Wenecja 2019 – prognozy i oczekiwania

Od 28 sierpnia do 7 września potrwa 76. edycja festiwalu w Wenecji. W szranki stanie 20 filmów z różnych stron świata. Tylko dwa zostały wyreżyserowane przez kobiety (Australijka Shannon Murphy i Saudyjka Haifaa al-Mansour). Czyżby najstarsza impreza filmowa nie nadążała za zmieniającym się światem? W konkursie głównym nie brakuje jednak głośnych nazwisk i oczekiwanych produkcji. Poniżej znajdziecie szczegółowe opisy wszystkich kandydatów do ostatecznego lauru.

Na Lido rozkokosił się wygodnie Netflix, który po Złotym Lwie dla „Romy” Alfonso Cuaróna zamierza znowu powalczyć o najwyższą stawkę i przywozi do Italii aż trzy swoje filmy („Waiting for the Barbarians” Ciro Guerry, „Pralnia” Stevena Soderbergha, „Historia małżeńska” Noah Baumbacha). Dzieło Kolumbijczyka to jego angielskojęzyczny debiut i adaptacja powieści noblisty J.M. Coetzeego. Dwie pozostałe propozycje potentata typuje się na mocnych oscarowych kandydatów, a aktorzy (m.in. Adam Driver, Scarlett Johansson, Meryl Streep, Gary Oldman) mogą zawalczyć już we Włoszech o Puchar Volpi.

W kontekście nagród nie można pominąć frapującego „Jokera” z Joaquinem Phoenixem. Ostatnim z amerykańskich obrazów jest „Ad Astra” Jamesa Graya, kosmiczne widowisko, którego premierę przekładano kilka razy, co może niepokoić. W stawce są zresztą inni twórcy, w których pokładamy więcej nadziei. Gondolami przepłyną się znowu Szwed Roy Andersson („Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” triumfował tu w 2014 roku), Chilijczyk Pablo Larraín czy Francuz Olivier Assayas. Wypatrujemy też filmów Azjatów: pochodzącego z Hongkongu twórcy animacji Yonfana, Chińczyka Lou Ye, a przede wszystkim pierwszego zachodniego projektu japońskiego mistrza Hirokazu Koreedy, który otworzy festiwal. Czarnym koniem rozgrywki może okazać się także któryś z Włochów (Franco Maresco, Pietro Marcello, Mario Martone) lub Czech Václav Marhoul, który zaadaptował „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego. Innym rodzimym śladem będzie ponoć ostatni w karierze film Romana Polańskiego, czyli „Oficer i szpieg”.

Z autorem „Lokatora” związany jest zresztą pierwszy skandal tegorocznego festiwalu – przewodnicząca Jury, wybitna argentyńska reżyserka Lucrecia Martel, zapowiedziała bezprecedensowy bojkot oficialnej premiery jego filmu z uwagi na kontrowersyjną przeszłość polskiego reżysera. Na razie nie wiadomo, czy do tej manifestacji dołączy reszta jurorów, którym są krytyk i współtwórca sukcesów festiwalu w Toronto Piers Handling, francuska aktorka Stacy Martin, meksykański operator Rodrigo Prieto oraz reżyserzy: Kanadyjka Mary Harron, Japończyk Shinya Tsukamoto i Włoch Paolo Virzi.

Om det oändliga

„Om det oändliga” / „About Endlessness”

reżyseria: Roy Anderson

występują: Jan-Eje Ferling, Martin Serner, Bengt Bergius i inni
gatunek: dramat, komedia
kraj: Szwecja

Jego styl jest rozpoznawalny już od pierwszej minuty i tak nieszablonowy, że nie da się go zapomnieć. Twórca osobny, którego łatwiej szanować, niż uwielbiać. Biografia Roya Anderssona to sinusoida spektakularnych wzlotów i bolesnych upadków. Debiutancka „Historia miłosna” (1970) zdobyła pięć nagród w Berlinie oraz została wybrana szwedzkim filmem roku (ex aequo z zapomnianym „Misshandlingen” Larsa Lennarta Forsberga). Niecodzienne połączenie uroczej love story z ironiczną diagnozą społeczną zaowocowało sukcesem artystycznym i komercyjnym, a także wywindowało oczekiwania wobec cudownego młodziana tak wysoko, że Andersson popadł w depresję. Przez pięć lat nie dokończył żadnego scenariusza, odrzucił kilka projektów, a jego drugie dzieło, „Giliap” (1975), zostało zmiażdżone przez krytyków i zignorowane przez widzów. Fatalizm i stagnacja, beznadzieja i tragiczna bezsilność, jakimi promieniuje „Giliap”, określano w prasie jako „pretensjonalny reakcjonizm” na poziomie „licealisty zachłyśniętego francuskimi filmami z lat 30.”. Zdruzgotany Andersson porzucił kino na rzecz telewizji, podejmując się produkcji reklam (a stworzył ich ponad czterysta). Kolejny film pełnometrażowy nakręcił dopiero ćwierć wieku później.

Jednak właśnie reklamy – małe dzieła sztuki, określone przez Ingmara Bergmana mianem najlepszych na świecie – pozwoliły Anderssonowi odreagować napięcie, ukształtować wrażliwość i stosunek do świata oraz opracować niepowtarzalny język wypowiedzi, idący na przekór prądom w kinematografii. To tam (oraz w dwóch powstałych w bólach krótkometrażówkach z lat 90. – „Härlig är jorden” i „Någonting har hänt”) dojrzewała poetyka, jaka zachwyciła świat w „Pieśniach z drugiego piętra” (2000), zdobywcy Nagrody Jury w Cannes i pięciu Złotych Żuków. Następne dzieło, „Do ciebie, człowieku” (2007), Andersson kręcił przez ponad trzy lata, zdobywając fundusze dzięki produkcji reklam i zastawianiu prywatnego dobytku w lombardzie. Druga część tzw. trylogii o życiu zdobyła trzy Złote Żuki (w tym za film roku), a kolejny pełny metraż Anderssona pt. „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” (2014) przyniósł mu ostatecznie Złotego Lwa. Tym samym stał się on drugim skandynawskim reżyserem, który dokonał tej sztuki (po Carlu Theodorze Dreyerze za „Słowo” w 1955 roku).

„Om det oändliga” („About Endlessness”) to zatem drugi raz, gdy Andersson startuje w weneckim konkursie głównym. Choć od premiery jego poprzedniego dokonania minęło trochę czasu, raczej nie ma co liczyć na zmianę stylu reżysera. Wszak dla Szweda pięć lat przerwy to tyle co nic! Na fotosach i materiałach z planu widać stare, dobre wyznaczniki jego wrażliwości twórczej, co w połączeniu z epizodyczną strukturą „Om det oändliga” pozwala z pewnym dystansem traktować zapewnienia reżysera o nowej perspektywie (chyba że będzie nią wprowadzenie narracji z offu oraz dalsze mieszanie współczesności z przeszłością, gdyż wśród bohaterów obrazu znajdziemy np. Adolfa Hitlera).

Na pewno można za to liczyć na dalsze refleksje dotyczące… człowieka. Bo właśnie paradoksy ludzkiej egzystencji fascynują skandynawskiego twórcę, a wynajduje ich on niezmiernie wiele niemal we wszystkich dziedzinach życia. Jego bohaterowie, złapani gdzieś na pograniczu życia i śmierci, uwięzieni w tableaux między prawdą a fikcją, trwają w smętnej bańce absurdu, nonsensów, żałosnej nieporadności. Ich koślawy, rytualny humanizm jest w pewnej mierze odzwierciedleniem socjopolitycznej rzeczywistości, w jakiej przyszło im żyć, jak też pokłosiem wiecznego trwania historii, skrzeczącej niczym stara piosenka na zaciętej płycie. W tym świecie pozbawionym cieni, niezdrowym, a zarazem jedynym, jaki znamy, trudno już odróżnić szaleństwo z wypalenia od młodzieńczej naiwności. Tragikomiczna czarna komedia Becketta przeplata się z filozoficzną zadumą Dostojewskiego i groteską Gogola, a wizualna drobiazgowość oraz kompozycyjny rygor onieśmielają i dystansują tak samo, jak realizacyjna głębia ubrana w szaty teatralnej skromności. Próba uchwycenia w krótkich słowach spektrum problematyki dzieł Anderssona dałaby efekt odwrotny od zamierzonego. Trzeba po prostu zobaczyć co najmniej jeden jego film, by uwierzyć, że gołąb siedzący na gałęzi ma co obserwować.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap
Wasp Network

„Wasp Network”

reżyseria: Olivier Assayas

występują:
Penélope Cruz, Édgar Ramírez, Gael García Bernal i inni
gatunek: thriller
kraj: Francja, Brazylia, Hiszpania

Na tegorocznych Nowych Horyzontach miałem przyjemność uczestniczenia w retrospektywie Oliviera Assayasa. W Polsce popularność tego zasłużonego reżysera i scenarzysty, pomimo że jego filmy bywają dostępne w dystrybucji, wciąż pozostaje znikoma, nawet we Wrocławiu sale często świeciły pustkami. Assayas jako były krytyk (pisał dla prestiżowego Cahiers du cinéma), znawca i propagator kultury azjatyckej oraz zapalony kinofil, konstruuje swoje oeuvre bardzo skrupulatnie, stawiając na autorskie piętno, nie bojąc się gatunkowych prób ani adaptacji literatury. W jego twórczości pojawiają się także często wątki autobiograficzne. W latach 90. poczynając od debiutanckiego „Bezładu” odbijały się refleksami młodzieńcze fascynacje Francuza: punkowa i rockowa muzyka, eksperymenty z narkotykami, przygody miłosne, literatura, filozofia i rzecz jasna kino. W „Paryż się budzi” ramę fabularną oparł na arcydziele kammerspielu – „Puszce Pandory” Pabsta, a autotematyczną „Irmę Vep” inspirował niemym serialem kryminalnym spod ręki Louisa Feuillade’a, „Wampirami”. Przełom wieków przyniósł dwa wybitne, acz kompletnie różne dzieła, jakimi były rozpostarty między kulturą korporacyjną, japońskim sadomasochistycznym porno, grami wideo a poetyką zappingu „Demonlover” oraz „Ścieżki uczuć”, kostiumowa, wystawna, pełna niuansów i subtelności adaptacja powieści Jacques’a Chardonne’a. Do dziś zresztą Assayas pozostaje eksperymentatorem i twórcą igrającym z tym, ile przyjmie papier/taśma filmowa.

Autor „Pewnego lata” przyjeżdża na wenecki festiwal po raz trzeci: w 2012 roku pokazywał tu „Po maju” (nagroda za scenariusz), a rok temu startował w wyścigu po Złotego Lwa rohmerowskim „Podwójnym życiem”. Na tegoroczną 76. edycję Assayas przygotował „Wasp Network”, oparty na faktach thriller szpiegowski. Fabuła skupia się na kubańskim pilocie René Gonzálezie (w tej roli znany z „Carlosa” Édgar Ramírez), który w grudniu 1990 roku uciekł z ojczyzny i osiadł w Miami. W Hawanie zostawił córkę i żonę Olgę (Penélope Cruz). Na amerykańskiej ziemi wraz z czterema kolegami pracował w komórce zwalczającej ewentualne zamachy terrorystyczne na Fidela Castro wśród mieszkających na Florydzie rodaków. Tworzyli oni tytułową Sieć Os (La Red Avispa). Oprócz wspomnianych aktorów w pozostałych rolach inne gwiazdy latynoskiego kina: Meksykanin Gael García Bernal, Brazylijczyk Wagner Moura, Kubanka Ana de Armas czy Argentyńczyk Leonardo Sbaraglia. Całość inspirowano prawdziwą historią tzw. Kubańskiej Piątki oraz powieścią Fernando Moraisa „The Last Soldiers of the Cold War”. Wydaje się, że można być dobrej myśli, bo Francuz już raz poradził sobie świetnie w podobnej konwencji, czego dowodem jest „Carlos”.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Historia małżeńska

„Historia małżeńska” / „The Marriage Story”

reżyseria: Noah Baumbach

występują: Scarlett Johansson, Adam Driver, Laura Dern i inni
gatunek: obyczajowy
kraj: USA

Wkład Noaha Baumbacha we współczesne amerykańskie kino jest niezaprzeczalny. Scenarzysta Wesa Andersona („Podwodne życie ze Stevem Zissou”, „Fantastyczny pan Lis”), autor jednego z najlepszych filmów animowanych ostatnich lat (inspirowany „Amarcordem” Felliniego „Madagaskar 3”), odkrywca dla mainstreamu Grety Gerwig. W dotychczasowej filmografii Baumbacha możemy wyróżnić dwa podstawowe tematy, które w różnym natężeniu pojawiają się w każdym filmie.

Pierwszym z nich jest odrzucanie dorosłości, opowieść o ludziach, którzy nie chcą zaakceptować „normalnego” życia, zrobić kroku w przód, zamiast tego z uporem trzymają się młodości i tego, co im się z nią kojarzy. Emblematyczny tu będzie najbardziej znany film reżysera, czyli „Frances Ha” z 2012 roku, z przełomową tytułową rolą Grety Gerwig. Do tego nurtu zaliczyć też możemy „Tę naszą młodość” z Benem Stillerem i Naomi Watts jako bezdzietną parą po czterdziestce, która zawiązuje przyjaźń z młodymi hipsterami, „Mistress America”, gdzie Greta Gerwig pokazuje Loli Kirke, że nie można się bać „nieodpowiednich” zachowań, czy debiutanckie „Tupiąc i wrzeszcząc” z 1995 roku o grupie dwudziestolatków, którzy szukają swego miejsca w życiu. Drugim tematem, który interesuje Baumbacha, jest upadek rodziny – pytanie, co sprawia, że rodzina jest rodziną, czy powinniśmy działać wbrew sobie dla samej teoretycznej koncepcji udanego życia rodzinnego. „Walka żywiołów”, za którą nowojorczyk dostał nominację do Oscara za najlepszy scenariusz, opowiada o wpływie rozwodu na dzieci, a przy tym poszukiwaniu utraconej wolności i radości. Ciekawym przykładem jest też „Margot jedzie na ślub” z Nicole Kidman w roli tytułowej. Ten film łączy w sobie oba nurty, opowiadając o pisarce – w typie zgorzkniałej i starszej Frances Ha – która próbuje zapobiec małżeństwu swojej siostry.

„Opowieści o rodzinie Meyerowitz” rozpoczęły w 2017 roku współpracę Baumbacha z platformą Netflix. Obyczajówki w gwiazdorskiej obsadzie, które jednocześnie mają fanów na całym świecie, lecz nie w takiej ilości, by wypełnić nimi sale kinowe (to nie przypadek, że mało który film reżysera trafiał do polskich kin) znalazły idealne miejsce dla siebie na platformie. „Historia małżeńska” to drugie dziecko tej współpracy. Film, który krytycy obecni na testowych pokazach porównują do „Scen z życia małżeńskiego” Ingmara Bergmana portretuje parę artystów – reżysera teatralnego Charliego (Adam Driver) i aktorkę Nicole (Scarlett Johansson). Film ma być zapisem upadku ich związku, desperackiej walki o odbudowę dawnego uczucia. Bardzo ciekawie wygląda kampania promocyjna: Netflix wyprodukował dwa zwiastuny, jeden z punktu widzenia postaci Drivera, drugi Johansson. Już teraz mówi się, że „Historia małżeńska” ma być jednym z wielkich faworytów tegorocznej oscarowej gali i ma dać Netflixowi to, czego „Roma” nie dała rady – statuetki aktorskie oraz triumf w najważniejszej kategorii. Na drugim planie świecić mają Laura Dern oraz Ray Liotta, a film poza Wenecją pokazany zostanie także w Toronto i Nowym Jorku.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Guest of Honour

„Guest of Honour”

reżyseria: Atom Egoyan

występują: David Thewlis, Laysla De Oliveira, Luke Wilson i inni
gatunek: dramat
kraj: Kanada

Bohaterowie Atoma Egoyana żyją jak outsiderzy w kraju, który uznali za ojczyznę. Nie mogą znaleźć się w rzeczywistości, o czym nieustannie przypominają im ich sobowtóry z przeszłości uwiecznione na fotografiach i kasetach wideo. Znaczącą przeszkodą w komunikacji z otoczeniem jest też język ormiański. Wspomnienia oglądane ponownie po latach zostają poddane w ich umysłach reinterpretacji. W twórczości kanadyjsko-ormiańskiego twórcy przewinęło się już pokaźne grono dziwnych i nieprzyjemnych dewiantów. Czy to kobiety pracujące w przemyśle pornograficznym, czy mężczyźni o destrukcyjnych skłonnościach na miarę amoralnego pracownika ubezpieczeniowego z „Likwidatora” – wszyscy oni, wyjęci z sennego koszmaru Lyncha, tkwią po drugiej strony ekranu w bezpiecznej odległości od obserwatora. Dystans ten wystarczy, aby skutecznie odseparować widza od okropnego i mrocznego świata przesyconego bólem wyobcowania i osamotnienia. Z tęsknoty za utraconą bliskością obsesyjnie poszukują zagubionych puzzli, a tych nie da się często odzyskać. Zamiast iść dalej przez życie, starzejący się szanowany kierownik ośrodka gastronomicznego z „Podróży Felicji” bezskutecznie fabrykuje brakujące elementy. Inne panaceum na ból istnienia znajduje Peter z komediodramatu „Najbliższy z rodziny”. Młody mężczyzna dochodzi do wniosku, że jak już żyć w pojedynkę, to lepiej jest być dwiema osobami naraz: podczas gdy jedna stanie się widzem, druga jak aktor będzie wcielać się w różne role. Uporczywe pragnienie podglądania wyzwala rozkosz i zapełnia ciekawość bohaterów, z czego zdaje sobie sprawę głowa rodziny, obsceniczny Stan z „Filmowania rodziny”. Tam gdzie sprzeczne emocje się przenikają, rośnie też ryzyko utraty kontroli. Ciężko nie ulec wrażeniu, że ekstremalne, niespodziewane sytuacje przyczyniają się do fiksacji postaci. Z łatwością wdaje się do tego intrygującego świata chaos, fragmentaryczność relacji i niejednoznaczność bohaterów, jakich można spotkać zarówno w erotycznym thrillerze „Klub Exotica”, jak i w bardziej tragicznym w wymowie dramacie „Słodkie jutro”, gdzie prawnik zdaje sobie sprawę, że jego córka staje się dla niego kimś obcym.

Ostatnio twórca ponownie zainteresował się tworzeniem złożonego dramatu rodzinnego. Fabuła „Guest of Honour” koncentrująca się na zawiłych relacjach między ojcem (David Thewlis) i jego 20-letnią córką Veronicą (Laysla De Oliveira) wydaje się być zbliżona charakterem do umoralniającej opowieści, jaką było poprzednie dokonanie Egoyana, „Niepamięć” z 2015 roku. Widma przeszłości będą rzutować na działania postaci, przyczyniając się do dalszego odizolowania, ograniczając możliwe wyjścia z kłopotliwej sytuacji dla rodzica, kiedy to jego formalnie niewinna latorośl domaga się zadośćuczynienia za tajemnicze, minione grzechy.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska
ad astra

„Ad Astra”

reżyseria: James Gray

występują: Brad Pitt, Liv Tyler, Tommy Lee Jones i inni
gatunek: thriller, sci-fi
kraj: USA, Chiny, Brazylia

Autor, jak dotąd, sześciu filmów. Ale jakich, chciałoby się rzec! Aż cztery z nich walczyły o Złotą Palmę w Cannes. Nowojorczyk z rodziny ukraińskich Żydów rozpoczął karierę w latach 90. mikrobudżetową „Małą Odessą”. Niezależny dramat gangsterski z pierwszoligowymi gwiazdami w obsadzie (Tim Roth, Edward Furlong, Vanessa Redgrave) opowiadał o braterstwie, niemożności odcięcia się od korzeni i rozczarowaniu rzeczywistością, a także zagwarantował pierwszą ważną nagrodę w karierze reżysera – weneckiego Srebrnego Lwa.

Twórca nie spieszył się z pracą nad drugim obrazem, ale już w nakręconym sześć lat później „Ślepym torze” skrystalizował się jego charakterystyczny styl, łączący efektowne wizualia czy sensacyjną fabułę z dogłębną introspekcją i emocjonalną intensywnością. Słabiej przyjęci „Królowie nocy” powielali nie tylko te same, kryminalne proweniencje, ale też tę samą parę aktorów w rolach głównych: Marka Wahlberga i Joaquina Phoenixa. W kolejnych dziełach reżyser postanowił więc podążać zgoła innymi ścieżkami. „Kochankowie” są współczesną trawestacją „Białych nocy” Dostojewskiego, „Imigrantka” jest kostiumowym dramatem ze źródłami w historii rodziny Graya, a „Zaginione miasto Z” to już epickie studium biograficzne słynnego brytyjskiego odkrywcy połączone z refleksją na temat kolonializmu.

W swoim siódmym filmie amerykański twórca „odleciał” jeszcze bardziej, bo w przestrzeń kosmiczną. Prezentowany w tym roku w Wenecji obraz „Ad Astra” będzie opowiadał o astronaucie, który wyrusza do odległej galaktyki w poszukiwaniu zaginionego przed laty ojca, by uratować Ziemię przed zbliżającą się zagładą. Największy budżet w karierze reżysera, gwiazdorska obsada (Brad Pitt, Tommy Lee Jones, Ruth Negga, Liv Tyler i Donald Sutherland) i potencjalne wpisanie się w renesans kina sci-fi, będące równocześnie szeroko dyskutowanym w mainstreamie wydarzeniem filmowym, jak i tworem z górnolotnymi, artystycznymi i intelektualnymi ambicjami. Czy „Ad Astra” powtórzy sukces „Grawitacji”, „Interstellar” (również zdjęcia Hoyte van Hoytemy) i „Nowego początku” (jednym z kompozytorów jest Max Richter, a przygrywająca w pierwszym zwiastunie aranżacja „Sonaty księżycowej” zapowiada kolejne popkulturowo-artystowskie katharsis)? Część widzów przekona się w Wenecji, część niedługo później, bo już w połowie września.

Dawid Smyk
Dawid Smyk
a herdade

„A Herdade” / „The Domain”

reżyseria: Tiago Guedes

występują: Albano Jerónimo, Sandra Faleiro, Miguel Borges i inni
gatunek: dramat
kraj: Portugalia, Francja

Tiago Guedes to nieznany szerzej portugalski reżyser, do tej pory kojarzony głównie z telewizją. Karierę rozpoczął jako twórca reklam i teledysków. W 2000 roku zadebiutował pełnym metrażem nakręconym dla stacji SIC – „Alta Fidelidade”. Opowiedział w nim o dwóch przyjaciołach uwikłanych w miłosny trójkąt. O ile sam scenariusz uznano za dość sztampowy, doceniono przede wszystkim stronę wizualną wybijającą się ponad telewizyjne standardy. Po kilku kolejnych produkcjach (m.in. utrzymany w duchu kina inicjacyjnego „Cavaleiros de Água Doce”) przyszedł czas na kinowy debiut „Coisa Ruim” („Bad Blood”), który w 2006 roku otworzył festiwal Fantasporto. Ten dramat rodzinny z elementami kina grozy to historia profesora biologii, który wraz z rodziną wprowadza się do posiadłości w małej wiosce, gdzie konfrontuje się z lokalnymi zabobonami. Guedes w ciekawy sposób ogrywa znany konflikt racjonalizmu z empiryzmem, a przy tym trzyma w napięciu nie uciekając się do jumpscare’ów czy nadmiernej eksploatacji. W Portugalii film został bardzo ciepło przyjęty i doczekał się też dystrybucji za oceanem. W 2008 roku reżyser dał się poznać jako społecznik, tworząc skromne „Entre os Dedos” („Noise”), gdzie pochylił się nad przedstawicielem klasy robotniczej z przedmieść Lizbony, borykającym się z utratą pracy. Guedes odpowiedzialny jest także za dwa seriale: „Odisseia” (2013) i „Os Boys” (2016), z czego ten pierwszy doceniono za metanarracyjne wygibasy i liczne nawiązania do klasyki kina.

Do Wenecji Guedes przyjeżdża z filmem „A Herdade” („The Domain”), w którym łączy sagę rodzinną ze społecznym zacięciem. Dzieło to ma być epopeją, kroniką pewnej familii, właścicieli jednych z największych posiadłości w Europie. Ich perypetie są pretekstem do ukazania historycznego tła i przemian polityczno-gospodarczych Portugalii od lat 40. XX wieku, przez rewolucję goździków, aż po czasy obecne. Jak twierdzi reżyser, buduje on paralele między domostwem zdominowanym przez charyzmatyczną głowę rodziny a krajem zdominowanym przez faszystowską dyktaturę. Próbuje pokazać też zależność między życiowymi wyborami, które nas definiują, a cechami wrodzonymi i odziedziczonymi. Mimo takich górnolotnych deklaracji nie spodziewam się festiwalowego objawienia, choć po cichu liczę na pozytywne zaskoczenie.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Gloria Mundi

„Gloria Mundi”

reżyseria: Robert Guédiguian

występują: Ariane Ascaride, Jean-Pierre Darroussin, Gérard Meylan i inni
gatunek: dramat
kraj: Francja

Robert Guédiguian po dwóch latach powraca na Lido z kolejnym filmem. Nic dziwnego, skoro na poprzednim Biennale jego film „Dom nad morzem” nie tylko został zakwalifikowany do konkursu głównego, ale otrzymał również Nagrodę Katolickiej Organizacji Kinematografii i Sztuki Audiowizualnej SIGNIS.

Robotnicze pochodzenie reżysera z mieszanego małżeństwa imigrantów (matka była Niemką, a ojciec Armeńczykiem, którego rodzina uciekła do Francji przed ludobójstwem) uwrażliwiło go na kwestie społeczne. Ten niestroniący od zaangażowania politycznego członek różnych partii komunistycznych i lewicowych najczęściej osadza swoje filmy w środowisku robotniczym Marsylii, z której pochodzi.

Nie inaczej jest w filmie „Gloria Mundi”, który zaprezentowany zostanie w Wenecji. Reżyser zgromadził ponownie obsadę filmów „Dom nad morzem” (2017) i „Śniegi Kilimandżaro” (2011), aby opowiedzieć historię rodziny, która zebrała się na chrzest małej Glorii. Radosną uroczystość zakłócają niestety wielorakie problemy, z którymi muszą borykać się poszczególni członkowie rodziny. Daniel (Gérard Meylan), dziadek Glorii, tyle co wyszedł z więzienia. Po raz pierwszy od wielu lat spotyka swoją byłą żonę Sylvie (Ariane Ascaride) oraz córkę Matyldę (Anaïs Demoustier), matkę Glorii. Wszyscy zmagają się z wielorakimi trudnościami. Matylda jest sprzedawczynią na stażu, a jej mąż, Nicolas (Robinson Stévenin), ojciec dziecka, jest zmęczonym życiem kierowcą. Jednakże Daniel, który nie ma niczego do stracenia, wpada na pomysł, jak poprawić trudną sytuację bliskich. Szykuje się solidne kino społeczne, które być może ma szansę poruszyć festiwalową publiczność.

Paweł Tesznar (Snoopy)
Paweł Tesznar
waiting for the barbarians

„Waiting for the Barbarians”

reżyseria: Ciro Guerra

występują: Mark Rylance, Johnny Depp, Robert Pattinson i inni
gatunek: dramat
kraj: USA, Włochy

Ciro Guerra wraz z małżonką, producentką Cristiną Gallego, utrzymuje od lat status najbardziej wpływowej postaci w kolumbijskiej kinematografii. Jeśli nawet ich filmy nie zdobywają prestiżowych nagród na festiwalach ani nie zostają im przyznane nominacje do Oscara, to przynajmniej są w wielu kręgach faworytami do tych laurów. Pierwsze dwa obrazy pełnometrażowe w reżyserii Guerry, „Cień przechodnia” i „Wietrzne podróże”, są nieco zapomniane i wpisują się raczej w konwencję lekkich, feel-good obyczajówek z nutą lekkostrawnej metaforyki. Kolejne dwa okazały się jednak prawdziwymi petardami, łącząc gatunkowe konwencje z ważkimi tematami. Conradowskie z ducha „W objęciach węża” opowiadało o kolonialnych grzechach Amazonii w formie nasyconego folklorem i wysokokontrastowymi zdjęciami filmu przygodowego. Zeszłoroczne „Sny wędrownych ptaków” natomiast splatały marquezowski realizm magiczny i sagę gangsterską, komentując najdrastyczniejsze oblicza globalizacji. Reżyser w międzyczasie współtworzył też unikalny, gęsty od ekscentrycznych motywów (m.in. ukrywający się w Amazonii naziści) miniserial kryminalny dla Netfliksa pt. „Frontera verde”.

W tym roku Guerra przyjeżdża do Wenecji z adaptacją „Czekając na barbarzyńców” Johna Maxwella Coetzeego. Wybitny południowoafrykański pisarz znany jest z twórczego reinterpretowania klasycznych tekstów literackich poprzez optykę myśli postkolonialnej i ekokrytycznej. Adaptowana powieść z roku 1980 opowiada o bezimiennym namiestniku miasteczka w fikcyjnym Imperium, który oczekuje najazdu barbarzyńców, niczym eterycznego Godota. Intrygujący komentarz na temat mechanizmów władzy autorytarnej, manipulacji opartej na ukierunkowaniu społecznych lęków i tworzeniu dychotomii „swój – obcy” może okazać się idealnym materiałem do eksploracji dla kolumbijskiego twórcy. Najbardziej przełomowy jednak jest międzynarodowy zasięg obrazu – to produkcja włoska, anglojęzyczna, a w rolach głównych Johnny Depp, Mark Rylance i Robert Pattinson. Czy to transnarodowe przedsięwzięcie okaże się sukcesem, czy może podzieli widzów tak jak w podobnym, niedawnym przypadku Asghara Farhadiego?

Dawid Smyk
Dawid Smyk
la verite

„La vérité” / „The Truth”

reżyseria: Hirokazu Koreeda

występują: Catherine Deneuve, Juliette Binoche, Ethan Hawke i inni
gatunek: dramat
kraj: Francja, Japonia

Alberto Barbera, dyrektor artystyczny festiwalu w Wenecji, po raz pierwszy od 2012 roku zdecydował, że filmem otwarcia będzie dzieło spoza Hollywood. Pierwszym seansem na Lido ma być w tym roku „La vérité” („The Truth”) Hirokazu Koreedy. Japońskiego mistrza nie trzeba tak naprawdę przedstawiać. Wystarczy wspomnieć, że zeszłoroczny zwycięzca z Cannes za „Złodziejaszki” jest obecny na najważniejszych imprezach od blisko ćwierćwiecza. Już drugim filmem, wybitnym „Maboroshi no hikari” (1995), wszedł na salony, zdobywając właśnie w Wenecji Złotą Osellę za najlepszą reżyserię. Na przełomie wieków Koreeda nie był jeszcze kojarzony z tym, co stało się esencją jego twórczości, czyli opowiadanymi z wielką konsekwencją i namaszczeniem historiami rodzinnymi. Z uwagi na poruszanie obyczajowych treści i przyglądanie się zmianom w japońskim społeczeństwie, a także narracyjną maestrię, szybko zyskał miano kontynuatora tradycji Yasujirō Ozu. W początkach kariery próbował jednak innych tematów i testował odmienne estetyki. W „Distance” (gdzie odnosił się do sekty Aum Shinrikyō) czy we wspomnianym „Maboroshi no hikari” badał m.in. zjawisko żałoby po stracie kogoś bliskiego, a w dokumencie „Without Memory”, jak sam tytuł sugeruje, skupiał się na pamięci i jej pułapkach. Dopiero „Dziecięcy świat” przyniósł zmianę i po dziś dzień Japończyk dokonuje wiwisekcji rodzinnych traum i radości.

Autor „Po burzy” do Wenecji przyjeżdża po raz trzeci i ma coś do udowodnienia, bo jego poprzednia wizyta przyniosła niespodziewaną i niespotykaną dotąd w jego filmografii porażkę artystyczną. „Sandome no satsujin” przyjęto chłodno; niektórzy krytycy wyzłośliwiali się, że robiąc kryminał zapomniał o żywszym tempie. Inaczej rzecz jasna podchodzono do gatunkowej zmiany w ojczyźnie, gdzie obraz zyskał większe uznanie i nawet zdołał wygrać kilka nagród Japońskiej Akademii Filmowej. W najnowszym projekcie, będącym jego debiutem międzynarodowym (dotąd nie pracował za granicą i w obcym języku), Koreeda ma powrócić do bezpiecznej przystani rodzinnej dramy. Reżyser o założeniach realizacyjnych opowiadał tak: „Próbowałem sprawić, by moje postacie żyły w tym małym wszechświecie, z ich kłamstwami, dumą, żalem, smutkiem, radością i pojednaniem”. Za kamerą stanął znakomity operator francuski Éric Gautier (ostatnio pracował z Jia Zhangke przy „Najczystszy jest popiół”). W obsadzie też sama śmietanka aktorska: Catherine Deneuve, Juliette Binoche, Ethan Hawke, Ludivine Sagnier.

Zarys fabuły zapowiada konfrontację wielkich gwiazd kina francuskiego, które zagrają matkę i córkę (czyżby wariacja na temat „Jesiennej sonaty” Bergmana?). Obie spotkają się po raz pierwszy na wielkim ekranie. Deneuve gra niejako samą siebie, bowiem jej bohaterka Fabienne jest uznaną aktorką, prawdziwą perłą kina znad Sekwany. Błyszczy w świetle fleszy i na scenie, także w relacjach z mężczyznami nie ma żadnych problemów. Skazą na jej wizerunku okazuje się jednak konflikt z córką Lumir (grana przez Binoche), z zawodu scenarzystką. Gdy powraca ona do Paryża z mężem Hankiem (w tej roli Hawke) i maleńkim dzieckiem, dojdzie do tego, że będą musiały z matką przepracować swoją trudną relację. Polscy widzowie nie muszą się martwić o dostępność filmu, bo już jakiś czas temu prawa do dystrybucji nabył Kino Świat.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
ema

„Ema”

reżyseria: Pablo Larraín

występują: Santiago Cabrera, Gael García Bernal, Mariana Di Girolamo i inni
gatunek: dramat
kraj: Chile

Pablo Larraín zdradził w jednym z wywiadów, że „Kobieta pod presją” Johna Cassavetesa zainspirowała go do tworzenia fabuł, w których postaci dają się ponieść emocjom i nie kontrolują się, pogrążone niejednokrotnie w kryzysie. W „Jackie” (2016) eksplorował wychodzenie z traumy po nagłej śmierci bliskiej osoby. Można spokojnie porównać, że to co Pablo Larraín uczynił z biografią Jacqueline Kennedy, swego czasu zrobił Oliver Stone przy okazji „JFK”. Mowa tu o zręcznie połączonych składnikach, aby sprzyjały pełniejszemu ukazaniu charakteru postaci i oddaniu atmosfery tragicznych wydarzeń. Reżyser rekreuje utrwalony już w społeczeństwie wizerunek idealnej pierwszej damy i otwiera drzwi, przez które widz wdziera się do prywatnych zakamarków postaci. Mario z „Post Mortem” (2010) został poddany innemu zabiegowi artystycznemu chilijskiego twórcy. Fałszywy system w czasach dyktatury Pinocheta zrodził wewnętrznie sprzecznego hipokrytę i sprawił, że grał on na dwa fronty, aby zachować bezpieczeństwo. Przy okazji „El Club” (2015) reżyser wpadł na pomysł, który przyniósł mu Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie. Dawał aktorom po kilka linijek scenariusza, aby pozwolić im na improwizacje. Opłacało się – zagubienie sprawców perwersyjnych nadużyć wypadło autentycznie. W najnowszym filmie twórcy gra Gael García Bernal, z którym Larraín współpracował sukcesywnie od 2012 roku. Wykreowali wtedy wspólnie rewelacyjny dramat „Nie”, który opowiadał zajmująco o kampanii marketingowej zmierzającej do obalenia Pinocheta. Twórca dokonywał tu rekonstrukcji socjotechnicznych sztuczek wykorzystanych w jednej z największych pokojowych rewolucji.

Fabuła najnowszego dzieła Chilijczyka koncentruje się na zmaganiach rodziny adopcyjnej w kryzysie. W „Ema” Bernal zagra choreografa tańca, a partnerować będzie mu debiutująca w filmie aktorka telewizyjna, Mariana Di Girolamo. Film zawierać będzie dużo scen z wykorzystaniem tańca interpretacyjnego, poprzez który bohaterowie będą wyrażać swoje emocje. Czy będzie to coś na kształt konwencjonalnego „Yuli” Icíar Bollaín o kubańskim tancerzu Carlosie Acosta? Znając skłonność Larraína do eksperymentów, całość zapowiada się bardzo ekscytująco i prędzej spodziewać się można nietypowych rozwiązań.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska
saturday fiction

„Lan xin da ju yuan” / „Saturday Fiction”

reżyseria: Lou Ye

występują: Gong Li, Tom Wlaschiha, Mark Chao i inni
gatunek: dramat historyczny
kraj: Chiny

Lou Ye uznawany jest za jednego z najbardziej znaczących, obok Jia Zhangke i Wang Xiaoshuaia, twórców Szóstej Generacji chińskiego kina. Już praca dyplomowa na Pekińskiej Akademii Filmowej „Weekendowi kochankowie” przyniosła młodemu reżyserowi uznanie i Nagrodę imienia Rainera Wernera Fassbindera na festiwalu Mannheim-Heidelberg w 1996 roku. Chińskie władze nie przepuszczały jednak obrazu przez cenzurę przez pierwsze dwa lata. Jeszcze ostrzej potraktowano „Suzhou”, które nadal nie może być wyświetlane w macierzystym kraju twórcy, a on sam dostał zakaz tworzenia na dwa lata. Poza Chinami film okazał się jednak sukcesem artystycznym: wygrał m.in. festiwal w Rotterdamie i rozsławił nazwisko reżysera. Korzystający ze stylistyki neo-noir melodramat budzi silne skojarzenia z tematem męskiej obsesji wobec kobiety z „Zawrotu głowy” Hitchcocka, jak również pięknymi wizualiami miejskich plenerów z prac Wong Kar-Waia, choćby z „Chungking Express”. Był to również pierwszy jego film mający polską dystrybucję kinową za sprawą Gutek Film i pokazywany był na pierwszej edycji Nowych Horyzontów w Sanoku.

Nie dziwi zatem, że następny obraz reżysera był już mocno oczekiwany, otrzymał większy budżet i zadebiutował aż na festiwalu w Cannes. „Purpurowego motyla” z będącą w szczytowym punkcie kariery Zhang Ziyi („Przyczajony tygrys, ukryty smok”, „Hero”), przyjęto jednak z mieszanymi uczuciami. Następne dwa dzieła Lou również debiutowały na francuskim festiwalu. „Letni pałac” podejmujący tematykę protestów na placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 roku spowodował aż pięcioletni zakaz tworzenia filmów w Chinach nałożony na Lou. Stąd „Noce wiosennego upojenia” zrealizowane zostały za francusko-hongkońskie pieniądze. Dzieło otrzymało nagrodę na najlepszy scenariusz w Cannes. W następnym dziele „Miłość i blizny” twórca jeszcze śmielej wyszedł poza Państwo Środka i zatrudnił międzynarodową obsadę.

Swój najnowszy film „Lan xin da ju yuan” („Saturday Fiction”) Lou Ye pokaże na festiwalu w Wenecji. To ekranizacja powieści „Death of Shanghai” autorstwa Hong Ying. Rzecz dzieje się w 1941 roku podczas okupacji Chin przez Japonię. Główną bohaterką jest powracająca do Szanghaju aktorka, która zna tajemnicę ataku na Pearl Harbor. W tej roli słynna chińska aktorka Gong Li, muza Zhanga Yimou, a przed kamerą ponownie międzynarodowa obsada, w tym znany ostatnio z „Gry o tron”  Tom Wlaschiha. Trudno mieć wątpliwości, czy władze chińskie i tym razem złapią za cenzorskie nożyce. My tymczasem głęboko wierzymy w polską dystrybucję, w końcu Lou Ye to twórca z katalogu Gutek Film.

Krystian Prusak
Krystian Prusak
the perfect candidate

„The Perfect Candidate”

reżyseria: Haifaa al-Mansour

występują: Mila al-Zahrani, Nora al-Awadh, Dae al-Hilali i inni
gatunek: komediodramat
kraj: Arabia Saudyjska, Niemcy

Jeśli w dziedzinie kinematografii można dziś jeszcze być pionierem, to sztuka ta udała się Haifie al-Mansour. Jej debiut, „Dziewczynka w trampkach” z 2012 roku, był pierwszym pełnometrażowym filmem fabularnym nakręconym w całości w Arabii Saudyjskiej, pierwszym filmem z tego kraju stworzonym przez kobietę, a także pierwszym w historii kandydatem Arabii Saudyjskiej do nieanglojęzycznego Oscara.

Haifaa al-Mansour urodziła się w 1974 roku w Arabii Saudyjskiej, studiowała w Egipcie, Australii i USA, mieszkała w Bahrajnie, a od jakiegoś czasu żyje i tworzy w Stanach Zjednoczonych. Filmową pasję zawdzięcza ojcu, poecie Abdulowi Rahmanowi Mansourowi, który otworzył córkę na sztukę (w Arabii kina były podówczas zakazane), a ponadto zachęcił ją do podjęcia zagranicznych studiów. Pierwsze krótkie metraże, tworzone od 1997 roku, kręciła metodą partyzancką, rozsyłając je rodzinie i znajomym przez maila. Poruszała w nich tematykę tożsamości kobiet w kulturze arabskiej. Przełom nadszedł w 2006 roku, gdy jej dokument „Nissa bila thil” („Women Without Shadows”) pokazano na siedemnastu międzynarodowych festiwalach, m.in. w Maskacie, Rotterdamie i Nantes. Zainteresowanie, jakie wzbudziła postać pierwszej saudyjskiej reżyserki, ułatwiło zebranie funduszy na pełnometrażowy debiut. Międzynarodowa koprodukcja „Dziewczynka w trampkach”, opowieść o mieszkającej w Rijadzie niepokornej dziesięciolatce marzącej o posiadaniu roweru, w zgrabny i przystępny sposób przybliżała problemy stojące przed obywatelkami największego kraju Półwyspu Arabskiego. Lekki ton i słodko-gorzki wydźwięk dzieła poruszającego istotne kwestie przywodziły na myśl twórczość Abbasa Kiarostamiego czy Jafara Panahiego, a reżyserska sprawność (mimo trudności, z jakimi wiązało się kręcenie filmu w państwie, gdzie przepisy oparte są na prawie szariatu) została doceniona m.in. w Dubaju, Göteborgu, Los Angeles, Monachium, Vancouver oraz Wenecji, gdzie al-Mansour zdobyła cztery wyróżnienia. W 2015 roku reżyserka została członkinią Jury na MFF w Cannes, lecz na kolejne jej dokonanie trzeba było poczekać jeszcze dwa lata. „Mary Shelley”, stylowa biografia autorki „Frankensteina” z Elle Fanning w tytułowej roli, nie zyskała już poklasku ani światowego rozgłosu. Al-Mansour przeniosła się do USA i rozpoczęła współpracę z Netflixem, owocującą przede wszystkim trzecim jej długim metrażem – ciepło przyjętym romantycznym komediodramatem „Weź życie za włosy”.

Saudyjka lubi opowiadać o kobietach szukających własnego głosu, próbujących wyrazić siebie wbrew środowisku, konwenansom i oczekiwaniom, systemowym regułom. Występujących przeciw zasadom ustalonym przez mężczyzn, ale pętającym (w różnym zakresie) obie płcie. Bohaterki al-Mansour mają swój system wartości, którego się trzymają, a ich sprzeciw to nie tyle rewolucyjny manifest, co raczej naturalny, wewnętrzny bunt: odruchowa reakcja na rugające spojrzenia, szepty sąsiadów, kazania i „dobre rady” rodziny cementujące zwyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie. Kobiety portretowane przez al-Mansour – motywowane porywem serca, pierwszą miłością czy chęcią zrobienia na złość – wkraczają na drogę do samoświadomości. Niczym dzieci, niezdające sobie sprawy z istnienia więzów oczekiwań i ograniczeń środowiska, a może korzystające z młodzieńczego przywileju do ich ignorowania, w ten sposób zmieniają świat krok po kroku.

Haifaa al-Mansour, jedna z dwóch kobiet w tegorocznym konkursie, wraca po siedmiu latach do ojczyzny. Przez ten czas w Arabii Saudyjskiej trochę się zmieniło – np. pozwolono kobietom prowadzić samochody oraz ponownie otwarto kina. „The Perfect Candidate”, zapowiadany jako ironiczny komediodramat, jest pierwszym filmem pełnometrażowym dofinansowanym przez nowo powstałą Saudyjską Radę Filmową. To opowieść o młodej lekarce (Mila al-Zahrani), która postanawia kandydować w wyborach samorządowych mimo sprzeciwu rodziny oraz konsternacji całego miasta. (Saudyjkom przyznano prawa wyborcze w 2015 roku i wtedy osiemnaście pań dostało się do lokalnych struktur administracyjnych). Choć żadne z dzieł al-Mansour nie ma tej werwy, zaangażowania i siły przekazu, co „Dziewczynka w trampkach”, to powrót do ojczystego kraju może sprawić, że Saudyjka odnajdzie swój głos, przyciszony ostatnio przez nastawienie na przeciętnego zachodniego odbiorcę. Czy to wystarczy, by przekonać weneckie Jury? Jestem sceptyczny, ale przekonamy się już wkrótce.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap
martin eden

„Martin Eden”

reżyseria: Pietro Marcello

występują: Luca Marinelli, Carlo Cecchi, Jessica Cressy i inni
gatunek: dramat psychologiczny
kraj: Włochy, Francja, Niemcy

Pietro Marcello to barwna postać współczesnego włoskiego kina. Pozycję utorował sobie za sprawą swoich wczesnych dokumentów. Największy rozgłos przyniósł mu obraz „Paszcza wilka”, który zdobył aż dwa laury na Berlinale oraz okazał się najlepszym filmem dokumentalnym według rodzimej akademii, brał udział w konkursie na wrocławskim święcie X muzy oraz w Karlowych Warach, miał również szansę zdobyć nagrodę Parlamentu Europejskiego. Swoim debiutem „Piękna i utracona” szturmem zdobył serca młodego jury na festiwalu w Locarno. Marcello łączył w nim świat fikcyjny z rzeczywistym, czas symboliczny z tym prawdziwym. Naturszczycy grali obok zawodowców, a ludzie i zwierzęta mieli wiele paralelnych cech. To folklorystyczna opowieść o Pulcinelli, który zostaje wysłany z misją spełnienia ostatniego życzenia pasterza Tommaso oraz opieki nad bykiem Sarchiapone. Korzenie i dziedzictwo są dla twórcy tak samo ważne jak korelacja natury i kultury. Po sukcesach okrzyknięto go jednym z najbardziej utalentowanych i niezależnych wizjonerów Półwyspu Apenińskiego.

Reżyser z Italii szuka inspiracji po drugiej stronie Atlantyku. Eksperymentuje stawiając w swoim drugim filmie na zabawę w adaptatora. Na warsztat wziął słynną psychologiczną powieść amerykańskiego pisarza Jacka Londona o tytule „Martin Eden”, zawierającą wiele wątków autobiograficznych. Tytułowy bohater według reżysera jest jak Faust i Hamlet. Luźna ekranizacja nakręcona na 16 mm taśmie ma sprawić, że historia nie będzie osadzona w jednym określonym czasie, będzie dostosowana do kilku. Marcello podróżuje przekrojowo po całym XX wieku. Istotą ma stać się ponadczasowość. Książkowa historia ma miejsce pod koniec XIX wieku. Młodziutki protagonista pochodzi z warstwy robotniczej, harując i ucząc się samodzielnie próbuje zasłużyć na serce znacznie bogatszej od siebie dziewczyny. Gdy uczucie między kochankami kwitnie, on nabiera coraz większych ambicji. Ma dość bycia żeglarzem, śni o pisarstwie, co przerasta intelektualnie jego drobnomieszczańską wybrankę. „Martin Eden” zawita do Nowego Jorku oraz zamknie festiwal w Toronto, co zakończy jego „oceaniczną wędrówkę”. Reżyser „Paszczy wilka” czerpie inspiracje od swoich znakomitych rodaków, widać wpływy Luchino Viscontiego oraz Roberto Rosselliniego. Fanów Luki Marinellego ucieszy fakt, że wciela się on w postać głównego bohatera. Ostatnimi czasy w kinie spotkanie dwóch światów – włoskiego i amerykańskiego – dobrze robi im obu. Pierwszy pozbawia snobizmu, drugi komercji i sztuczności, tworząc bezpretensjonalne, szczere i poruszające połączenie. Ta wybuchowa mieszanka obecna nie tylko u tego reżysera, ale też u Abla Ferrary, sprawia, że z niecierpliwością czekamy na kolejne filmy z tego ekscytującego pogranicza.

Ola Szwarc
Ola Szwarc
la mafia non e piu quella di una volta

„La mafia non è più quella di una volta” / „The Mafia Is No Longer What It Used to Be”

reżyseria: Franco Maresco

występują: Letizia Battaglia, Ciccio Mira i inni
gatunek: dokumentalny, historyczny
kraj: Włochy

Nie za wiele wiadomo na temat Franca Maresco, na próżno szukać w internecie wywiadów w innym języku niż włoski, a i tych jest bardzo niewiele. Dowiedzieć się można jednak, że urodził się w 1958 roku w Palermo na Sycylii, a jego najbardziej uznanym dziełem jest „Belluscone. Una storia siciliana” z 2014 roku. Choć jest to niewiele, wystarczy by zrozumieć genezę powstania zarówno wcześniej wspomnianego filmu, jak i najnowszego „La mafia non è più quella di una volta”, których tematyka skupia się wokół tego samego zagadnienia – sycylijskiej mafii. Słynna organizacja miała swoją kolebkę właśnie w Palermo, rodzinnym mieście reżysera, a na lata jego młodości przypadają krwawe wojny mafijne.

Maresco czuł potrzebę przedstawienia razem z Letizią Battaglią, 84-letnią uznaną fotografką, która wsławiła się swoimi pracami dokumentującymi historię wojen mafijnych, postać stojącą po drugiej stronie barykady: Ciccio Mirę. To on jest legendarnym organizatorem imprez ulicznych, grającym już wcześniej główną rolę w pierwszym projekcie poświęconym mafii z 2014 roku, prezentowanym na festiwalu w Wenecji, gdzie zdobył nagrodę Jury w konkursie „Horyzonty”.

Co więc skłoniło reżysera do ponownego podjęcia tego samego tematu? Przez kilka lat dzielących akcje obu filmów Mira sprawia wrażenie odmienionego. Wydaje się szukać przebaczenia, organizuje nawet koncert neomelodycznych artystów dla Falcone i Borsellino w Palermo. Jednak jego słowa zdradzają odrobinę nostalgii za „starymi, dobrymi czasami mafii”. Sam twórca ma wrażenie, że udało mu się zgłębić temat lepiej niż w poprzednim filmie, wkroczył na terytorium, gdzie wyraźna granica między dobrem a złem została zamazana i wszystko stało się spektaklem bez końca i bez wyraźnego znaczenia.

Ania Grudziąż
Ania Grudziąż
Malowany ptak

„Nabarvené ptáče” / „The Painted Bird”

reżyseria: Václav Marhoul

występują: Stellan Skarsgård, Harvey Keitel, Barry Pepper i inni
gatunek: dramat wojenny
kraj: Czechy, Ukraina, Słowacja

Do niektórych książek przypinana jest łatka „nieekranizowalnych” czy po prostu ekstremalnie trudnych do przeniesienia na wielki ekran. Wielu za właśnie taką uważało „Malowanego ptaka” – kontrowersyjną, przepełnioną zarówno przemocą fizyczną, jak i seksualną i psychiczną, powieść Jerzego Kosińskiego osadzoną w czasach drugiej wojny światowej i w niezwykle plastyczny sposób oddającą bestialstwo czynów, których dopuszczali się ludzie w owym czasie.

Biorąc pod uwagę fakt, że akcja powieści dzieje się na Kresach Wschodnich, zawsze zakładałem, że jeśli kiedykolwiek zostanie na jej podstawie stworzony film, to będą go współtworzyć Polacy. Stało się jednak inaczej i za finansowanie produkcji odpowiedzialne są Czechy, Słowacja i Ukraina, a za kamerą stanął urodzony w Pradze Václav Marhoul. Osoba reżysera może budzić spore obawy wszystkich, którzy pokładają duże nadzieje w tym projekcie, gdyż jego doświadczenie w tej roli jest nieduże, a ostatni film, który reżyserował, miał premierę ponad dziesięć lat temu. Póki co dorobek Marhoula stanowią „Sprytny Filip” – komedia kryminalna na podstawie jego własnej sztuki – oraz „Tobruk” – dramat wojenny przybliżający działania czeskiego batalionu na północnoafrykańskim froncie podczas drugiej wojny światowej. Obydwa filmy były dość ciepło przyjęte w ojczyźnie twórcy, czego dowodem mogą być nominacje do Czeskich Lwów, jak i same nagrody, które jednak nie były przyznane w najważniejszych kategoriach. Warto nadmienić, że żaden z wymienionych filmów nie był prezentowany na znaczącym zagranicznym festiwalu, więc twórca z pewnością traktuje Nabarvené ptáče jako życiową szansę.

Chociaż można dyskredytować doświadczenie reżyserskie zajmującego się wcześniej produkcją filmową Czecha, to nie sposób odmówić mu zaangażowania w ten projekt. Nabycie praw do ekranizacji ogłosił on już w 2010 roku, osobiście zajął się przygotowaniem scenariusza, który to w 2013 roku został nagrodzony w canneńskim konkursie ScripTeast im. Krzysztofa Kieślowskiego za najlepszą adaptację książki. Kolejne lata poświęcił między innymi na zebranie międzynarodowej obsady, która prezentuje się wyjątkowo obiecująco. W filmie zobaczymy między innymi takich legendarnych już aktorów, jak Harvey Keitel („Zły porucznik”, „Taksówkarz”), Stellan Skarsgård („Nimfomanka”, „Buntownik z wyboru”) czy Udo Kier („Tańcząc w ciemnościach”, „Odgłosy”). Na ekranie pojawi się też Polak – Lech Dyblik, którego prawdopodobnie widzieliście w „Wołyniu”.

Gdybym miał szukać w głowie filmów, które „Nabarvené ptáče” może przypominać, właśnie wyżej wymienione dzieło Wojciecha Smarzowskiego wraz z fenomenalnym „Idź i patrz” jawią się jako najlepsze tropy. Z pewnością twórcy będą chcieli zderzyć tutaj niewinność głównego bohatera z piekłem wojny i pokazać zachodzącą w nim przemianę.

Biorąc pod uwagę, jak wiele czasu i zapału poświęcono tej produkcji, mam nadzieję, że będzie jednym z objawień festiwalu. A ze względu na jej tematykę nie wyobrażam sobie, żeby mogła nie trafić do naszych kin. Jest więc na co czekać.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
il sindaco del rione sanita

„Il sindaco del Rione Sanità” / „The Mayor of Rione Sanità”

reżyseria: Mario Martone

występują: Massimiliano Gallo, Francesco Di Leva, Roberto De Francesco i inni
gatunek: dramat kryminalny
kraj: Włochy

Anonimowi za granicą włoscy reżyserzy to element obowiązkowy weneckiego line-upu. Przykładem takiego twórcy jest Mario Martone – człowiek, który w Lido pojawi się już po raz piąty (!). Największe uznanie zdobył za sprawą monumentalnego, trzyipółgodzinnego „Wierzyliśmy” z 2010 roku. Była to historia o przyjaźni trójki młodych bojowników podczas Risorgimento, czyli XIX-wiecznej walki o zjednoczenie Italii. Film ten otworzył nieformalną trylogię kształtowania się włoskiej państwowości, która ostatecznie znalazła finał w zeszłorocznym „Capri-Revolution”. Teraz twórca postanowił na chwilę odpocząć od historycznego entourage’u.

„Il sindaco del Rione Sanità” to klasyczna włoska komedia napisana przez giganta połowy XX wieku – Eduardo de Fillippo – w 1960 roku. Pisarz, reżyser i aktor, którego możecie kojarzyć z roli w „Złocie Neapolu” Vittoria de Siki, oparł historię o postać Campoluongo, swojego przyjaciela, stolarza z tytułowych przedmieść Neapolu, który de facto rządził dzielnicą dzięki szacunkowi, jakim się cieszył. Sztuka opisująca kilka dni z życia „burmistrza” zachwyciła zarówno widzów, jak i krytyków, wzbudzając jednocześnie wielką dyskusję w ojczyźnie dotyczącą jej podejścia do moralności. Główny bohater jednocześnie szukał sprawiedliwości i chciał pomóc wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali, z drugiej strony nie wahał się szantażować i mordować przeciwników. Samą historię interpretuje się jako krytykę włoskiego systemu prawno-społecznego, gdzie dobrzy ludzie muszą schodzić ze ścieżki prawa, by móc czynić słusznie.

W 1996 roku, już po śmierci de Fillippo, zrealizowano pierwszą kinową adaptację dramatu, w roli głównej, zgodnie z marzeniem autora, obsadzając Anthony’ego Quinna. „Wielki boss” ze scenariuszem Jamesa Carringtona przenosił akcję do Chicago i został bardzo chłodno odebrany. O ciągłej obecności dramatu w kulturze najlepiej świadczy wystawienie go w 2012 roku w Chichester Festival Theatre, gdzie jako Barracano wystąpił Ian McKellen.

Martone przenosi akcję do współczesności, by pokazać, że problemy Italii punktowane w dramacie wciąż są żywe i bolesne. Świetnie wypada obsada z Francesco Di Levą w roli głównej i m.in. Massimiliano Gallo oraz Adriano Pantaleo na drugim planie. Niestety reżyserowi nie udało się uciec od teatralności całości, brak tu kinowej dynamiki. Uderza to zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, która prawie w całości osadzona jest w jednym pomieszczeniu, gdzie oglądamy bohaterów, którzy stoją i na siebie krzyczą. Mało sensowny w realiach drugiej dekady XXI wieku jest też dramat osobistego lekarza Barracano, który najbardziej marzy o emigracji zarobkowej do Ameryki. Nie wydaje się realne, by „Il sindaco del Rione Sanità” zdobyło w Lido jakiekolwiek wyróżnienie (ewentualnie za scenariusz, jeśli w Jury obudzi się miłość do teatru), ale to film, który warto będzie upolować w telewizji lub którymś z serwisów VOD.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
babyteeth

„Babyteeth”

reżyseria: Shannon Murphy

występują: Eliya Scanlen, Ben Mendelsohn, Essie Davis i inni
gatunek: komediodramat
kraj: Australia

Shannon Murphy nie wzięła się znikąd, choć postawiona w weneckim konkursie obok Pablo Larraína czy Oliviera Assayasa zwykła być brzydko nazywana przez internet „no-name’em”. Prowokuje to również często spotykane imię i nazwisko – przez IMDb wymieniona jest jako siódma osoba o takowym. Jeżeli jednak przyjrzeć się jej z bliska, uświadomimy sobie, jak długo pracowała, by trafić do tego grona. Urodzona w Australii Murphy prowadziła swoją karierę reżyserską dwutorowo. Celem podszkolenia umiejętności związała się z rodzimą telewizją, zajmując się pracą na planie przeróżnych seriali takich jak „Being Brando”, „Love Child” czy dostępne właśnie na Netflixie „Sisters”. W międzyczasie działała nad własnymi projektami krótkometrażowymi. Tematem jej dzieł była między innymi rodzina przedstawiona w krzywym zwierciadle („Kharisma”) oraz miłość w mrocznej odsłonie (horror „Love Me Tender”). Temat problemów w obrębie ogniska domowego jest widoczny również w jej pełnometrażowym debiucie.

„Babyteeth” to ballada o Milli, ciężko chorej nastolatce zakochanej w lokalnym dilerze narkotyków. Ponieważ dziewczyna wywodzi się z tak zwanej „dobrej rodziny”, ten związek staje się dla rodziców problemem nie do przeskoczenia. Jednak jakkolwiek konfliktowa to sytuacja, Milla stara się łapać szczęście pełnymi garściami, a Shannon Murphy uczynić tę smutną historię filmem pełnym humoru. Trailer sugeruje, że mamy do czynienia z kinem w klimatach indie o fabule znanej z setek melodramatów: zakazana miłość, choroba, walka z przeciwnościami losu. Brzmi naiwnie, ale może Murphy ze znanej historii uczyni coś wyjątkowego? Któż wie. Na pewno dobrze rokuje obsada. Główną rolę otrzymała znana z „Ostrych przedmiotów” Eliza Scanlen, a w rodziców wcielają się Essie Davis (brawurowa kreacja w „Babadooku”) oraz Ben Mendelsohn (kojarzony choćby z serialem „Bloodline”). Nawet jeżeli niekoniecznie scenariuszowo, to aktorsko ten film ma szansę namieszać.

Adrian Burz
Adrian Burz
joker

„Joker”

reżyseria: Todd Phillips

występują: Joaquin Phoenix, Robert De Niro, Marc Maron i inni
gatunek: dramat kryminalny, thriller
kraj: USA

Todd Phillips w tym roku w Wenecji pokaże światu swoje mroczne oblicze za sprawą thrillera psychologicznego o narodzinach komiksowego Jokera. Jeżeli jednak cofnąć się w przeszłość, do jego początków reżyserskich, zrozumiemy, że nie tylko rubaszne komedyjki mu w głowie, a filmy uznawane za niepokojące nie są mu obce. Phillips, mieszkaniec Nowego Jorku, na samym początku swej kariery zafascynowany był popularnym wówczas kinem transgresji oraz lokalną sceną muzyczną. Oba pierwiastki połączyły się w jego debiut ekranowy, przeznaczony do ograniczonej dystrybucji „Hated: GG Allin and the Murder Junkies” (1993). Opowiadał on o kontrowersyjnym muzyku punkowym, stosującym przemoc podczas występów na żywo i konsekwentnie dążącym do autodestrukcji. Phillips umieścił na taśmie między innymi występy Allina, podczas których rzucano fekaliami w publikę. Film wywołał kontrowersje, ale też zwrócił uwagę HBO, dzięki czemu Todd Phillips wraz z Andrew Gurlandem mogli stworzyć równie mroczny dokument o brutalnych praktykach inicjacyjnych bractwa studenckiego Alpha Tau Omega zatytułowany „Frat House” (1998). Ostatecznie dzieło nigdy nie zostało wyemitowane w telewizji z powodu rzekomo sfabrykowanych wypowiedzi, jednak jury festiwalu Sundance wyróżniło je nagrodą dla najlepszego dokumentu. W XXI wieku Todd Phillips przestał być zupełnie kojarzony z kinem reportażowym. Od „Ostrej jazdy” (2000) została przypięta mu łatka twórcy zwariowanych komedii podszytych często kloacznym humorem. Za szczyt tego okresu uważa się film „Kac Vegas”, będący olbrzymim kasowym sukcesem sięgającym niemal półmiliardowej kwoty liczonej w dolarach. Tę historię pewnie znacie, lecz jeżeli połączyć komiczne fascynacje Phillipsa z ciężarem tematów poruszanych w dokumentach, zrozumiemy, co doprowadziło do stworzenia najnowszego dzieła.

Czyżby dawne mroczne fascynacje Phillipsa połączone z komediowym zacięciem doprowadziły do powstania filmu o najpopularniejszym (wybacz, Pennywise) klaunie w popkulturze? „Joker” to projekt, w który na początku trudno było uwierzyć. Szczególnie po porażce „Legionu samobójców” i nieudanej kreacji Jareda Leto wszystko wskazywało na to, że nemesis Człowieka-Nietoperza pójdzie na dłuższy czas w odstawkę. Wydawałoby się, że solowy film poświęcony tej postaci to porywanie się z motyką na słońce. Po pierwsze, jak dowiódł choćby Christopher Nolan w „Mrocznym Rycerzu”, Joker jako postać nie może istnieć bez Batmana i vice versa. Po drugie, geneza tego superzłoczyńcy od zawsze była owiana tajemnicą i fakt, że nie sposób ustalić kanonicznej wersji wydarzeń, stanowił clou postaci. Nagle w lipcu 2018 roku świat obiegła informacja, że Todd Phillips od „Kac Vegas” kręci niezwiązany z filmowym uniwersum DC film o Jokerze z Joaquinem Phoenixem w roli tytułowej, a współprodukuje go sam Martin Scorsese.

Jako inspiracje wymienia się klasyki tego ostatniego: „Taksówkarza”, „Wściekłego byka” czy „Króla komedii”, co nie powinno dziwić nikogo kto widział „Rekiny wojny”, gdzie wyraźnie widać formalne nawiązania choćby do „Chłopców z ferajny”. W kwestii genezy bohatera Philips ponoć wzorował się także na kultowym komiksie „Zabójczy żart” Alana Moore’a. Szybko też udostępniono obiecujący zwiastun, który potwierdził, że jest na co czekać. Akcja filmu została umiejscowiona w Gotham początku lat 80. i opowiada o nieudanej karierze komika znanego jako Arthur Fleck, który ma stać się tytułowym Jokerem. Na ekranie pojawią się m.in. postacie kamerdynera Alfreda Pennywortha oraz Thomasa Wayne’a, czyli ojca Bruce’a. Oprócz Phoenixa, o którego roli już teraz mówi się w kontekście oscarowej nominacji, wystąpią m.in. Robert De Niro, Zazie Beetz („Deadpool 2”) czy Frances Conroy (serial „Sześć stóp pod ziemią”). Film otrzymał kategorię R i podobno zawiera sceny dosadnej przemocy. Czy to wystarczające podstawy do artystycznego sukcesu? Liczę na to, że produkcja okaże się dla Phillipsa podobną trampoliną jak dla innych twórców kojarzonych wcześniej z niewymagającymi komediami, takich jak Peter Farrelly („Green Book”) czy scenarzysta serialu „Czarnobyl” Craig Mazin.

Adrian Burz / Grzegorz Narożny
oficer i szpieg

„Oficer i szpieg” / „An Officer and a Spy”

reżyseria: Roman Polański

występują: Louis Garrel, Jean Dujardin, Emmanuelle Seigner i inni
gatunek: dramat historyczny, thriller
kraj: Francja, Włochy

Bez cienia wątpliwości Roman Polański należy do najgłośniejszych nazwisk tegorocznego festiwalu. Miejsce w panteonie gwiazd reżyserii Polak zapewnił sobie jeszcze w latach sześćdziesiątych minionego wieku, kiedy stworzył „Nóż w wodzie”, „Wstręt” oraz „Dziecko Rosemary”, cementując je później niezapomnianym „Chinatown” czy nagrodzonym trzema Oscarami „Pianistą”. Chociaż lata świetności reżyser „Matni” ma już dawno za sobą, większość jego ostatnich produkcji prezentowała się co najmniej dobrze, co nastraja pozytywnie przed jego najnowszym filmem „Oficer i szpieg”. Scenariusz filmu, nad którym reżyser pracował wraz z Robertem Harrisem (z którym współtworzył już „Autora widmo”), opiera się na prawdziwej historii Alfreda Dreyfusa – francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia, który został niesłusznie skazany za zdradę stanu – oraz Georges’a Picquarta, który odkrył, że dowody w sprawie Dreyfusa zostały sfabrykowane i stawiając na szali swoją reputację postanowił ujawnić to odkrycie. Sama afera Dreyfusa była tematem filmów wielokrotnie; warto w tym kontekście wymienić powstałego w 1930 roku „Dreyfusa” Richarda Oswalda, „I Accuse!” José Ferrera, zapomnianych „Więźniów honoru” słynnego Kena Russella czy ponad trzygodzinny „L’affaire Dreyfus” w reżyserii Yves’a Boisseta, ale nie da się ukryć, że żaden z tych obrazów nie wszedł do kanonu kina.

W głównych rolach „Oficera i szpiega” zobaczymy dwóch niezwykle znanych francuskich aktorów. Alfreda Dreyfusa zagra syn słynnego reżysera Philippe’a Garrela („Granica świtu”, „Kochankowie jednego dnia”) będący jednocześnie jednym z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia – Louis Garrel („Marzyciele”, „Ja, Godard”), w rolę Georges’a Picquarta wcieli się natomiast Jean Dujardin – zdobywca Oscara za „Artystę”. W pozostałych rolach zobaczymy duet znany z „Wenus w futrze”, czyli Mathieu Amalrica i żonę reżysera, Emmanuelle Seigner.

Wszystko wskazuje na to, że możemy spodziewać się obrazu uderzającego w sądownictwo w mniej lub bardziej oczywisty sposób, co w przypadku reżysera skazanego prawomocnym wyrokiem i latami uchylającego się od odpowiedzialności wydaje się zabiegiem co najmniej nierozsądnym, ale z drugiej strony Polański nigdy nie bał się kontrowersji, a sam film może traktować jako osobisty prztyczek w nos wobec amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.

Chociaż nazwisko Polańskiego wciąż może robić wrażenie na festiwalowym jury, nie upatruję w jego filmie faworyta do głównej nagrody. Niemniej uważam, że jest spora szansa na to, że „Oficer i szpieg” będzie po prostu kinem bardzo dobrej jakości, co z pewnością będziemy mogli zweryfikować na własne oczy, gdyż prawa do filmu wykupił już Gutek Film, który zapowiedział polską premierę na 27 grudnia tego roku.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
pralnia

„Pralnia” / „The Laundromat”  

reżyseria: Steven Soderbergh

występują: Meryl Streep, Gary Oldman, Sharon Stone i inni
gatunek: komediodramat, biograficzny
kraj: USA

Steven Soderbergh to dobrze znany amerykański reżyser, który stał się szeroko rozpoznawalny już za sprawą swojego debiutu z 1989 roku – „Seks, kłamstwa i kasety video”. Produkcja ta przyniosła mu Złotą Palmę w Cannes, a także nominację do Oscara w kategorii Najlepszy scenariusz oryginalny. W 1991 roku Soderbergh wyreżyserował biografię Kafki, która nie spotkała się z najlepszym odbiorem. Kolejnym projektem był „Król wzgórza” – lepiej oceniony przez krytyków, jednak wciąż ze słabymi wynikami sprzedażowymi. „The Underneath” z 1995 roku także zebrał katastrofalne recenzje, dotyczyły go między innymi słowa Rodrigo Pereza z IndieWire, że „ten film Soderbergha to rzucanie się pod autobus”. Rozpoznawalny przez szerszą, a nie jedynie festiwalową publiczność, Amerykanin stał się dzięki „Co z oczu, to z serca” z Jennifer Lopez i George’em Clooneyem oraz trylogii „Ocean’s”. Steven Soderbergh po debiucie ponownie gościł w Cannes w 1993 roku z „Królem wzgórza”, w 2008 roku z filmem „Che. Rewolucja” oraz w 2013 roku z „Wielkim Liberacem”, jednak za każdym razem poprzestawało na nominacji (również na Berlinale był nominowany do Złotego Niedźwiedzia cztery razy). Większe sukcesy odniósł w amerykańskim środowisku – w 2000 roku podwójna nominacja i wygrana w kategorii Najlepszy reżyser za sprawą „Erin Brockovich” (nominacja) oraz „Traffic” (wygrana).

W Wenecji Amerykanin pojawia się w tym roku pierwszy raz podczas swojej długoletniej kariery za sprawą „Pralni”. Projekt ten ma gwiazdorską obsadę: na ekranie zobaczymy m.in. Meryl Streep, Gary’ego Oldmana, Jeffreya Wrighta, Antonio Banderasa czy Sharon Stone. „Pralnia” przedstawia historię ambitnej dziennikarki, która natyka się na dokumenty mówiące o praniu pieniędzy w jednej z prawniczych firm. Czyżby szykował się kolejny Oscar dla Meryl? Oprócz pokazu w Wenecji film będzie wyświetlany pod koniec września w San Sebastián i Toronto oraz zagości na Netflixie.

Ania Wieczorek
Ania Wieczorek
no 7 cherry lane

„Ji yuan tai qi hao” / „No.7 Cherry Lane”

reżyseria: Yonfan

gatunek: animowany, dramat
kraj: Hongkong

Yonfan to jeden z tych hongkońskich reżyserów, którzy na drabinie międzynarodowego uznania znaleźli się gdzieś na środku. Mimo że swego czasu pracował z takimi sławami jak Maggie Cheung, Daniel Wu czy Sylvia Chang, nigdy nie zyskał podobnego rozgłosu co niektórzy z jego kolegów po fachu. Być może stało się tak dlatego, że artysta dość szybko odszedł od kina mainstreamowego i tworzenia takich komercyjnych sukcesów, jak „Liu jin sui yue” („Last Romance”) z 1988 roku, na rzecz opowiadania historii z marginesu społecznego. Tak w 1998 roku powstał „Mei shao nian zhi lian” („Bishonen”), zainspirowany sensacyjną w tamtym czasie historią mężczyzny, u którego znaleziono ponad tysiąc nagich zdjęć lokalnych policjantów. Z amantem Danielem Wu w roli głównej film został ciepło przyjęty na zagranicznych festiwalach. Właśnie takie kino, romantyczne i pełne pasji, niestroniące od homoseksualnej miłości, stało się od tego momentu jego znakiem rozpoznawczym. Kolejno powstawały wtedy jego najważniejsze dzieła: w 2001 roku „Youyuan jingmeng” („Peony Pavilion”) , a w 2009 roku „Książę łez”.

Dopiero 10 lat później Yonfan powraca z pełnometrażowym projektem i to wyjątkowym, bo po raz pierwszy w swojej karierze animowanym. „Ji yuan tai qi hao” („No.7 Cherry Lane”) to historia studenta zakochanego w dwóch kobietach, pani Yu – matce i uciekinierce z Tajwanu z okresu białego terroru – oraz w jej córce Meiling. Jeżeli opis nie brzmi wystarczająco zachęcająco, to wystarczy spojrzeć na gwiazdorską obsadę: Sylvia Chang (Pani Yu), Zhao Wei (Meiling), Daniel Wu (Baron Louis), Ann Hui (Kieszonkowiec) i Fruit Chan (Tchórzliwy Kot).

Sam reżyser określa to dzieło mianem listu miłosnego do kinematografii Hongkongu. Historią desperackiej miłości z dodatkiem wielu antagonistycznych elementów: wzlotów i upadków, cnót i występków, pokoju i wojny, piękna i brzydoty, Wschodu i Zachodu oraz duchowości i cielesności. Wszystkie one zostały przeniesione na tysiące ręcznie rysowanych obrazów, które – miejmy nadzieję – okażą się być warte dziesięcioletniego oczekiwania.

Ania Grudziąż
Ania Grudziąż