Festiwal Filmowy „Pięć Smaków” to rzadka okazja, by na wielkim ekranie ujrzeć produkcje wprost z kontynentu azjatyckiego – zarówno filmy najnowsze, jak i żelazną klasykę. Także w tym roku bogactwo kina Dalekiego Wschodu zachwyciło nas i poruszyło. Poniższa lista zawiera tytuły, które zwróciły szczególną uwagę redakcji. Jesteśmy pewni, że zapamiętamy je na długo. Tymczasem już wyczekujemy kolejnego listopadowego święta kina.
10. Spust
Wziąwszy do ręki pistolet, możesz być pewny, że wystrzeli – pozostaje pytanie „kiedy”, a nie „czy”. Dziesiątkę naszego pięciosmakowego topu otwiera wyciszony, czarno-biały moralitet w reżyserii Masaharu Takego (Miłość za sto jenów) z wyśmienitą rolą Nijirō Murakamiego i brawurowym epizodem Lily’ego Franky’ego. Zanurzony w rozważaniach zaczerpniętych nie tylko z kart Dostojewskiego, jest Spust poniekąd odświeżeniem spojrzenia na filozofię rosyjskiego mistrza, tak silnie zakorzenionego przez lata w japońskiej kinematografii za sprawą filmów Akiry Kurosawy. Wysmakowane czarno-białe kadry budzą dalekie skojarzenia z francuską nową falą, a najbardziej przekonuje mimo wszystko portret młodego pokolenia, którego skrywane sprzeczności symbolizuje tytułowa broń znaleziona przez niepozornego studenta. Podsycona wiara w siebie zbliża się szybko do obsesji kontroli, a potrzeba seksualnego zaspokojenia podszyta jest nihilistyczną fascynacją śmiercią. Pistolet umożliwia chłopakowi głębsze spojrzenie na rzeczywistość, a jednocześnie spycha go w otchłań własnej przeszłości i wydarzeń, na które nie miał wpływu. Drzwi, które otwiera, wiodą ku poznaniu siebie, nieświadomie prowadząc go też do zguby.
9. Mały Cheung
Najważniejsze i najbardziej spełnione artystycznie wypowiedzi Fruit Chana ułożyć można w dwie trylogie. Datowana na lata 1997-1999 trylogia przekazania portretuje Hongkong w kluczowym momencie historii, gdy 1 lipca 1997 roku po 156 latach Wielka Brytania oddaje Chinom władzę zwierzchnią nad wyspą. Żywiołowy i gniewny Made in Hong Kong (1997) pokazywany był na 11. edycji Pięciu Smaków i zasłużył wtedy na trzecie miejsce w naszym redakcyjnym topie, więc nie braliśmy go w tym roku pod uwagę.
W ten sposób znalazło się miejsce dla Małego Cheunga, filmu stanowiącego zwieńczenie trylogii przekazania, a zarazem płynne przejście do trylogii prostytutek. Młodzieńczy bunt ustępuje tu miejsca dezorientacji i nostalgii, a bohaterowie, zamiast tragicznie balansować na krawędzi destrukcji, zmuszeni są dostosować się do nowych czasów. Zmieniający się Hongkong obserwujemy oczami rezolutnego dziewięciolatka, Cheunga. Fruit Chan doskonale wie, że perspektywa dziecka pozwala pokazać więcej, mówiąc pozornie mniej, tworzy zatem obraz sąsiedzkiej wspólnoty w chwili przejściowej, gdy przeszłość powoli wygasa, a przyszłość czyha już za uchylonymi drzwiami. Najstarsi mieszkańcy dziwią się więc, jak można chcieć żyć w takich czasach, niepewni jutra tracą powoli kontakt z ewoluującym światem. Dorośli nie mają wyjścia: muszą po prostu odnaleźć się w nowej rzeczywistości – dotyczy to zarówno sklepikarzy, nielegalnych imigrantów, jak i lokalnych gangsterów. A dla dzieci to po prostu zastane środowisko dorastania – jeszcze nie do końca zrozumiałe, czasem paradoksalne, innym razem zabawne lub straszne. W Małym Cheungu hongkoński twórca w żywy i poruszający sposób odmalowuje te realia i ukazuje, jak koniec epoki może być równocześnie nowym początkiem.
8. Hollywood Hongkong
Retrospektywa Fruit Chana zawierała sześć filmów, a organizatorom festiwalu Pięci Smaków udało się sprowadzić wszystkie dzieła tzw. trylogii prostytutek. W jej skład wchodzą: Durian, durian (2000), Hollywood Hongkong (2001) oraz Trzej mężowie (2018). Naszej redakcji najbardziej do gustu przypadła środkowa część cyklu.
Reżyserowi udało się tu uchwycić ostatnie chwile wioski Tai Hom przylepionej do miejskiego molocha. Zamykając akcję w wąskich uliczkach pośród ruder zamieszkiwanych przez rzeźników, drobnych sklepikarzy, rzezimieszków i prostytutki z kontynentu, Fruit Chan może ubrać opowieść w baśniowe szaty. Trzeba dodać, że jest to baśń dość krwawa, szpetna i wulgarna, niepozbawiona jednocześnie czułości i poetyckiej lekkości. To w dodatku chyba najpiękniej zaplanowany film hongkońskiego mistrza, wizja bardzo plastyczna i sięgająca po garść obrzydliwości dla zbudowania metafory polityczno-społecznej. Do historii kina powinien przejść niesamowity prolog z trzema pokoleniami rzeźnickiej rodziny – intensywna, spocona i zupełnie niewegańska czołówka stawia wysoko poprzeczkę, której jednak twórcy nie zrzucają przez kolejne minuty seansu, dorzucając z czasem coraz więcej czarnego humoru i makabreski.
7. And Your Bird Can Sing
Nad życiem i twórczością Yasushiego Satō unosi się aura tragicznego niespełnienia, tak częsta u japońskich pisarzy. Kilkukrotnie nominowany do Nagrody im. Akutagawy i do Nagrody im. Yukio Mishimy, za życia nie zyskuje jednak rozgłosu wśród czytelników. Twórczemu niedosytowi towarzyszą zmagania z neuropatią. Jego dzieła, podobnie jak powieści Kenzaburō Ōe, nasycone są subtelną aurą przemijania, bezwładności schyłku epoki i niewysłowionych obaw wobec nadchodzącego końca. Dopiero prawie dwadzieścia lat po samobójczej śmierci autora książki Satō wydawane są w większych nakładach, a wkrótce upomina się po nie kino.
And Your Bird Can Sing Shō Miyakego, o tytule zaczerpniętym z piosenki The Beatles, to czwarta ekranizacja dorobku urodzonego na Hokkaido pisarza (po Szkicach z Kaitan Kazuyoshiego Kumakiriego, Tylko tam pada światło Mipo Oh i Ōbā fensu Nobuhiro Yamashity). Ta rozgrywająca się na początku lat 80. historia trójki młodych outsiderów, bujających w obłokach straceńców, zakochanych leserów, profetycznie zwiastująca melancholijne zagubienie straconej dekady, zachowuje swą aktualność po przeniesieniu akcji z Tokio do dzisiejszego Hakodate, rodzinnego miasta autora literackiego pierwowzoru.
Podobnie jak trzydzieści lat wcześniej ich rodzice, dryfujący przez życie dwudziestokilkulatkowie funkcjonują w stanie zawieszenia, odliczając upływające minuty w oczekiwaniu na coś, co może przyjdzie, a prawdopodobnie ominie ich bezgłośnie, gdy tylko odwrócą wzrok – ale w zasadzie co z tego? Anonimowa praca jest oczekiwaniem na noc płynącą po opustoszałych ulicach nijakiego miasta, dzień za dniem upływa w pułapce frustracji, bez planu, bez celu, bez oczekiwań, bez rozmyślania nad słusznością decyzji, o misce zupy i butelce alkoholu. W tym trwaniu jest krztyna tęsknoty za beztroską radością dzieciństwa, łyk strachu przed wzięciem odpowiedzialności za siebie i innych, frustracja na własną bezsilność oraz podskórna świadomość zbliżającego się przejścia do następnego etapu zurbanizowanej dezorientacji w świecie, który nie daje żadnych gwarancji ani odpowiedzi. Świadomość końca, bez której nie można w pełni zanurzyć się w chwili – poczuć ulotnego tu i teraz.
6. Balon
W roku 2016 na 10. jubileuszowej edycji festiwalu Pięć Smaków nagrodę NETPAC odebrał Tybetańczyk Pema Tseden. Jego Tharlo urzekło widzów i jurorów głównie przepiękną stroną wizualną, choć dostrzegano w nim również policzek dyskretnie wymierzony Chińskiej Republice Ludowej. W tym roku reżyser powrócił do Warszawy, przywożąc z sobą aż dwa filmy: Jinpę i Balon.
W tym drugim dziele mała rewolucja seksualna ukazana zostaje na przykładzie dwóch kobiet – (Drolkar oraz jej siostry (Yangshik Tso). Pierwsza zostaje wtłoczona we wszystkie społeczne role przeznaczone w Tybecie jej płci: jest żoną, synową, służącą, kucharką, kochanką, a przede wszystkim matką. Druga natomiast to przeciwieństwo – mniszka żyjąca w celibacie z dala od ludzkich skupisk, kryjąca mroczną tajemnicę (być może to krzywda, która spotkała ją w młodości, pchnęła dziewczynę w kierunku klasztornego powołania). Balon odnosi się na kilku poziomach do tego, jak normy i religijne nakazy wymuszają na Tybetankach takie, a nie inne działanie. Z drugiej strony Pema Tseden z satysfakcją odnotowuje, że kobiety często próbują wywalczyć większą niezależność i upominają się o swoje prawa.
Siłą filmu jest opowiadanie w prosty i klarowny sposób o problemach targających społeczeństwem, zwłaszcza na wiejskich obszarach okupowanego od dziesięcioleci przez Chiny państwa. Autor Tharlo bez upiększeń czy zbędnych złośliwości, za to ze sporą dawką oczyszczającego humoru i dystansu względem kluczowego konfliktu moralnego, portretuje ten powoli odchodzący w niebyt świat. Nie szokuje konserwatystów ani nie szuka poklasku wśród feministek, po prostu dostrzega przywary obowiązującego porządku.
5. Kwiaty zła
Kto z nas nigdy nie był nastolatkiem? Kto z nas wiedział, co ze sobą zrobić? O młodzieńczym zagubieniu, poszukiwaniu siebie w maskach i łatkach oraz próbie określenia własnej tożsamości w tym całym zamieszaniu opowiadają Kwiaty zła. Głównym bohaterem jest Takao – zwykły, trochę nieśmiały chłopak, jak to mówią: „zdolny, ale leniwy”. Potajemnie podkochuje się on w niedostępnej dziewczynie: najpiękniejszej, najzdolniejszej, najpopularniejszej – Nanako. Uczucie to odkrywa szkolna outsiderka Sawa, która niejako siłą i szantażem swata dwójkę, lecz nie zamierza się wycofywać z ich życia. Kwiaty zła są przewrotnym i szalenie ciekawym filmem: jednocześnie dokładnie takim, jakiego oczekujemy i zupełnie od naszych oczekiwań rozbieżnym. To seans, który z czystym sumieniem można polecić każdemu, kto interesuje się kinem coming of age i pokazywaniem okresu adolescencji na ekranie.
Prawdopodobnie ostatnim miejscem w Japonii, jakie chcielibyście odwiedzić, jest prefektura Saitama (no, może przedostatnim – nikt nie chciałby obudzić się w Ibaraki): parno, same sklepy i blokowiska, a na dodatek nie ma lotniska i do morza daleko. Tylko dlaczego film o Saitamie jest tak atrakcyjny, że zajął czwarte miejsce w naszym topie? Ano, z kilku powodów. Po pierwsze, szalone ekranizacje zakręconych mang z lat 80. kochają wszyscy (a przynajmniej powinni – dla zdrowia). Po drugie, wartość edukacyjną Zabierz mnie do Saitamy można porównać z lekturą bedekera – po 107 minutach będziecie w stanie narysować mapę regionu Kantō (nie tego z Pokémonów!), wymienić sztandarowe produkty otaczających Tokio prefektur oraz dzielnice japońskiej stolicy od centrum po peryferia. Po trzecie… a zresztą, kto by się przejmował matematyką, gdy wokół trwa rewolucja mająca na celu zniesienie geograficznej dyskryminacji w dostępie do edukacji, pracy i urzędów! Wojnę niesprawiedliwemu prawu wypowiada Rei, uczeń z wymiany o wpatrzonym w dal wzroku nieśmiertelnego Gackta. Zagranicznym manierom przybysza i roztaczanej przez niego aurze perfumowanej tajemnicy nie będzie mógł się oprzeć przewodniczący szkolnego samorządu, mały książę Momomi (Fumi Nikaidō jako chłopiec). Zanim saitamski gest będzie mógł stać się memem, a sierpówka wzleci ku niebu, niespełnieni kochankowie udadzą się w przyprawiającą o mdłości podróż do świata sąsiednich prefektur. Rozumiecie coś z tego? Nie szkodzi. Film ma jeszcze jedną zaletę: w przeciwieństwie do niniejszego opisu jest autentycznie zabawny i zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną. A więc pora dać się zabrać do Saitamy!
3. Pan Long
Znany bywalcom festiwali japoński reżyser Hiroyuki Tanaka, ukrywający się pod pseudonimem SABU, dwa lata temu przyjechał na Berlinale z nowym filmem. Startujący w konkursie głównym Pan Long, choć wrócił z Niemiec bez nagród, udowodnił, że eklektyczny styl autora Miss Zombie nie stępił się ani trochę. Dzięki selekcjonerom Pięciu Smaków mogli się o tym przekonać na własnej skórze także polscy fani artysty. Tytułowy pan Long (grany przez Changa Chena, jednego z największych gwiazdorów kina azjatyckiego) trudni się fachem płatnego mordercy. Jest doskonale wyszkolony, cichy, metodyczny, w dodatku obdarzony miłą aparycją. Zostaje wysłany do Japonii ze zleceniem zabójstwa wysoko postawionego członka yakuzy. Tam sprawa idzie nie po jego myśli i ranny przybysz zostaje uziemiony w prowincjonalnej mieścinie.
Reżyser stawia bohatera w sytuacji, w której znajduje się między młotem a kowadłem: z jednej strony nie może wychynąć z kryjówki, bo oczy yakuzy są wszędzie, z drugiej musi niebawem zameldować się z powrotem u swoich mocodawców w ojczyźnie. Z pomocą nieoczekiwanie przyjdzie mu lokalna społeczność. Familiarny nastrój i duch gościnności udzieli się wszystkim lokalsom, którzy, nie bez wywoływania salw śmiechu w kinowej sali, wespół podejmą decyzję o tym, że ich gość, aby zarobić na utrzymanie, musi koniecznie poprowadzić lokal gastronomiczny. Mężczyzna otrzymuje od sąsiadów wszelkie środki potrzebne do takiej działalności. Wesoła banda zbija też wózek, dzięki któremu handel może odbywać się w dowolnym miejscu miasteczka. Fragmenty poświęcone kuchennym wyczynom azjatyckiego Leona Zawodowca przypominają o tak przyjemnych seansach, jak Kwiat wiśni i czerwona fasola Naomi Kawase czy Szef Jona Favreau.
Dla twórcy Podróży Chasuke nie liczą się półśrodki – kiedy zamierza docisnąć bardziej gaz, na protagonistę rusza cały zgraja uzbrojonych po zęby gangsterów. Udany spektakl w jego wykonaniu nie może być pozbawiony pociesznego humoru, autentycznego dramatu i odrobiny wzruszeń. SABU bez większego wysiłku łączy kilka porządków i gatunków. Kulinarny crowdpleaser przechodzi w yakuza eigę, melodramat i komedia mieszają się z kinem społecznym. Okazuje się sztukmistrzem gotującym tradycyjną potrawę, ale z różnych niepasujących składników i bez narzuconego przepisu.
Zrealizowany przez mistrza hongkońskiego kina akcji film to hołd dla Akiry Kurosawy i jego debiutu, Sagi o dżudo. Johnnie To ma do zaoferowania znacznie więcej niż efektowne starcia dżudoków, choć tych oczywiście nie brakuje. Nie skupia się też ani na zawiłościach fabularnych gangsterskiej intrygi, ani schematach dramatu sportowego. W centrum stawia za to osobliwą przyjaźń trójki charyzmatycznych bohaterów (zjawiskowi Louis Koo, Aaron Kwok i Cherrie Ying) oraz ich desperackie próby odnalezienia różnie pojmowanego szczęścia. Czasem rozbraja błyskotliwym humorem, czasem ściska za serce prostym liryzmem, a najczęściej stosuje oba te zabiegi jednocześnie.
Jeśli dobrze odnajdujecie się w lekko sennym, noirowym ujęciu tętniącego nocnym życiem miasta; zadymionych klubach, kasynach i salonach gier – będziecie wniebowzięci. Prawdopodobnie najlepszy film tegorocznej edycji festiwalu.
1. Jednym cięciem
Jeśli myślicie, że japoński humor jest niezrozumiały dla zachodniego odbiorcy, a o zombie powiedziano już wszystko, ta skromna i przystępna produkcja z Kraju Kwitnącej Wiśni pokaże, jak bardzo się mylicie. Owoc warsztatów aktorsko-reżyserskich, nakręcony w osiem dni za 25 tysięcy dolarów obraz Shinichirō Uedy rozsadza ekran kinowy czystą pasją, kreatywnością i dowcipem, bezpretensjonalnie bawiąc się konwencjami i uwodząc metafilmową perspektywą. O fabule najlepiej wiedzieć jak najmniej przed seansem. Dość wspomnieć, że błyskotliwy pomysł został wyegzekwowany tak skutecznie, że Jednym cięciem zdobyło nie tylko serca, ale i kieszenie japońskich (oraz zagranicznych) widzów, zarabiając ponad tysiąckrotność (!) swojego skromnego budżetu. Osiem nominacji do Nagrody Japońskiej Akademii Filmowej, Błękitna Wstęga za najlepszy film i Nagroda Mainichi dla najlepszego reżysera, a także nieskazitelne noty zachodnich krytyków niech będą kolejną rekomendacją. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy oglądanie tego samego filmu dwa razy nie sprawiło mi tak wielkiej przyjemności… Zatem rozsiądźcie się wygodnie w fotelu i szykujcie na półtorej godziny niezapomnianej kinofilskiej zabawy. Akcja!