Członkowie naszej redakcji widzieli łącznie ponad 200 różnych filmów na festiwalu Nowe Horyzonty. Wybór najlepszych z nich do najłatwiejszych nie należał, zwłaszcza że w niektórych przypadkach trzeba było bazować na jednej czy dwóch ocenach. Zdecydowaliśmy się na pewien rodzaj średniej ważonej, zbliżonej do tej z algorytmu wykorzystywanego chociażby przez Alternatywny Top 100. Dodatkowo uznaliśmy, że ze względu na ich status, nie ma sensu do rankingu wliczać ocen filmów tak uznanych przed festiwalem jak "Stalker", czy "Koń Turyński". Nie braliśmy też pod uwagę produkcji będących w kinowej dystrybucji w zeszłym roku, jak choćby "Paterson". Przed Wami zestawienie dziesięciu najlepszych filmów, które zobaczyliśmy we Wrocławiu.
10. Nadal kryję się z paleniem (2016), reż. Rayhana Obermeyer
Niepozorny film. Wybrałem się trochę przypadkiem, częściowo z powątpiewaniem. Tymczasem zostałem oczarowany autentycznością bohaterek i ich emocji. Spędzając czas w łaźni, jak w azylu, mają wreszcie możliwość powiedzieć o tym co je gnębi: dostaje się zarówno radykałom religijnym jak i niestroniącym od przemocy mężom. Historie są przejmujące, ale wszystko podane zostało z niezwykłą lekkością i humorem. W takiej saunie mógłbym siedzieć godzinami.
9. Banda czterech (1988), reż. Jacques Rivette
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Rivette'a, które wypadło nadzwyczaj pozytywnie. W tym filmie reżyser przybliża nam cztery mieszkające razem studentki elitarnego kursu aktorskiego, które wbrew swojej woli zostały wplątane w kryminalną intrygę. W związku z tym w ich życiu pojawia się tajny agent, który postanawia wyciągać informacje od każdej z osobna, co zaczyna budzić ich niepokój. Rivette w swoim filmie pokazał nam kryminał, w którym poszukiwanego przestępcy niemal nie widzimy na ekranie, a nasza uwaga skupia się na tych czterech nieszczęsnych kobietach. Dodatkowym atutem są scenki teatralne odgrywane przez bohaterki, których treść żywo koresponduje z otaczającą je rzeczywistością. Mimo długiego formatu ciężko było od niego oderwać wzrok, a to spora rekomendacja.
8. Ostatni ląd (2016), reż. Pablo Lamar
Pierwsza perełka festiwalu odkryta już na drugim seansie. Debiut Pablo Lamara z pewnością nie trafi do każdego widza, wymaga skupienia i poskromienia pędu przed natychmiastową oceną sytuacji. Kilka lat temu podobnej percepcji wymagała "Wędrówka na Zachód" Tsai Ming-lianga. Czasem ta chwila może sprawić, że z pozornie niezrozumiałego gestu wypływa więcej niż przypuszczamy. Paragwajczyk potrafi znużyć przeciągniętą sceną, by w kolejnej odmienić wydźwięk tamtej. Już w pierwszych minutach widzimy męża, który wykonuje katorżniczą pracę przy umierającej żonie. Kobieta z zapadniętymi policzkami, naciągniętą skórą i oczami bez błysku dosłownie stoi nad grobem. W ostatnich latach tylko "Miłość" Hanekego tak boleśnie prezentowała odchodzenie z tego świata. Lamar ma o wiele więcej do zaoferowania. Odrzuca proste sposoby na żałobę wyznając panteistyczny porządek świata, buduje paralele między człowiekiem i naturą.
7. Kobieta, która odeszła (2016), reż. Lav Diaz
Obawiałem się konfrontacji z 4 godzinnym filipińskim slow cinema, jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Diaz opowiada na tyle uniwersalną historię, że momentami miałem wrażenie, że ogladam film Franka Capry wzbogacony o kino zemsty. Nie bez powodu główna bohaterka zestawiana jest z Matką Teresą czy nawet Batmanem. Z tą roznicą, że w swiecie Diaza George Bailey byłby pozbawiony własnego anioła stróża i musiałby liczyć tylko na siebie. Drugi plan to także charakterystyczne, ekspresyjne postacie, które dodają całości mnóstwo energii. Oczywiście wciąż mamy do czynienia z filmem, którego tempo wyznaczają kilkuminutowe statyczne ujęcia, ale dzięki wspomnianym czynnikom, nie ma tu mowy o znużeniu. Jest za to czas na refleksję i kontemplację.
6. Dusza i ciało (2017), reż. Eneydi Ildikó
Mária i Endre pracują w jednej firmie. Ona wycofana, eteryczna, niepotrafiąca nawiązać kontaktu z innymi. On znudzony, przekonany że już nic dobrego go nie spotka. Niby klasyczny wstęp do melodramatu. Tylko poniekąd... Rzadko się widuje tak bezkompromisowe dzieło. "Dusza i ciało" chce być zarówno prosta, ciepła, zabawna, jak i zawłaszcza sobie prawo do opowiadania o niezwykle poważnych tematach. Biurowa komedia przeplata się z romansem, lecz nie daje zniewolić banałowi właściwemu kinu gatunkowemu. Przeciwnie, raz po raz taranuje schematy. Zaciera granicę między realnością, a fantazją. Stawia na eklektyzm. Reżyserka Ildikó Enyedi kręci swe dzieło z absolutną swobodą oraz olbrzymią empatią względem bohaterów i każdego kto choć na chwilę odnajdzie w nich cząstkę siebie. Tym zdobyła nie tylko naszą przychylność. Jury w Berlinie nagrodziło ją Złotym Niedźwiedziem w tegorocznym konkursie. Pozostaje oczekiwać szerokiej dystrybucji filmu w naszym kraju.
5. Niemiłość (2017), reż. Andriej Zwiagincew
Jak sama jego nazwa wskazuje, nowy film Zwiagincewa to obraz rodziny bez miłości. Bohaterowie, których poznajemy to skrajni egoiści, tworzący dysfunkcyjną rodzinę. Na wszystkim najbardziej cierpi ich syn, którego zaginięcie staje się główną osią narracji. Początkowo wydaje się, że to traumatyczne wydarzenie może być impulsem do jakiejś zmiany, czymś co pozwoli otworzyć się na drugiego człowieka, jednak nie każda krzywda może zostać naprawiona. Dogłębnie poruszający film, który chyba jako pierwszy na tym festiwalu sprawił, że kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe żałowałem że seans już się kończy. Z pewnością trafi do polskich kin. Znajdźcie na niego wtedy czas, bo warto.
4. Photon (2017), reż. Norman Leto
Spektakularna lekcja fizyki, chemii, biologii lub po prostu świata. Reżyser stworzył najbardziej efektowny popularnonaukowy dokument jaki widziałem. W swojej strukturze stara się odpowiedzieć na pytanie o powstanie świata i jego funkcjonowanie. Zaczyna od rzeczy najmniejszych, kwarków, atomów, czy tytułowych fotonów. Na widowiskowych symulacjach pokazuje nam jak z tych nienamacalnych, malutkich elementów kształtuje się materia. Przechodząc dalej narrator prześlizguje się przez tematy chemii, anatomii czy ewolucji, aby wszystko skończyć efektowną, futurystyczną wizją świata za tysiące czy setki tysięcy lat. Cały film imponuje warstwą wizualną i fachowym podejściem do nieoczywistej i trudnej tematyki. Wstawki fabularne z Andrzejem Chyrą niewiele do niego wnoszą, ale stanowią pewne przerwanie monotonii. Obowiązkowy film dla każdego, kto sądzi że nauki ścisłe są nudne.
3. Nigdy nie zapomnij kłamać (2012), reż. Marian Marzyński
Absolutne odkrycie, wywołane spontaniczną zmianą planów. Dokument był pokazywany w ramach bloku dokumenty Mariana Marzyńskiego, wraz z "Do You Speak Chopin?". Wbrew katalogowym zapowiedziom nie pokazano 56 minutowej wersji, zrobionej dla amerykańskiej telewizji, a wersję ponad pół godziny dłuższą, która wykonana została dla TVP Kultura. Sam film, jest bardzo osobistą podróżą reżysera, do jego traumy z dzieciństwa, jaką była druga wojna światowa i zagłada polskich żydów. Sam jako żyd został uratowany przez swoich rodziców, co wiązało się z ciągłym udawaniem, ukrywaniem się, dopasowywaniem do polskich dzieci. W tym "Nigdy nie zapomnij kłamać" twórca pokazuje nam nie tylko swoją historię, ale również te opowiadane przez inne "dzieci getta". Twórca zabiera nas do ważnych dla poszczególnych historii miejsc, rozmawia z ofiarami prześladowań, jak i tymi, którzy uratowali im życie. Film przy swoim osobistym i tragicznym wymiarze jest niesamowicie emocjonalny i przygnębiający, chociaż finalnie pozostawia dużo nadziei w ludzką dobroć, nawet w skrajnie nieludzkich warunkach.
2. Zmierzch (1999) reż. Fred Kelemen
Fred Kelemen okazał się moim objawieniem festiwalu. Do zachwytu wystarczyłyby już same wędrówki kamery po barze pełnym topiących smutki w alkoholu i zmęczonych życiem ludzi. Taki też jest nasz bohater Anton, który właśnie pokłócił się z partnerką, Leni. Ta noc okaże się dla nich bardzo długa. On kuszony będzie przez ekscentrycznego ludwisarza, ona dozna upokorzenia sprzedając swoje ciało. Czy ostatecznie dane im będzie ponownie się zejść? W czasie seansu wraz ze snującymi się postaciami zatapiałem się powoli w melancholijnej atmosferze dekadencji, w oparach papierosów i w rzewnych melodiach z szafy grającej. Tego wrażenia nie da się dobrze opisać, to trzeba samemu wchłonąć.
1. Piękna złośnica (1990), reż. Jacques Rivette
Opus magnum Jacquesa Rivette’a i jeden z najwybitniejszych filmów o procesie powstawania arcydzieła i przezwyciężaniu twórczego kryzysu. W przeciwieństwie np. do „Osiem i pół”, czy „Synekdochy, Nowy Jork”, Rivette nie ucieka w symbole i surrealistyczne sceny, a opowiadając o artyście i jego dziele, twardo stąpa po ziemi. Reżyser nie ma litości dla widza i męczy nas kilkuminutowymi ujęciami szkicowania i malowania. Czujemy każde pociągnięcie pędzla i każdą kroplę potu. Jesteśmy zmęczeni a jednocześnie zafascynowani tym aktem kreacji. Z czasem zaczynamy rozumieć, że prawdziwe arcydzieło musi być okupione cierpieniem i bólem, obnażać i wyrywać fragment duszy zostawiając go na płótnie. Michel Piccoli jest tu demiurgiem , a Emmanuel Beart boginią, kwintesencją kobiecego piękna. Relacja między nimi to fascynacja, pożądanie, a zarazem wstyd, zażenowanie i nienawiść. Nigdy nie widziałem na ekranie tak subtelnie ukazanego, a jednocześnie tak silnego napięcia erotycznego.