Pierwsze namaszczenie – recenzja filmu „The Brutalist” – Wenecja 2024

W obliczu zaskakująco niskiego poziomu konkursu głównego tegorocznego festiwalu w Wenecji jedną z najbardziej wyczekiwanych premier stał się The Brutalist. Reakcje po pierwszych pokazach, także z Toronto, zdają się jednogłośnie sugerować, że mamy do czynienia z nie lada arcydziełem. Czy Brady Corbet, którego wcześniejsze wizyty na Lido z Dzieciństwem wodza i Vox Lux nie kończyły się sukcesami, spełnił niespodziewanie wysokie oczekiwania? Czy może zaczarowanych taśmą 70 mm widzów opanowała gorączka filmowa?

Niemiecki żołnierz przesłuchuje młodą kobietę. W tle słyszymy treść jej listu, tłumaczoną z węgierskiego żółtymi napisami. To Erzsébet (Felicity Jones), żona Lászla Tótha (Adrien Brody), którego imię ma służyć za lokalny odpowiednik Johna Doe. Podążająca za nim kamera, przepychająca się przez nieskończoną masę ludzi, dochodzi wreszcie na pokład okrętu i objawia się jej Statua Wolności – tylko że odwrócona, drgająca. Trawestacja tego symbolu, będącego stałym elementem kina migracyjnego, od razu sugeruje zarówno motywy filmu, jak i środki, jakimi będą eksplorowane.

Po uwerturze następuje rozdział pierwszy, wzniośle zatytułowany The Enigma of Arrival. W Pensylwanii na Lászla czeka kuzyn Attila (Alessandro Nivola) – już bez akcentu, ale za to z chrześcijańską żoną, nowoprzyjętą religią, i własnym sklepem, mimo bezdzietności nazwanym „Miller & Sons”. To on, bliski jak przyjaciel, pomaga głównemu bohaterowi zaznać długo wyczekiwanej stabilizacji – w końcu przetrwał Holocaust – oferując nocleg w magazynie oraz pracę przy projektowaniu mebli. Niedługo Tóth doznaje pierwszych momentów euforii – pewien Harry (Joe Alwyn) zleca przerobienie staromodnego gabinetu ojca i daje się przekonać Węgrowi do zaakceptowania zaskakująco wysokiej wyceny. Następujące sekwencje budowania minimalistycznej biblioteki są fragmentami prawdziwego piękna, z niesamowitą miękkością uchwyconymi przez operatora Lola Crawleya.

Cudowne uniesienie szybko ustępuje miejsca sromotnej porażce. Właścicielem unowocześnionego wnętrza okazuje się wyjątkowo niecierpiący niespodzianek Harrison Van Buren (świetny Guy Pearce), agresywnie reagujący na sekretną renowację. Jego syn odmawia zapłaty za zlecenie, co staje się impulsem potrzebnym Attili do wyrzucenia kuzyna, którego już wcześniej próbowała się pozbyć jego protestancka partnerka. Lászlo ląduje w schronisku dla bezdomnych, pracuje na budowie i wspomaga się kojącym ból powojennych ran opium. Otuchy dodają mu listy od ukochanej, wciąż próbującej się przedostać do Stanów z siostrzenicą Zsofią. Na jego drodze niespodziewanie ponownie pojawia się Van Buren. Tym razem spokojny przedstawia Tóthowi okładkę magazynu, ozdobioną zdjęciem projektu modernistycznej biblioteki. Jako jej dumny właściciel zrobił research – w Europie Węgier był uznanym architektem, absolwentem Bauhausu. Biznesmen składa ofertę współpracy przy gigantycznym, nieprawdopodobnym projekcie. Ta ekstremalna huśtawka naprzemiennych wzlotów i upadków, dyktowana wolą bardziej zasobnych, kierować będzie życiem głównego bohatera do samego końca.

W połowie filmu rozpoczyna się antrakt, podczas którego wyświetlane zdjęcie żydowskiej rodziny uzupełniają modernistyczne kompozycje Daniela Blumberga. Nie sądzę, aby ta piętnastominutowa przerwa pełniła jakąkolwiek narracyjną funkcję, a co najwyżej symbolicznie odwołuje się do epickich filmów z połowy XX wieku. Przydatna jest natomiast z czysto praktycznego punktu widzenia – aby zaspokoić potrzeby mogące wystąpić w trakcie ponad trzyipółgodzinnego seansu. Sam zaskoczony intensywnością doświadczenia nie ruszyłem się nawet ze swojego miejsca,  czując, że nie jestem gotowy na to, co jeszcze mnie czekało. Faktycznie trudno przewidzieć kierunki, w których podąży The Brutalist. Z jednej strony mamy do czynienia z filmem klasycystycznym, kreślącym na przestrzeni ekranowych dekad szeroki i paraboliczny obraz kulturowych przemian Ameryki. Co natomiast szokujące, dla mnie wręcz niewiarygodne, to fakt, iż postać Lászla Tótha jest kompletnie fikcyjna. Przedstawiona historia, tak przemyślana i bogata w znaczenia, sprawia wrażenie epickiej biografii lub adaptacji bestsellera, a nie oryginalnego scenariusza pary wciąż dosyć młodych scenarzystów (Brady Corbet i Mona Fastvold).

Mimo monumentalnego rozmachu film, zamiast pędzić na złamanie karku, płynie de facto niespiesznym tempem, stopniowo ujawniając kluczowe informacje i do samego prawie końca wprowadzając nowe postaci i wątki. Dzięki tej lekkości opowiadania reżyser zdaje się mieć pełną kontrolę nad dominującym w danym momencie nastrojem, balansując między pięknem i zgryzotą, wielkością i intymnością. Adrien Brody odgrywa być może rolę życia, przekonująco oddając pełną skalę emocji doświadczanych przez swojego bohatera. Nie potrafię wskazać innego aktora, który mógłby unieść rolę Lászla Tótha, który poprzez własne wizjonerstwo i wytrwałość opowiada historię migracji, tożsamości i powstającej w bolączkach siły powojennych Stanów Zjednoczonych. The Brutalist jest wielowarstwowym i, podobnie jak celebrowana w nim architektura, bezsprzecznie politycznym hymnem do tych, którzy, uciekając przed faszyzmem, musieli z godnością odnaleźć się w ekspansywnym kapitalizmie Nowego Świata.

Z takiego seansu trudno nie wyjść oczarowany tym, co się właśnie zobaczyło. Osobiście zaniemówiłem i wciąż nieco zawodzą mnie słowa, szczególnie po niedawnych informacjach, jakoby budżet produkcyjny miał nie przekraczać dziesięciu milionów dolarów. Po premierze kinowej szersza publiczność oczywiście zweryfikuje, czy wstępny, jednogłośny zachwyt nie jest przypadkiem nieco na wyrost, ale cały ten ceremoniał świetnie przypomina to, za co kocha się festiwale – w żadnych innych warunkach nie da się chyba odczuć takiej przedziwnej, zintensyfikowanej, zbiorowej ekscytacji sztuką filmową. Wszystkiego może i nie zwieńczył zasłużony Złoty Lew, ale zostanie najmłodszym laureatem nagrody indywidualnej za reżyserię w historii Biennale w Wenecji, pieczętuje status Brady’ego Corbeta jako niezwykle uzdolnionego twórcy i autora prawdopodobnie nowego klasyka amerykańskiego kina.

Maks Reiter
Maks Reiter

The Brutalist

Rok: 2024

Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania, Węgry

Reżyseria: Brady Corbet

Występują: Adrien Brody, Felicity Jones, Guy Pearce, Joe Alwyn, Stacy Martin i inni

Ocena: 4,5/5

4,5/5