Cokolwiek zechcesz pod warunkiem, że to Corona® – recenzja filmu „Szybcy i wściekli 9”

Mieliśmy wspaniałą siódemkę, w której James Wan rzucał nami o glebę wraz z fikołkującą kamerą, pokazywał nam zdecydowanie za dużo miniówek, kasował auto warte trzy bańki, a cały świat żegnał Paula Walkera. Później była już nieco wtórna i posępna ósemka, w której F. Gary Gray po raz wtóry zabijał Domowi dziewczynę, by dać mu motywację, ale przecież na końcu samochody biły się z nuklearną łodzią podwodną, więc nie można było za bardzo narzekać. Był też spin-off Hobbs i Shaw, w którym The Rock oddawał hołd swojej ojczystej Samoi, serwując przy okazji całkiem przyjemny kinowy letniak, o którym jednak mało kto pamiętał tydzień po premierze. W końcu, po długiej przerwie, do serii powraca Justin Lin – jeśli nie najbardziej utalentowany rzemieślnik w dziejach franczyzy, to na pewno ten z największymi dla niej zasługami. Wraca, wraz z pełną jak mało kiedy rodziną, odbudowywaną rezydencją Toretto pod numerem 1327, oraz tym jednym koncernowym piwem ponad wszystkie inne.

Szybcy i wściekli 9 to prawdziwy prezent dla największych zapaleńców serii. Bynajmniej nie tych najbardziej ortodoksyjnych i pozbawionych dystansu, psioczących jak to „kiedyś to było o nielegalnych wyścigach ulicznych”, dla których film będzie zapewne spełnieniem najgorszych koszmarów. O tak wysokim stężeniu niedorzeczności nie śniło się (astro)fizykom, liczba mrugnięć okiem i drobnych odwołań do dwudziestoletniej już historii serii przyprawia o zawrót głowy, a akcja pędzi tak szybko, że widz nie będzie miał czasu na zbyt długie refleksje na temat luk logicznych w tym wyjątkowo łatanym scenariuszu. I słusznie. Szybko, szybko, nie mamy czasu na głupoty, trzeba retroaktywnie przeinaczyć całą akcję Tokio Drift po raz drugi. A czy ktoś jeszcze pamięta pobyt Dominica na Dominikanie (niezła gra słów swoją drogą) z mało znanego shorta Los Bandoleros w reżyserii Vina Diesela? Nie? To tam była taka Cara, i najwidoczniej bohaterka grana przez Cardi B jest jej siostrą.

Ale abstrahując od mącenia w „kanonie” serii i intertekstualnych zabaw (których jest tu nieprzyzwoicie dużo, od złoczyńców dysputujących o tym, którą postacią z Gwiezdnych wojen są, po jedyne w historii zabawne nawiązanie do Minionków), to mimo wszystko jest tu też jakaś oś fabularna. Próba nakreślenia jej podstawowych założeń może okazać się myląca, gdyż plątanina wątków jest w dużej mierze pretekstem do poprowadzenia nas od jednej niepojętej akcji do kolejnej. Emerytura Doma (Vin Diesel) i Letty (Michelle Rodriguez), których przez ostatnie lata pochłaniało wychowywanie małego Brianka, zostaje zakłócona, gdy dostają informacje od reszty ekipy o sygnale SOS od Pana Nikt (Kurt Russel), któremu udało się schwytać cyberterrorystkę Cipher (Charlize Theron), by chwilę potem zostać zaatakowanym przez paramilitarną grupę zarządzaną przez superszpiegów i plugawych bogaczy. Szybko okazuje się, że gra toczy się o Projekt Aries, hi-techowe jajo Fabergé podzielone na dwie części, które po połączeniu pozwalają na zhakowanie dowolnego komputera na świecie. Na domiar złego, na czele polującego na owe jajo oddziału złoczyńców stoi Jakob (John Cena), zaginiony brat Doma i Mii (Jordana Brewster), o którym żadne z nich nigdy nie raczyło napomknąć. Wyścig o wszystko zabierze bohaterów między innymi do Ameryki Środkowej, Tokio, Tbilisi, na orbitę, oraz do krainy najbardziej perwersyjnych degeneratów tego świata, do której niewielu Amerykanów odważyłoby się wkroczyć, czyli Wielkiej Brytanii.

Właściwie to od momentu, gdy akcja Szybkich i wściekłych 9 zabiera nas najpierw na ulice Londynu (szalona przejażdżka z niezastąpioną Helen Mirren, z którą Dom ponownie wdaje się w niekomfortowy flirt), a potem do Edynburga, film zaczyna naprawdę działać na najwyższych obrotach. Otwierająca sekwencja akcji w fikcyjnym Montequinto, choć wieńczy ją znana z pierwszego zwiastuna wielokrotna puenta, w której bohaterowie prezentują swoje różne recepty na przebycie przepaści, to jednak wyraźnie odstaje od reszty na poziomie realizacyjnym, być może pospiesznie klejona w postprodukcji po ostatnich dokrętkach, na co wskazują naprawdę brzydkie ujęcia przypominające o mrocznych czasach wczesnego CGI.

Im dalej jednak, tym trudniej nie docenić prawdziwie eksperckiej roboty i imponującej kreatywności całej ekipy. Gdy w ruch wchodzi główny gadżet, czyli arcypotężny zestaw magnesów o absurdalnym zasięgu, którym bohaterowie wywołają w mieście prawdziwy huragan metalowych przedmiotów, mniejszych i większych, trudno oderwać oczy i choćby na chwilę zwątpić, że to co widzimy naprawdę się dzieje, jakkolwiek bzdurne. Wszystko tu ma prawdziwy ciężar, nawet jeśli niezniszczalni bohaterowie nie dają tego po sobie poznać – czy to pojedynczy cios pięścią (najlepsze wykorzystanie shakycam od czasu Bourne’ów Paula Greengrassa?), czy klasyczny Pontiac Fiero pędzący z doczepionym silnikiem rakietowym, czy stający w pionie opancerzony 18-kołowiec. Ten ciężar daje się odczuć także dzięki nadzwyczaj dopieszczonej warstwie dźwiękowej, której wielokanałowość zasługuje na najlepsze możliwe warunki – jeśli macie iść na tylko jeden IMAX-owy seans w całym życiu, trudno o lepszy wybór.

Coby widza za bardzo nie przytłoczył nadmiar demolki, ważne jest zadbanie o celny komizm dla rozluźnienia atmosfery. Z tym bywa tu różnie, bo choć są tu chwile genialnego humoru sytuacyjnego, czy to zaskakująco umiejętnie wygranego wątku pt. Ramsey (Nathalie Emmanuel) uczy się jeździć, czy to zgrywy z dziwactw Brytyjczyków i elit, czy nawet niektóre z wspomnianych nawiązań popkulturowych, to jednak wyraźnie daje się odczuć zmianę na stołku głównego scenarzysty. Szybkich i wściekłych 9 nie uraczył swoim piórem Chris Morgan, będący stałą częścią serii od czasu Tokio Drift. Zastępuje go niejaki Daniel Casey, wspomagany poprawkami Justina Lina i zapewne niemałą ingerencją „proboszcza” serii, Vina Diesela. W wielu momentach daje się odczuć, że bohaterowie tacy jak Roman (Tyrese Gibson) i Tej (Ludacris) nie są do końca „sobą”, autor nie bardzo radzi sobie z ich dynamiką, wiele kwestii wypada nieśmiało i wysilenie, a szczególnie nie na miejscu wydaje się typowe dla kina spod znaku Marvela-Disneya puszczanie oka do widzów – tu przede wszystkim Roman snujący metafilmowe rozważania o nieśmiertelności ekipy. Znacznie zabawniej było, gdy tylko widz mógł sobie dopowiedzieć, że ogląda kreskówkę, a gdy już nawet bohaterowie wiedzą że w takowej grają, gubi się gdzieś ten urok.

Innych problemów scenariuszowych, nad którymi moglibyśmy się bezlitośnie znęcać, gdybyśmy nie umieli się bawić, znalazłoby się jeszcze trochę. Czuć że jest to efekt wielu burz mózgów wielu kreatywnych ludzi na temat tego, jak pozlepiać ze sobą różne napoczęte wątki, jak znaleźć kolejne powody, by bohaterowie znów pracowali razem (czy też wrócili do życia), oraz jak przekonująco przedstawić fakty, które podobno były faktami od zawsze, tylko widz o nich nie wiedział. Największą ofiarą tego galimatiasu okazuje się już zupełnie pogmatwany wątek związany z Tokio, Hanem (Sung Kang) i jego podopieczną, biegłą w sztukach walki sierotą Elle (Anna Sawai) – z jednej strony jest on istotną częścią fabularnej układanki, z drugiej film by zyskał, gdyby chociaż go odpuścić w tej polifonicznej kakofonii historii, bo widz zwyczajnie nie jest w stanie przejmować się w równym stopniu każdą z nich.

Zaskakującą przeciwwagą okazuje się jednak przedwcześnie krytykowany, a naprawdę efektywny dramatycznie wątek brata Doma. Konflikt z Jakobem, niewypowiedziane braterskie zgryzoty i żale, okazują się sercem filmu, budowanym głównie za pomocą nieźle wprowadzonych retrospekcji. Stylizowane na starą taśmę filmową, z przygrywającymi oldschoolowymi trackami N.W.A. w tle, pięknie balansują między patosem i śmiesznością, a ujmującą szczerością, która była obecna w serii od zawsze. To przede wszystkim opowieści o rodzinie, o czym poprzednie filmy aż nazbyt często już przypominały, ale jednak słowo to nie zatraciło tu swojej wagi, pomimo jego usilnego powtarzania. Rodzina w Szybkich i wściekłych to niekoniecznie ta tradycyjna, nuklearna, choć takie też często w jej obrębie powstają. To patchworkowy, multikulturowy kolektyw ludzi, którzy mieli w życiu ciężki start, ciągle przed czymś uciekają, często mają wiele powodów, by się wzajemnie nienawidzić, a jednak mimo wszystko zawsze koniec końców do siebie docierają, by wspólnie walczyć. Najczęściej przeciwko, jak to ujmuje jeden z bohaterów, rozpuszczonym bogatym kutasiarzom (spoiled rich pricks) trzęsących tym światem. A to wszystko bez poszanowania dla własności prywatnej i praw fizyki.

Więc jeśli potrafiliście bez grama ironii pokochać wszystko, czym ta seria była i czym się stała, jeśli darzycie ją wręcz religijną miłością, jaką darzy ją Vin Diesel, jeśli ronicie łzę zawsze, kiedy on ją roni, mimo że aktorem nigdy nie był wybitnie przekonującym, to nie ma zbyt wielu powodów, żebyście nie pokochali dziewiątej części sagi równie mocno. Szybcy i wściekli 9 to równocześnie list miłosny do fanatyków franczyzy, jak i środkowy palec wymierzony w stronę marudzących na jej absurdy sztywniaków. Żartowali sobie, że w następnej części polecą w kosmos? Polecą, jeszcze jak! Myślę, że nie jest przypadkiem, iż w obu zwiastunach do filmu na ścieżce dźwiękowej dominuje twórczość najnowsza Kanyego Westa. Szybcy i wściekli są właśnie jak ta muzyka – z jednej strony często bezczelnie wręcz głupia, z drugiej trudno nie szanować, jak doskonała technicznie jest i jak świetna musiała być zabawa przy jej tworzeniu. Jak wokalizuje Kanye w utworze Feel the Love: „Brr-ah-rrr-ah, brr-ah-gat-gat-ga / Rude-rude-rude-rude-woo!”

Dawid Smyk
Dawid Smyk

Szybcy i wściekli 9

Tytuł oryginalny: „F9”

Rok: 2021

Gatunek: akcja

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Justin Lin

Występują: Vin Diesel, John Cena, Michelle Rodriguez i inni

Dystrybucja: UIP

Ocena: 3,5/5