„Tolkien” – pieśń fantastycznych obrazów

Z inicjatywy Tolkien Society, organizacji działającej przy Uniwersytecie Oksfordzkim, 25. dzień marca został ustanowiony „Dniem Czytania Tolkiena”. Co roku (od 2003) na całym świecie entuzjaści i badacze literatury angielskiego profesora zbierają się, aby oddać hołd twórczości tego wybitnego prozaika. Jest to też okazja, aby podjąć namysł nad niezwykłą biografią J. R. R. Tolkiena, która zajmowała nie tylko literaturoznawców, ale również filmowców. Bliskość wspomnianego marcowego wydarzenia jest świetną okolicznością, by zgłębić jedyny fabularny biopic autora Hobbita – film Tolkien w reżyserii Dome’a Karukoskiego z 2019 roku.

W Listach Tolkiena można odnaleźć niezwykle intrygujący fragment: „Opowieść trzeba opowiedzieć, bo inaczej nie będzie opowieścią, a mimo to najbardziej poruszające są opowieści nieopowiedziane”1. Wydaje się, że jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku zwraca tym zdaniem uwagę na pewien dysonans – pragnienie autora związane ze spisaniem opowieści zderzone jest z pokusą pozostawienia jej w sferze legend i baśni, rzeczywistości pozasłownej i pozaliterackiej. Tolkien w swojej twórczości znalazł sposób na pogodzenie tych dwóch koncepcji – kochał opowiadać i przemilczać, zapraszać czytelnika do samodzielnych refleksji oraz w umiejętny sposób mieszać tradycję literacką (także tę filozoficzną) z szeroką gamą mitów i ludowych podań. Między innymi z tego wynika jego geniusz i mistrzostwo.

Gdyby jednak zastanowić się, czy tezę zaczerpniętą z Listów można zastosować do opowieści o charakterze biograficznym, odpowiedź okazuje się znacznie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. W końcu klasyczne biografie tworzy się zazwyczaj po to, aby rzucić więcej światła na daną postać, osadzić ją w odpowiednich kontekstach i przybliżyć życie bohatera szerokiej publiczności, a nie zakłócać poznawczy wywód niosący wartościowe treści. Z drugiej strony dzisiejszy biopic często rezygnuje ze schematycznego rekonstruowania przeszłości i afirmatywnego podejścia do swojego bohatera na rzecz operowania znakami i symbolami, szukania rys na ludzkim portrecie, ujęcia rzeczywistości duchowej związanej z postacią oraz dotkliwego odbrązowienia jej. Przy okazji tych rozważań na myśl przychodzą takie dzieła jak operujący zaskakującą perspektywą narracyjną Amadeusz (1984) Miloša Formana czy zacierający granicę między egzystencją artysty a jego poezją Wojaczek (1999) Lecha Majewskiego. Tolkien (2019), obraz będący historią młodzieńczych lat życia autora Władcy Pierścieni, korzysta z osiągnięć zarówno klasycznego, jak i nieszablonowego nurtu biografizmu. Choć jest to dzieło o silnie afirmatywnym charakterze, reżyser Dome Karukoski idzie w ślady wspomnianych wyżej twórców i udowadnia, że kręcąc fabularyzowane biografie, warto przekraczać ramy tej skostniałej konwencji, łamać utarte schematy opowiadania, a nawet mieszać realistyczny porządek przedstawieniowy z elementami świata fantastycznego.

Dzieje się tak między innymi dlatego, że jak pisze Tom A. Shippey, w życiu Tolkiena nie uświadczy się: „żadnych pozamałżeńskich romansów, żadnych seksualnych dziwactw, żadnych skandali, dziwnych oskarżeń czy zaangażowania politycznego – nic[zego], w co biedny biograf mógłby wbić zęby”2. Twierdzi także za wybitnym biografem Tolkiena, Humphreyem Carpenterem, że badaczom ograniczającym się jedynie do faktografii umyka coś niezwykle istotnego – „życie wewnętrzne, życie umysłu, świat pracy Tolkiena, który był zarazem – jako że odmawiał oddzielenia jednego od drugiego – jego hobby, prywatną rozrywką, główną pasją”3. Karukoski nie lekceważy tego typu spostrzeżeń i z dużym wyczuciem konstruuje swoje dzieło na zasadzie fuzji faktów oraz rzeczywistości duchowo-umysłowej swojego bohatera.

Sama struktura jego opowieści jest deklaracją odejścia od klasycznego myślenia o biografii – David Gleeson i Stephen Beresford (autorzy scenariusza) tworzą z pierwszowojennych doświadczeń Tolkiena ramę, pozwalającą na retrospektywne poruszanie się w czasie i przestrzeni. Pomiędzy obserwowaniem dramatycznej wędrówki bohatera przez krwawe pole bitwy, oglądamy malownicze pejzaże utkane z jego dziecięcej wyobraźni, towarzyszymy mu na drodze dojrzewania (także artystycznego), doświadczamy straty matki, spotykamy Edith – przyszłą żonę pisarza – oraz podziwiamy przyjaźń czterech młodzieńców, chcących zmienić świat za pomocą sztuki. Uczynienie z wydarzeń Wielkiej Wojny osi fabularnej filmu motywowane jest również tym, że były to momenty o kapitalnym znaczeniu dla rozwoju profesora Oksfordu jako człowieka i jako pisarza. Argumentów w tej kwestii dostarcza John Garth. Badacz wskazuje, że: „Tolkien wspominał […] o pisaniu fragmentów mitologii w ziemiankach pod ogniem artylerii, lecz nie mogło to być wiele więcej niż szkicowanie pomysłów czy imion. Niemniej wojenne niepokoje stanowiły paliwo dla twórczego ognia”4. W innym miejscu Garth stwierdza, że „opowieść Upadek Gondolinu, stanowiącą ważny punkt zwrotny w jego twórczości, Tolkien napisał w szpitalu oraz na zwolnieniu po powrocie z bitwy nad Sommą”5.

Reżyser korzystając z wspomnianych narzędzi filmowej narracji płynnie i konsekwentnie portretuje tytułowego bohatera – dzięki nielinearnemu sposobowi opowiadania Tolkien staje się dla widza bardziej autentyczny, wielowymiarowy, a przemyślany montaż uatrakcyjnia akcję i pozwala odbiorcy spojrzeć na wydarzenia z jakże istotnej perspektywy wojennego frontu.

Godne szacunku jest także to, jak autorzy filmu kreują postaci drugoplanowe, na czele z Edith Bratt i przyjaciółmi Tolkiena, tworzącymi artystyczne stowarzyszenie T.C.B.S6. Trudno pozostać nieonieśmielonym, gdy na ekranie pojawia się dostojna i pełna gracji Lily Collins, odgrywająca postać Edith. Natomiast dynamika i energia pomiędzy członkami T.C.B.S. jest w stanie wzbudzić w niejednym widzu mieszankę młodzieńczych marzeń i ambicji. Nicholas Hoult z wielkim namysłem i wyczuciem portretuje Tolkiena, wprowadzając widza nie tylko w świat jego relacji międzyludzkich, ale przede wszystkim w duchową rzeczywistość pisarza. Sceny, w których reżyser zaprasza odbiorcę do nieskończonej wyobraźni autora, pokazuje fascynację językami oraz różnorodnymi mitami, hołduje jego ukochaniu opowieści i przedstawia grozę wojennych doświadczeń są najlepszymi momentami filmu.

Karukoski mitologizuje postać Tolkiena, a biografia jest dla niego tylko punktem wyjścia do snucia refleksji nad istotą piękna jego twórczości. Liczne nawiązania do Silmarillionu, wojenny front do złudzenia przypominający pełne trupów i krwi Martwe Bagna z Władcy Pierścieni czy wyczarowane za pomocą efektów specjalnych ziejące ogniem smoki, zastępujące pożogę miotaczy płomieni oraz demoniczne twarze wyłaniające się z wybuchających granatów – to tylko niektóre ze sposobów na subiektywizowanie oka kamery. Twórcy zachęcają widownię do spojrzenia na świat z perspektywy angielskiego pisarza. Wtedy krajobrazy z dzieciństwa stają się krajem hobbitów, a ukochana kobieta – księżniczką elfów. Wojenna zawierucha przekształca się w pole bitwy, na którym ścierają się wieczne dobro i upiorne zło. Z kolei gwiazdy opowiadają historię niosącego nadzieję Eärendila.

Jest w filmie Karukoskiego romantyczna dusza Tolkiena, skłonna do irracjonalizmu, mieszająca fikcję z realizmem i nastrojowością. Z ekranu bije nieuchwytna, mistyczna atmosfera, jakby widz doświadczał wglądu w rzeczywistość pełną cudownych wydarzeń oraz fantastycznych postaci; wchodził w kontakt ze światem transcendentnym. Taka perspektywa pozwala reżyserowi dotrzeć do meritum twórczości staroangielskiego filologa, czyli tezy o porzuceniu naszej współczesnej materialistycznej percepcji rzeczywistości na rzecz tej starożytnej, wolnej od zimnej racjonalnej kalkulacji. W imię tej idei Karukoski czyni z pozornie błahych elementów filmowej przestrzeni przyczynek do snucia metafizycznych opowieści. Tutaj zwykły promień słońca sprawia wrażenie boskiej iluminacji, a pocałunek zakochanych odsyła do pięknej historii o miłości Berena i Lúthien.

Warto jednak zauważyć, że przy wszystkich swoich zaletach film nie jest w pełni uczciwy wobec niektórych faktów z życia angielskiego pisarza. Choć reżyser fenomenalnie lawiruje między opowiadaniem a nieopowiadaniem, otwartym mówieniem o Tolkienie i jednoczesnym nieuzupełnianiem pewnych białych plam w jego biografii oraz zostawia widza z licznymi nawiązaniami, skojarzeniami i tropami, to scenarzyści odzierają głównego bohatera z jednego bardzo istotnego elementu jego tożsamości – z katolickiej wiary. Chrześcijańska religia i idące w ślad za nią kulturowe konteksty nie istnieją, zostają przemilczane lub nawet ukazane w niekorzystnym świetle. Tolkien nigdy nie sięga w filmie po inspirację do Biblii i nie zastanawia się nad wkomponowaniem w tworzony przez siebie świat odwołań religijnych (tak ważnych dla jego dzieła, a jednocześnie intuicyjnych i niebezpośrednich). Widz nie ma także okazji zobaczyć ceremonii ślubnej tego wybitnego pisarza czy ujrzeć genezy jego znajomości z C. S. Lewisem. Nawet postać katolickiego duchownego wychowującego Tolkiena w zastępstwie zmarłych rodziców przedstawiona jest pejoratywnie jako opresyjna i zabraniająca podopiecznemu spotykania się z Edith. W rzeczywistości opiekun dbał o jego odpowiednią edukację, również w zakresie etyki. Jak pisze Shippey, Tolkien miał zakaz widywania się oraz korespondowania z ukochaną „aż do osiągnięcia pełnoletności, a w dzień swoich dwudziestych pierwszych urodzin napisał do niej list z oświadczynami. Ożenił się jeszcze jako student Uniwersytetu Oksfordzkiego”7. Dzięki temu spojrzeniu cenionego badacza, widzowi maluje się zgoła inny obraz wychowania Tolkiena od tego, który przedstawia Karukoski.

Niezrozumiała jest też intuicja reżysera, który jedną z wielu wzniosłych i pełnych mistycyzmu scen wyprowadza z pijackiego upojenia bohatera. Przekaz pozornie wydaje się poprawny – oto Tolkien przeżywający trudny okres w życiu ucieka w świat wyobraźni dający mu nadzieję, lecz to w portretowaniu tej postaci ślepa uliczka. Przecież twórczość angielskiego pisarza nie jest mało wyszukanym eskapizmem, lecz zbudowaną na intelektualnych odniesieniach uniwersalną opowieścią o człowieczeństwie, za pomocą której Tolkien przekuwa tragiczne doświadczenia swojego pokolenia w wiecznie żywy świat. Jego Śródziemie jest też o tyle niezwykłe, że posiada własną, skrupulatnie wykreowaną mitologię (opartą między innymi na licznych chrześcijańskich nawiązaniach) i skonstruowane od podstaw języki. Podczas oglądania filmu można więc odnieść wrażenie, że refleksja wysnuta przez reżysera jest wewnętrznie niespójna. Dotyka ona tego wszystkiego, co czyni Tolkiena jednym z najciekawszych powieściopisarzy XX wieku, jednocześnie krzywdząco traktując jego religijną przynależność oraz metody twórcze. Trudno znaleźć usprawiedliwienie dla twórców za ten stan rzeczy.

Jednak nawet pomimo tego przeinaczenia film Karukoskiego nadal jest bardzo dobrze skonstruowanym dziełem kinematografii. Zachwycająca muzyka Thomasa Newmana, przywodząca na myśl oscarowe kompozycje Howarda Shore’a z Władcy Pierścieni, stanowi intrygujący pomost łączący rzeczywistość pierwszej połowy XX wieku z wyobrażonym światem Śródziemia, do którego przenosi nas romantyczna aura utworów. Wszechobecne wrażenie baśniowości kreują oczywiście efekty specjalne, kostiumy, scenografia i zdjęcia. Reżyser z operatorem umiejętnie mieszają realizm z fantastycznymi motywami, pozwalając faktom zespolić się ze światem umysłu Tolkiena. Efekt ten wykorzystywany jest przez wspomnianą już subiektywizację oka kamery. Prawie w każdej scenie dostrzegalna jest pokora przed światem pełnym mitów, jakby kamera miała dostęp do nieuchwytnej duchowej przestrzeni i wyobraźni. W tej specyficznej aurze widz trwa przez cały seans, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że zaraz zza drzew wyłoni się gromada elfów, a na polu bitwy będzie mu dane spotkać się z oddziałem czarnych jeźdźców, najstraszniejszych sług Saurona. Lasse F. Johannessen za pomocą płynnych jazd, na tle kojarzących się z obszarem Śródziemia lokalizacji, odrealnia świat przedstawiony. Nieprzypadkowe są także ujęcia rejestrujące angielską przyrodę – spokój i harmonia kolorowych krajobrazów, ukazywanych poprzez statyczne kadry wyraziście kontrastuje z brzydkim i monochromatycznym obrazem ogarniętej wojną Francji, która portretowana jest najczęściej rozedrganą kamerą z ręki.

Nie sposób pominąć przy tej kwestii faktu, że film inspiruje się w kadrowaniu obrazami Petera Jacksona – adaptatora powieści Tolkiena. Gdy bohater przedziera się przez bitewne mokradła, trudno nie mieć skojarzenia z Dwiema Wieżami (2002), w których Frodo Baggins zmuszony jest pokonać pełne trupów Martwe Bagna. Podobnie rzecz ma się z przedstawianiem brytyjskiej wsi – obraz dziecięcego domu Tolkiena do złudzenia przypomina Shire (ojczyznę hobbitów), którą oglądać mogliśmy chociażby w filmie Hobbit: Niezwykła podróż (2012). Ten sposób intertekstualnej korespondencji filmowych obrazów wzbogaca dzieło Karukoskiego, czyniąc z niego coś w rodzaju mozaiki różnorodnych spojrzeń na twórczość Tolkiena. Wizualna strona filmu z 2019 roku uzyskuje dzięki temu dodatkową głębię, a także lepiej oddaje specyficzną atmosferę historii snutych przez oksfordzkiego profesora. Możliwa jest jednak sytuacja, w której tak bezpośrednie odwołania do twórczości Jacksona zostaną uznane przez niektórych widzów za wadę – staną się dowodem na brak oryginalności Karukoskiego i jego stylistyczną wtórność względem znacznie bardziej doświadczonego twórcy. Takie spojrzenie wydaje się jednak niesprawiedliwe wobec reżysera, gdyż owe wizualne cytaty nie funkcjonują w filmie jako płytkie katalizatory nostalgii za adaptacjami Jacksona, ale stanowią spójne konceptualnie dopełnienie mitycznego portretu Tolkiena. W końcu dzisiaj te monumentalne filmowe interpretacje (mowa tutaj przede wszystkim o trylogii Władcy Pierścieni) osiągnęły status dzieł kultowych i są nierzadko utożsamiane z twórczością oksfordzkiego profesora.

Mimo poważnego zaniedbania w sferze prezentowanych faktów, Tolkien to dzieło ciekawe, podejmujące refleksję nie tylko nad życiem tytułowego bohatera, ale także nad jego twórczością. W jednej z ostatnich scen filmowy Tolkien zapytany przez własne dzieci, o czym jest aktualnie rodząca się w jego myślach historia, odpowiada, że „O podróżach. Przygodach. Rzecz jasna o magii. O skarbach. I miłości. […] Powiedzmy o wyprawach, których się podejmujemy, aby dowieść swojej wartości. O odwadze. O braterstwie”. Wprawni widzowie dostrzegą w tym aluzję do powieści Hobbit, lecz śmiało można by tymi słowami opisać również omawiany tu obraz filmowy. Bo reżyser, choć popełnia po drodze błędy, dotyka istoty i przesłania dzieł Tolkiena. Właśnie z tego względu warto w każdy kolejny „Dzień Czytania Tolkiena” sięgać po ten film, aby pozostawać blisko clou twórczości profesora z Oxfordu. Dostrzegalne zaś w utworze Karukoskiego przeinaczenia czy przemilczenia skłaniają do refleksji nad mechanizmami umożliwiającymi teraźniejsze (i osobliwe) przepisywanie Tolkiena na modłę nowoczesnych okoliczności społeczno-kulturowych (jak to ma miejsce w Pierścieniach Władzy od Amazon Prime albo animowanej Wojnie Rohirrimów).

Film zawiera również scenę, w której główny bohater zapisuje na odwrocie studenckiej pracy następujące zdanie: „W pewnej norze ziemnej, mieszkał sobie pewien hobbit”. Słowa te stanowią idealny przykład tego, jak niesamowicie inspirującym pisarzem był ten wybitny filolog – w końcu dają one początek jego pierwszej wydanej powieści i symbolizują powołanie do życia Śródziemia. Jednak aura dzieła Karukoskiego sprawia, że zanotowana atramentem na kartce papieru (i zarejestrowana przez kamerę) fraza, ożywa. Statyczny, wypełniony milczeniem głównego bohatera i nastrojową muzyką obraz świetnie hołduje Tolkienowskiej tezie mówiącej o tym, że „najbardziej poruszające są opowieści nieopowiedziane”8.

Mateusz Drewniak

J. R. R. Tolkien, Listy, przeł. A. Sylwanowicz, red. H. Carpenter, Ch. Tolkien, Poznań 2000, s. 166.

2 T. A. Shippey, J. R. R. Tolkien. Pisarz stulecia, przeł. J. Kokot, Poznań 2019, s. 13.

3 Tamże.

4 J. Garth, Tolkien i pierwsza wojna światowa, przeł. A. Sylwanowicz, Poznań 2020, s. 260.

5 Tamże, s. 293.

6 Chodzi o G. Smitha, R. Gilsona i Ch. Wisemana.

7 T. A. Shippey, dz. cyt., s. 12-13.

8 J. R. R. Tolkien, dz. cyt., s. 166.