Czym jest męskie kino? Jedni rzucą przykłady crowdpleaserów znajdujących się na szczycie rankingu Filmwebu, opowiadających głównie o życiu w harmonii z zasadami, pełnym moralności i wewnętrznego sofizmu. Inni pójdą w kierunku surowych narracji o fatalnych, problematycznych mężczyznach, z pulsującym nadmiarem testosteronu niczym w produkcjach Michaela Manna czy Abla Ferrary. Wielu chciałoby zastąpić na tronie autora Gorączki, a obecnie najbliżej do tego pewnemu Australijczykowi, dekonstruującemu od lat wadliwą, męską naturę.
Ciała w beczkach w miasteczku Snowtown. Paranormalne intrygi wokół szkockiego tronu króla Dunkana. Masakra w Port Arthur. A teraz morderstwa czy napady na bank przeprowadzane przez neonazistowskie bractwo założone wokół radykalnego skrzydła kościoła Aryan Nations. Cała kariera Justina Kurzela nieustannie kręci się wokół niegasnących płomieni zła, wzniecanych przez silne namiętności, zamglone pragnienia, złe wzorce czy fałszywą wiarę w coś większego. Już debiut o patologicznej rodzinie z australijskiej prowincji zdefiniował tematy, które leżą w polu zainteresowań reżysera. To chwytanie się ostrych brzytw, lokalnych traum, których rany prawdopodobne nigdy się nie zagoją, a duchy wydarzeń będą straszyć po nocach na ulicach skąpanych ciemnością.
Tym razem Kurzel przenosi się do głęboko podzielonych na skutek prezydentury Ronalda Reagana Stanów Zjednoczonych. Choć słysząc o kolejnych, przytaczanych zbrodniach można poczuć się niczym w garlandowskiej dystopii wojny domowej, pewnej fantazji, w której Jesse Plemmons szuka gorszych obywateli, to Australijczyk oblewa widownię co chwilę zimnym kubłem suchych, historycznych faktów związanych z realnym istnieniem i namacalnymi aktami przemocy, cytując za FBI „najskuteczniejszej organizacji terrorystycznej, która kiedykolwiek działała na terenie USA”.

W każdej baśni potrzebujemy wzajemnie się przyciągających magnesów dobra i zła. Ten drugi łatwo zidentyfikować, bowiem za terror odpowiedzialna był Bob Matthews (Nicholas Hoult), słodki chłopiec o aparycji Teda Bundy’ego i poglądach Charlesa Mansona. Tu dobro to pojęcie względne, raczej relatywistyczne, bo w męskim kinie jednostka swoimi czynami tworzy jego definicję, nie cnotami czy czułością. Liczy się interes i końcowy wynik, czyli porażka wroga. Grany przez Jude’a Lawa agent Terry Husk ucieleśnia wszystkie cechy fatalnych mężczyzn Michaela Manna, którzy targani swoimi demonami, uśpionymi pragnieniami, idą po trupach do celu, zapominając, że przysięgali walczyć o sprawiedliwość wedle litery prawa. Niczym w kinie reżysera Zakładnika, wrogowie też zdają się być swoimi lustrzanymi odbiciami, wpierw wzajemnie unikającymi konfrontacji, która przyniosłaby nieuchronną śmierć któregoś z nich. Z czasem odwaga, czy raczej pozerstwo i egotyzm biorą górę, żeby spojrzeć potencjalnej ofierze prosto w twarz. Ta gra pcha bohaterów w odmęty desperacji, pełnej nieracjonalnych ruchów, jednocześnie z minuty na minutę nonszalancko zwiększając stawkę. Równie podobna wydaje się też u obu panów idea zła: niezrozumiale prostego, rodzącego się z namiętności i nienawiści do systemu, mającego na celu przede wszystkim łechtać ego czy też powiększać portfel, a zwolenników mamić pretensjonalnymi manifestami.

Surowość wylewa się z kolejnych kadrów hektolitrami, a kilka neonazistowskich flag w magazynach i wypalonych papierosów na tle wystraszonych mieszkańców wyraża więcej niż tysiąc słów. Justin Kurzel niejako redefiniuje model narracji śledztwa, oddając scenę i sprawczość w ręce antagonistów i pokazując ich coraz to śmielsze poczynania. Zaczynając od napadów i szerzenia strachu, a kończąc na zamordowaniu żydowskiego prezentera radiowego, podprogowo ostrzega przed szkodami bezpańsko hasających i do każdego ujadających bez drgnienia okiem radykalnych psów. Pełne ironii są również chociażby sceny w kościołach, gdzie przez okno wpadają niesamowicie jasne smugi światła, a z ust wyznawców głoszone są dehumanizujące bezeceństwa. Australijczyk potwierdza, że w Ameryce naprawdę już nie ma Boga.
Gdy pokolenie młodych u Skolimowskiego, sportretowane w trylogii o Andrzeju Leszczycu, zmęczyło się szukaniem swojego miejsca w świecie, oddało się konsumpcjonizmowi, wsiadając do aut i odjeżdżając poza horyzont. Dwie dekady później zdenerwowani rzeczywistością rówieśnicy z Ameryki desperacko chwycili za działa, szukając ukojenia i zmian w rozlewie krwi przekornie myśląc, że ich czyny coś znaczą. Kurzel nie chyli się na wysublimowany komentarz polityczny, gdyż w pierwszej kolejności ma to być wciągające kino z potencjałem ponownych seansów, gdzie czekamy na kadr z protagonistą cieszącym się spokojem po pyrrusowym zwycięstwie. Chociaż po takich przeżyciach owa cisza i narastająca pustka są raczej przerażające, nie uzdrawiające.


The Order: Ciche Braterstwo
Tytuł oryginalny: The Order
Rok: 2024
Kraj produkcji: Kanada, USA. Wielka Brytania
Reżyseria: Justin Kurzel
Występują: Jude Law, Nicholas Hoult, Tye Sheridan,
Ocena: 3,5/5