowego dyspozytywu
Sundown
reżyseria: Michel Franco
występują: Tim Roth, Charlotte Gainsbourg, Iazua Larios i inni
kraj: Meksyk, Francja, Szwecja
Urodzony w Meksyku Michel Franco poróżnił przed rokiem wenecką publiczność swoim Nowym porządkiem (NASZA RECENZJA). Autorowi zarzucano konserwatywne, reakcyjne wręcz ukazanie rewolty przeciwko systemowi oraz niepotrzebne epatowanie przemocą. Tym razem reżyser utajnił proces zdjęciowy, przez co o jego najnowszym projekcie – Sundown – wiadomo stosunkowo niewiele. Franco w swoich filmach często porusza wątek szeroko pojętej niesprawiedliwości, aczkolwiek w nieco inny sposób, niż twórcy chociażby kina europejskiego. Meksykaninowi zarzucano zawieranie w swoich produkcjach rasistowskich i klasistowskich klisz do zarysowania antagonizmów społecznych – tak było właśnie w przypadku Nowego porządku.
Tym razem Franco kamerę skierował na bogatą rodzinę spędzającą wakacje w Acapulco. W rolach pierwszoplanowych zobaczymy Tima Rotha i Charlotte Gainsbourg. Meksykański reżyser motywuje decyzję o wybraniu miejsca akcji względami osobistymi. Jak czytamy w krótkiej notce przygotowanej na potrzeby weneckiego święta kina – twórca wielokrotnie spędzał tam czas jako dziecko. To nie pierwszy raz, gdy w swoich filmach ukazuje losy klasy wyższej. Szczególnie widoczne w jego dotychczasowej twórczości było kierowanie kamery na wszelkiego rodzaju dysfunkcje zachodzące w rodzinnych strukturach współczesnej meksykańskiej burżuazji.
W najnowszym filmie twórcy Pragnienia miłości (2012) i Opiekuna (2015) ponownie nie zabraknie jednak silnych emocji. Przemoc, złość i nienawiść zamknięte zostały w mikroskali i dotyczyć mają głównie relacji pomiędzy członkami rodziny. Sundown najprawdopodobniej będzie kolejną próbą Franco związaną z detabuizacją problemów obecnych w tej podstawowej komórce społecznej. Po premierze na MFF w Wenecji film będzie wyświetlany na festiwalu w Toronto. Na ten moment nie wiadomo nic o polskiej dystrybucji.
Illusions perdues / Lost Illusions
reżyseria: Xavier Giannoli
występują: Benjamin Voisin, Cécile de France, Xavier Dolan, Jeanne Balibar, Gérard Depardieu i inni
kraj: Francja
Zanim zainteresował się tworzeniem filmów, Xavier Giannoli studiował literaturę na Sorbonie oraz pracował jako dziennikarz. W roku 1993 zrealizował swój krótkometrażowy debiut Le condamné. Pięć lat później jego Wywiad otrzymał Złotą Palmę za najlepszy film krótkometrażowy w Cannes. Przed nakręceniem pełnometrażowego debiutu był współproducentem filmu Oliviera Assayasa Demonlover z 2002 roku. Melodię życia z roku 2006 zakwalifikowano do konkursu głównego Cannes. Melodramat z Cécile de France i Gérardem Depardieu opowiada miłosną historię dojrzałego piosenkarza zakochanego w młodej agentce nieruchomości. Kolejnym obrazem reżysera dostrzeżonym w Cannes stał się Początek z 2009 roku. François Cluzet wcielił się w nim w rolę tajemniczego mężczyzny, który podając się za budowlanego przedsiębiorcę, przywraca wiarę w sprawczość mieszkańcom małego miasteczka na prowincji. Do konkursu głównego w Wenecji zakwalifikowano komedię Giannolego Superstar z 2012 roku, jednak dopiero Niesamowita Marguerite (2015) przyniosła reżyserowi nagrodę specjalną festiwalu. Fabułę luźno opartą na biografii słynnej „najgorszej śpiewaczki świata” Florence Foster Jenkins twórca przeniósł do Paryża lat dwudziestych XX wieku.
W swej najnowszej produkcji Xavier Giannoli sięga po klasykę, ekranizując balzakowskie Stracone złudzenia. W rolę młodego poety z prowincji szukającego szczęścia w stolicy Francji wcielił się znany z Lata ‘85 François Ozona, Benjamin Voisin. Na ekranie zobaczymy również Xaviera Dolana, Vincenta Lacoste’a, Cécile de France i Gérarda Depardieu.
The Lost Daughter
reżyseria: Maggie Gyllenhaal
występują: Olivia Colman, Jessie Buckley, Dakota Johnson, Ed Harris i inni
kraj: USA
dystrybucja: Monolith Films
Fanom Kronik Times Square może być trudno w to uwierzyć, wszak widzieli Maggie Gyllenhaal wydającą polecenia zza kamery wielokrotnie, ale The Lost Daughter to reżyserski debiut tej cenionej aktorki. Nie wiem, czy fakt wcielania się w reżyserkę w serialu w jakikolwiek sposób wpłynął na decyzję Gyllenhaal o spróbowaniu swoich sił w tym fachu, ale chciałbym wierzyć, że był to jakiś impuls. Skoro Maggie potrafi udawać utalentowaną reżyserkę, może po prostu ma szansę nią zostać? Aktorka właśnie uczyniła pierwszy krok ku temu. A weryfikować jej próby będzie nie byle kto, bo jury głównego konkursu w Wenecji, co dla debiutującej twórczyni z pewnością jest zarówno nobilitacją, jak i ogromnym ciężarem.
Oczywiście nie ma podstaw, by udawać, że uznana hollywoodzka aktorka to debiutantka jak każda inna. Już sama obsada, z takimi nazwiskami jak Olivia Colman, Jessie Buckley, Dakota Johnson czy Ed Harris, daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z produkcją celującą w wysoką jakość. Film jest adaptacją powieści Eleny Ferrante, opowiadającej historię wakacji spędzonych nad morzem przez Ledę (Olivia Colman), dojrzałą kobietę, która staje się niezdrowo zainteresowana relacjami młodej matki z jej dzieckiem. Obserwowanie ich zachowań przywołuje w pamięci głównej bohaterki traumy, jakich doświadczyła przed laty. Wszystkim zachęconym tym opisem warto wspomnieć, że znany jest już polski dystrybutor (Monolith Films), ale póki co nic nie wiadomo o dacie wprowedzanie filmu do kin. Na większość światowych rynków prawa posiada Netflix, który zaplanował premierę na 31 grudnia.
Spencer
reżyseria: Pablo Larraín
występują: Kristen Stewart, Timothy Spall, Jack Farthing i inni
kraj: Niemcy, Wielka Brytania
Najnowszy film chilijskiego twórcy znanego m.in. z Jackie (2016) oraz Emy (2019 / NASZA RECENZJA) nie mógł chyba otrzymać lepszej promocji jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu w Wenecji niż ta, jaka rozpoczęła się w internecie po publikacji pierwszego plakatu. Larraín w Spencer opowiada o świętach Bożego Narodzenia z roku 1991, które doprowadziły do poróżnienia w strukturach brytyjskiej rodziny królewskiej.
Urodzony w Santiago reżyser zajmuje się także produkcją filmową. W 2012 roku współfinansowana przez jego firmę Joven y alocada, opowieść o siedemnastoletniej Danieli zmagającej się z homofobicznymi rodzicami, została nagrodzona World Cinema Screenwriting Award podczas festiwalu w Sundance. W 2017 roku Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego dostała Fantastyczna kobieta (NASZA RECENZJA) – film Sebastiána Lelio również wyprodukowany został przez Pablo Larraína.
To nie pierwszy raz, gdy Larraín tworzy film biograficzny. Wspomniana wcześniej Jackie opowiadała o losach żony Johna F. Kennedy’ego. Skupienie się na historii kobiety po śmierci męża zostało docenione przez krytyków, a obraz otrzymał trzy nominacje do Oscara. Wcześniej losy prawdziwych postaci chilijski twórca przedstawiał m.in. w Post mortem (2010), którego premiera również odbyła się podczas MFF w Wenecji.
Spencer to historia o utracie miłości (księżnej Diany względem księcia Karola) oraz wejściu jednostki w konflikt z jedną z najpotężniejszych rodzin na świecie. W rolę księżnej Walii wcieliła się Kristen Stewart, a w jej męża – Jack Farthing. Po pierwszych zwiastunach można odnieść wrażenie, że nie oszczędzano ani na kostiumach, ani na scenografii. Film został wyprodukowany przy współpracy Wielkiej Brytanii, USA, Niemiec i Chile. Data polskiej premiery jest jeszcze nieznana.
Freaks Out
reżyseria: Gabriele Mainetti
występują: Claudio Santamaria, Aurora Giovinazzo, Franz Rogowski i inni
kraj: Włochy, Belgia
Gabriele Mainetti to 44-letni reżyser, który w Wenecji prezentował będzie swój drugi film pełnometrażowy. Nie da się ukryć, że należy do twórców, których obecność na festiwalu możemy uzasadnić chęcią promowania rodzimej kinematografii, wszak jego dorobek należy do najuboższych spośród walczących o główny laur twórców, nie znaczy to jednak, że Włoch nie jest autorem godnym uwagi. Jego debiut Jeeg Robot był próbą autorskiego podejścia do superhero movie. O ile sam opis może nie zachęcać festiwalowego widza, trzeba zauważyć, że tak jak Kornél Mundruczó w Księżycu Jowisza (NASZA RECENZJA), Mainetti włożył w produkcję dużo serca i w niczym nie przypomina ona kręconych „od linijki” produkcji ze stajni Marvela. Jeeg Robot bezczelnie wyśmiewa klisze kina superbohaterskiego, jednocześnie prezentuje swój mroczny, ale też niesamowicie estetyczny świat. O tym, na ile dopracowanym filmem był debiut włoskiego reżysera, świadczy siedem statuetek David di Donatello przyznawanych przez Włoską Akademię Filmową i aż 16 nominacji do tej nagrody. Mam więc nadzieję, że forma z debiutu się utrzyma i we Freaks Out reżyser również dopilnował tego, by każdy element od montażu i zdjęć, przez scenografię i kostiumy, aż do ról aktorskich stał na najwyższym poziomie.
Samo Freaks Out zapowiada się na dzieło inspirowane Dziwolągami (1932) Toda Browninga, jednak istotnie odbiegające od nich fabułą. Głównymi bohaterami, tak jak w amerykańskim klasyku, jest grupa cyrkowców, prezentowanych gawiedzi jako wybryki natury. U Mainettiego jednak samo pokazanie tej specyficznej grupy nie byłoby wystarczające, postanowił więc uczynić ich ostatnimi ocalałymi w mieście okupowanym przez nazistowską armię. Materiały promocyjne sugerują jednoznacznie, że można się spodziewać dopieszczonego wizualnie widowiska, przepełnionego akcją i humorem. I chociaż nie wróżę włoskiej produkcji żadnych laurów, mam olbrzymią nadzieję, że film będzie dostępny do obejrzenia, chociażby na VOD.
Qui rido io / The King of Laughter
reżyseria: Mario Martone
występują: Toni Servillo, Maria Nazionale, Cristiana Dell’Anna i inni
kraj: Włochy, Hiszpania
Włoski festiwal potrzebuje rodzimych reżyserów w konkursie. Mario Martone, który już po raz szósty pojawia się ze swoim filmem na Lido, jest najlepszym potwierdzeniem powyższej zasady. W świat kina wszedł z przytupem w 1992 roku, kiedy odebrał Srebrnego Lwa, Wielką Nagrodę Jury za swoje debiutanckie Morte di un matematico napoletano. Była to opowieść o ostatnich dniach życia jednego z najważniejszych włoskich XX-wiecznych naukowców, Renato Caccioppoliego, połączona z listem miłosnym do rodzinnego miasta matematyka i zrealizowana we współpracy z neapolitańskimi teatrami. Te ostatnie nie wzięły się tam przez przypadek, gdyż Martone zaczynał swoją karierę na niezależnych deskach. W 1977 roku założył jedną z najważniejszych włoskich trup Falso Movimento, która w 1986 roku wspólnie z Teatro dei Mutamenti Antonia Neiwillera i Teatro Studio Toniego Servillo dała początek wciąż istniejącemu i bardzo aktywnemu także w produkcji filmowej Teatri Uniti. Lata 90. i pierwsza dekada obecnego stulecia upłynęły Martone na łączeniu aktywności filmowej i scenicznej. Poza licznymi wystawieniami teatralnymi w ramach kooperatywy Martone zrealizował wtedy co najmniej dziewięć filmów pełnometrażowych, z których poza Śmiercią neapolitańskiego matematyka warto wspomnieć pokazane na festiwalu w Cannes wojenne Teatro di guerra czy Rasoi z Tonim Servillo w roli głównej.
Sukcesy na wielkich ekranach towarzysza z Teatri Uniti Paolo Sorrentino, a także krytyczny sukces swojego projektu życia, trzyipółgodzinnej monumentalnej opowieści o Risorgimento Wierzyliśmy (2010), pchnęły w minionej dekadzie Martone do zaangażowania się w pełni w kino. Cztery lata później w Wenecji pokazano Cudownego młodzieńca – biograficzną opowieść o życiu filozofa i poety Giacomo Leopardiego, w której szerokiej publice po raz pierwszy pokazał się obiecujący młody aktor – Elio Germano. W 2018 roku w Capri – revolution Martone próbował przenieść na taśmę filmową atmosferę europejskiej prowincji u progu I wojny światowej – świata dekadencji, upadających ideałów i wielkich nadziei.
Ten trochę długi opis dotychczasowej kariery i zainteresowań Martone był konieczny do zrozumienia jego najnowszego projektu. Rywalizujące w weneckim konkursie Qui rido io (dosł. Teraz ja się śmieję) to opowieść o włoskim komiku i dramaturgu Eduardo Scarpetcie, ojcu późniejszego legendarnego Eduarda de Filippo. Film skupia się na epizodzie z końcówki kariery tego artysty i popularyzatora sztuki ludowej, w szczególności na sądowej walce Scarpetty z innym istotnym włoskim człowiekiem kultury, późniejszym bohaterem wojennym i jednym z głównych ideologów rodzącego się faszyzmu, generałem Gabriele d’Annunzio. Dopiero wchodzący na salony w 1904 roku wojskowy lubował się w skandalach i medialnym blichtrze. Miał wtedy opinię twórcy kontrowersyjnego (jego debiutancka powieść Rozkosz została zablokowana przez cenzurę), ale także szalenie poważnego. Szczytem twórczego nadęcia miała być mająca premierę w Mediolanie 2 marca 1904 roku trójaktowa tragedia Córka Ioria. W tym samym czasie będący po pięćdziesiątce Scarpetta był na szczycie, niesiony niedawnym sukcesem swojej parodystycznej opery La geisha, wyśmiewającej utwór Sidneya Jonesa pod tym samym tytułem. Nic więc dziwnego, że kolejną ofiarą komika miał stać się poważny, dekadencki ultrakonserwatysta. Gender-swapowy Syn Ioria na deski neapolitańskiego teatru wszedł 1 grudnia 1904 roku, przy wiedzy, ale bez zgody d’Annunzio, a już kilka dni potem do gabinetu Scarpetty dotarł pozew o plagiat. To rozpoczęło pierwszą włoską sądową batalię o prawa autorskie i prawny status parodii, a sam trwający przez ponad trzy kolejne lata proces stał się prawdziwym medialnym widowiskiem, bardzo skutecznie zwiększając rozpoznawalność nazwiska d’Annunzio wśród opinii publicznej.
W filmowej wersji tych wydarzeń w rolę Scarpetty wcielił się sam Toni Servillo, a na ekranie towarzyszyć mu będzie m.in. piosenkarka Maria Nazionale w roli jego partnerki życiowej. Za zdjęcia odpowiada legendarny Renato Berta, Szwajcar, który filmował m.in. większość filmów duetu Straub-Huillet, a na swoim koncie ma współpracę z największymi: Manoelem de Oliveirą (m.in. Niepokój, Przyjęcie, Podróż do początku świata), Alainem Resnais (m.in. Palić/Nie palić), Jean-Lukiem Godardem (Ratuj kto może (życie)), Erikiem Rohmerem (Noce pełni księżyca) czy Louis Mallem (Do zobaczenia, chłopcy).
On the Job: The Missing 8
reżyseria: Erik Matti
występują: Erik John Arcilla, Dennis Trillo, Dante Rivero i inni
kraj: Filipiny
Filipińczyk Erik Matti pochodzi z wielodzietnej rodziny o proweniencjach ubogo inteligencko-urzędniczo-gangsterskich (sic!) i znany jest przede wszystkim jako twórca kina gatunkowego (współzałożyciel studia Reality Entertainment), które jednak regularnie święciło triumfy m.in. na najważniejszym w kraju Metro Manila Film Festival. Choć komercyjne, są to często obrazy tak szalone i kuriozalne z perspektywy naszych kulturowych przyzwyczajeń, że doskonale sprawdziłyby się w mniej ortodoksyjnych pasmach festiwalowych dla odważnych widzów. Twórca realizował filmy science fiction, z motywami superhero czy sztuk walki (także pojedyncze tytuły z większych serii), telenowelowe sagi rodzinne (jeden z filmów z popularnej serii Mano Po), horrory (Sekluysom, Kuwaresama), a także szczególnie wywrotowe thrillery kryminalne (Honor Thy Father), często z silnym wydźwiękiem politycznym, uderzające w grzechy prezydentury Rodriga Duterte, m.in. kontrowersyjną wojnę z narkotykami z 2016 (BUYBUST). Najsłynniejszy poza ojczyzną obraz Mattiego, Mokra robota z 2013, miał specjalny pokaz w sekcji Quinzaine des Réalisateurs festiwalu w Cannes, gdzie otrzymał owacje na stojąco. Dreszczowiec opierał się na rzekomo prawdziwej historii skazańca, który miał być tymczasowo wypuszczany z zakładu karnego, by wykonywać zabójstwa na zlecenie dla skorumpowanych polityków. Reżyser miał z początku kłopoty ze sprzedaniem swojego pomysłu inwestorom, którzy uznali temat za zbyt nietypowy i trudny dla standardów ludycznych filipińskich produkcji, jednak ostatecznie, choć obraz nie zbił przysłowiowych kokosów ani w kraju, ani za granicą, był szeroko dyskutowany i znalazł zainteresowanie na rynku wtórnym. Charakteryzowało go interesujące połączenie naturalizmu z formalną efekciarskością, a krytykowano jedynie nadmierne zagęszczenie wątków i zwrotów akcji, co mogło uczynić go miejscami nieczytelnym dla niektórych widzów. Z okazji premiery sequela, materiał filmowy zostanie przemontowany na sześcioodcinkowy miniserial dla HBO Asia.
Ów sequel Mokrej roboty, prawie trzyipółgodzinny On the Job: The Missing 8, pokazywany będzie w konkursie głównym tegorocznego festiwalu w Wenecji. Wielowątkowy, mozaikowy obraz ma powracać do wątku zabójcy, którego perfekcyjnym alibi jest odsiadka w więzieniu, jednak tym razem pionek skorumpowanych przedstawicieli rządu zostanie zdradzony przez swoich zleceniodawców, skazany na dożywocie i zrobi wszystko, by odzyskać wolność. Paralelnie do tego wątku narracja będzie śledzić losy dziennikarza, który do tej pory fanatycznie bronił racji rządu i lokalnego burmistrza, by w końcu przejrzeć na oczy i dostrzec realia drapieżnej biurokracji i fake newsów, gdy jego redakcyjni koledzy, wraz z członkami rodzin, giną bez śladu – tytułowa „zaginiona ósemka”. Ta część filmu również ma mieć swoje podstawy w prawdziwej historii. Reżyser zaznacza, że stworzenie filmu w równym stopniu wynikło z jego zainteresowania przestępczym umysłem, co potrzebą pokazania rzeczywistości Filipin zwykle nieujawnianej w wiadomościach: „Politycy jako gangsterzy. Dziennikarze jako opłaceni wyrobnicy. Więźniowie jako zabójcy. To obsada szalonych postaci, które zderzają się, przedstawiając głęboko zakorzenioną kulturę bezkarności i braku odpowiedzialności w kraju takim jak Filipiny”. Czy tym właśnie ambitnym projektem popularny reżyser w końcu zyska status twórcy międzynarodowo rozpoznawalnego?
Żeby nie było śladów / Leave No Traces
reżyseria: Jan P. Matuszyński
występują: Tomasz Ziętek, Sandra Korzeniak, Jacek Braciak i inni
kraj: Polska
dystrybucja: Kino Świat
O Janie P. Matuszyńskim, absolwencie Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, pierwszy raz zrobiło się głośno w 2013 roku za sprawą dokumentalnego debiutu Deep Love, opowieści o 50-letnim nurku głębinowym, pokonującym własne ograniczenia mimo ryzyka i szukającym siły do walki z chorobą. Produkcja HBO otrzymała Srebrnego Lajkonika w Krakowie, a także nagrodę na MFF w Moskwie.
Fabularny debiut Matuszyńskiego, Ostatnia rodzina, stał się odkryciem roku 2016: najpierw został zauważony w Locarno (nagroda za najlepszą rolę męską dla Andrzeja Seweryna), następnie zdobył Złote Lwy w Gdyni za najlepszy film polski (oraz kolejne wyróżnienia dla aktorów), Złotą Żabę na Camerimage (dla autora zdjęć, Kacpra Fertacza) i Paszport „Polityki” za „najdojrzalszy artystycznie debiut ostatnich sezonów”, a międzynarodowe tournée festiwalowe przyniosło m.in. wyróżnienia w Chicago, Kijowie, Sofii, Lizbonie i Denver. Ostatnia rodzina jest klaustrofobiczno-makabryczną opowieścią o trzydziestu latach z życia artystycznej familii Beksińskich: Zdzisława (Andrzej Seweryn), Zofii (Aleksandra Konieczna) i Tomasza (Dawid Ogrodnik). To dokonanie zaskakująco dojrzałe artystycznie: perfekcyjny scenariusz Roberta Bolesty skupia się na codzienności bohaterów oraz ich przyziemnych zmaganiach, czyniąc ze sztuki jedynie element rzeczywistości, wcale nie najważniejszy; zdjęcia Kacpra Fertacza potęgują atmosferę osaczenia, chłodnie i metodycznie przyglądając się niewygodnym, wstydliwym momentom; scenografia Jagny Janickiej odwzorowuje charakter warszawskiego mieszkania Beksińskich, w którym surrealistyczne malarstwo nie przykuwa nadmiernej uwagi, wpasowując się w swoje miejsce tak samo jak winylowe płyty, niedopałki papierosów i butelki z colą, a celnie dobrana muzyka tworzy dźwiękowy portret członków rodziny. Matuszyński jako reżyser wykazuje się umiejętnością i dyscypliną, do końca przestrzegając wyznaczonych reguł, trzymając w ryzach trójkę aktorów, którzy wyrazistymi, groteskowo przerysowanymi, ale spójnymi kreacjami ożywiają portretowane postacie. Ostatniej rodzinie zarzucano luźną interpretację faktów oraz nieprawdziwe przedstawienie postaci Tomka Beksińskiego (zainspirowane książką Magdaleny Grzebałkowskiej Beksińscy. Portret podwójny, choć prace nad scenariuszem rozpoczęły się jeszcze przed wydaniem tej pozycji). Większość krytyków była jednak zgodna, że Matuszyńskiemu udało się przedstawić makabrę rodzinnego życia, w którym rozkład jest integralnym elementem egzystencji aż po agonię i śmierć, a figury turpistyczne i gotyckie siedzą przy jednym stole z biurokracją, konsumpcją i sztuką, sporządzając listę zakupów na kolejny dzień.
Na następnych kilka lat Matuszyński, jak wielu jego rówieśników, przeniósł się do telewizji, reżyserując kilka odcinków seriali Wataha (HBO), Druga szansa (TVN) i Nielegalni (Canal+). W 2020 roku udało mu się zrealizować dla Canal+ serię kryminalną Król opartą na powieści Szczepana Twardocha. Rozgrywająca się w przededniu wybuchu II wojny światowej opowieść o żydowskim gangu Kuma Kaplicy, bokserze Jakubie Szapiro i rozgrywkach warszawskiego półświatka spotkała się z pozytywnym odbiorem widzów, choć głównie za scenariusz i kreacje aktorskie.
W tym roku Matuszyński powraca do kina z ekranizacją reportażu historycznego Cezarego Łazarewicza Żeby nie było śladów o sprawie Grzegorza Przemyka, wyróżnionego Nagrodą Literacką „Nike” oraz tytułem Książki Historycznej Roku 2016. Za scenariusz tej polsko-czesko-francuskiej koprodukcji odpowiada Kaja Krawczyk-Wnuk, mająca na swoim koncie dwa seriale telewizyjne i tylko jeden film kinowy (Polot Michała Wnuka). Więcej doświadczenia mają niewątpliwie: autor zdjęć Kacper Fertacz (współpracujący z Matuszyńskim już od czasu studenckich etiud) oraz kompozytor Ibrahim Maalouf (francuski trębacz jazzowy okazjonalnie komponujący muzykę do filmów, m.in. Blasku Naomi Kawase). Przed kamerą pojawia się plejada nadwiślańskich gwiazd (Tomasz Ziętek, Aleksandra Konieczna, Jacek Braciak, Agnieszka Grochowska, Robert Więckiewicz, Tomasz Kot, Michał Żurawski, Andrzej Chyra, Bartłomiej Topa); Grzegorza Przemyka gra debiutujący Mateusz Górski, a w rolę matki bohatera, poetki Barbary Sadowskiej, wciela się Sandra Korzeniak, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie od czasu do czasu pojawiająca się na drugim planie w kinie (Sąsiady Grzegorza Królikiewicza, Hiszpanka Łukasza Barczyka). Zwiastun wskazuje na – idący za literackim pierwowzorem – drobiazgowy obraz wydarzeń związanych z pobiciem Przemyka od zatrzymania studenta przez milicję po kampanię dezinformacyjną i ustawione śledztwo, ze szczególnym naciskiem położonym na zakulisowe działania władz oraz losy bliskich chłopaka.
Ostatnimi czasy polskie kino często – z różnym skutkiem – wraca do czasów PRL. Kształtują się konwencje opowiadania o tej epoce: od osobistych, subiektywnych mikrohistorii operujących różnymi nastrojami (groteska, czarna komedia, kryminał, neo-noir), przez skrupulatne, pełne szarości rekonstrukcje polityczno-historyczne, po pisane wielkimi literami „historie prawdziwe” zakneblowanych męczenników jedynie słusznych wartości. Wydaje się, że Matuszyński w swoim nowym dziele uda się raczej w ten drugi rejon, chyba najbardziej wyeksploatowany i skodyfikowany, a jednocześnie czekający na świeże spojrzenie. Czy młody twórca zaryzykuje, proponując nowe podejście do filmu historycznego, czy też ograniczy się do bezpiecznej ekranizacji materiału źródłowego? Biorąc pod uwagę, że dał się już poznać jako zdolny reżyser, oczekiwania wobec Żeby nie było śladów są wyjątkowo wysokie. Czy Polak im sprosta, okaże się niebawem, bowiem film trafi do dystrybucji nad Wisłą 24 września, a kilkanaście dni wcześniej zobaczą go widzowie w Wenecji. Miejmy nadzieję, że jego pobyt na Lido pozostawi jakiś ślad.
Kapitan Volkonogov bezhal / Captain Volkonogov Escaped
reżyseria: Aleksiej Czupow, Natasza Mierkułowa
występują: Jurij Borysow, Timofiej Trybuncew, Aleksandr Jatsenko i inni
kraj: Rosja, Estonia, Francja
Filmy Natalii Mierkułowej i Aleksieja Czupowa w niewielkim stopniu przypominają typowe rosyjskie dramaty, jakie dostają się na zachodnie ekrany. W Miejscach intymnych (2013) poruszany jest temat nagości, ujawniając szereg problemów psychologiczno-społecznych poszczególnych postaci – „zdezorientowanych ludzi z uszkodzonymi instynktami”, jak określiła Mierkułowa w wywiadzie. Reżyserzy wcielają się w rolę badaczy tej historii o strefie życia szczelnie ukrywanej choćby przed małżonkami – wstydliwej dla każdego z bohaterów kwestii intymności. W odróżnieniu od debiutu z wielowątkową narracją, zlepki epizodów, jaką stanowią Miejsca intymne, film Człowiek, który wszystkich zaskoczył jest pojedynczą historią o myśliwym Jegorze chorym na nowotwór. Podczas gdy jego ciężarna żona (Natasza Kudriaszowa, która za tę rolę otrzymała dla najlepszej aktorki weneckiej sekcji Orizzonti w 2018 roku) próbuje wymyślić, jak uratować męża, który pod wpływem legendy zasłyszanej od szamana zmienia osobowość w leśnej głuszy na głębokiej prowincji (w miejscu inspirowanym syberyjską wioską z okresu dorastania Mierkułowej). Dla odmiany najnowszy film przenosi nas do dawnej stolicy Rosji, Petersburga.
Po trzech latach Mierkułowa i Czupow powracają do Wenecji z kolejną historią o bohaterze poddanym mniej lub bardziej niesamowitym próbom. Kapitan Wołkonogow uciekł ukazuje historię funkcjonariusza organów ścigania, który zostaje uznany za przestępcę. Bohater filmu ma dzień, aby odpokutować i otrzymać przebaczenie przynajmniej jednej osoby, aby nie iść do piekła. Filmowcy określili tę koprodukcję rosyjsko-estońsko-francuską mianem dramatu z elementami thrillera. „Wierzymy, że temat pokuty jest uniwersalny, zwłaszcza jeśli chodzi o osobę z krwią na rękach. Czy taka osoba może uzyskać szansę na przebaczenie? Nasz film szuka odpowiedzi na to pytanie” – podsumował Aleksiej Czupow.
The Card Counter
reżyseria: Paul Schrader
występują: Oscar Isaac, Tiffany Haddish, Willem Dafoe i inni
kraj: USA, Wielka Brytania, Chiny
dystrybucja: M2 Films
Paul Schrader, jeden z najbardziej uznanych amerykańskich scenarzystów, reżyserów i teoretyków kina, obchodził w tym roku 75. urodziny. Słynny przede wszystkim ze współpracy z Martinem Scorsese, pisał lub współpisał scenariusze do czterech filmów mistrza. Chronologicznie pierwszy z tekstów, Taksówkarz, stanowił jednocześnie przełom w jego karierze i okazał się jednym z najważniejszych i najlepszych osiągnięć Schradera, za który otrzymał on nominację do Złotego Globu i nagrody WGA (Amerykańskiej Gildii Scenarzystów). Cztery lata później twórca ponowił współpracę ze Scorsese i wraz z Mardikiem Martinem napisał scenariusz Wściekłego byka, również wyróżniony nominacją do Złotego Globu. Kolejne kolaboracje to: adaptacja kontrowersyjnej powieści Nikosa Kazantzakisa Ostatnie kuszenie Chrystusa i Ciemna strona miasta z Nicolasem Cage’em. W międzyczasie Schrader rozwijał swoją karierę reżyserską. Debiut za kamerą zaliczył już w 1978 r. filmem Niebieskie kołnierzyki. Od tamtego czasu wyreżyserował 22 pełnometrażowe fabuły, w tym Amerykańskiego żigolaka, Ludzi-koty, Pociechę od obcych czy Margines życia. W jego filmografii znajdziemy również Mishimę: Życie w czterech rozdziałach z 1985 r. – oryginalną biografię Yukio Mishimy, jednego z najwybitniejszych japońskich pisarzy XX wieku, skonstruowaną na zasadzie przeplatania się epizodów z jego życia z segmentami będącymi adaptacjami fragmentów książek autora. Film ten zagościł w konkursie głównym festiwalu w Cannes w 1985 r. Schrader pojawił się tam raz jeszcze trzy lata później z dziełem Patty Hearst. Twórca dwukrotnie odwiedził również Berlinale – w 1979 r. z Dwoma światami, a w 1992 r. z Marginesem życia. Na Lido Amerykanin przyjechał pierwszy raz późno, bo dopiero w 2017 r., ze swoim, jak dotychczas, przedostatnim filmem – Pierwszym reformowanym z Ethanem Hawkiem i Amandą Seyfried, który okazał się najbardziej utytułowanym dziełem w jego filmografii. Przyniósł mu on pierwszą w karierze nominację do Oscara (za najlepszy scenariusz oryginalny), Critics’ Choice Award w tej samej kategorii oraz dwie nominacje do Independent Spirit Awards (które podniosły bilans jego nominacji do tej nagrody do 7 razy). W tym roku Paul Schrader powraca do konkursu głównego festiwalu w Wenecji ze swoim najnowszym dziełem – The Card Counter.
Głównym bohaterem filmu jest William Tell (Oscar Isaac), były śledczy wojskowy, obecnie nałogowy hazardzista. Jego życie zostaje zakłócone przez spotkanie Cirka (Tye Sheridan), syna kolegi-żołnierza, który popełnił samobójstwo. Cirk obwinia o śmierć ojca byłego dowódcę obydwu znajomych – majora Johna Gordo (Willem Dafoe; to już jego 5. współpraca ze Schraderem). Tell, zachęcany do udziału w zemście na bezlitosnym przełożonym, decyduje się, zamiast tego, sprowadzić Cirka na dobrą drogę, widząc w tym szansę na odkupienie swoich dawnych win. Niestety, zamierzenie to nie idzie po jego myśli, a on sam orientuje się, że demony przeszłości nie opuszczą go tak łatwo. W międzyczasie nawiązuje osobliwą znajomość z tajemniczą finansistką La Lindą (Tiffany Haddish). The Card Counter wydaje się kontynuować najważniejsze tematy i obsesje z dotychczasowej twórczości Schradera. Motyw odkupienia, moralności, walki z ciemnymi stronami samego siebie jest obecny w filmografii Amerykanina od samego początku i stanowi jeden z jej najważniejszych trzonów. Odnaleźć go można zarówno w postaci Travisa Bickle’a z arcydzieła Martina Scorsese, jak w księdzu Ernście Tollerze z Pierwszego reformowanego. Wracając zaś po raz kolejny do twórcy Chłopców z ferajny, warto odnotować fakt, że The Card Counter to powrót do współpracy jego i Schradera po ponad 20 latach (Scorsese jest producentem wykonawczym filmu). Czy można się więc spodziewać, że ponowne spotkanie obu wielkich twórców (choć w niespotykanej dotychczas u nich konfiguracji ról) zaowocuje kolejnym wspaniałym rezultatem? Czy The Card Counter zdobędzie Złotego Lwa, jak 45 lat temu Taksówkarz Złotą Palmę? O tym przekonamy się już za niedługi czas.
To była ręka Boga / È stata la mano di Dio
reżyseria: Paolo Sorrentino
występują: Filippo Scotti, Toni Servillo, Teresa Saponangelo i inni
kraj: Włochy
dystrybucja: Netflix
Paolo Sorrentino to niewątpliwie jedno z najgorętszych nazwisk w tegorocznym konkursie głównym. Co najmniej od czasu Wielkiego piękna (2013) każdy kolejny projekt włoskiego reżysera wzbudza ogromne emocje i bryluje na największych światowych festiwalach. Co sprawiło, że niepozorny student ekonomii zaszczepił w sobie tak wielką filmową pasję? Jak sam przyznaje, kluczową rolę odegrał tu jego brat, z którym pochłaniał niezliczone ilości produkcji na VHS-ach i zakochał się m.in. w twórczości Federico Felliniego, któremu zawdzięcza wiele charakterystycznych elementów swojego stylu i do którego już chyba zawsze będzie w pierwszej kolejności porównywany przez krytyków. Zadebiutował w 2001 roku nakręconym w rodzinnym Neapolu filmem O jednego więcej, pokazywanym na weneckim festiwalu w bocznej sekcji Cinema del presente. Już wtedy nawiązał stałą współpracę z aktorem Tonim Servillo, którego rolom w dużej mierze zawdzięcza swój sukces. Kolejne lata kariery to już tendencja wzrostowa. Swoje podwoje, jak się okazało, już na stałe otworzył mu festiwal w Cannes w 2004 roku, gdzie walczył o Złotą Palmę dziełem Skutki miłości, by w 2006 roku powrócić z Przyjacielem rodziny i w końcu w 2008 roku zdobyć Nagrodę Jury za film Boski. Głównej statuetki nie udało mu się ostatecznie wywalczyć, mimo że próbował jeszcze kilkukrotnie. Worek z nagrodami rozpruł się dopiero przy okazji wspomnianego już Wielkiego piękna, za które otrzymał Oscara, Złotego Globa, BAFTA oraz trzy wyróżnienia EFA. Właśnie wtedy przylgnęła do niego łatka współczesnego Felliniego, a nazwisko stało się szeroko rozpoznawalne, także poza kinofilskimi kręgami. Powszechne zachwyty wzbudzał też Młodością z 2016 roku, a swój talent potwierdził, tworząc serial Młody papież dla HBO w tym samym roku. Mniej przychylne recenzje zebrał film Oni (2018) i drugi sezon papieskiej serii – Nowy papież. Być może z tego powodu pojawiają się obawy o spadek formy i jakość tegorocznego projektu?
Jak ogólnie można scharakteryzować kino Sorrentino? Czy faktycznie jest on poetą obrazu niczym wspomniany Fellini, czy jedynie sprawnym rzemieślnikiem kopiującym mistrza? Na pewno obu ich łączy pewien rodzaj wrażliwości, zamiłowanie do barokowego przepychu, epizodycznej narracji czy poszukiwanie piękna w pozornej brzydocie. Jednak twórca Wszystkich odlotów Cheyenne’a najchętniej przygląda się wielkim osobistościom, ludziom, którzy porywają tłumy. Czy to ekscentryczny muzyk, zblazowany inteligent, czołowy polityk, czy głowa Kościoła, łączy ich jedno – nie są to postacie anonimowe. Każdy z tych bohaterów walczy ze swoimi demonami i tęskni za bezpowrotnie utraconą młodością.
Prawdopodobnie tęskni za nią też sam reżyser, gdyż w najnowszym filmie – To była ręka Boga, podobnie jak w debiucie, zabiera on widza do rodzinnego Neapolu lat 80. Tym razem opowiada o nastoletnim Fabietto, który spotyka na swojej życiowej drodze samego Diego Maradonę. Mimo że tytuł prawdopodobnie nawiązuje do legendarnej bramki Argentyńczyka w meczu z Anglią z Mistrzostw Świata w Meksyku w 1986 roku, tematyka sportowa nie będzie wiodąca, a postać Maradony ma być jedynie katalizatorem pewnych wydarzeń i symbolem tamtych czasów. Całość skupi się na bardziej prozaicznych momentach, będących odbiciem wspomnień Sorrentino z czasów jego młodości. Czy czeka nas drugi Amarcord? Przekonamy się już niebawem, jeśli nie w kinach, to na platformie Netflix, na której obejrzymy film już 15 grudnia.
Vidblysk / Reflection
reżyseria: Walentyn Wasjanowicz
występują: Roman Łucki, Nika Mysłycka, Nadia Lewczenko i inni
kraj: Ukraina
Świat kina usłyszał o Walentynie Wasjanowiczu w 2014 roku, gdy swoją premierę miało Plemię Mirosława Słaboszpyckiego. Tamta produkcja nie tylko imponowała narracyjną odwagą (cały film w ukraińskim języku migowym bez napisów), ale także stworzonym w warstwie wizualnej obrazem piekła na ziemi, jakim w Plemieniu była położona na zapomnianej przez Boga prowincji szkoła z internatem dla głuchoniemych. Za ten drugi aspekt odpowiadał właśnie Wasjanowicz, wówczas 43-letni absolwent wydziału operatorskiego i dokumentu szkoły filmowej w Kijowie oraz reżyserii w Szkole Mistrzowskiej Andrzeja Wajdy. W tamtym momencie był już po swoim pełnometrażowym debiucie fabularnym, lecz Zwyczajna sprawa, komercyjny komediodramat o mężczyźnie w średnim wieku, który postanawia porzucić dotychczasowe życie, by zostać poetą, mimo ciepłego przyjęcia w ojczyźnie nie odniósł żadnego zagranicznego sukcesu.
To pchnęło Wasjanowicza do decyzji o pójściu całkowicie w kino artystyczne. Czarny poziom z 2017 roku niemal całkowicie zrywał z tradycyjną filmową narracją. W kilkudziesięciu niemych ujęciach, w duchu całkowitego slow cinema, reżyser opowiedział o samotności w wielkim mieście. Pięćdziesięcioletni fotograf ślubny Kostia co dzień musi oglądać szczęśliwych ludzi w przełomowym momencie ich życia, a jednocześnie, nie mając nikogo u swojego boku i nie znajdując żadnych nadziei na przyszłość, pogrąża się w coraz głębszej depresji. O bardzo podobnych uczuciach opowiadała Atlantyda (NASZA RECENZJA), film, którego gigantyczny krytyczny sukces, na czele z wygraną wenecką sekcją Orizzonti, ustanowił ostatecznie Wasjanowicza wśród najbardziej obiecujących nazwisk kontynentu. Tym razem z wyludnionego Kijowa przenosiliśmy się na dosłownie opustoszałą linię frontu rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, gdzie weteran wojenny nie mógł sobie wybaczyć, że przeżył.
Vidblysk (dosł. Odblask), z którym Ukrainiec przyjeżdża na Lido, pozostaje w tematyce wojennej. Tak jak w Atlantydzie, główny bohater mierzy się z PTSD po traumach wojennej pożogi. Tym razem nie prześladuje go to, co sam robił, a to, czego świadkiem był podczas pobytu w rosyjskim obozie jenieckim. Siergiej to chirurg; nie pisał się na obecność na froncie, tortury, gwałty i tego typu nieprzyjemności, których musiał doświadczyć, gdy wpadł w ręce najeźdźców. Teraz dzięki wymianie więźniów znów jest wolnym człowiekiem, próbuje powrócić na łono społeczeństwa, dogadać się z byłą żoną, odbudować relację z nastoletnią córką. Czy jest to jednak jeszcze możliwe?
Podobnie jak w swoich poprzednich projektach Wasjanowicz nie tylko wyreżyserował i napisał Vidblysk, ale także nakręcił i zmontował całość. Po raz pierwszy od czasu swojego debiutu Ukrainiec obsadził w filmie głównie profesjonalnych aktorów, lecz znalazło się też miejsce m.in. dla dziennikarza Stanisława Asiejewa, który wcielił się w postać agenta FSB. Asiejew, który spędził ponad dwa lata jako więzień polityczny, był także konsultantem merytorycznym filmu.
La caja
reżyseria: Lorenzo Vigas
występują: Hernán Mendoza, Hatzín Navarrete, Elián González i inni
kraj: Meksyk, USA
Lorenzo Vigas to jedyny z twórców prezentujących swoje nowe filmy w tegorocznym konkursie głównym, który ma już na koncie Złotego Lwa – otrzymał go za swój pełnometrażowy debiut, Z daleka (2015). Reżyser urodził się w 1967 roku w Wenezueli, jego ojcem był malarz Oswaldo Vigas. W latach 90. Lorenzo studiował w Stanach Zjednoczonych, najpierw biologię molekularną na Florydzie, potem filmoznawstwo w Nowym Jorku, gdzie zaczął kręcić eksperymentalne filmy. Po powrocie do Wenezueli tworzył reklamy i seriale dokumentalne. W 2004 roku pokazywał na festiwalu w Cannes swój krótki metraż Słonie nigdy nie zapominają, który wyprodukował Guillermo Arriaga. Kolejnym owocem współpracy Vigasa z cenionym meksykańskim scenarzystą była historia, na bazie której powstał scenariusz Z daleka (na liście producentów tego filmu obok Arriagi znajdziemy również innego Meksykanina, Michela Franco, konkurenta Vigasa z tegorocznego weneckiego konkursu). Nagrodzone Złotym Lwem dzieło opowiadało o relacji starszego, zamożnego mężczyzny z młodym chłopakiem z ulicy, bazując na niedopowiedzeniach i formalnych eksperymentach z ostrością. Rok później reżyser powrócił do Wenecji w podwójnej roli: jako twórca (pokazywał na festiwalu film dokumentalny o swoim ojcu, pt. Sprzedawca orchidei) oraz jako członek jury (które nagrodziło wówczas Kobietę, która odeszła Lava Diaza).
Prezentowana w tegorocznym konkursie La caja to zatem dopiero druga pełnometrażowa fabuła w karierze Vigasa. Film produkcji meksykańsko-amerykańskiej (również z udziałem Franco) ma opowiadać o nastolatku z Mexico City, który w drodze po odnalezione w masowym grobie szczątki ojca, spotyka człowieka bardzo go przypominającego i nabiera wątpliwości co do losów rodzica. Sam reżyser określił swoje nowe dzieło jako domknięcie trylogii rozpoczętej Słoniami… i Z daleka, a dotykającej powszechnego w Ameryce Łacińskiej problemu nieobecności ojca i piętna, jakie ten brak zostawił na kontynencie i zamieszkujących go ludziach. Za zdjęcia do filmu odpowiadał stały operator hiszpańskojęzycznych produkcji Pabla Larraína, Sergio Armstrong, z którym Vigas pracował już przy Z daleka. Poza tym, o filmie na razie niewiele wiadomo – dysponujemy zaledwie jednym kadrem, na którym widać zapewne głównego bohatera, a za nim bezkresną równinę. Jedno jest pewne: jeśli Vigas wyjedzie z Wenecji z drugim Złotym Lwem za swój drugi film, będzie to sytuacja bez precedensu.