Lasoterapia – recenzja filmu „Szlak asfodeli” – Nowe Horyzonty 2024

Asfodele rosły ponoć na łąkach okalających brzegi Styksu, zatem spacerując ich szlakiem trudno nie smakować woni tego, co minęło. A jednak oddychanie nowym filmem Martinota sprawia przyjemność, bardziej niż krztusi odorem śmierci. Śledząc kroki Jeana, widz czuje raczej pieszczotę leśnego mroku i ciszy, jak wyraził się kiedyś poeta, którego imię dawno już uleciało mi z głowy. Utwór Francuza – obok robienia hałasu w puszczy „międzynarodówką” – oferuje psychogenealogiczną podróż przez doświadczenia przodków i ekologiczną niepewność jutra.

Moja pamięć bywa zawodna – to już w zasadzie redakcyjny żart. Nowohoryzontowi bywalcy powinni natomiast dość dobrze kojarzyć Maxime’a Martinota, bo tegoroczna obecność w sekcji dla włóczykijów nie jest jego wrocławskim debiutem. I tak jak w „lostowym” Olho animal, gdzie reżyser poszukiwał nieantropocentrycznej perspektywy w psim spojrzeniu – plakat zdobiła zabawna fotografia João Césara Monteiro i jego pupila z tabliczkami sugerującymi zamianę rasowych ról – czworonóg ponownie okazuje się niezawodnym kompanem filmowego bohatera. 

Jest zresztą coś magicznego, rytualnego niemal, w sposobie operowania kamerą, która penetruje rzeczywistość to okiem kudłacza, to zamyślonego pszczelarza, kiedy indziej – swoją własną, mechaniczną czujką. Rozedrganie towarzyszące tym zmianom jednocześnie niepokoi i zachwyca płynnością. Zupełnie jakby estetyka wypowiedziała wojnę indywidualizmowi, a narzędzie przekształciło umysł i ciało w organy nieco bardziej wspólnotowe.

Chociaż bretońskie szlaki wydają się tak samo dziwaczne jak ogród Józefa Mehoffera, autor Histoire de la révolution łapie pałętające się po nich duchy w sieć społecznej wrażliwości – nie tylko dlatego, że protagonista intonuje pieśń o wyklętym ludzie ziemi. Głosy, które twórca przywołuje z offu, pochodzą z różnych epok i nadają spacerowi niemal polityczny charakter. Istny geocaching w poszukiwaniu historycznych anegdot. Trudno nie myśleć tutaj o Trop tôt/Trop tard radykalnego tandemu Straub-Huillet, aczkolwiek żywa maniera montażu, oscylującego między odległymi temporalnościami, kazałaby szukać paraleli w nieco bardziej impresyjnych dziełach. 

Na ile zbliżamy się tutaj do ekologicznego komunizmu i lirycznego dyspozytywu, a na ile figury, którymi posługiwał się Rancière do analizy późnych dzieł duetu, są bezużyteczne w debacie na temat posthumanistycznego kina Martinota – trudno wyrokować, ale sam problem jest godzien namysłu dłuższego, niż pozwala na to format festiwalowej recenzji. To jednak sztuka przedkładająca sensoryczność nad ideologiczny dydaktyzm.

Jedno moim zdaniem jest pewne. Retoryczny nomadyzm postaci, imperatyw semantycznego błądzenia, trzewiowa potrzeba kontynuowania wokalnego strumienia świadomości stanowią próbę poetyckiego negocjowania tożsamości poprzez dialog z otoczeniem. Opis świata staje się opisem samego siebie, a chodzenie po zroszonej ściółce – nie-ludzkim językiem zrozumiałym dla otaczającej nas fauny i flory. Kiedy wyjedziecie na drobną przechadzkę z dala od miejskiego zgiełku – sezon grzybowy już blisko – pomyślcie o niej w tych kategoriach. Do tego zachęca Martinot. Ja też uważam, że drzewa pamiętają więcej. Na pewno więcej ode mnie.

Szlak asfodeli

Tytuł oryginalny: Le Sentier des Asphodèles

Rok: 2023

Kraj produkcji: Francja

Reżyseria: Maxime Martinot

Ocena: 3.5/5

3,5/5