„Twin Peaks” powraca po 26 latach – wrażenia po dwóch odcinkach 3 sezonu

Po ponad ćwierćwieczu Mark Frost i David Lynch raczą nas znowu "Miasteczkiem Twin Peaks". Wczoraj HBO GO udostępniło pierwsze cztery odcinki 3 sezonu najważniejszego serialu w dziejach amerykańskiej telewizji. Sprawdzamy czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki?

Jakby przyjrzeć się bliżej powrotowi „Twin Peaks” to David Lynch serwuje nic innego jak swoje „the best of”. Jego nieposkromiona wyobraźnia podrzuca jednak też coraz to nowe senne mary. Celują w tym oczywiście sceny w Poczekalni, w których bawi się wypracowaną przez siebie konwencją i kiczowatymi efektami w takim stopniu, który niektórych może odstręczyć. Bliżej tu do „Głowy do wycierania” i „Inland Empire”, nad wszystkim unosi się duch „Zagubionej autostrady”. Bywa bełkotliwe i zupełnie chaotycznie, a wątki i nowe postaci mnożą się jak grzyby po deszczu.  

Na ekranie – od którego skądinąd nie idzie oderwać wzroku – króluje Kyle MacLachlan. Jego oba wcielenia wygrywane są na innych nutach. Agent FBI Dale Cooper uwięziony w innym wymiarze jawi się jako wiecznie młody i zdziwiony. Jego zły sobowtór bawiący tymczasem w realnym świecie to połączenie Nicholasa Cage’a z „Dzikości serca” z sadystycznym Denisem Hopperem z „Blue Velvet”.  Za jego sprawą o zgrozo akcja serialu rusza w świat, a Twin Peaks to już tylko jedno z amerykańskich miasteczek, w których zatrzymał się czas. Zaglądamy do Nowego Jorku, Las Vegas, także do mieściny w Dakocie. Nie są to bynajmniej wycieczki bez celu, każda lokacja wprowadza intrygujący element do układanki. Rzuca się w oczy, że prawie całkowicie wyrugowano wątki melodramatyczne, a przecież soap opera była jednym z trzonów 2 pierwszych sezonów. W ogóle po 2 odcinkach można powiedzieć, że ton opowieści stał się bardziej minorowy i chropowaty, a dziwaczne dźwięki praktycznie zastępują oprawę muzyczną (jest jednak wspaniałe  „Shadow” zespołu Chromatics).

Reżyser „Mulholland Drive” na szczęście nie idzie na łatwiznę, jak choćby ostatnio twórcy innej legendy telewizji lat 90. czyli „Z archiwum X”. Nie odmalowuje nostalgicznej kopii swojego kultowego projektu, stara się twórczo przetwarzać wątki, które niegdyś cenzurowała telewizyjna wierchuszka, a chwilami dociska gaz do dechy tak, że mózg się lasuje. To błyskotliwa autorska puenta, która nie ogląda się na pobożne, fanowskie życzenia. Z ostatecznym werdyktem poczekam na koniec sezonu, bo Lynch ostatnio lubił wpadać w onanistyczny samozachwyt, ale po tym co na razie zobaczyłem daje mu bardzo duży kredyt zaufania.

Maciej Kowalczyk

Jest dziko, naprawdę dziko. Casualowi fani Twin Peaks oglądający serial dla kawy i placka wiśniowego mogą być rozczarowani – nowy sezon zapowiada się na 100% twórczego popisu Lyncha, dlatego lepiej nie podchodzić do niego bez znajomości chociaż „Fire Walk With Me” oraz „Mulholland Drive”. To tak naprawdę bardziej powrót Davida niż Twin Peaks, ale wrócić jak najbardziej warto, bo jest w nowych odcinkach coś, co przyciąga do ekranu jak magnes. Widać wyraźnie, że Lynch czuje się w Showtime jak w domu, nieskrępowany metrażem czy wynikami finansowymi produkcji kinowych, ale daje to dwojaki rezultat: może to być jego osiemnastogodzinne opus magnum lub ostatnie podrygi szalonego starca. Po czterech odcinkach wiem na pewno, że nie będzie to nic pomiędzy.

Michał Palowski

Mam za sobą tylko pierwszy sezon, do którego podchodziłem cztery czy pięć razy, ale wymęczyłem go w końcu i… To nie jest moja bajka. „Twin Peaks” stara się być wszystkim na każdy sposób na zasadzie „bo tak” i poległ w moim odczuciu za każdym razem. Ani jeden aspekt tego serialu nie sprawił, że byłem zaintrygowany. Tak czy siak, chętnie zrobię w tym roku jeszcze jedno podejście. Ze słuchawkami na uszach i w pełnym skupieniu. Oddam tej produkcji sprawiedliwość. A potem nadrobię drugi sezon, i przejdę do oglądania trzeciego.

Garret Reza

Moim ulubionym odcinkiem oryginalnego serialu jest ostatni. Prawdziwie autorski popis Lyncha, który z jednej strony stał się gwoździem do finansowej trumny „Twin Peaks„, a z drugiej zafundował jedną z najbardziej przerażających wizji w historii TV. Jakże się cieszę, że nowy sezon idzie tym tropem! Ci, którzy cenią serial przede wszystkim za zagadki kryminalne i telenowelę w krzywym zwierciadle, mogą poczuć się odrobinę zawiedzeni. Wygląda na to, że Lynch nie uznaje kompromisów i z pełną swobodą twórczą po prostu realizuje swoje niezdrowe wizje. W dwóch odcinkach, które zdążyłem obejrzeć zawarł przekrój całego swojego artystycznego dorobku, od „Głowy do Wycierania” do „Inland Empire„. Znów poczułem się się jak w epicentrum sennego koszmaru. To już nie tylko sowy, ale każdy element układanki nie jest tym, czym się wydaje. Nie uznaję jednak tego powrotu za odcinanie kuponów. Doświadczyłem w nim nowego, trudnego do zdefiniowania uczucia szorstkości. Nowemu „Twin Peaks” towarzyszy atmosfera starzenia, przemijania, rozkładu. Widać to między innymi po samym miasteczku, któremu daleko do choćby pozorów sielankowej atmosfery, zmęczonych, pomarszczonych twarzach znajomych sprzed laty bohaterów, jak i mniejszej ilości humoru. Tak jakby David dawał do zrozumienia, że zbliża się czas pożegnania. Ciekaw jestem co przyniosą kolejne odcinki, ale po tym, co do tej pory zobaczyłem. jestem usatysfakcjonowany w pełni. Mistrzu, tęskniłem!

Grzegorz Narożny

Wczoraj w moim mieście wylądowało UFO. Znajomi i tak tego nie zauważyli. Byli zbyt zajęci dyskusją o Twin Peaks. Od kiedy wstałem słyszę tylko o tym serialu. Nawet trochę mi się przykro zrobiło że ten fenomen mnie ominął. Obejrzałem pierwszy sezon, prychnąłem „normalny serial obyczajowy z nieco dziwnymi postaciami” i bez żalu zapomniałem o bezczelnym cliffhangerze pod koniec. Może ta cała mania Twin Peaks to działanie kosmitów. Muszę pogadać o tym z Garretem bo widzę że też jest odporny. Jakieś piwo na weekendzie, panie Reza? 😀

Adrian Burz