W 2017 roku zmarła Carolyn Zeifman, kobieta, z którą kanadyjski reżyser David Cronenberg spędził poprzednie czterdzieści trzy lata swojego życia. Król body horroru pogrążył się w żałobie, a teraz – siedem lat później – przekuł ją w film, hołd i zapis traumy. The Shrouds, przez ogólny bardzo wysoki poziom tegorocznego canneńskiego konkursu, stało się powszechnie chłopcem do bicia. W końcu nad czym lepiej się znęcać niż nad późnym osobistym filmem ikony kina? Pytanie brzmi jednak, czy w tym szaleństwie nie ma być może metody?
Karsh (w tej roli, ucharakteryzowany na Cronenberga, acz nadal morderczo przystojny Vincent Cassel) jest kanadyjskim biznesmenem, który dorobił się na „filmach przemysłowych” – znaczenie tego eufemizmu nie zostanie wyjaśnione, chociaż w warstwie metaforycznej, to oczywiście kolejna nić kojarząca protagonistę z reżyserem. Teraz jednak, zawsze odziany w swoje cudowne czarne płaszcze, zarządza technologiczną firmą pogrzebową, która oferuje scyfryzowane cmentarze. Na nich leżą ludzie owinięci w tytułowe całuny, wypełnione kamerami i radioaktywnymi substancjami, dzięki czemu na przytwierdzonych do pomników ekranach, a także w dostępnych na smartfony aplikacjach krewni mogą w każdej chwili zobaczyć stan rozkładu zwłok bliskiej osoby: w 8K, w 3D i z pełnym przybliżeniem. W ten sposób Karsh opłakuje śmierć swojej żony Bekki (Diane Kruger). Nie potrafi pożegnać się ze zmarłą na raka kości wybranką życia, traktuje więc to samo ciało, które ją zawiodło, jako najważniejsze medium ich wspólnoty. Jednocześnie pięćdziesięciolatek dosłownie umiera na żałobę, w otwierającej film scenie dentysta informuje go, że szkliwo i korzenie zębów obumierają w reakcji na cierpienie protagonisty.
Wątpliwa stabilność Karsha zostaje zaburzona, gdy nieznani sprawcy napadają na jego „firmę”, niszcząc nagrobki oraz okablowanie, a także blokując system informatyczny. Ten terrorystyczny (?) atak zmusza bohatera do konfrontacji ze światem, własną seksualnością, kapitalistycznymi ambicjami, rodzinnymi relacjami, a w końcu osobistymi lękami i paranojami. Jednak gdy przez lata oddawałeś się własnej obsesji tęsknoty, odgradzając się iście normandzkim żywopłotem, nie jest wcale tak łatwo ponownie zacząć orientować się w otaczającej rzeczywistości. Bez naturalnie wykształconej warstwy ochronnej człowiek staje się zakładnikiem swoich fantazji i stachów, niczym bezgłowa kura biegając przypadkowo po ściernisku zwanym życiem.
Ta żałoba jest jak film, tani – klasy B. Facet się pałęta w nim, w (nie)ciekawym tle, scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić – i z dialogów wyszło dno, zero, czyli nic. Tak, za Budką Suflera można by podsumować The Shrouds. i nie byłoby to pozbawione podstaw. Najnowsze dzieło Davida Cronenberga jest absurdalnie bełkotliwe, kolejne sceny wzajemnie sobie przeczą, inscenizację można określić jako kuriozalną i jasełkową, a ilość (powtarzającej się!) ekspozycji przyprawiłaby wczesnego Masochistę o palpitacje serca. Pod wieloma względami to absolutnie okropny film, skąd więc wynika jego magnetyzm? Czy odpowiedź tkwi tylko w wizualnej atrakcyjności głównych bohaterów, charyzmie byłego szwagra granego przez Guya Pearce’a, humorze mnogich i kuriozalnych teorii spiskowych oraz minimalistycznym pięknie funeralnego Apple’a? A być może autor Nagiego lunchu ujął w swoim najnowszym dziele jakiś ukryty, emocjonalny i niedający się wypowiedzieć słowami aspekt żałoby?
W naukach historycznych coraz częściej podważa się znaczenie tak zwanych „źródeł pierwotnych”, czyli tekstów i zeznań osobistych świadków danego wydarzenia. Wynika to z prostej przyczyny – ludzka pamięć jest niezwykle zawodna, a jednostki, zwłaszcza takie, które doświadczyły traumy, mają niezwykle wysoką skłonność do wymyślania przeróżnych wspomnień. Pytanie brzmi jednak, jak ten subiektywizm pojmowania wydarzeń przedstawić na ekranie, przy jednoczesnym założeniu, że nie może istnieć większa trauma od śmierci długoletniej partnerki. Właśnie ten dylemat tematyzuje The Shrouds. Film ten składa się z niemal nieprzerwanego absurdalnego monologu; widz musi odnaleźć się w szalonym i nielogicznym świecie rozpostartym między wstępem do porno a fantazjami o spiskach chińskich i rosyjskich agentur chcących przejąć świat za pomocą hakowania cmentarzy, jednocześnie akceptując wspomnianą już minimalistyczną formę, absolutnie nieinteresującą dla osoby poszukującej większej wizualnej podniety.
The Shrouds stanowi przedziwne i niekoniecznie znośne zderzenie tego, co ludzkie i zrozumiałe, z przymiotami proszącymi się o odrzucenie. To przezabawny w swojej absurdalności obraz ludzkiego pogubienia, a przy tym portret pokolenia nieakceptującego swojego przemijania; ludzi, którzy wciąż czekają na iPhone 6, nie mogąc zrozumieć, że ich czasy przynależą do przeszłości. The Shrouds jest więc jak tutejsza rola Diane Kruger, jednocześnie nieciekawa, bezsensowna i niezwykle zabawna. W żałobie, jak w weselu, chodzi wszak tylko o to, by dotrwać kolejnego dnia.
The Shrouds
Tytuł oryginalny: The Shrouds
Rok: 2024
Kraj produkcji: Kanada
Reżyseria: David Cronenberg
Występują: Vincent Cassel, Diane Kruuger, Guy Pearce i inni
Dystrybucja: Monolith Films
Ocena: 2,5/5