Zagrałem nawet szczęśliwych Cyganów – recenzja filmu „Three Thousand Numbered Pieces” – Tallinn Black Nights 2022

Empatyczna inflacja towarzyszy dzisiaj nie tylko kryzysowi dominującego spojrzenia witruwiańskiego mężczyzny, ale w wielu przypadkach mieni się jako jego cyniczny aparat samoobrony – zaanektowany przez liberalnych wyznawców artefakt nowego katarktycznego obrzędu. Toteż nie dziwi, że rasistowska droga krzyżowa prowadząca przez stacje gwałtów, kradzieży, handlu dragami i ciałami młodych Romek – kalejdoskop stereotypowych cygańskich grzechów – jedno ze swoich zwieńczeń znajduje w przestrzeni zaaranżowanej na wzór kościoła. Ádám Császi z ciekawością godną młodego seminarzysty i sceptycyzmem apostatów eksploruje przestrzeń artystycznej ekspresji w obliczu intymnych tragedii migrantów oraz hipokryzji świata wielkomiejskich galerii.

W Three Thousand Numbered Pieces węgierski reżyser odświeża nieco koncept brechtowskiego kina, czerpiąc po trosze z tradycji lat 60., po trosze ze współczesnego flamandzkiego surrealizmu i fali nordyckiej krytyki społecznej, jaka zalewa ostatnio festiwale. Dlatego w teatralnej próbie partycypacyjnego i autorefleksyjnego rozliczenia z ideologią wpisaną w relacjonowanie problemów dyskryminowanych mniejszości przez osoby do tej grupy nienależące dostrzec można cytaty zarówno z Östlunda, van Warmerdama, jak i chociażby z Godarda. Poza deskryptywnym łamaniem ekranowej bariery przez przedstawiających się bohaterów – pierwszego cygańskiego paleontologa; jedynego członka rodziny, który nie uprawia seksu z siostrami; prostytutki z „własnej woli” (fantastyczna rola Franciski Farkas) etc. – mamy do czynienia z tytułowymi fragmentami romskiej chaty przeniesionej kawałek po kawałku na deski berlińskiej sceny.

Wszystko w imię psychologicznego realizmu oraz całkowitej imersji – czynników niezbędnych dla wspólnotowego oczyszczenia z europocentrycznego poczucia winy. Komunikacyjny most na miarę twitterowej lewicy i Moniki Olejnik zakrywającej usta niczym jedna z drewnianych małpek z Nikkō, dziękując Niemcom za symboliczny akt sprzeciwu na mundialu. Zanim krytycznie pokiwacie głowami, z niesmakiem spoglądając na obłudną stołeczną śmietankę, zastanówcie się, jak często sami wpadacie w te sentymentalne sidła. I w tym przejawia się największa zaleta utworu Császiego. Bowiem przy całej pstrokatej oprawie graficznej, choreografii aktorskiej i tanecznej pracy kamery godnych modernistycznych mistrzów jednorolkowych ujęć, melodyjnych songach zapadających w pamięć, a także przy niecenzuralnej satyrze wymierzonej w absolutnie wszystko i wszystkich, Węgier nie zapomina wejść w dialog z widownią i samym sobą.

Autor Krainy burz bada wieloaspektowe relacje między filmową rekonstrukcją, teatralną performatywnością a uczestnictwem odbiorcy oraz wytyka palcem postmodernistyczne udziwnienia (wystawianie Szekspira na łodzi ratunkowej dla uchodźców, „takiej jak w telewizyjnych newsach”) w artystycznej pogoni za zmazaniem plam humanistycznego barbarzyństwa, za renesansem przedwojennej poezji (niemieccy krytycy i dziennikarze nazwani są wprost nazistami). Zadaje dużo niewygodnych pytań, dostarczając jeszcze więcej niewygodnych odpowiedzi – kierowanych do obu stron zarysowanego w filmie konfliktu.

Nie bez przyczyny chrystusowy kompleks diegetycznego reżysera, który terapeutyczną podróż cygańskiej trupy zamienia w nowoczesny spektakl, jest notorycznie wyśmiewany, a teatralne audytorium wypełnione po brzegi pozornie tolerancyjnymi indywiduami w ekskluzywnych garniturach staje się jednym z (anty)bohaterów przedstawienia. Przyszli obejrzeć się w lustrze z naciągniętą na twarz maską ofiary, bo sami stworzyli środowisko, w którym brak przywilejów jest cool i trendy. Szkoda, że depesza z tym dekretem nie doszła do węgierskich wsi.

Nawet jeśli zabijesz wszystkich rasistów, nie uwolnisz porwanych kobiet, nie przywrócisz chłopcom pewności siebie, nie odbudujesz domów zburzonych siłą ekonomicznej presji – zdaje się mówić Császi w swej eklektycznej próbie pojednania masowego zapotrzebowania na rozrywkę z politycznym prowokowaniem krytyki. Pierwotny tytuł (Ando Drom) to zresztą odwołanie nie tylko do węgierskiej kapeli muzycznej, ale do Kerouakowskiego straconego pokolenia, szukającego sensu i „beznamiętnie przyciśniętego do ściany samego siebie”. Niemiecka imitacja Kowalskiego-Malinowskiego może wywijać salta do woli, ale czy jest w stanie swymi wygibasami przywrócić godność ludziom, których „wyruchał” tak wiele razy?

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Three Thousand Numbered Pieces
Tytuł oryginalny:
Háromezer számozott darab

Rok: 2022

Kraj produkcji: Węgry

Reżyseria: Ádám Császi

Występują: Norbert Varga, Edmond Oláh, Franciska Farkas i inni

Ocena: 4/5

4/5