1+1=1 – recenzja filmu „Substancja” – Cannes 2024

Każda mijająca godzina naszego życia stanowi niewykorzystaną okazję, nieodwracalnie zmarnowany zasób, przepuszczoną szansę na sukces i rozwój. Nawet jeśli osiągnęliśmy szczyty, o jakich inni mogliby tylko śnić, droga w dół nam nie odpuści, będzie błyskawiczna, bolesna i łamiąca duszę. To wszystko jest prawdą, oczywiście jedynie przy założeniu opierania poczucia własnej wartości w pełni na zewnętrznej walidacji, a kariery na wysportowaniu i konwencjonalnie atrakcyjnym wyglądzie. Poznajcie więc laureatkę Oscara i fitnessową influencerkę Elisabeth Sparkle, której czas na oświetlonej reflektorami siłowni dobiega do końca, a wraz za nim upada cały jej świat – oto Substancja.

Coralie Fargeat została wychowana na kinie grozy przez swojego dziadka, już w przedszkolu poznając twórczość Davida Cronenberga czy Johna Carpentera, nic więc dziwnego, że głęboko pokochała plastyczność i sugestywność filmowego medium w służbie politycznych i społecznych metafor tudzież (używając zdemonizowanych w czasach współczesnego purytanizmu słów) propagandy ideologicznej. Drugim filarem, kluczowym dla dorosłego życia Francuzki, jest jej socjologiczne wykształcenie oraz feministyczny aktywizm. Gdy przez lata jej wypełnione flakami, krwią i seksem scenariusze nie mogły znaleźć finansowania, angażowała się w twórcze kolektywy, lobbując m.in. za równością płci w branży filmowej oraz wspierając inne aspirujące reżyserki znad Loary. W końcu jesienią 2017 roku pokazała światu swoją Zemstę – neonowe rape & revange, w którym aspirująca aktorka zmartwychwstaje na pustyni, by zamordować swoich bogatych i dzierżących władzę oprawców. Obraz przeplatający naturalistyczną brutalność europejskiej odpowiedzi na Rambo: pierwsza krew z estetyką miksu rapowego teledysku i Mad Maxa słusznie zdobył serca krytyki na całym świecie, a także tej garstki widzów, która przypadkiem trafiła nań na maratonach grozy między takimi niezapomnianymi dziełami jak Delirium Dennisa Iliadisa oraz Podwodna pułapka Johannesa Robertsa. Wpadnięcie w sidła promocji spełnionego gatunkowego arcydzieła z pogranicza postmodernistycznego arthouse’u, jako slashera klasy B dla pijanych gimnazjalistów, mogło być przyczyną, czemu na drugą produkcję Fargeat czekać musieliśmy aż siedem lat. A było czego wypatrywać.

Jeśli Anora [NASZA RECENZJA] Seana Bakera przenosi europejskie baśnie na język gatunkowego kina lat 90., to Substanja robi to samo z XIX-wiecznym gotyckim horrorem oraz filmami z lat 80. Elisabeth Sparkle (Demi Moore) jest zestresowana. Czasy, gdy tłumy rzucały jej się do stóp, gdy odbierała Oscara, gdy dla dziewczynek była wzorem, a dla chłopców fantazją, przeminęły jak te łzy na deszczu. Sława skruszała niczym jej gwiazda na Hollywood Walk of Fame. Nawet mało prestiżowy segment fitness w programie śniadaniowym może stać się historią, bo obrzydliwy, mizoginistyczny i wiecznie naćpany producent Harvey (Dennis Quaid) szuka na jej miejsce kogoś młodszego i seksowniejszego. Elisabeth Sparkle jest zestresowana i zdesperowana. Ten stan psychiczny pcha nas do przyjmowania najtrefniejszych z ofert, nic więc dziwnego, że niczym Dorian Gray przed laty, ku własnej zgubie, w imię odzyskania młodości, sięga po pakt ze złem. Diabła zastąpił co prawda posiadający przepiękną minimalistyczną identyfikację graficzną startup, magię – filmowo bezsensowne chemia i biologia, a portret – podejrzany neonowy zastrzyk dożylny i igły do pobierania płynu mózgowo-rdzeniowego. Idea jednak nie umarła. Nawet cotygodniowy pokłon w świątyni wciąż jest obowiązkowy i nieodwoływalny.

Te wszystkie nieboskie eksperymenty znajdują swój finał w iście mitologicznych, dokonanych poprzez wyskoczenie z rozerwanego ciała, narodzinach Sue (Margaret Qualley) – pokalanie, acz nieseksualnie, poczętej bogini kapitalizmu. Młoda, piękna, wysportowana, tak nieskazitelna, jakby wyfotoszopowana w rzeczywistości, a ponad wszystko – piekielnie ambitna, bez wahania skłonna narazić swoje życie dla zawodowego sukcesu. Pegaz w greckiej mitologii wyszedł z szyi Meduzy, w wyniku dekapitacji na potworze dokonanej przez Perseusza. Mord ten nie był przypadkowy, późniejszy założyciel Myken dokonał go w ramach rozprawy Hellenów z cywilizacją minojską i jej kultem księżyca, którego kapłanką była piękna kobieta o wężowych włosach. Nierzeczywisty i perfekcyjny skrzydlaty wierzchowiec stał się zatem wspaniałym pomnikiem klęski swojej matki i całego jej świata. Bezwolny symbol poezji narodził się z cierpienia kobiety skazanej przez boginię mądrości, sztuki i sprawiedliwej wojny na los odrażającej i morderczej.

Elisabeth i Sue są jednością w dwóch ciałach i umysłach, tak jak nasze zaburzenia i kompleksy nie mają żadnych oporów przed zniszczeniem własnych żywicieli. W The Substance forma body horroru wypełnionego wizualnymi cytatami z klasyków takich jak Mucha czy Lśnienie staje się wehikułem uniwersalnej opowieści o samozniszczeniu. Kolorowa baśń osadzona w świecie amerykańskiej telewizji w rozrywkowy sposób ostrzega przed pracoholizmem, czy napędzanym przez media kultem młodości i perfekcyjności ciała. Wybuchowa forma wypełnionej gagami gatunkowej rozwałki przychodzi w sukurs rozpakowywaniu kolejnych warstw ludzkiego mózgu, niby na terapeutycznej kozetce, stanowi świetne narzędzie metafory elektrochemicznych procesów prowadzących do jak najbardziej rzeczywistych samobójstw.

Ciekawy kontekst najlepszego scenariusza tegorocznego festiwalu w Cannes stanowią jego decyzje obsadowe, a w szczególności jedna. W Elisabeth wcieliła się, tworząc najlepszą kreację w swojej dotychczasowej karierze, Demi Moore. Ta seksbomba przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych przeskakiwała od przeboju do przeboju, by przywołać chociażby Ognie św. Elma¸ Nie jesteśmy aniołami, Uwierz w ducha, Ludzi honoru, Niemoralną propozycję, a w końcu Striptiz. Jednak od czasów, gdy Moore otrzymywała rekordowe 12,5 miliona dolarów za główną rolę, po to by zgodziła się rozebrać na ekranie, minęły już niemal trzy dekady, a współczesne media rozpisują się o jej operacjach plastycznych oraz tym jak Ashton Kutcher mógł być w związku z o wiele starszą kobietą. Odbiór Demi Moore przez prasę brukową stanowi zatem perfekcyjny odpowiednik granej przez nią postaci, a przy tym artystyczny sukces roli Elisabeth stanowi namacalny dowód możliwości wyrwania się z pęt społecznej percepcji.

Siła kina Coralie Fargeat drzemie w tym, na jak wielu poziomach można je czytać i bawić się rewelacyjnie. Substancja stanowi przykład produkcji, która spotka się z miłością zarówno ze strony widzów poszukujących krwawej jatki do zabawy przy alkoholu, jak i osoby zafascynowane mitologią, psychologią, kinem, czy literaturą. Canneński sukces, nieporównywalnie bardziej „grzecznego” i zachowawczego Titane [NASZA RECENZJA] otworzył wrota najbardziej prestiżowego festiwalu na świecie dla dzieł do tej pory zamkniętych w ramach wszelakich Nocnych Szaleństw i miejmy tylko nadzieję, że ten karnawał otwartości i kreatywności, którego kwiatem jest Substancja, będzie trwał.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Substancja

Tytuł oryginalny:
The Substance

Rok: 2024

Kraj produkcji: Francja / USA

Reżyseria: Coralie Fargeat

Występują: Demi Moore, Margaret Qualley, Dennis Quaid i inni

Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 4,5/5

4.5/5