Od 29 sierpnia do 8 września potrwa jubileuszowa 75 edycja festiwalu w Wenecji. O Złotego Lwa i inne wyróżnienia powalczy 21 filmów. Nad werdyktem obradować będzie Jury pod przewodnictwem zeszłorocznego triumfatora Guillermo del Toro („Kształt wody”). Na Lido dawno nie było tak mocnej konkurencji. Poznamy tu najprawdopodobniej kilku faworytów oscarowych. Wygnany z Cannes Netflix wystawia w konkursie aż trzy swoje gwiazdy: Cuaróna, braci Coen oraz Greengrassa. Powracają też autorzy klasy Mike’a Leigh, Carlosa Reygadasa czy Shinyi Tsukamoto, a drugie filmy zaprezentują niezwykle zdolni László Nemes („Syn Szawła”) i Brady Corbet („Dzieciństwo wodza”). Niespodzianek upatrujemy pośród filmów szerzej nieznanych twórców. Poniżej znajdziecie szczegółowe opisy wszystkich kandydatów do ostatecznego lauru, w tym oczekiwanych dzieł Chazelle’a, Guadagnino czy Lanthimosa.
„The Mountain”
reżyseria: Rick Alverson
występują: Tye Sheridan, Jeff Goldblum i inni
gatunek: dramat
kraj: USA
Rick Alverson (ur. 1971) to niezależny amerykański twórca, mający na koncie cztery pełnometrażowe produkcje (m.in. „Komedię” z 2012 r. i „Rozrywkę” z 2015 r.). Każda z nich została przyjęta przez publiczność i krytykę z mieszanymi uczuciami, ale przez niektórych uznawane są za kultowe. Jeśli jednak wierzyć słowom Jeffa Goldbluma, który gra w „The Mountain” jedną z głównych ról, ten film różni się znacznie od wcześniejszych dokonań reżysera. Aktor porównuje najnowsze dzieło Alversona do kina Claire Denis i Paula Thomasa Andersona – niezłe połączenie, trzeba przyznać. Goldblum wciela się w Wallace’a Fiennesa, lekarza specjalizującego się w terapii wstrząsowej oraz wykonywaniu lobotomii. Staje się on swoistym mentorem dla młodzieńca imieniem Andy (w tej roli Tye Sheridan, znany z „Player One” Spielberga), wychowywanego bez matki przez emocjonalnie zahamowanego ojca.
Opowiedziana przez Alversona historia dzieje się w Ameryce w 1954 roku, a postać chirurga oparta została na autentycznej postaci, doktorze Walterze Freemanie, pionierze wyżej wspomnianych metod. Wykonał on m.in. lobotomię Rosemary Kennedy, siostry JFK, która po zabiegu do końca życia była głęboko upośledzona. Nic dziwnego, gdyż słynna metoda doktora Freemana polegała na wprowadzeniu długiego metalowego narzędzia do mózgu przez oczodoły i uderzaniu go młoteczkiem aż do osiągnięcia zadowalających efektów. Dość wspomnieć, że wielu pacjentów doznawało trwałych urazów, co nie przeszkodziło doktorowi (nie mającemu nota bene formalnego wykształcenia chirurgicznego) dokonać ponad 4 tysięcy zabiegów, m.in. na osobach homoseksualnych.
Jeśli dodać, że w produkcji zagrali również legendarny Udo Kier oraz Denis Lavant (wybitny francuski aktor, znany z elektryzującego występu w „Holy Motors” Leosa Caraxa), to przyznać trzeba, że projekt wydaje się dosyć intrygujący. Zwłaszcza, iż Lavant gra rolę Jacka, guru sekty, który z tajemniczych powodów pragnie dokonać lobotomii na swojej córce Susan (Hannah Gross, znana z netflixowego serialu „Mindhunter”). Enigmatyczny tytuł dzieła odnosi się do Mount Shasta, kalifornijskiego wygasłego wulkanu związanego z doktryną pojawiającej się w filmie sekty. Jeśli wierzyć zapowiedziom, „The Mountain” ma być krytycznym spojrzeniem na Amerykę, jej mity i ideały, co zdaje się łączyć ten obraz z poprzednimi dziełami Alversona.
„Doubles vies”
reżyseria: Olivier Assayas
występują: Guillaume Canet, Juliette Binoche i inni
gatunek: komedia
kraj: Francja
Na festiwal w Wenecji po sześciu latach powróci Olivier Assayas. Kiedy w 2012 roku prezentował „Après mai”, udało mu się otrzymać Nagrodę Fundacji Mimmo Rotelli oraz wyróżnienie za najlepszy scenariusz. Warto dodać, że nie była to wówczas jego pierwsza przygoda związana z włoską imprezą. Niemal dwie dekady wcześniej, w 1994 roku, był tu członkiem Jury. Urodzonego w Paryżu twórcę możemy traktować jako spadkobiercę słynnej francuskiej Nowej Fali. Po pierwsze dlatego, że sam podkreśla, iż jest ona dla niego inspiracją. Po drugie, podobnie jak ojcowie nurtu – Godard, Rivette czy Truffaut – na początku swojej drogi w przemyśle filmowym Assayas był redaktorem w słynnym „Cahiers du Cinéma”. Dla większości widzów najbardziej rozpoznawalnymi dziełami Francuza są jego ostatnie dokonania, takie jak „Sils Maria”, nagrodzony za reżyserię w Cannes „Personal Shopper” czy „Carlos”, który został wydany zarówno w postaci filmu, jak i pięciogodzinnego miniserialu.
„Doubles vies”, co można przetłumaczyć po prostu jako „podwójne życie”, jest komedią opowiadającą historię Alaina, paryskiego wydawcy zmagającego się z nową erą w swojej branży, w której to prasa w znaczący sposób ulega rynkowi nowych mediów. W dodatku trafia do niego tekst Leonarda, jednego z zaufanych autorów, w którym opisuje swój romans z pewną celebrytką. W głównego bohatera wciela się Guillaume Canet – francuski aktor („Facet do wymiany”, „Poza wszelkim podejrzeniem”) i reżyser („Nie mów nikomu”, „Niewinne kłamstewka”), jego żonę gra natomiast Juliette Binoche. Z tą wspaniałą aktorką Assayas miał już okazję pracować, tworząc dramat „Pewnego lata” w 2008 roku oraz przy wspomnianej „Sils Marii”, gdzie Francuzce partnerowała Kristen Stewart. Film wydaje się poruszać istotne dla artystów tworzących w dzisiejszych czasach tematy, przez co może spotkać się z ciepłym przyjęciem przez publiczność. Z drugiej jednak strony, to już trzeci z rzędu film tego twórcy, w którym skupia się on na portretowaniu świata gwiazd i artystów, więc warto zadać sobie pytanie, czy reżyser może nam zaoferować jeszcze jakieś świeże przemyślenia. Biorąc pod uwagę, że stanowisko szefa Jury w tym roku piastować będzie Guillermo del Toro, znany z zamiłowania horroru i baśni kontrowersyjny twórca, nagroda dla dzieła osadzonego w tak konwencjonalnym i bezpiecznym świecie byłaby wręcz szokiem.
„The Sisters Brothers”
reżyseria: Jacques Audiard
występują: Jake Gyllenhaal, Joaquin Phoenix i inni
gatunek: western
kraj: Francja, Hiszpania, USA, Rumunia
Francuz Jacques Audiard jako syn znanego scenarzysty Michela Audiarda („Śmierć człowieka skorumpowanego”) od początku wiedział, że chce tworzyć. Najpierw szkolił się w montażu, współtworząc m.in. „Lokatora” Romana Polańskiego, następnie działał jako scenarzysta. Za sprawą wychowania do tworzenia kina podchodzi bardzo konserwatywnie, skrypt jest dla niego bogiem. We wczesnych filmach czuć było ducha ojca, debiutanckie „Patrz, jak idą na dno” przyniosło mu Cezara za najlepszy debiut. Była to opowieść o splecionych losach samozwańczego detektywa, zmęczonego hazardzisty i zafascynowanego nim podlotka. „Wielce skromny bohater” przyniósł mu nagrodę za najlepszy scenariusz w Cannes i symboliczne strącenie seniora z piedestału (w filmie protagonista dowiaduje się, że bohaterska przeszłość jego ojca to kłamstwo, a w rzeczywistości syn dostaje nagrodę, która nigdy nie stała si udziałem ojca). W „Na moich ustach” z 2001 roku rozpoczęła się jego fascynacja wykluczeniem. Opowiadając historię zagubionej głuchej kobiety i odrzuconego przestępcy po resocjalizacji, szukał znaczenia samotności. Do bardzo podobnej opowieści wrócił jedenađcie lat później, gdyż w „Rust and Bone” romans przeżywają pozbawiona nóg Marion Cotillard (mająca wedle reżysera być w tej formie idealnym filmowym obrazem kobiecości i seksu) i Matthias Schoenaerts. Największą sławę i największe nagrody Audiardowi przyniosły dwa filmy. W 2009 roku wrócił do Cannes za sprawą „Proroka”, krwawej gangsterskiej opowieści o francuskiej mafii. Wtedy został dostrzeżony na całym świecie – Grand Prix w Cannes, BAFTA, nominacje do Oscara i Złotego Globu i wiele innych. W 2015 roku Audiard podkreślił swój status czołowego francuskiego twórcy, gdy jego „Imigranci” wygrali w Cannes Złotą Palmę. Była to pełna bólu, ale też zrozumienia historia uchodźców politycznych ze Sri Lanki, którzy na osiedlu pod Paryżem próbują ułożyć sobie życie na nowo.
Do Wenecji Jacques Audiard przyjeżdża z „The Sisters Brothers” – ekranizacją bestsellerowej powieści Patricka deWitta, będącej historią braci Sisters – zabójców na tropie przestępcy, który okradł ich szefa. Ten wypełniony czarnym humorem western przeniesie widzów do Kalifornii czasów gorączki złota i pozwoli poczuć klimat saloonów oraz popadających w ruinę małych miasteczek. Po najnowszej produkcji Francuza możemy spodziewać się szalonego hołdu dla gatunku, który kilka dekad temu stanowił podporę amerykańskiego kina. Nie należy oczekiwać jednak realistycznego, brudnego kina rodem z Dzikiego Zachodu, mając nadzieję, że reżyser oraz współtworzący scenariusz Thomas Bidegain („Imigranci”, „Prorok”) oddali ducha literackiego pierwowzoru, w którym przygody bohaterów okraszone były sporą dozą absurdu i ironii.
Do współpracy przy swoim anglojęzycznym debiucie twórcy udało się zaangażować kompozytora Alexandra Desplata oraz nieprzeciętną obsadę. W rolach braci zobaczymy Joaquina Phoenixa i Johna C. Reilly’ego. Złodziejem będzie Jake Gyllenhaal.
„First Man”
reżyseria: Damien Chazelle
występują: Ryan Gosling, Claire Foy i inni
gatunek: dramat, biograficzny
kraj: USA
W jednym z wywiadów udzielonych „Los Angeles Times” Damien Chazelle powiedział: „La La Land” to film o trudach bycia artystą i godzeniu swoich marzeń z koniecznością bycia po prostu człowiekiem. W tych słowach zawarł syntezę swojej twórczości. Jego życie nie zawsze było usłane różami, a to dzieło niebezpośrednio stanowi ukłon dla jego poświęcenia. Początki nie należały do najłatwiejszych. Już w 2010 roku powstał scenariusz do musicalu z Goslingiem i Stone w rolach głównych, lecz żadna z wytwórni nie chciała się zgodzić na jego wyprodukowanie. Nieugięty Chazelle zaczął wtedy pracę nad „Whiplashem” opowiadającym o ambitnym perkusiście, który poświęca wszystko, by stać się czołowym jazzmanem, najpierw powstała jednak krótkometrażowa wersja tej historii. Ciepłe przyjęcie w Sundance zaowocowało dwa lata później stworzeniem pełnometrażowego obrazu, który szturmem zdobył oscarową galę i serca widowni. Zaraz po rozwianiu wątpliwości co do talentu niedoszłego zawodowego muzyka zaświeciło się światełko w tunelu. Przywracający wiarę w swój gatunek „La La Land” o mały włos nie zdobył podczas Oscarów nagrody dla najlepszego filmu. Warto być cierpliwym: obrazy tego marzyciela mają łącznie na koncie 19 nominacji od Akademii, a on sam przy tym jest najmłodszym cieszącym się ze statuetki dla reżysera. Aż trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że jakiś producent mógłby nie zaakceptować jego pomysłu. Udowadnia sobie i innym, że marzyciele mają jeszcze rację bytu we współczesnym świecie. Z powodzeniem dzieli się swoją pasją z widzami od czasu debiutu, powstałego niecałe dziesięć lat temu „Guy and Madeline on a Park Bench”, w którym zajmował się korelacją muzyki i miłości.
Wieść o tym, że Amerykanin ma zrealizować film o pierwszym człowieku w kosmosie, nie powinna nikogo dziwić. Historia Neila Armstronga przypominać mu może jego drogę na sam szczyt. Ekranizację książki Jamesa Hansena wspomoże stały kompan Chazelle’a – kompozytor Justin Hurwitz. Damien tym razem oddał pałeczkę scenarzysty w ręce Josha Singera, znanego z pracy nad „Spotlight” oraz „Czwartą władzą”. Kulisy wyboistej drogi, jaką musiała pokonać załoga Apollo 11 na Księżyc, odtworzy pracujący wcześniej z reżyserem Ryan Gosling w towarzystwie Claire Foy, która zyskała uznanie dzięki wcieleniu się w Elżbietę II w serialu „The Crown”, Kyle’a Chandlera i Jasona Clarke’a. Czymże było dla ludzkości pierwsze postawienie stopy na Księżycu? Dzień 20 lipca 1969 roku zapisał się na kartach historii z pokaźną mocą. Czy światowa premiera „Pierwszego człowieka” przyniesie nowe arcydzieło? W wielu pierwszy zwiastun nie wywołał ogromnego entuzjazmu, nie zaskarbił sobie również tylu przychylnych ocen wśród krytyków, co poprzednicy. Już w 1968 roku „Odyseja kosmiczna” dowiodła, że wszechświat najpiękniej wygląda w akompaniamencie Johanna Straussa. Jednakowoż muzycznego drygu Damiena Chazelle’a nie trzeba uzasadniać. Ciekawe tylko, czy reżyser porwie się na to, by tę umiejętność wykorzystać?
„The Ballad of Buster Scruggs”
reżyseria: Joel Coen i Ethan Coen
występują: James Franco, Liam Neeson i inni
gatunek: western
kraj: USA
Pracują razem, a co dwie głowy, to nie jedna. Trudno ich nie polubić, skoro jako nieliczni w Hollywood przenoszą swoje pomysły na wielki ekran, nie gnając wyłącznie za komercyjnym sukcesem. Joel i Ethan Coenowie, jak sami twierdzą, pozwalają swoim obrazom żyć własnym życiem, udziwnionym, pełnym mrocznej ironii i ekscentryzmu. Taka mieszanka przypadła do gustu szerokiemu gronu odbiorców. Wszystko to za sprawą pieczołowicie opracowanych scenariuszy i różnorodnych, często przegranych bohaterów, z którymi każdy widz na życiowym zakręcie może z łatwością się utożsamić. W tym gronie goszczą jakże skrajne postacie, jak wyluzowany Koleś z kultowego „Big Lebowski” czy też młody biznesmen o skłonnościach samobójczych z „Hudsucker Proxy”. Wielka fascynacja filmami noir pomogła zrealizować niezależne i oryginalne produkcje o skromnym jak na hollywoodzkie standardy budżecie, do których zalicza się debiutanckie „Śmiertelnie proste”. Przez dwie dekady bracia święcili triumfy, odbierając między innymi Złotą Palmę w Cannes za „Bartona Finka” i Oscara za „Fargo”. Potem nastał bardziej jałowy okres w ich twórczości do czasu entuzjastycznie przyjętego przez widzów i krytykę „To nie jest kraj dla starych ludzi”, który w 2008 roku prześcignął innych kandydatów w walce o złotą statuetkę.
„The Ballad of Buster Scruggs” jest pierwszym cyfrowym projektem dwójki, po tym jak rozpoczęli współpracę z Netflixem. Z nielicznych doniesień wiadomo, że na film fabularny składa się sześć różnych epizodów i każdy zawiera historię innej postaci. Śpiewający kowboj, który jest poszukiwany żywy lub martwy. Włóczędzy, którzy napadają na banki i imają się hodowli bydła. Aktor i impresario podczas koncertowego show. Poszukiwacz złota, który podejmuje walkę z chciwym złoczyńcą. Dwóch mężczyzn na szlaku oregońskim i kobieta, którą przewrotny los postawi na ich drodze. Pięciu bardzo różnych pasażerów dyliżansu, zmierzającego do tajemniczego celu. Galeria postaci robi wrażenie, a jeszcze większą ciekawość wzbudza charakter krótkich opowieści. Całość rozgrywa się w okresie po wojnie secesyjnej podczas osiedlania się na Dzikim Zachodzie. Muzykę skomponował Carter Burwell i najprawdopodobniej będzie różniła się w zależności od stylu, w jakim będą nakręcone poszczególne części. Joel i Ethan inspirowali się spaghetti westernami z lat 60. Własną interpretację klasycznej odmiany tego gatunku, wraz z dialogami łączącymi miejscową gwarę z archaicznym językiem, zaprezentowali przy okazji „Prawdziwego męstwa”. Scenograf Jess Gonchor wykreował wtedy dla braci Dziki Zachód odpowiadający ich wizji. Kostiumograf Mary Zophres spędziła dwa miesiące na przygotowaniach, projektując aż 50 prototypów modeli kapeluszy kowbojskich. Miejmy nadzieję, że zespół zdolnych twórców i tym razem nie zawiedzie, a bogata wyobraźnia duetu ponownie zachwyci i zaskoczy niejednego widza.
„Vox Lux”
reżyseria: Brady Corbet
występują: Natalie Portman, Jude Law i inni
gatunek: dramat
kraj: USA
Brady Corbet to młody aktor znany przede wszystkim ze swoich ról u takich twórców, jak Michael Haneke, Lars von Trier czy Olivier Assayas. Jedenastoletni wówczas Amerykanin karierę rozpoczął w 2000 roku gościnnym udziałem w popularnych serialach („Diabli nadali”, „Pozdrowienia z Tucson”) oraz pracą przy dubbingu anime. W pełnym metrażu zadebiutował w „Trzynastce” (2003) w reżyserii Catherine Hardwicke, gdzie grał razem z Holly Hunter i Evan Rachel Wood. Szerzej rozpoznawalny stał się po filmie Gregga Arakiego „Zły dotyk” (2004), a ugruntował swoją pozycję w 2007 roku po amerykańskiej wersji „Funny Games” (nagroda Young Hollywood Award). Dobrze przyjęta została też rola u boku Elizabeth Olsen w „Martha Marcy May Marlene” (2011).
W roku 2009 postanowił spróbować swoich sił jako reżyser, co zaowocowało krótkim metrażem „Protect You + Me” – laureatem nagrody honorowej na festiwalu w Sundance. Wenecja to dla Corbeta nie pierwszyzna. Tutaj pokazywał pełnometrażowy debiut reżyserski „Dzieciństwo wodza”, który zdobył aż dwie nagrody w 2015 roku – dla najlepszego reżysera w konkursie „Horyzonty” oraz Lwa Jutra dla najlepszego debiutanta. Obraz inspirowany twórczością Jean-Paula Sartre’a, Roberta Musila i W.G. Sebalda to dziejąca się zaraz po I wojnie światowej historia buntu młodego chłopca, prowadzącego do kiełkującej w jego głowie totalitarnej ideologii. Jak twierdzi reżyser – przedstawia młodego bohatera, który był świadkiem okrucieństw epoki tylko po to, by stać się przyczyną ich następstw. Dzieło Amerykanina porównywane często do „Białej wstążki” Hanekego został zrealizowany z pietyzmem i wrażliwością właściwą kinu europejskiemu.
Trzy lata po obiecującym debiucie Corbet wraca do Wenecji z „Vox Lux”, startując już w konkursie głównym. Tym razem akcja ma miejsce w czasach współczesnych. Oczami Celeste – supergwiazdy muzyki pop – śledzimy najważniejsze wydarzenia kulturalne lat 1999-2017. Tworzy to paralelę z poprzednim filmem reżysera. O ile w „Dzieciństwie wodza” przygląda się on wpływowi kluczowych wydarzeń początku XX wieku na młode umysły, tak w „Vox Lux” bierze pod lupę pierwsze lata obecnego stulecia. Przekrojowo spogląda na kulturowe wzorce, które definiują kształtujące się na naszych oczach społeczeństwo. Główną rolę pierwotnie miała zagrać Rooney Mara, lecz w trakcie zdjęć została zastąpiona przez Natalie Portman. Partneruje jej Jude Law („Bliżej”, „Młody papież”), Stacy Martin („Nimfomanka”, „Ja, Godard”) i Raffey Cassidy („Zabicie świętego jelenia”). Za piosenki odpowiada znana wokalistka Sia. Jestem pewien, że obsada i nośny temat pozwoli zaskarbić tej produkcji sympatię widzów. Pozostaje mieć nadzieję, że Corbet nie porwał się z motyką na słońce i zdoła utrzymać wysoki poziom artystyczny.
„Roma”
reżyseria: Alfonso Cuarón
występują: Nancy García García, Yalitza Aparicio i inni
gatunek: dramat
kraj: Meksyk, USA
Jakiś czas temu Trzej Amigos, czyli Guillermo del Toro, Alejandro González Iñárritu i Alfonso Cuarón, za punkt honoru postawili sobie podbicie Hollywoodu. Choć wszyscy tworzyli wcześniej uznane przez krytykę i widzów obrazy, to ich prawdziwa oscarowa droga zaczęła się w roku 2007. Wówczas każdy z nich zdobył nominację, odpowiednio za „Labirynt fauna”, „Babel” i „Ludzkie dzieci”. Od tamtego czasu w sumie zgromadzili osiem nagród Akademii. Jednocześnie każdy z nich święcił sukcesy na międzynarodowych festiwalach, Meksykanie szczególnie hołubieni byli właśnie w Wenecji. W zeszłym roku del Toro wyjechał stąd ze Złotym Lwem za „Kształt wody”, w 2014 roku Iñárritu zachwycił włoską publikę „Birdmanem”, ale szczególnym pieszczochem na Lido pozostaje Cuarón. Autorowi „I twoją matkę też” nigdy co prawda nie udało się tu wygrać, ale na jego kominku stoi kilka pucharów przywiezionych z miasta na wodzie. Pokazywał tu na razie trzy filmy, za każdy zdobywał jakieś wyróżnienie, a prezentowana w 2013 roku poza konkursem „Grawitacja” tak zachwyciła krytyków, że wielu z nich uznało ją za najwspanialsze dzieło obejrzane wówczas na festiwalu.
„Roma” będzie dla Cuaróna przetarciem innej ścieżki kariery. Pozbawiony swojego ulubionego operatora, trzykrotnego laureata Oscara, Emmanuela Lubezkiego (ten preferuje obecnie pracę z Terrence’em Malickiem i wspomnianym Iñárritu), za kamerą stanął sam, decydując się jednocześnie na czarno-białe zdjęcia. Po pierwszym zwiastunie pojawiły się nawet skojarzenia z kinem Lava Diaza. W istocie film realizowany w Meksyku za znikomy budżet w porównaniu do dotychczasowych przedsięwzięć (pamiętajmy, że zdarzyło mu się zrobić „Harry’ego Pottera i więźnia Azkabanu”, zresztą najlepszą część serii) i oparty o rodzinne opowieści może być bliski społecznym dramom filipińskiego reżysera. Zmniejszenie ekipy i kosztów, poruszenie mniej efektownych tematów niż samotność w kosmosie czy groźba zagłady ludzkości wydaje się całkiem świadomą decyzją, wyborem dającym więcej niezależności i możliwości. W centrum akcji znajdą się wywodzące się z indiańskiego plemienia Misteków Cleo (Yalitza Aparicio) i Adela (Nancy García García), które pracują jako służące w tytułowej dzielnicy Mexico City. Ich losy zostały wplecione w gorący okres zmagań miejscowej policji ze studenckimi protestami, będącymi pochodną niedawnej masakry na placu Trzech Kultur w Tlatelolco (2 października 1968). Zginęło wtedy 325 demonstrantów, a kilka tysięcy kolejnych zostało rannych lub aresztowanych. Konkurs główny w tym roku wydaje się wyjątkowo mocny, ale Meksykanin wydaje się jednym z faworytów, zwłaszcza że jego kumpel del Toro będzie pełnił funkcję przewodniczącego Jury. Może Złoty Lew zapewni „Romie” dystrybucję kinową, póki co musimy zadowolić się grudniową premierą na Netflixie.
„22 July”
reżyseria: Paul Greengrass
występują: Anders Danielsen Lie, Thorbjørn Harr i inni
gatunek: thriller, sądowy
kraj: Norwegia, Islandia, USA
Paul Greengrass od początku swojej kariery zainteresowany jest tematem moralności wojny i państwowego aparatu, a także odrzucenia już niepotrzebnych jednostek. W swoim debiucie, „Zmartwychwstałym” z 1989 roku, opowiadał prawdziwą historię Kevina Deakina (David Thewlis), żołnierza pozostawionego przez wycofujących się Brytyjczyków na Falklandach, a następnie oskarżonego o dezercję. Kontynuując temat zmagań jednostki ze ślepą machiną, w zrealizowanym dla BBC „Zabójstwie Stephena Lawrence’a” odkrywał prawdę o podskórnym angielskim rasizmie, biorąc pod lupę głośną sprawę morderstwa czarnoskórego chłopaka, którego sprawcy pozostali bezkarni. Międzynarodową sławę i Złotego Niedźwiedzia w Berlinie przyniosła Greengrassowi „Krwawa niedziela”. To szczegółowy zapis wydarzeń z 30 stycznia 1972 roku, kiedy brytyjska armia otworzyła ogień do pokojowej katolickiej demonstracji w miejscowości Derry. Ścieżki kariery pchnęły Greengrassa do Hollywood, a uderzanie w londyński rząd zmienił w spuszczanie batów amerykańskiej hipokryzji i militaryzmowi („Ultimatum Bourne’a” i „Krucjata Bourne’a”, „Green Zone”, „Jason Bourne”). W USA zaczął się także interesować tematem zwykłych obywateli w starciu z uzbrojonymi napastnikami. „Lot 93” snuł historię pasażerów jednego z samolotów uprowadzonych 11.09.2001 roku, którym udało się doprowadzić do rozbicia się na pustkowiu i uniemożliwić plan terrorystów. „Kapitan Phillips” łączył w sobie oba te tematy. Z jednej strony mieliśmy dzielnego kapitana, który igrał z terrorystami, by ratować swoją załogę, z drugiej – krytykę ślepej pogoni Zachodu za bogactwem i ekspansji kosztem pozostawiania głodujących i narażania swoich.
Do Wenecji Greengrass przybywa z „22 July”, już drugą (po nieudanym berlińskim tytule Poppego) tegoroczną opowieścią o masakrze na wyspie Utøya. Film ma się składać z trzech sekwencji. W pierwszej towarzyszymy Andersowi Breivikowi (Anders Danielsen Lie), kiedy ten najpierw detonuje bomby w Oslo, a potem udaje się na wyspę, gdzie zabija 77 osób i rani ponad 200. W kolejnych dwóch obserwujemy reperkusje tych strasznych wydarzeń, towarzyszymy nastolatkom zranionym zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Widzimy proces Breivika, a także zachowanie władz Norwegii. Greengrass zmienia historię terroryzmu prawicowego w rozprawę na temat sensu resocjalizacji i etycznych granic wolności słowa. Seans ma trwać 143 minuty i jest tworzony dla Netflixa po angielsku, mimo że wszystkie role zostały obsadzone przez Norwegów. Dobrą informacją jest to, że dochodzą nas słuchy o możliwej, ograniczonej, dystrybucji kinowej tego obrazu także w Polsce.
„Suspiria”
reżyseria: Luca Guadagnino
występują: Dakota Johnson, Tilda Swinton i inni
gatunek: horror
kraj: USA
Luca Guadagnino obecnie znany jest szerokiej publiczności jako reżyser wielokrotnie nagradzanej produkcji „Tamte dni, tamte noce”, która okazała się jednym z najlepiej ocenianych dzieł poruszających tematykę homoseksualizmu od czasu „Tajemnicy Brokeback Mountain” Anga Lee. Jednak historia wakacyjnego romansu młodego inteligenta ze starszym od niego mężczyzną to niejedyny warty uwagi wpis w portfolio włoskiego twórcy. Już od czasu debiutu „The Protagonists” widać fascynację Guadagnino Tildą Swinton, z którą współpracował później wielokrotnie. Opowiadał on, w formie mockumentu, o grupce włoskich filmowców kręcących w Londynie reportaż na temat morderstwa dokonanego przed kilkoma laty przez dwójkę nastolatków. Reżyser łączył cinéma verité z kinem gatunkowym, zaciągając jednocześnie dług u Godarda, jak i Hitchcocka. Jak to często w przypadku debiutów bywa, całość cierpi na grzech nadmiaru, ale to stylowy eksperyment zwiastujący narodziny talentu.
W „Melissie P.” po raz pierwszy dominuje motyw, który stanie się charakterystyczny dla całej jego twórczości – seksualne wyzwolenie i młodzieńcze pożądanie. Choć film zebrał mocno mieszane opinie, głównie ze względu na asekuracyjnie dydaktyczny wydźwięk, wyznacza kierunek, jakim Guadagnino zdaje się najbardziej interesować. Uznanie krytyków przyniósł mu dopiero wyświetlany na festiwalu w Wenecji w 2009 roku „Jestem miłością”. To portret obwarowanego konwenansami świata mediolańskiej burżuazji. Główna bohaterka Emma (Tilda Swinton) ucieka z niego w romans z przyjacielem jej syna. Ten często porównywany z dziełami Viscontiego obraz stanowi punkt zwrotny w karierze reżysera. Klasę potwierdził „Nienasyconymi” – remakiem „Basenu” Jacques’a Deraya z 1969 roku z Alainem Delonem i Romy Schneider. Produkcja opowiada o wakacjach rockandrollowej gwiazdy Marianne Lane (Swinton) i jej partnera (Matthias Schoenaerts) na Sycylii. Sielankę przerywa spotkanie z dawnym kochankiem bohaterki (Ralph Fiennes) i jego córką (Dakota Johnson). Cielesność, pokusy i fantazje Guadagnino łączy z blaskiem promieni słońca odbijających się na skórze bohaterów i plenerami południowych Włoch. Garściami czerpie przy tym ze stylistyki lat 60. Udowadnia, że obok Abdellatifa Kechiche’a jest obecnie największym w Europie twórcą kina zmysłowego. Apogeum stylu osiąga w adaptacji prozy André Acimana, wspomnianych „Tamtych dniach, tamtych nocach” zestawianych z twórczością Erica Rohmera. Tym bardziej wybór kolejnego projektu, startującego w tegorocznym weneckim konkursie, może wydawać się szokujący.
Guadagnino postanowił bowiem nakręcić horror! I to horror nie byle jaki, bo nową wersję kultowej „Suspirii” Dario Argento. Przy czym sam zaznacza, że nie jest to remake w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a bardziej hołd dla przeżyć zafundowanych mu przed laty przez samego Argento po seansie jego filmu oraz, co sugerują zwiastuny, dla innych włoskich twórców szeroko pojętego kina grozy, takich jak Lucio Fulci czy Mario Bava. Oś fabuły jest podobna do oryginału i obraca się wokół tajemniczej szkoły tańca prowadzonej przez Madame Blanc (Tilda Swinton), do której trafia Susie Bannion (Dakota Johnson). Razem z koleżanką Sarą (Mia Goth) i psychologiem Jozefem Klempererem (Lutz Ebersdorf) odkrywają mroczne sekrety placówki.Wszystko wskazuje na to, że tym razem dostaniemy coś bardziej złożonego niż rewelacyjnie wystylizowaną, ale prostą, mroczną baśń. Według enigmatycznego opisu fabuły niektórzy ulegną wirującej ciemności, u innych nastąpi przebudzenie. Być może „Suspira” wpisze się w panujący obecnie trend kina feministycznego? Po materiałach promocyjnych wnioskuję też, że Guadagnino nie kopiuje formy dzieła Argento, z umiarem korzystając z charakterystycznego neonowego świata na rzecz bardziej stonowanych barw. Zamiast tego tworzy przerażający body horror pełen zmysłowej elegancji, jednocześnie nie stroniący od naturalistycznego gore, co widać było po reakcjach zszokowanych widzów po pokazie fragmentu na CinemaCon w Las Vegas.
Charakterystyczną muzykę grupy Goblin zastąpiły dokonania Thoma Yorke’a z zespołu Radiohead. Obok Johnson, Swinton i Goth na ekranie zobaczymy też m.in. Chloë Grace Moretz, Jessicę Harper, znaną z roli głównej w oryginalnej „Suspirii”, czy Polkę Małgorzatę Belę. Dzieło Włocha to najbardziej oczekiwany przez widzów obraz z tegorocznego weneckiego konkursu. Czy Jury po raz drugi z rzędu zdecyduje się nagrodzić kino gatunkowe i Luca zgarnie Złotego Lwa? Przekonamy się już niedługo.
„Werk ohne Autor”
reżyseria: Florian Henckel von Donnersmarck
występują: Tom Schilling, Paula Beer i inni
gatunek: historyczny, psychologiczny
kraj: Niemcy, Włochy
W roku 2006 wydawało się, że Florian Henckel von Donnersmarck pojawił się znikąd, choć tak naprawdę od jakiegoś czasu pracował na swój sukces. Pochodząc ze znanego śląskiego arystokratycznego rodu, odebrał najprzedniejsze wykształcenie. Ukończył filozofię, nauki polityczne i ekonomię na Oksfordzie, rosyjskiego uczył się w Petersburgu (wówczas Leningradzie), reżyserię zaś studiował, podobnie jak Maren Ade, Roland Emmerich czy Wim Wenders, w sławnym Hochschule für Fernsehen und Film w Monachium. Kursował między Berlinem, Brukselą, Frankfurtem nad Menem a Nowym Jorkiem, oprócz rosyjskiego biegle nauczył się mówić po angielsku, francusku i włosku. Pierwsze szlify w pracy zawodowej zbierał jako asystent Richarda Attenborough przy „Miłości i wojnie”. Kiedy postanowił zadebiutować „Życiem na posłuchu”, od razu rozbił bank. Nagrody Publiczności w Locarno i Warszawie, Europejska Nagroda Filmowa, Cezar, BAFTA, w końcu Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Sukces wynikał z faktu, że reżyserowi udało się stworzyć spektakl atrakcyjny także dla zagranicznego widza, jednocześnie oddający doświadczenie ciągłego napięcia i prześladowania. Okazywało się bowiem, że ofiara i oprawca w jednym stali domu. Idąc za tezą Hanny Arendt o banalności zła, Henckel von Donnersmarck nie szukał winnych, nie znęcał się nad dawnymi katami. Raczej wskazywał, że agent Stasi, beznamiętnie wykonujący rozkazy, być może nawet wierzący w ideały komunizmu, nie ma twarzy diabła, a raczej lico zmęczonego urzędnika z bagażem w postaci nieudanego życia prywatnego, braku perspektyw czy jakiejkolwiek odskoczni od wykonywanego zadania. Niestety w kolejnym przedsięwzięciu, tym razem realizowanym za amerykańskie pieniądze, z Angeliną Jolie i Johnnym Deppem, nie udało się mu pożenić szpiegowskiego thrillera z lekką, farsową konwencją. „Turysta”, będący remakiem francuskiego kryminału pt. „Anthony Zimmer”, okazał się komercyjnym sukcesem, ale artystyczną klapą, a zwieńczeniem ścieżki wstydu były wyśmiane przez środowisko nominacje dla pary głównych aktorów do Złotego Globu w kategorii… komedia lub musical.
Po ośmiu latach milczenia Niemiec przyjeżdża do Włoch z „Werk ohne Autor” (dosłownie: „Dzieło bez autora”), projektem inspirowanym prawdziwymi wydarzeniami. Główny bohater, artysta Kurt Barnert (Tom Schilling, pamiętny Niko Fischer z „Oh, Boy!”), musi wybierać między miłością do pięknej Ellie (gwiazda „Frantza” i „Tranzytu” Paula Beer) a powinnościami wobec jej ojca, profesora Carla Seebanda (Sebastian Koch ponownie współpracuje z Donnersmarckiem). Napięte stosunki wzmacnia fakt, że jest on w oczach lokalnej społeczności postrzegany niczym intruz. Jako uciekinier z NRD dla mieszkańców dostatniego Zachodu wydaje się obdartym kuzynem, niegodnym tych samych przywilejów co kapitalistyczna brać, tym bardziej że przecież może być komunistycznym szpiclem na usługach Stasi. Sam zainteresowany zmaga się nie tylko z brzemieniem bycia „kukułczym jajem w gnieździe”, ale przede wszystkim stara się pogodzić z psychiczną zadrą pozostawioną przez wychowanie w nazistowskim reżimie. Wszystkie bolączki, upadki i znoje postanawia wykorzystać, by stworzyć tytułowe dzieło, tylko po drodze jak każdy twórca musi odnaleźć własny styl, tożsamość i przeznaczenie.
„The Nightingale”
reżyseria: Jennifer Kent
występują: Sam Claflin, Damon Herriman i inni
gatunek: thriller
kraj: Australia
Nominacja dla australijskiej reżyserki Jennifer Kent bez cienia wątpliwości jest jedną z najbardziej zaskakujących w tegorocznej selekcji. Nie tylko dlatego, że podczas festiwalu zaprezentuje nam swój raptem drugi film pełnometrażowy, ale również ze względu na to, że jej poprzedni był horrorem, a jak powszechnie wiadomo nie jest to ulubiony gatunek selekcjonerów wielkich filmowych imprez. Jej debiutanckie dzieło – „Babadook” – zostało znakomicie przyjęte zarówno przez widzów, jak i międzynarodową krytykę, między innymi ze względu na psychologiczne podejście do tematu strachu i czynników, które są go w stanie spowodować w dziecięcej wyobraźni oraz na sposób, w jaki zostały ukazane relacje między matką a synem.
„The Nightingale”, który będzie mogła zobaczyć wenecka publiczność, to osadzony w XIX wieku thriller, którego główną bohaterką będzie Clair (Aisling Franciosi), młoda Irlandka ścigająca po tasmańskich bezdrożach brytyjskiego oficera z zamiarem zemsty za brutalną zbrodnię, której dokonał na jej rodzinie. Podczas swej wędrówki pozna Aborygena Billy’ego (w tej roli debiutujący Baykali Ganambarr), z którym łączy ją trauma brutalnej przeszłości. Wygląda na to, że Kent chce pójść w ślady Warwicka Thorntona – autora „Sweet Country” – i również zmierzyć się ze skomplikowaną historią Australii. Autorka sama zaznacza, że jej najnowszy obraz to przede wszystkim historia o przemocy widzianej z perspektywy kobiety oraz że jej celem jest ukazanie brutalności kolonializmu.
W obsadzie „The Nightingale” próżno szukać wielkich nazwisk. Jennifer Kent zdecydowała się na międzynarodową ekipę złożoną z europejskich i australijskich aktorów, spośród których najlepiej rozpoznawalnym jest uwielbiany przez nastolatki Brytyjczyk Sam Claflin („Zanim się pojawiłeś”, „Igrzyska śmierci”, „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach”). Co oczywiście cieszy, wśród współtworzących „The Nightingale” filmowców jest również Polak. Za zdjęcia odpowiedzialny jest Radosław Ładczuk („Jesteś Bogiem”, „Sala samobójców”), z którym Australijka pracowała już na planie „Babadooka”.
„The Favourite”
reżyseria: Yorgos Lanthimos
występują: Rachel Weisz, Emma Stone i inni
gatunek: biograficzny, historyczny
kraj: Irlandia, Wielka Brytania, USA
Gdy wybitny Theo Angelopoulos pracował nad niedokończoną Trylogią („Płacząca łąka”, „Kurz czasu”), w Helladzie powoli objawiał się nieszablonowy talent pioniera greckiej Nowej Fali, Yorgosa Lanthimosa, który wdrożył się w filmowe kręgi dzięki pracy w telewizji oraz realizowaniu teatru awangardowego. Stąd bierze się przyczyna upodobania sobie tak ekscentrycznego modelu narracji. Sposób, w jaki tworzy, jest nieporównywalny, dotychczas jego obrazy łączyły jednak wspólne mianowniki. Widzowie, oglądając „Kła”, „Lobstera” czy „Zabicie świętego jelenia”, mogli odczuwać specyficzny niepokój okraszony jedynym w swoim rodzaju czarnym humorem. Lanthimosa intrygują relacje interpersonalne oraz cielesność, która często zostaje wynaturzona. W jego twórczości pojawia się motyw przedstawiania rzeczywistości w dystopijnej transpozycji. W „Kle” nowobogacka rodzina nie wypuszcza swoich pociech na światło dzienne, mówiąc, że za bramą domu świat jest okrutny. W „Alpach” zwarta grupa wciela się w niedawno zmarłe osoby. Zaś w pierwszym filmie anglojęzycznym, „Lobsterze”, każdy samotnik trafia do hotelu, a jego zadaniem jest w określonym czasie znaleźć sobie drugą połówkę. Natomiast w onirycznym „Zabiciu świętego jelenia” reżyser sięga do korzeni europejskich: dzieł antyku i Księgi Hioba.
Czegóż więc można oczekiwać po „The Favourite”, skoro opowiadać będzie o XVIII-wiecznej Anglii rządzonej przez królową Annę Stuart (Olivia Colman) w czasach wojny o sukcesję hiszpańską? Umknąć uwadze nie powinno to, że Lanthimos w najnowszym dziele nie jest odpowiedzialny za scenariusz, którym zajęła się Deborah Davis wraz z Tonym McNamarą. Przyzwyczajeni do poprzednich dań, jakie serwował nam Grek, po seansie możemy jednak nie wyjść tak zdziwieni, jak sądziliśmy, że będziemy. Otóż z historii wiadomo, że okres rządów Anny Stuart zaznaczył się wzrostem znaczenia ministerium, któremu Anna przekazywała coraz więcej królewskich prerogatyw. Ponoć bardziej niż rządzeniem zainteresowana była wyścigami kaczek i wystawnymi przyjęciami elity społecznej. Z drugiej strony, potrafiła podejmować śmiałe decyzje w celu zażegnania konfliktów politycznych, a nade wszystko jej rządy były okresem rozkwitu kultury i nauki. Władczynię łączyły bliskie stosunki z Sarą Jennings (Rachel Weisz), która pełniła wpływową funkcję doradczyni na dworze królewskim. Ich przyjaźń była do tego stopnia zażyła, że swoje listy podpisywały pani Morley i pani Freeman. Relację na szwank i próbę wystawi intryga nowej służącej z ambitnymi politycznymi zapędami, Abigail Masham (Emma Stone), mającej niemałą chrapkę na rozgłos. Pozostało zadać pytanie, czy Yorgos Lanthimos pozostanie wierny sobie i zrekonstruuje ramy czasowe wedle swoich potrzeb czy będzie strzec wydarzeń z przeszłości? Oczami twórcy realia Anglii sprzed kilku wieków mogą nie odbiegać aż tak bardzo od czasów, w których przyszło nam żyć.
„Peterloo”
reżyseria: Mike Leigh
występują: Rory Kinnear, Maxine Peake i inni
gatunek: dramat historyczny
kraj: Wielka Brytania
Mike Leigh, pochodzący z rodziny żydowskich emigrantów, od dziecka przejawiał zainteresowanie malarstwem i kinem. Dzięki stypendium w Royal Academy of Dramatic Art rozpoczął naukę aktorstwa. Gdy jednak zobaczył „Cienie” Johna Cassavetesa, wiedział już, że akademickie schematy aktorskie nie są dla niego. Już jako początkujący reżyser wykształcił styl tworzenia filmu w oparciu o postacie zbudowane wspólnie z aktorami przy jedynie szczątkowym scenariuszu. Wielogodzinne dyskusje, a następnie próby miały na celu „wejście” aktora całym sobą w odtwarzanego bohatera. Pierwszym filmem były zrealizowane w 1971 roku „Ponure chwile”. Już tutaj towarzyszymy, co będzie typowe w większości późniejszych filmów Mike’a Leigh, mieszkańcom Londynu z klasy robotniczej. Przedstawione z realizmem postacie wpisane zostały w środowisko ubogich ludzi skazanych na ignorancję i nieudolność polityków. Taka tematyka wywoływała częste porównania do twórczości Kena Loacha, czemu jednak sam twórca jest przeciwny, upatrując swoich mistrzów w osobach Jeana Renoira i Satyajita Raya. Oczywiste wydają się też inspiracje poetyką Yasujirō Ozu. Na następnych kilkanaście lat brytyjski reżyser poświęcił się jednak twórczości teatralnej i telewizyjnej dla BBC. Jednym z bardziej pamiętnych dzieł tego okresu jest „Meantime”, w którym pierwsze znaczące role zagrali Gary Oldman i Tim Roth. Niezwykła metoda twórcza i nacisk, jaki Leigh położył na aktorstwo w swoich filmach, pozwoliły mu na stworzenie grona zaufanych współpracowników, występujących niemal we wszystkich jego produkcjach: Timothy Spall, Ruth Sheen, Jim Broadbent, Lesley Manville czy Alison Steadman, będąca do 2001 roku również żoną reżysera. Pierwszym dziełem będącym powrotem twórcy do kina były „Wysokie aspiracje” z 1988 roku. Przełomem okazało się jednak o dwa lata późniejsze „Życie jest słodkie”, które rozpoczęło trwającą do dziś owocną współpracę z operatorem Dickiem Pope’em. Lata 90. to już prawdziwe pasmo sukcesów artystycznych przypieczętowane Złotymi Palmami dla reżysera i aktora Davida Thewlisa za „Nagich” i Złotą Palmą dla najlepszego filmu i aktorki Brendy Blethyn za „Sekrety i kłamstwa” (nominacje również do Oscarów, Złotych Globów i BAFT).
W twórczości Mike’a Leigh znaleźć możemy również filmy historyczne i kostiumowe. Warto wspomnieć tutaj muzyczne „Topsy-Turvy”, ale przede wszystkim „Verę Drake” (Złoty Lew w Wenecji), opowiadającą historię kobiety przeprowadzającej zabiegi aborcji w latach 50. w Londynie, i „Pana Turnera”, w którym reżyser istotnie zaznaczył swoją miłość do malarstwa. Tym tropem zdaje się podążać najnowszy film twórcy, czyli mający swoją premierę na tegorocznym festiwalu w Wenecji „Peterloo”. Dzieło przywołuje tragiczne wydarzenia, jakie miały miejsce 16 sierpnia 1819 roku w Manchesterze, kiedy to w pokojowe zgromadzenie kilkudziesięciu manifestantów lokalnej grupy politycznej agitujących za rozszerzeniem praw wyborczych wjechała szarża kawalerii. Ta pacyfikacja spowodowała śmierć 15 osób, a kolejnych kilkaset zostało rannych. Rząd poparł działania zbrojne, po czym wprowadził nawet akty prawne zabraniające radykalnych wieców, a nieprzychylnych dziennikarzy, nazywających wydarzenia na St. Peter’s Field w nawiązaniu do bitwy pod Waterloo „masakrą Peterloo”, aresztował. W głównej roli zobaczymy Rory’ego Kinneara jako polityka Henry’ego Hunta. O dziwo, brakuje w obsadzie ulubionych aktorów reżysera, a zwiastun sugeruje nietypowy dla niego rozmach. Na pewno jednak nie zabraknie pięknych zdjęć Dicka Pope’a oraz jak zawsze empatycznego dla ludzi i surowego dla władz oka brytyjskiego autora. Produkcja powstaje dla platformy Amazon, gdzie będzie miała premierę 9 listopada bieżącego roku, w związku z czym prawdopodobnie ominie polskie kina.
„Capri – Revolution”
reżyseria: Mario Martone
występują: Marianna Fontana, Antonio Foletto i inni
gatunek: dramat historyczny
kraj: Włochy, Francja
Mario Martone (ur. 1959) jest mało znanym polskiemu widzowi reżyserem, który największe sukcesy odniósł filmami historycznymi. Wydaje się, że w rodzimych Włoszech jest dosyć szanowany: jego filmy wielokrotnie nagradzane były statuetkami David di Donatello Włoskiej Akademii Filmowej, a trzy z nich – „Morte di un matematico napoletano” (1992), „Wierzyliśmy” (2010) i „Cudowny młodzieniec” (2014) – brały udział w konkursie głównym w Wenecji (pierwszy z nich zdobył tam nawet Wielką Nagrodę Jury).
Najnowsze dzieło reżysera znów jest obrazem historycznym, podejmującym tematykę społeczno-polityczną oraz artystyczną – a są to zagadnienia bliskie temu twórcy, czemu dał dowód w swoich poprzednich dokonaniach. „Wierzyliśmy” opowiadało o Risorgimento, okresie walk narodu włoskiego o zjednoczenie w XIX wieku, a „Cudowny młodzieniec” był portretem filozofa i poety romantycznego, Giacomo Leopardiego. Jak mówi sam reżyser, jego najnowszy film stanowi poniekąd zwieńczenie nieplanowanej z góry trylogii, którą tworzy z tamtymi obrazami.
W „Capri-Revolution” przenosimy się w rok 1914, gdy Włochy przygotowują się do udziału w I wojnie światowej. Film ukazuje grupę młodych ludzi, którzy pod wodzą niejakiego Seybu (Reinout Scholten van Aschat) przenoszą się z terenów położonych na północ od Alp na włoską wyspę Capri, aby właśnie na niej znaleźć sposób na życie i tworzoną przez siebie sztukę. Tu spotykają Lucię, pasterkę kóz (Marianna Fontana) oraz młodego lekarza (Antonio Folletto), którzy zdają się uosabiać lokalną tożsamość. Capri jest bowiem wyspą wyjątkową, która w tym czasie przyciąga wszystkich poszukujących wolności miłośników postępu, takich jak przebywający tu i planujący rewolucję Rosjanie (m.in. Maksim Gorki).
Historia inspirowana jest życiem Karla Wilhelma Diefenbacha, malarza symbolisty, który był nie tylko artystą, ale i pacyfistą, wegetarianinem oraz… nudystą. Sam film jest nie tyle jego biografią, co opowieścią o komunie intelektualistów, którzy próbują wieść życie w absolutnej wolności na rajskiej wyspie, będącej obecnie raczej symbolem światowości i przyziemnych przyjemności. Czy kolejna opowieść Martone o historii Italii będzie w stanie zainteresować kogoś spoza Półwyspu Apenińskiego, czy podzieli los poprzednich dzieł reżysera, to się dopiero okaże.
„What You Gonna Do When the World’s on Fire?”
reżyseria: Roberto Minervini
gatunek: dokumentalny
kraj: Włochy, USA, Francja
Włoski dokumentalista Roberto Minervini to jedno z najgorętszych nazwisk nowego kina w Italii. Niczym u Michała Marczaka albo Anny Zameckiej, dokumentalna rzeczywistość przeplata się w jego twórczości z filmową dramaturgią. Sławę zdobył tak zwaną „trylogią teksańską”. Wyświetlane na festiwalu w Wenecji „Low Tide” opowiadało o wieloznaczności samotności. Dwunastoletni protagonista spędza całe dnie samemu, kiedy jego samotna matka pracuje albo szuka ukojenia w używkach. Historia była budowana paralelnie, był to też ostatni „klasyczny” film twórcy, ze scenariuszem i castingami (aczkolwiek wszystkie role odegrali naturszczycy). W nagrodzonym w Toronto „Zatrzymać bijące serce” z 2013 roku pokazywał nam historię nastoletniej Sary. Dziewczyna mieszkająca z bardzo religijną rodziną na fermie kóz zaczynała pod wpływem zauroczenia przyjezdnym, starszym chłopakiem kwestionować to, jak została wychowana, istotę wiary i wszelkie wartości rodziny. Z Teksasu Minervini przeniósł się do Luizjany. W „Po drugiej stronie” oddał głos porzuconym weteranom wojennym, niechcianym starcom, narkomanom pragnącym się uleczyć poprzez miłość. W bagnistym stanie odnalazł sprzysiężenie osób szukających bliskości, wolności, człowieka i po prostu siebie samych.
Kontynuując podróż po wstydliwych zakamarkach Ameryki, w „What You Gonna Do When the World’s on Fire” przenosimy się do lata 2017 roku. Przez Amerykę przetaczają się głośne sprawy policyjnych morderstw Afroamerykanów, a ludzie zaczynają masowo wychodzić na ulice. Śledzić będziemy cztery równoległe historie bohaterów, którzy decydują się na skrajnie różne zachowania w momencie, kiedy świat staje w ogniu. Judy walczy o utrzymanie swojego baru, a przy okazji całej rodziny z niego żyjącej, w obliczu gentryfikacji następującej w jej dzielnicy. O przetrwanie w sposób bardzo dosłowny walczą młodziutcy Ronaldo i Titus – kiedy ich ojciec trafia do więzienia, sami muszą sobie radzić w niebezpiecznej dzielnicy. Utrzymanie wielowiekowego dziedzictwa kulturowego – oto cel Kevina organizującego tradycyjny karnawał Mardi Gras Indians. Ostatnim wątkiem jest działalność Czarnych Panter – aktywistów, którzy chcą poznać prawdę o brutalności policji i ją zatrzymać. Jak sam Minervini mówił w wywiadzie dla Cineuropa, tym filmem chce dotrzeć do korzeni nierówności współczesnej Ameryki, szczególnie skupiając się na wciąż nierozwiązanych kwestiach rasowych, jakie dotykają Afroamerykanów.
„Schyłek dnia”
reżyseria: László Nemes
występują: Juli Jakab, Vlad Ivanov i inni
gatunek: dramat
kraj: Węgry, Francja
László Nemes wszedł szturmem do świata kina, gdy na jego „Syna Szawła” spadł międzynarodowy deszcz nagród. Debiut Węgra z 2015 roku zdobył m.in. Grand Prix i Nagrodę FIPRESCI w Cannes, został uznany za najlepszy obcojęzyczny film roku przez gremia w Wielkiej Brytanii, Belgii, Szwecji, jak też kilka stowarzyszeń krytyków w USA, a sezon został uwieńczony Satelitą, Złotym Globem (po raz pierwszy w historii węgierskiego kina) i Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego (drugi taki sukces Madziarów po „Mefisto” Istvána Szabó). „Syn Szawła” to rozgrywająca się w Auschwitz opowieść o członku Sonderkommando, Saulu Ausländerze. Dokonanie Nemesa odbiło się szerokim echem ze względu na nowe podejście do tematyki Holocaustu i oryginalną formę. Kamera przyklejona jest do bohatera, towarzyszy mu wszędzie i nieprzerwanie, a widz staje się niemym towarzyszem wędrówki Szawła przez piekło obozu zagłady. Węgier w mistrzowski sposób wykorzystuje przestrzeń pozakadrową, odpowiednio operując dźwiękiem, lecz nie pozwalając kamerze zboczyć z własnego kursu. Wykorzystując dorobek poprzednich pokoleń filmowców w zakresie pokazywania tragedii Shoah, wynosi dzieło na wyższy poziom, odtwarzając horror obozu nie tylko na ekranie, ale i w wyobraźni widza. Nemes pielęgnował swój styl już od jakiegoś czasu: w nominowanym do Europejskiej Nagrody Filmowej krótkim metrażu „Cierpliwość” (2007) widać wiele wyznaczników metody reżyserskiej Węgra. Nemes wszystkie swe dzieła przywdziewa w historyczny kostium. „The Counterpart” z 2008 roku przedstawia epizod z walk austriacko-włoskich w czasie I wojny światowej, natomiast „Az úr elköszön” z 2010 roku oparty jest na wyjątku z powieści Fiodora Dostojewskiego.
Laureat Oscara pokaże w Wenecji swój drugi długi metraż. „Schyłek dnia” to opowieść rozgrywająca się tuż przed I wojną światową. Młoda Írisz Leiter przybywa do Budapesztu, gdzie chce podjąć pracę w pracowni kapeluszy należącej do jej zmarłych rodziców. W wyniku niespodziewanego splotu wydarzeń postanawia odszukać zaginionego brata. Pierwsze zwiastuny wskazują, że w „Schyłku dnia” Nemes kroczyć będzie raz obraną drogą: zdjęcia stałego współpracownika Mátyása Erdély’ego mogą przywodzić na myśl „Syna Szawła”, a wielka historia ukazana z perspektywy jednostki wydaje się dobrze wpisywać w dorobek Węgra. „Schyłek dnia” to w dużej mierze efekt pracy twórców odpowiedzialnych za sukces debiutu Nemesa. Oprócz Erdély’ego powrócą: scenarzystka Clara Royer, montażysta Matthieu Taponier (tym razem również jako współautor scenariusza) czy kompozytor László Melis (w ostatnim dziele ukończonym przed śmiercią), a także odtwórczyni głównej roli, Juli Jakab (Ella z „Syna Szawła”). Nemes stworzył swe najdłuższe dotychczasowe dzieło – nie tylko Węgrzy mają nadzieję, że 142-minutowa wizyta w Budapeszcie roku 1913 przyniesie reżyserowi uznanie w Wenecji.
„Frères ennemis”
reżyseria: David Oelhoffen
występują: Matthias Schoenaerts, Reda Kateb i inni
gatunek: dramat, thriller
kraj: Belgia, Francja
David Oelhoffen debiutował w 1996 roku krótkim metrażem „Le mur”, zauważonym na austriackim Festiwalu „Alpinale” w Nenzing. Jeden z kolejnych shortów, „En mon absence”, otrzymał Nagrodę Jury w Clermont-Ferrand, jednak dopiero „Sous le bleu” z 2004 roku sprawił, że kariera Francuza nabrała rozpędu. Pokaz w Cannes oraz nominacja do Cezara i Złotego Lwa za najlepszy film krótkometrażowy skłoniły Francuza do spróbowania swych sił w długim metrażu. „Odnalezieni” z 2007 roku, historia ojca i syna szukających wzajemnego zaufania, przeszli jednak niemal niezauważeni mimo pokazu w canneńskiej sekcji Semaine de la Critique. Na kolejne dokonanie Oelhoffena przyszło nam czekać aż siedem lat. „Ze mną nie zginiesz” to rozgrywająca się w czasie wojny algierskiej opowieść o budowaniu porozumienia ponad podziałami. Francuski nauczyciel Daru (Viggo Mortensen) dostaje polecenie odeskortowania do więzienia podejrzanego o morderstwo Mohammada (Reda Kateb). W czasie drogi dochodzi do wydarzeń, stawiających pod znakiem zapytania dotychczasowy światopogląd bohaterów oraz proste podziały na swoich i obcych. Między mężczyznami rodzi się szacunek i zaufanie. Zainspirowana opowiadaniem Alberta Camusa „Gość”, utrzymana w poetyce westernu ballada przyniosła Oelhoffenowi rozgłos, ugruntowany trzema statuetkami w Wenecji (Arca CinemaGiovani przyznawaną przez międzynarodowe jury młodych, Interfilm za promowanie dialogu międzyreligijnego i nagrodą Międzynarodowej Organizacji Mediów Katolickich SIGNIS) oraz wyróżnieniami w Monachium, Bukareszcie, Trondheim i Rzymie.
W ostatnich latach Francuz zajął się pisaniem scenariuszy dla innych reżyserów (m.in. „Seryjny zabójca nr 1” Frédérica Telliera, „Dans les forêts de Sibérie” Safy’ego Nebbou i „Du soleil dans mes yeux” Nicolasa Girauda), a teraz po raz drugi walczy o Złotego Lwa. Bohaterami „Frères ennemis” są przyjaciele z dzieciństwa, Driss (Reda Kateb) i Manuel (Matthias Schoenaerts). Ich drogi rozeszły się: jeden został policjantem, a drugi – gangsterem. Po latach spotykają się ponownie w dramatycznych okolicznościach, zmuszeni do szukania nici porozumienia. Wydaje się, że właśnie ten temat jest lejtmotywem twórczości Oelhoffena. Już w debiutanckim „Le mur” przygląda się dwóm uciekinierom z więzienia, którzy w pojedynkę nie przesadzą tytułowego muru stojącego na drodze do wolności. Wiedzą, że są skazani na pomoc towarzysza, a mimo to odwlekają decyzję o skorzystaniu z tej pomocy. Mimo że są świadomi swego położenia, obawiają się zaufać drugiemu człowiekowi i pokonać dzielące ich różnice. Francuz często stawia swych bohaterów w podobnej sytuacji: czy są to Daru i Mohammad z „Ze mną nie zginiesz”, czy – jak się wydaje – Driss i Manuel z „Frères ennemis”. Choć najnowsze dokonanie francuskiego reżysera (drugi owoc współpracy z aktorem Redą Katebem i autorem zdjęć Guillaume’em Deffontainesem) przywodzi na myśl skojarzenia z kryminalnym kinem policyjnym, można zaryzykować twierdzenie, że Oelhoffen położy akcent na ukazanie motywacji jednostek w sytuacji ekstremalnej i być może po raz kolejny pokaże, że porozumienie jest możliwe nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Wkrótce okaże się, czy to wystarczy do otrzymania nagrody w Wenecji.
„Nuestro tiempo”
reżyseria: Carlos Reygadas
występują: Carlos Reygadas, Natalia López i inni
gatunek: dramat
kraj: Meksyk, Francja, Niemcy, Dania, Szwecja
Carlos Reygadas to meksykański twórca, którego retrospektywę mieliśmy okazję zobaczyć kilka lat temu na festiwalu Nowe Horyzonty. Za sprawą zastosowania w swoich filmach długich ujęć poetycko celebrujących obraz przy niewielkiej ilości dialogów często stawiany jest w jednym szeregu z największymi twórcami slow cinema. W celu uzyskania największej możliwej naturalności reżyser często obsadza w głównych rolach nieprofesjonalnych aktorów. Nie stroni też od pokazywania ostrej erotyki („Bitwa w niebie”) i przemocy wobec zwierząt, przez co jego dzieła uchodzą za kontrowersyjne. Zanim jednak Reygadas poświęcił się całkowicie kinu, był dobrze zapowiadającym się studentem prawa. Po nakręceniu dwóch krótkometrażowych filmów zadebiutował obrazem „Japón”, za który otrzymał na festiwalu w Cannes wyróżnienie specjalne Złotą Kamerę dla najlepszego debiutanta. W „Cichym świetle” nagrodzonym Nagrodą Jury pięć lat później twórca dokonał odwrotu od surowości poprzednich dzieł i zbliżył się do metafizycznych filmów swojego mistrza, Andrieja Tarkowskiego. Za sprawą „Post tenebras lux” po raz kolejny zaskoczył oddanych widzów nietypową dla siebie dawką symboliki i autobiograficznych kontekstów. Tym razem odebrał na francuskim festiwalu nagrodę dla najlepszego reżysera.
Reygadas, stały bywalec festiwalu w Cannes, tym razem swój najnowszy film „Nuestro tiempo” zaprezentuje w konkursie na weneckim Biennale. Bohaterami jest tu małżeństwo mieszkające na meksykańskiej wsi i prowadzące hodowlę byków przeznaczonych do walki. Juan oprócz tego, że selekcjonuje zwierzęta, jest też uznanym poetą. Jego żona Esther, która nadzoruje ranczo, zakochuje się w Philu, trenerze koni. W prawie trzygodzinnym dziele kontrowersyjny twórca podejmuje temat kryzysu związku i względności uczucia, jakim jest miłość. Czy tak często nagradzany w Cannes reżyser zdoła zawojować Wenecję? Wydaje się, że w tym roku będzie o to bardzo trudno. Liczymy jednak, że niezależnie od rozdania nagród będziemy mogli zobaczyć film na najbliższych Nowych Horyzontach.
„At Eternity’s Gate”
reżyseria: Julian Schnabel
występują: Willem Dafoe, Rupert Friend i inni
gatunek: dramat, biograficzny
kraj: Wielka Brytania, Francja, USA
Julian Schnabel to wszechstronny artysta znany głównie ze swoich filmów i obrazów bazujących na potłuczonej ceramice. Urodził się w Nowym Jorku w żydowskiej rodzinie jako najmłodszy spośród trójki rodzeństwa. Od młodzieńczych lat przejawiał fascynację kulturą Meksyku i katolicką symboliką. Wiedział też, że przyszłość chce łączyć z szeroko pojmowaną sztuką. Śpiewał nawet w kapeli rockowej. Kiedy w latach 80. jego kariera malarska nabrała rozpędu, często można było spotkać go kręcącego się po ulicach w piżamie w towarzystwie Andy’ego Warhola. Jako reżyser debiutował w 1996 roku tytułem „Basquiat – taniec ze śmiercią”, będącym biografią czarnoskórego malarza, prekursora sztuki graffiti. Pierwszy rozgłos przyniosła mu dopiero nakręcona cztery lata później adaptacja autobiograficznej powieści Reinalda Arenasa „Zanim zapadnie noc”, nagrodzona Wielką Nagrodą Jury w Wenecji. Szerszej publiczności znany jest jednak jako twórca arcydzieła „Motyl i skafander”, zdobywcy Złotej Palmy za reżyserię na festiwalu w Cannes w 2007 roku. Fabuła dramatu to prawdziwa historia redaktora francuskiego czasopisma „Elle”, który po przetrwaniu zawału, sparaliżowany, zachował jedynie zdolność do ruchu lewym okiem.
Gwiazdy wcielające się w postacie Jean-Dominique’a Bauby’ego oraz Céline Desmoulins powrócą razem w najnowszym filmie o Vincencie Van Goghu „At Eternity’s Gate”: Mathieu Amalric jako doktor Paul Gachet, a Emmanuelle Seigner jako Madame Ginoux, właścicielka kawiarni Café de la Gare w Arles, nad którą artysta wynajmował pokój. W rolę słynnego holenderskiego malarza wcieli się Willem Dafoe, mistrz ról drugoplanowych, nominowany trzykrotnie do Oscara w tej właśnie kategorii za „Pluton” (1986), „Cień wampira” (2000) i „The Florida Project” (2017). U jego boku pojawią się także Mads Mikkelsen jako ksiądz, Rupert Friend jako Theo, młodszy brat Vincenta i Oscar Isaac jako Paul Gauguin. Scenariusz ma być odświeżającym spojrzeniem na ostatnie dni Van Gogha, z zadaniem przybliżenia nam artysty jako żywego i wrażliwego człowieka.
„Acusada”
reżyseria: Gonzalo Tobal
występują: Gael García Bernal, Leonardo Sbaraglia i inni
gatunek: kryminalny, thriller
kraj: Argentyna, Meksyk
Argentyńczyk Gonzalo Tobal to świeża krew w przemyśle filmowym. Urodzony w 1981 roku, studiował reżyserię i chodził na zajęcia z filozofii na Fundación Universidad del Cine w Buenos Aires. Podczas studiów kręcił krótkie metraże takie jak „Cerrar la tapa” czy „Album familiar”, a etiuda „Wszyscy wydają się być szczęśliwi” (2007) przyniosła mu prestiżową pierwszą nagrodę Cinéfondation dla etiudy studenckiej. Przewodniczącym Jury był wtedy Jia Zhangke, a zasiadał w nim m.in. powieściopisarz Jean-Marie Gustave Le Clézio. Pierwszy pełnometrażowy film Argentyńczyka, „Miasteczko Villegas” (2012), opowiadał o dwójce kuzynów, którzy po latach powracają do tytułowego miasteczka na pogrzeb swojego dziadka. Emocjonalna historia symbolicznego rozliczenia młodości została pokazana w Cannes, a także nagrodzona dwoma wyróżnieniami na Międzynarodowym Festiwalu Kina Niezależnego w Buenos Aires.
W Wenecji zostanie wyświetlony drugi pełnometrażowy film w karierze Tobala – „Acusada” (pol. „Oskarżona”). Najlepsza przyjaciółka studentki Dolores Dreier została zamordowana. Dwa lata później protagonistka staje się główną oskarżoną w śledztwie. Procesowi towarzyszy medialny szum, przez co na dziewczynie ciąży społeczna presja i stygmatyzacja. Rodzina, która początkowo robi wszystko, aby jej pomóc, po pewnym czasie zaczyna wątpić w niewinność Dolores. Film ma być kolejnym rozliczeniem z rolą mediów w wymierzaniu sprawiedliwości i tym, co tak naprawdę pozostaje prawem tytułowej oskarżonej. W roli głównej wystąpi Lali Espósito, znana szerszej publiczności jako piosenkarka. Karierę rozpoczęła mając 12 lat, gdy dołączyła do obsady dziecięcej telenoweli. Próbowała też swoich sił w modelingu. Na ekranie partnerować jej będzie meksykański gwiazdor Gael García Bernal, który od lat łączy występy w popularnych produkcjach (dubbing w „Coco”, serial „Mozart in the Jungle”) z bardziej ryzykownymi wyborami („Museo” Alonso Ruizpalaciosa, filmy Pablo Larraína).
„Zan”
reżyseria: Shinya Tsukamoto
występują: Sōsuke Ikematsu, Yu Aoi i inni
gatunek: dramat, historyczny
kraj: Japonia
Shinya Tsukamoto, aktor, reżyser, dekonstruktor. Człowiek, który gdyby nawet skończył karierę swoim pełnometrażowym debiutem, i tak zostałby zapamiętany. W 1989 roku za pomocą „Tetsuo – człowieka z żelaza” wywołał szereg kontrowersji. Nic dziwnego, osadzona w cyberpunkowej estetyce historia człowieka zmieniającego się w maszynę obfitowała w masę makabrycznych efektów specjalnych oraz rezygnowała niemal zupełnie z fabuły na korzyść eksperymentu. Tsukamoto opowiadał o uzależnieniu od technologii, umieszczając swą postać w zdeformowanej rzeczywistości, gdzie ciało ewoluuje, stając się organicznym urządzeniem. Autor oddał się temu projektowi w zupełności, nie tylko pisząc, reżyserując, ale i montując oraz robiąc zdjęcia. Efektem był kultowy utwór, stawiający podwaliny pod styl jego konstruktora.
Reżyser przez kolejne lata portretował rozpad więzi społecznych i rozkład znanej nam rzeczywistości. W „Bullet Ballet” opowiadał o młodych pokoleniach w obliczu zagrożonego wojnami świata.. Postaci zwątpiły w istnienie przyszłości, a ich fetyszem staje się pistolet, źródło zniszczenia, mogące położyć kres wszechobecnemu bezsensowi. Jeszcze ciekawiej Shinya Tsukamoto podszedł do opisywania relacji rodzinnych. „Wąż czerwcowy” dotykał kwestii kryzysu małżeńskiego, a „Kotoko” – wychowania dziecka. Oba filmy z obyczajowego kina szybko przechodziły w surrealizm, stawiając wiele drażliwych pytań o budowanie relacji z bliskimi, poświęcenie, sens istnienia podstawowej komórki społecznej. Sam Tsukamoto w wywiadach chętnie interpretuje swe dzieła, wspominając jednak, że każde jest owocem jego wątpliwości. Zawsze obrazował drogi, jakimi chadzał w chwilach przemyśleń, nigdy miejsca, do których go one doprowadziły.
W swym najnowszym dziele reżyser cofa się do przeszłości. Już poprzedni jego film, „Ognie w polu”, rozgrywał się w czasie II wojny światowej. Tymczasem „Zan” przenosi nas do XIX-wiecznej Japonii. Sōsuke Ikematsu wciela się w rolę ronina podróżującego po pogrążonym w konfliktach kraju. Opowieść skupi się na odczuciach bohatera w związku ze zbliżającą się wojną oraz relacjach z wieśniaczką graną przez Yū Aoi. W internecie jest już do obejrzenia pierwszy teaser produkcji. Utrzymany został w granatowych, nocnych barwach wymieszanych z dziennymi, plenerowymi scenami podobnymi do tych z „Ogni w polu”. Od czasu „Węża czerwcowego” żaden z utworów Tsukamoto nie wprawił mnie w zachwyt, jednak poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Toteż liczę na przynajmniej niezłe, pełne chorej, plastycznej wyobraźni kino samurajskie.