Kiedy Sung Hsin-yin pisała swój pierwszy scenariusz filmowy na studiach, zrozumiała, że najlepsze historie to te, opierające się na własnych doświadczeniach. Postanowiła więc napisać o ulicy, na której dorastała - ulicy Szczęśliwej, której nazwę owiała zła sława po tym, jak w pobliskim rowie znaleziono w 1997 roku porzucone ciało 16-letniej córki tajwańskiej aktorki. Od pierwotnego pomysłu, pomimo wielu trudności, udało jej się stworzyć najpierw 12-minutową krótkometrażówkę, a potem pełnometrażową animację.
Jak mówi reżyserka, nie spodziewała się jak trudne okaże się nakręcenie „Ulicy Szczęśliwej” biorąc pod uwagę niedobór lokalnych animatorów, swoje początki w świecie kina i kontrowersyjność poruszanych tematów. Brakowało rąk do pracy, których musiała szukać w Indonezji, wielu inwestorów bało się włożyć pieniądze nie tylko z powodu jej debiutu, ale również z powodu silnego nasycenia wątkami niepodległościowymi. Ostatecznie, mimo że niecałkowicie wyprodukowany na Tajwanie, film udało się zrealizować w całości według pomysłu Sung Hsin-yin, która nie zgadzała się na żadne kompromisy w kwestii przekazu.
Animacja opowiada o życiu Lin Shu-chu i składa się na dwie linie fabularne. Poznajemy ją jako dziewczynkę przyjeżdżającą razem z rodzicami do Tajpej, gdzie jej ojciec dostał pracę w lokalnej fabryce. Choć początkowo miasto wydaje się odpychające, nic nie jest w stanie tak upiększyć świata jak dziecięca wyobraźnia. Tylko ona pozwala zamienić brudną rzekę w magiczny las, a chmury spalin w pachnące truskawkami słodycze. Jednocześnie w zetknięciu z trudnymi realiami kraju znajdującego się pod ciężkim butem dyktatury marzenia pękają jak bańka mydlana i pozostawiają w bohaterce silną potrzebę wolności. Jej dążenie do zmiany nie przekłada się tylko na uczestnictwo w strajkach, ale przede wszystkim na wyjazd do Stanów, które są w wyobrażeniu większości Tajwańczyków rajem na Ziemi.
Druga linia fabularna to moment powrotu bohaterki do domu na pogrzeb ukochanej babci. Po wielu rozczarowaniach związanych z pobytem w Nowym Jorku Lin Shu-chu przyjdzie się zmierzyć z pozostawioną rzeczywistością będącą czy tego chce czy nie, jej domem. Kobieta ma już bagaż doświadczeń, wiele podjętych wyborów, które ciążą na niej. Wyszła za stereotypowego Amerykanina, zupełnie niezainteresowanego jej kulturą i rozwiązującego wszystkie problemy terapią małżeńską. Obecnie w separacji, nieszczęśliwa, staje między kolejnym wyborem: ratować związek za wszelką cenę – tak jak wymaga od niej wychowanie, lub po raz kolejny zrobić krok w nieznane. Czy jej powrót do rodzinnego kraju pomoże jej zdecydować czego tak naprawdę chce?
Osobiście uważam, że fenomen „Ulicy Szczęśliwej” to przede wszystkim bogactwo szczegółów, wypełniających każde zagadnienie. Żadna historia nie jest opowiedziana bez przyczyny, wszystko ma swoje drugie dno: historyczne, polityczne czy społeczne. Betty, koleżanka Lin ze szkoły, o blond włosach, niebieskich oczach i jasnej cerze, nieustannie zmaga się z brakiem akceptacji jako urodzona Tajwanka. Chociaż od dziecka mówi w lokalnym dialekcie i wychowała się w Tajpej wciąż szufladkowana jest na podstawie swojego wyglądu. Sama jest jednym z wielu dzieci porzuconych przez ojców – amerykańskich lotników ze związków z lokalnymi kobietami.
Tożsamość narodowa gra ogromną rolę w filmie jako problem, z którym zmaga się wielu emigrantów, a nawet tubylców. Film pokazuje miejsce Aborygenów tajwańskich w dynamicznie zmieniającym się społeczeństwie. Cudowna babcia uprawiająca zioła, znająca się na tradycyjnej medycynie i szamaństwie, nazywana jest przez innych dzikusem. Podobnie zresztą ukazane są próby wykulturowienia ludności, którą w szkołach zamiast narodowego dialektu Hokkien uczy się mandaryńskiego. Pokazany jest również aparat opresji, którego ofiarą pada kuzyn Lin, strajki w celu obalenia dyktatury, a w końcu nawet demokratyczne wybory obsadzane przez najbardziej uprzywilejowanych mieszkańców miasta.
Tak naprawdę, nie sposób jest wychwycić wszystkie błyskotliwe obserwacje i przytyki skierowanych w stronę społeczeństwa jedynie za jednym seansem. Dla mnie była to niezwykle poruszająca i osobista podróż po życiu. Obrazująca porażki i wybory, jakie praktycznie każdemu z nas przyszło lub dopiero przyjdzie dokonać i to, że nie ma jednej sprawdzonej drogi do szczęścia. Oczarowana mogę wam jedynie polecić „Ulicę Szczęśliwą” i czekać na następny film Sung Hsin-yin, która już pracuje nad kolejnymi projektami, choć jak sama przyznaje – szybko nie wróci do animowanych produkcji.
Ulica szczęśliwa
Tytuł oryginalny: „Hsing fu lu shang”
Rok: 2018
Gatunek: animacja, dramat, obyczajowy
Kraj produkcji: Tajwan
Reżyser: Hsin Yin Sung
Występują: Lun-Mei Kwei, Te-Sheng Wei, Bor Jeng Chen i inni
Ocena: 4/5