I wanna play the game – recenzja filmu „W labiryncie”

Kariera reżysera Donato Carrisiego nie należy do najbardziej typowych dla tej branży. Zanim zaczął tworzyć filmy, dał już się poznać masowemu odbiorcy jako twórca bestsellerowych kryminałów; co ciekawe ma do tego niebagatelne przygotowanie merytoryczne, gdyż z wykształcenia jest prawnikiem ze specjalizacją z kryminologii i behawiorystyki. Samego twórcę należy traktować przede wszystkim jako pisarza, który, być może z braku zaufania do twórców filmowych, decyduje się na ekranizowanie własnych dzieł. Jego debiutem była ciepło przyjęta przez rodzimą akademię „Dziewczyna we mgle”, a teraz do polskich kin wchodzi drugi obraz w reżyserii Włocha – thriller „W labiryncie”.

“W labiryncie” rozpoczyna się od odnalezienia Samanthy Andretti, dziewczyny, która kilkanaście lat temu została porwana w drodze do szkoły. Chociaż ofiara została odnaleziona, jej oprawca ciągle przebywa na wolności, a jego personalia są nieznane organom ścigania. Poszukiwania psychopaty, który więził dziewczynę w wybudowanym przez siebie labiryncie, prowadzone są na dwa sposoby. Na przemian obserwujemy doktora Greena (Dustin Hoffman) – policyjnego profilera, który stara się wydobyć z ofiary jak najwięcej informacji, co wobec olbrzymiej traumy dziewczyny nie jest łatwym zadaniem, oraz prywatnego detektywa Bruno Genko (Toni Servillo) prowadzącego śledztwo w dużo bardziej konwencjonalny sposób, zbierając informację od potencjalnych świadków czy docierając do osób związanych z oprawcą. 

Konstrukcja filmu pozwala nam wraz z upływem czasu nie tylko śledzić postępy w śledztwie, ale też wraz z kolejnymi retrospektywami, do których doprowadzają celne pytania i sugestie doktora Greena, poznawać tytułowy labirynt i zasady nim kierujące. Sam pomysł od razu budzi skojarzenia z kultowymi seriami horrorów z przełomu wieków takimi jak “Piła” i “Cube”. Podobnie jak we wspomnianych filmach mamy do czynienia z koniecznością wplątywania się przez ofiarę w kolejne zagadki czy też gry, w których stawką jest jej życie. Za sprawą tytułowego labiryntu najnowszy film Carrisiego jest głęboko osadzony w aurze grozy i tajemnicy. Reżyser stara się ów klimat podsycać również w scenach niezwiązanych z samą pułapką, w jakiej znajdywała się bohaterka. Wnętrza wystylizowane są momentami aż do przesady. W mieszkaniu zaprzyjaźnionej z Bruno prostytutki niemal wszystko jest czerwone, odwiedzany przez niego bar to miejsce tak obskurne, że pracownik sanepidu prawdopodobnie wchodząc tam, wezwałby posiłki. Ale chociaż „na chłodno” widzimy groteskowość tych scenografii w trakcie seansu intensyfikują one doznania związane z mroczną aurą dzieła. Podobnie jak było ze słynnym już czerwonym pokojem z „Miasteczka Twin Peaks”, którym zresztą, mam wrażenie, inspirowali się twórcy.

Niezwykle przekonywający, mroczny klimat i nieustające poczucie niepokoju zdecydowanie są dużymi atutami “W labiryncie”, oczywiście duża w tym zasługa samego scenariusza. Fabuła jest tutaj niezwykle zagmatwana i obfituje w niespodziewane zwroty akcji. Czasami są one zwrotami tak diametralnymi, że widz potrzebuje czasu, żeby zrozumieć co właśnie zobaczył na ekranie. Niestety, chociaż reżyserowi „Dziewczyny we mgle” nie można odmówić warsztatu pisarskiego, to trzeba przyznać, że w zakresie sztuki filmowej ma jeszcze kilka lekcji do odrobienia. W warstwie technicznej jego najnowszy film, niestety, pozostawia sporo do życzenia. Największą jego bolączką jest brak konsekwencji zarówno przy zdjęciach jak i montażu, czego efektem są niewspółgrające z tempem filmu długości ujęć czy pojawiające się bez przyczyny chaotyczne i niedbałe cięcia. Nie wiadomo na ile pewnie Włoch czuje się z reżyserowaniem aktorów, ale całe szczęście pierwsze skrzypce w tym kryminale zagrało dwóch artystów na tyle doświadczonych, że prawdopodobnie nie potrzebowali zbyt wielu rad. Mowa tu oczywiście o Tonim Servillo i Dustinie Hoffmanie, którzy ponownie potwierdzili swoją klasę.

Czasami „W labiryncie” stara się wręcz za bardzo, przez co wiele scen możemy uznać za karykaturalne, a niektóre wątki za szalenie naciągane, ale trzeba przyznać, że to film niesamowicie intensywny i wciągający. Od czasu, obchodzącego w tym roku stulecie, “Gabinetu doktora Caligari” plot twisty nie są traktowane już jako wartość sama w sobie przez krytyków, ale wciąż potrafią dostarczyć dziełu wielu fanów, tak jak miało to miejsce z “Podziemnym kręgiem”, „Szóstym zmysłem” czy chociażby niezwykle popularnym wśród polskich widzów hiszpańskim kryminałem „Contratiempo”. Chociaż mam do tego obrazu żal za liczne błędy, zupełnie nie zdziwię się, jeśli podzieli los hitu Oriola Paulo i mimo chłodnego przyjęcia przez krytyków widzowie uczynią go dziełem kultowym. Wszak trzeba mu oddać to, że potrafi sprawić, by szczęka opadła do samej ziemi.

 
Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
W labiryncie plakat

W labiryncie

Tytuł oryginalny: „L’uomo del labirinto”

 

Rok: 2019

Gatunek: Kryminał, Thriller

Kraj produkcji: Włochy

Reżyseria: Donato Carrisi

Występują: Dustin Hoffman, Toni Servillo, Valentina Bellè i inni

Dystrybucja: Best film

Ocena: 3/5