38. Warszawski Festiwal Filmowy – redakcyjny top 5

W dniach 14-23 października odbyła się 38. edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Napisaliśmy dla Was kilkanaście recenzji, a naszą relację kończymy tradycyjnie listą naszych ulubionych obrazów z programu. Tym razem zdecydowaliśmy się na top 5, do którego trafiły filmy z Chorwacji, Kazachstanu, Kolumbii, Polski i Ukrainy.

5. BEZPIECZNE MIEJSCE (reż. Juraj Lerotić)

BEZPIECZNE MIEJSCE

Lerotić, opowiadając o własnych doświadczeniach i obsadzając siebie w roli głównej, dokonuje swoistej autoterapii niezabliźnionej rany. Spowiedź ta, choć mówiąca o najbardziej intymnych przeżyciach, pozbawiona jest emocjonalnej przesady, a wręcz kreuje dystans. Podobnie jak Charlotte Wells w Aftersun reżyser ma świadomość siły artystycznego języka. Formalnie, dzięki zdjęciom autorstwa Marko Brdara, raz ogranicza przestrzeń bohaterów nieoczywistym kadrowaniem, innym razem wrzuca ich w szeroki plan niczym igłę w stóg siana. Otwarta przestrzeń nie przynosi tu jednak oddechu i wolności, a takie samo zagubienie jak duszne granice półzbliżeń. Oddzielenie prawdy od własnych wyobrażeń i pamięciowych artefaktów nie jest możliwe i w gruncie rzeczy nie ma znaczenia. Oddaje jedynie skomplikowany charakter nagłej sytuacji, pozostającej często poza zasięgiem przewidywalności i wytłumaczalności. O ile Wells żądała wyjaśnień i szukała przestrzeni do wykrzyczenia swojej złości, głównie z powodu wieku swojej bohaterki, o tyle Lerotić od początku szuka zrozumienia. W zastanej rzeczywistości porusza się po omacku, ale daje swoim bohaterom przyzwolenie na słabość i błędy. Nie ma zamiaru ich oceniać.

Wiwisekcja samobójstwa odbywa się tu na dwóch płaszczyznach. Pierwsza dotyczy przestrzeni wyrosłej na nagłej zmianie, w której codziennie od nowa analizowane są różne warianty przyczyn podjętej decyzji. Żadna odpowiedź nie wydaje się jednak wystarczająca, pozostaje więc bezsensowny bieg w kołowrotku domysłów. Druga to przestrzeń fantazmatu – pomostu między życiem a śmiercią, dająca złudzenie zatrzymania czasu po właściwej stronie. To tytułowe „bezpieczne miejsce”, które pozwala jeszcze przez chwilę, dzień, miesiąc, rok, przeczołgać się przez nową, niechcianą rzeczywistość o fakturze papieru ściernego, przeprowadzić rozmowy, których przeprowadzić się już nie da. Podejmowane wysiłki oraz angażowane psychiczne i fizyczne zasoby prowadzą jednak zawsze w to samo miejsce. Syzyfowość tych działań dobija, a jednocześnie wydaje się być jedynym możliwym wyjściem [PEŁNA RECENZJA].

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

4. STRZĘPY (reż. Beata Dzianowicz)

Strzępy to kameralny film pokazujący nam rok z życia rodziny Pateroków – małżeństwa nauczycieli Bogny i Adama, ich nastoletniej córki Zoji oraz mieszkającego z nimi dziadka dziewczyny od strony ojca, czyli pracującego jako wykładowca na Politechnice Gerarda. Reżyserka zdecydowała się na wyraźne zaakcentowanie upływającego czasu, chociażby przez kolejne pory roku, by pokazać, że akcja toczy się na przestrzeni relatywnie krótkiego okresu, będącego dla bohaterów filmu momentem olbrzymiego stresu i zmian. Początkowo atmosfera wydaje się sielankowa, Adam i Gerard wracają z zimowego wyjazdu na szesnaste urodziny Zoji, przynosząc jej w prezencie znalezionego na ulicy szczeniaka. Paterokowie wydają się szczęśliwą rodziną, radzącą sobie z problemami dnia codziennego. Wszystko zmienia się jednak, gdy u dziadka zaczynają być widoczne pierwsze objawy choroby Alzheimera. 

Niewielka liczba istotnych dla fabuły postaci doskonale przełożyła się na stopień ich dopracowania zarówno po stronie scenariusza, jak i ról aktorskich. Oczywiście na tle tej stawki najbardziej zasłużył na pochwały nagrodzony w Gdyni Grzegorz Przybył, czyli filmowy Gerard. Bohater ten w przeciągu trwania filmu przechodzi olbrzymią zmianę w swoim zachowaniu, mimice czy sposobie poruszania się. Największe wrażenie robi we wczesnym stadium choroby, kiedy łączy w sobie cechy niezwykle elokwentnego profesora akademickiego z osobą nieświadomą świata wokół niego. Nie sposób nie docenić też wcielającego się w główną rolę Michała Żurawskiego, który tak jak niegdyś Marcin Dorociński w Lęku wysokości buduje postać syna muszącego wziąć odpowiedzialność za życie swojego ojca, czemu towarzyszy nieustanna karuzela emocji zdominowana przez smutek i strach [PEŁNA RECENZJA].

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż

3. ADEMOKA (reż. Adilchan Jerżanow)

Chicagowski dziennikarz Sydney J. Harris napisał kiedyś, że „Cały cel edukacji polega na tym, aby zamienić lustra w okna”. Wydaje się, że do podobnych wniosków co amerykański żurnalista doszedł Adilchan Jerżanow. W Ademoce, swoim najnowszym dziele zakwalifikowanym do Konkursu Międzynarodowego Warszawskiego Festiwalu Filmowego kazachski reżyser poświęca pełną uwagę właśnie systemowi kształcenia kolejnych pokoleń.

Protagonistką filmu jest tytułowa Ademoka, nosząca czerwone włosy i żółty kapelusz 15-letnia nielegalna imigrantka z Tadżykistanu (grana przez Ademę Jerżanową, jak się wydaje córkę lub krewną reżysera). Podczas nalotu policji na obóz uchodźców umyka ona deportacji tylko dlatego, że funkcjonariusze wyrobili dzienny limit. Satyryczne ostrze Jerżanowa po raz pierwszy zostaje wbite w państwo z tektury. Tymczasowość i nieudolność instytucjonalną podkreśla fakt, że jej przesłuchanie odbywa się na środku drogi, gdzie zostają ustawione biurka. Kazach przyzwyczaił nas, że scenografia wpisana w surowy stepowy krajobraz jego ojczyzny symbolizuje obojętność natury wobec dziwactw ludzkich przedsięwzięć. I tym razem próżno oczekiwać cudu lub gwiazdki z nieba dla bohaterki. Pomaga jej za to jeden z policjantów, który dostrzega w Ademoce zręby talentu i chęci do zmiany swego losu.

Ademoce zmieniamy nieco otoczenie, za scenografię służą farmy wiatraków, autostrada, orlik z porządnymi trybunami, blokowiska, czyli cywilizacyjne osiągnięcia ostatnich lat. Policjanci i urzędnicy korzystają zaś z laptopów i smartfonów, ale zabetonowany układ nie rusza się ani na jotę. Skorumpowani, szowinistyczni i ograniczeni funkcjonariusze wciąż decydują o przyszłości adeptów mogą, niczym w pokazywanym również na WFF rumuńskim Metronomie, zdecydować kto dostanie się na studia i kto zrobi karierę, a kto nigdy do niczego nie dojdzie. Zazwyczaj pesymistycznie zerkający na otoczenie Jerżanow tym razem ma jednak dla nas promyczek nadziei. Wierząc w oświeceniowy kult edukacji autor Ulbolsyn pozostawia furtkę. Ufa, że w jego ojczyźnie edukacja będzie kuźnią talentów zamiast być akademią kadr reżimu. Pamięta być może słowa Wiktora Hugo: „Kto otwiera szkolne drzwi, zamyka bramy więzień” [PEŁNA RECENZJA].

 
Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

2. BŁYSK / ODBICIE (reż. Walentyn Wasjanowicz)

Odbicie

Walentyn Wasjanowicz dostał się do świadomości polskiego widza festiwalowego trzy lata temu za sprawą głośnej Atlantydy, która wygrała wówczas wenecką sekcję Orizzonti. W ubiegłym roku ukraiński reżyser i operator powrócił na Lido (tym razem do konkursu głównego) z nowym filmem pt. Odbicie.

Oba dzieła wiele łączy, na czele z głównym tematem – traumą związaną z rosyjską inwazją oraz zniszczeniami dokonanymi na ukraińskiej ziemi i w tamtejszej duszy. Jeśli jednak Atlantyda osadzona była w niedalekiej przyszłości i prezentowała postapokaliptyczny świat po zakończonym boju, Odbicie cofa się do roku 2014, kiedy wojna dopiero się zaczęła. Do zaprezentowania jej grozy Wasjanowicz wykorzystuje dwie perspektywy – pogrążonego w konflikcie Donbasu oraz położonego poza linią frontu Dniepropietrowska – w obie te przestrzenie wprowadzając głównego bohatera, Serhija, chirurga, który decyduje się podjąć walkę.

Odbicie to dzieło gęsto wypełnione podatnymi na interpretacje motywami; niektóre z nich układają się w paralele, np. spalenie szczątków gołębia i mobilne krematoria albo stół operacyjny w szpitalu i kamienna płyta w więzieniu. Wasjanowicz potrafi wydobyć poetycką siłę z elementów codzienności – jak choćby czyszczenia trudno dostępnego fragmentu okna czy znalezionej na śmietniku obrazkowej Biblii. W drugiej części filmu brutalna bezpośredniość partii więziennych ustępuje cichemu cierpieniu, wzbogaconemu o subtelny naddatek duchowy. Mimo wciąż solidnego poziomu słabnie wówczas siła surowego minimalizmu Odbicia, a niektóre motywy wydają się nieco zbyt oczywiste (zwłaszcza sfora wściekłych psów kodująca traumę bohatera). Obraz Wasjanowicza to jednak bez wątpienia dzieło spełnione – nie tylko formalnie znakomite, lecz również niepokojąco aktualne, odbijające lęki Ukraińców, które po eskalacji rosyjskiej agresji zajrzały także w polskie oczy [PEŁNA RECENZJA].

 
Jędrzej Sławnikowski
Jędrzej Sławnikowski

1. KRÓLOWIE ŚWIATA (reż. Laura Mora Ortega)

Królowie świata rozpoczynają się właśnie jak kolejny sztampowy przedstawiciel pornomiserii — ot półnagie dzieciaki i nastolatkowie walczą na maczety pośrodku Medellín, a kamera z ręki filmuje ich przejażdżkę na skuterze ulicami zatłoczonego i ubogiego miasta oraz próby handlu skradzionymi fantami. W przypadku tej produkcji otwierające minuty pełnią jednak funkcję podobną do pierwszej tercji Jednym cięciem Shiniochirou Uedy — mają za zadanie zmylić widza i podstępem zwabić go w zaplanowaną pułapkę poznawczą. Naturalistyczny pierwszy akt, odhaczając wszystkie elementy toksyczności poverty porn wyznaczone przez Grupę z Cali, kończy się nagle, gdy piątka bohaterów: Rá, Culebro, Sere, Winny i Nano, wyrusza na niemal mistyczną wyprawę w głąb ojczyzny, by jak Izraelici odnaleźć swoją Ziemię Obiecaną, tu w postaci farmy, z której babcia Ra została wywłaszczona podczas wojny domowej.

Metafizyczność portretowanej wędrówki zostaje podkreślona w warstwie formalnej. Udawany dokumentalizm pierwszego aktu zostaje zastąpiony wizualnym, wysmakowanym szaleństwem — od cytowania obrazów romantyków i ich naśladowców jak np. Soria Moria Castle Theodora Kittelsena czy Heart of the Andes Frederica Churcha. Wszechobecną niepewność, ale i baśniowość podkreślają dwie wielkie siły natury, które niczym otchłań fascynują i przyciągają – Friedrichowska mgła oraz tajemnicza noc. Gęste białe obłoki, ograniczające pole widzenia i sprzyjające wzrokowym omamom, stają się motywacją i obietnicą odkrycia nieznanego. Ciemność nocy, oznacza z kolei piękno świateł, neonów, latarni i świetlików. W cieniach nawet najbardziej obskurne miejsca zdają się być niemal magiczne, jakby wyrwane z dzieł Fedotowa (Encore, jeszcze raz).

Laura Mora zamiast kolejnego prostego filmu o biedzie ułożyła tu wspaniałą, przemyślaną w każdym kadrze, mozaikę, oferującą pełną wolność interpretacyjną. Nie znajdziemy tu prostych recept, odpowiedzi i haseł, zamiast tego dominuje po prostu fascynacja własną ojczyzną i paradoksalnością świata [PEŁNA RECENZJA].

Marcin Prymas
Marcin Prymas