1899 to rok przemian, oczekiwań, marzeń, niepewności. Jak każdy przełom stuleci prowokował do zadawania sobie pytań fundamentalnych, fantazjowania o tym, co może jeszcze nastąpić. Takie właśnie myśli ma Isabel (Thaia Perez), głowa rodziny Soareses, niegdyś wielkich posiadaczy ziemskich, twórców kawowego imperium. Upadek rodziny Soaresów oraz kwestia rasizmu i podejście do niewolnictwa w kraju, który dopiero kilka lat temu je zniósł – oto o czym opowiada najnowszy film duetu Marco Dutra i Caetano Gotado – „Wszyscy zmarli”, który w niedzielę miał swoją światową premierę na Berlinale.
Kwestie rasowej dynamiki i reperkusji niewolnictwa były już obecne w twórczości Marco Dutry w Dobrych manierach, za które wspólnie z Julianą Rojas otrzymał nagrodę specjalną jury w Locarno. Tam samotna czarnoskóra pielęgniarka Clara zatrudniała się jako opiekunka ciężarnej białej bogaczki Any. Z upływem tygodni między kobietami wytworzyła się erotyczna relacja, ale Ana zdawała się powoli odklejać od rzeczywistości. W drugiej połowie filmu Clara opiekuje się dzieckiem pracodawczyni i stara się je chronić i sekret, który kryje.
W wigilię brazylijskiego dnia niepodległości, 6 września 1899 roku Isabel Soareses pochowała swoją długoletnią służącą, a wcześniej niewolnicę Josefinę (w tej epizodycznej roli piosenkarka Alaíde Costa). Po powrocie z pogrzebu, wspólnie ze starszą córką, zakonnicą Marią (Clarissa Kiste, która u Durty wystąpiła już w Trabalhar Cansa z 2011 roku), opowiada ze wzruszeniem o tym, jak smutna i piękna była ta uroczystość, po czym dodaje ze wzruszeniem, że to dziwne jak teraz nikt jej nie myje nóg po przyjściu z dworu, bo czuje się jakby znosiła cały brud tego świata do domu. Monologu słucha najmłodsza członkini rodziny, neurotyczna Ana, której nie wolno opuszczać murów domu, więc dni spędza, grając na pianinie i pielęgnując ogród. Pielęgnuje przy tym swoje bardzo szczegółowe wspomnienia z czasów życia na plantacji, kiedy z ukrycia, dziecięciem będąc, obserwowała szamańskie rytuały odprawiane przez niewolników pod przewodnictwem Iny (Mawusi Tulani). Gdy Isabel zapadnie wkrótce potem na zdrowiu, Ana jest przekonana, że tylko afrykański obrządek może jej pomóc przywrócić zdrowie. W tym samym czasie coraz częściej widzi dawno zmarłych niewolników.
Fascynacja ludowymi wierzeniami i kulturą to coś typowego dla tego okresu, by przywołać chociażby naszą młodopolską chłopomanię. W sytuacji gdy jednak łączy się ona z żywą pamięcią dopiero co minionego niewolnictwa i rasizmem, robi się ciekawie. Bohaterki Todos os Mortos jawią się nam trochę jak rodzina Armitage’ów z Uciekaj! Jordana Peele’a lub Draytonowie ze Zgadnij, kto przyjdzie na obiad. Teoretycznie liberalne i popierające przemianę, jaka zaszła w kraju (nawet jeśli ekonomicznie na niej ucierpiały). Zafascynowane innością, głosowałyby na Obamę po raz trzeci. Z drugiej strony zaloty czarnoskórego bratanka zamożnej sąsiadki wręcz wyśmiewają z powodu jego koloru skóry, a wszystkich ludzi z Afryki traktują jako koherentną grupę. Nie mówiąc już o wysysaniu życiowej energii…
Jak zwykle u Dutry, cała narracja przesiąknięta jest magią i dziwnością. Nie wiemy, co jest prawdziwe, a co nie, gdzie się kończy działanie rytuałów i zaczynają zaburzenia psychiczne. Podobny zabieg zastosował on już w Trabalhar Cansa, gdzie w dotkniętej kryzysem Brazylii młoda mężatka próbuje zrealizować swój sen o posiadaniu własnego sklepu spożywczego. Gdy wszystko zaczyna się w jej życiu walić, jest coraz bardziej przekonana, że zło wychodzi z powiększającego się pęknięcia w jednej ze ścian.
Kontrapunktem do powolnej, lecz nieuniknionej erozji rodziny Soareses jest równolegle prowadzona opowieść o Inie i „powstaniu” jej rodziny Nascimento (popularne wśród czarnoskórych Brazylijczyków nazwisko oznaczające dosłownie „narodziny”). Iná przybywa do rodzącego się metropolitalnego Rio de Janeiro na prośbę Clary, która chce, by była niewolnica zrobiła „przedstawienie” ze swoich obrządków, by oszukać Anę i pomóc jej wrócić na dobre tory psychiczne. Iná nie chce jednak mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy jeszcze niedawno byli jej właścicielami i jak najszybciej od nich odchodzi, próbując stanąć na własne finansowe nogi, odnaleźć swojego męża, z którym musiała się rozdzielić i uchronić syna przed upokorzeniami. Chłopiec jest jednak zafascynowany wysoką kulturą Soaresesów i w tajemnicy do nich chodzi.
Wszyscy zmarli nie stawiają na fabułę, raczej na karmienie widza przez dwie godziny atmosferą kraju przemian, ciągłych wątpliwości. To cztery epizody z życia tego świata, osadzone w okolicach ważnych świąt (Dzień niepodległości, Święto zmarłych, Boże Narodzenie, Karnawał). Siła tego filmu tkwi w drobnych scenach, gestach, w wieloznaczności i wielokontekstowości tego, co widzimy na ekranie. Czy zabawa Josefiny z chłopcem jest tylko zabawą, jakimś obrządkiem, a może próbą wychowania sobie nowego niewolnika? Takie i wiele innych pytań wciąż jest w głowach widzów. Połączenie tematyki „magii” dawnych niewolników z niespiesznym tempem narracji widzieliśmy już niedawno w Zombi Child Bertranda Bonello, lecz tam cały film służył dewastującemu finałowi, tu raczej sam sobie i opowieści o świecie. Świecie jak najbardziej współczesnym i ludziom jak najbardziej XXI-wiecznym, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej. By wzmocnić nastroj Duerta i Gotado zapewnili całości wspaniałą i bardzo eklektyczną ścieżkę dźwiękową, od muzyki klasycznej i granej na pianinie polki, przez ludowe pieśni z Afryki po jazz i rap.
Brazylijski duet stworzył obraz świeży, poruszający ważne i aktualne tematy. Przy tym wszystkim Wszyscy zmarli są też niezmiernie piękni audiowizualnie i intrygujący, zwłaszcza w ostatnim akcie, gdy wszystkie elementy zaczynają się składać w całość. Dla fanów filmów niespiesznych, portretujących jakiś wycinek świata przeszłości, a jednocześnie bardzo aktualnych powinna to być pozycja obowiązkowa.
Wszyscy zmarli
Tytuł oryginalny: Todos os Mortos
Rok: 2020
Gatunek: dramat
Kraj produkcji: Brazylia, Francja
Reżyseria: Marco Dutra, Caetano Gotardo
Występują: Mawusi Tulani, Clarissa Kiste, Carolina Bianchi i inni
Ocena: 3,5/5