Tramwaj Jerozolima – recenzja filmu „Tramwaj w Jerozolimie” – WFF

Jerozolima, kluczowe miasto dla trzech największych monoteistycznych religii, cel pielgrzymek niezliczonej rzeszy wiernych i destynacja milionów turystów. To również miejsce o bardzo skomplikowanej historii i przynależności politycznej, obszar wielu konfliktów i wojen w niezwykle burzliwej przeszłości. Według prawa żydowskiego ogłoszona stolicą Izraela, lecz przez większość państw świata nieuznawaną na korzyść Tel Awiwu. Podzielona na dzielnice zamieszkałe przez muzułmanów, Żydów, Ormian czy chrześcijan jest wciąż buzującą mieszanką narodowości i kultur.

Amos Gitaï, stały gość Warszawskiego Festiwalu Filmowego, w swoim nowym filmie pokazywanym na otwarcie stołecznego eventu, zabiera nas w to fascynujące miejsce. Nie ujrzymy jednak setek obleganych zabytków i miejsc kultu religijnego, ani modnych nocnych lokali. W zamian zostajemy zaproszeni na wspólną podróż komunikacją miejską z lokalnymi mieszkańcami. W przeciwieństwie jednak do Jafara Panahiego, który woził bohaterów taksówką po Teheranie, izraelski reżyser oddając pole transparentnej kamerze nie ujawnia się bezpośrednio w przedstawionym świecie.

Ograniczenie miejsca akcji do przystanków i tytułowego tramwaju pozwala nam zaobserwować mikroświat, będący idealnym (lub jak kto woli „wyidealizowanym”) wycinkiem jerozolimskiego społeczeństwa. Kamera Gitaïa wędruje między siedzeniami i poręczami, co jakiś czas zatrzymując się i przysłuchując prowadzonej aktualnie rozmowie. Towarzyszymy dysputom o aktualnej sytuacji politycznej i osobistym wynurzeniom pasażerów. Co jakiś czas odzywa się pieśń religijna lub hip-hopowy beat. Ortodoksyjni Żydzi próbują interpretować Torę, włoski katolicki ksiądz (Pippo Delbono w tej roli) cytuje Biblię i… Pasoliniego, a francuski turysta (Mathieu Amalric) planuje z synem zwiedzanie miasta i czyta ateistycznego Flauberta.

Wszystko sprawia wrażenie idealnie zsynchronizowanego zegarska, co pogłębia dodatkowo montaż pokazujący aktualną godzinę. Między pasażerami, niezależnie od wyznawanych poglądów i praktykowanej religii, zawiązują się rozmowy i panuje ogólna harmonia. Gdy jeden z bohaterów podnosi nagle głos na małżonkę, od razu zaznacza, że nie lubi kłótni w komunikacji miejskiej, a otoczenie szybko wchłania krótką sprzeczkę. Tramwaj nigdy nie sprawia wrażenia zatłoczonego, dla każdego znajdzie się w nim miejsce, a Gitaï zdaje się mówić „Zapraszam, spójrzcie jak pięknie możemy żyć w pokoju”. W świecie, w którym rozmowa Palestynki z Izraelitką wzbudza podejrzenie policjanta, one wprost muszą odpowiedzieć, że narodowość to dzisiaj pojęcie anachroniczne i nie przystające do wielokulturowego świata. Jedna z nich ma wszak holenderski paszport (mimo, że nie zna tego języka), a druga przodków z Niemczech czy Polski. I czy to coś zmienia? – niemo zadaje nam to pytanie reżyser.

Tramwaj multikulti łączący dzielnicę żydowską z palestyńską przewozi mieszkańców Jerozolimy z różnych kręgów kulturowych, a duże grono turystów sprawia, że pobrzmiewają rozmowy w dziesiątkach języków świata. A jedna jedyna sytuacja, w której francuski turysta próbuje porozumieć się z bardziej rydykalnymi w swych poglądach Izraelitami prowadzi do najdziwniejszego, najbardziej groteskowego dialogu obecnego w dziele Gitaïa. Wiemy, że ci pasażerowie powinni wysiąść z tramwaju jak najszybciej. A może i dla nich reżyser znajduje tutaj miejsce?

Autentyczności fikcyjnej fabule przydaje dodatkowo zatrudnienie międzynarodowej obsady. Aktorzy, również w rzeczywistości będący ortodoksyjnymi Żydami, nie mieli oporów by na potrzeby ważnego przesłania filmu usiąść tuż obok kobiety, czego na co dzień nie powinni robić. Wypada mi zatem poprawić jeden błąd twórcy: nazwijmy to dzieło nie „Tramwaj w Jerozolimie” a „Tramwaj Jerozolima”.

Krystian Prusak
Krystian Prusak
tramwaj

Tramwaj w Jerozolimie

Tytuł oryginalny: „Un Tramway à Jérusalem”

Rok: 2018

Gatunek: komediodramat

Kraj produkcji: Francja / Izrael

Reżyser: Amos Gitaï

Występują: Mathieu Amalric, Noa Ahinoamam Nini, Pippo Delbono i inni

Ocena: 3,5/5