Z rozwianym włosem – recenzja filmu „Strefa krytyczna” – Nowe Horyzonty 2024

Widząc film irański, bywalcy festiwali spodziewają się pewnie jednej z dwóch rzeczy: albo to będzie subtelna krytyka systemu, albo kompletnie niesubtelna krytyka systemu. Tegoroczna oferta Nowych Horyzontów na pewno tego stereotypu nie zmieniła, prezentując Niedźwiedzie nie istnieją, Moje ulubione ciasto [NASZA RECENZJA] i właśnie Strefę krytyczną, która zdecydowanie może startować o złoty medal w zaciętej rywalizacji buntowników i działaczy oporu.

Zapasy irańskich twórców z cenzurą można by już uznać za dyscyplinę olimpijską, bo niezmiennie fascynująco się śledzi, jakie to nowe sposoby znajdą w tym roku artyści, by nie uciekając się do otwartej krytyki rządu i islamu, mimo wszystko i tak nie zostawić na nich suchej nitki. Rozrywka to dość mroczna – mówimy przecież o ludziach, którzy dostają zakazy wyjazdu z kraju, idą do więzienia, a nawet gorzej; a jednak tym bardziej można podziwiać, że są w stanie i tak traktować to również jako formę zabawy, czego Strefa krytyczna jest być może najlepszym przykładem.

Nie wolno pokazywać kobiet bez hidżabu? Od czasu wygranej w Locarno, świat obiega przede wszystkim jedno ujęcie ze Strefy krytycznej, w której bohaterka wykrzykuje swoją wolność światu z rozwianym włosem. Film Alego Ahmadzadeha jest jednak skrajnie odważny nie tyle ze względu na dosłowne oskarżenia czy łamanie reguł, ile raczej z powodu ostatecznych wniosków, jakie wyciągamy w związku z postacią protagonisty. Otóż poznajemy dość zawianego, menelskiego wręcz dilera narkotyków, postać pod paroma względami nawet sympatyczną, ale na pewno robiącą wrażenie typa spod ciemnej gwiazdy – a film w pewien sposób sugeruje, że ten człowiek jest najlepszym, na co może liczyć irańskie społeczeństwo, jeśli potrzebuje pomocy, troski i ukojenia.

Chociaż kontestować można na sto sposobów i widzieliśmy już w tej dziedzinie chyba wszystko, to nadal jest coś wyjątkowo perwersyjnego w sugestii, by w razie chęci przymrużyć oczy i zobaczyć mglisty zarys zbawcy w TAKIM antybohaterze. Nie jest to wniosek, do którego jesteśmy zachęcani od początku. Kamera od pierwszych ujęć widzi w Amirze (w tej roli Amir Pousti) raczej pokraczną kreaturę. Jeśli wasze bogobojne matki przestrzegały was przed próbowaniem narkotyków, to pewnie mniej więcej tak wizualnie wyobrażały sobie ludzi, którzy to robią. Amir wygląda właściwie jak bezdomny i nie do końca zdaje się panować nad swoimi ruchami, wliczając w to jazdę autem w sposób świetnie oddany przez kamerę jako niezwykle nerwowy. Technicznie rzecz biorąc, w tych scenach niewiele się dzieje – one głównie po prostu wyglądają podejrzanie. Amir wydaje się umiarkowanie zainteresowany ubiorem czy higieną, trochę pierdnie czy się podrapie. Ma fajnego psa, ale niestety nie wiemy, co się z psem dzieje. Ogólnie Amir jest jak ten twój jeden znajomy, który niczego w życiu nie bierze zbyt serio, poza marihuaną. Jeśli o nią chodzi, Amir rusza się precyzyjnie i starannie – suszy, zwija, piecze brownie. Zaczynamy podejrzewać, że facet jest na swój sposób godny zaufania, skoro przynajmniej swój fach (pasję?) wykonuje pieczołowicie. Właściwie cały dalszy film można opisać jako tego typu odrzucającą/odurzającą mieszankę: Strefa krytyczna to zbiór mało znaczących, niezbyt jasnych wydarzeń, przedstawionych właściwie w niskim tempie – a jednocześnie, za sprawą kilku zagrywek realizatorskich, osiągających w paru scenach rekordy naćpanego szaleństwa i kinowej awangardy.

Za wyjątkowe emocje odpowiada w Strefie krytycznej wyjątkowa technika, która łącząc niskobudżetowość i intensywność daje rzadkie uczucie spontanu; uczucie filmu, którego twórcy po prostu włączyli kamerę i go sobie trzasnęli dla funu. Weźmy wspomniane ujęcia jazdy autem: dosłownie rzecz biorąc, zawartości tam niemal brak – ot, poruszamy się do przodu po pustawej przestrzeni. W całym scenariuszu brak klasycznie rozumianej akcji i nie da się też powiedzieć, byśmy jakąkolwiek widzieli na ekranie. Urok jest taki, że Ahmadzadeh używa bardzo prostych środków (jak przyspieszenie filmu czy pokręcenie trochę kamerą dokoła), by zrobić z tej jazdy coś zaskakująco, imponująco nerwowego. Również dźwięk robi niesamowite wrażenie, gdy – nie spoilerując zbyt wiele – często czerpie raczej ze standardów indie horroru, niż jakiegokolwiek dramatu społecznego czy kryminalnego. Bezczelność tej prostoty jakby wręcz szydziła z wyznawców Kubricka, którzy zużyliby milion dolarów, próbując zrobić to „porządnie”. Mogło to nie wypalić, ale o dziwo jest całkiem podniecające, i chciałoby się więcej. À propos podniecania się: podobna przesada dotyczy aktorów, czy może raczej – grających role amatorów. Wszyscy oni wcielają się w postaci bezimienne (poza Amirem grającym Amira) i przedstawione bardzo mgliście. Nie jest łatwo bez kontekstu ocenić, które elementy ich aktorstwa są zamierzone, a które są przypadkowym produktem ich obecności. Większość ról jest zazwyczaj uboga w środki, ale też mamy choćby tę rozkrzyczaną na plakatach Shirin Abedinirad, której kreacja należy do najbardziej ekstremalnych, jakie zobaczycie w kinie.

Mieszkająca w USA irańska artystka dostała (jak niemal każdy w filmie) tylko jedną scenę, z kwestiami w większości raczej symbolicznymi niż opowiadającymi większą historię, ale zrobiła z tej sceny coś tak mocnego, że cała reszta filmu wręcz traci przy niej znaczenie. Czy to dobrze, czy źle – to chyba kwestia dość kontrowersyjna. Z postacią Abedinirad też nie tak łatwo sympatyzować – inny twórca mógłby dopisać jej ckliwą historię bycia ofiarą największych gnójstw, heroiną walczącą każdym tchnieniem o równość kobiet, ale to nie tutaj. Wiemy, że przywozi z Amsterdamu jeden towar, a inny wywozi. Poza tymscenariusz jest mało wylewny. Możemy do pewnego stopnia sobie wyobrażać, że jest np. dość udaną i bezwzględną businesswoman, dla której narkotyki są głównie luksusem, nie żadną odpowiedzią na niezasłużone opresje. Dla niektórych krytyków postać stała się i tak ikoną emancypacji, w Polsce jej głośne „fuck you” pewnie wywoła skojarzenia z trendem ośmiu gwiazdek, ale innych głównie po prostu zirytuje, co też łatwo zrozumieć. Ahmadzehad w całym filmie prezentuje się raczej jako artysta wizualny, niż reporter: jeśli np. opowiada o wkurzeniu, to skupia się na wkurzeniu, a nie na przedstawianiu rzetelnie przyczyn, skutków i właściwej drogi dla świata. W efekcie, wielu pewnie uzna film za dość zmanierowany. Powiedzą może bohaterom, jak Caroline Aaron u Woody’ego Allena: „wy nie macie wartości. Wasze całe życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm”. Wszystkich czterech tu nie zabraknie. Jest też w tym jednak coś orzeźwiającego. Miło jest czasem pójść na film, w którym postaci po prostu chcą swoich rzeczy. Jak to zazwyczaj z ludźmi bywa.

Podobnie przebiegają inne, spokojniejsze (i z reguły znacznie mniej ciekawe) sceny Strefy krytycznej. Trudno jednak przegapić pewien motyw główny, że „taksówka” Amira jawi się wszystkim wręcz jako miejsce azylu. Kobiety natychmiast po wejściu luzują hidżab, i generalnie mogą być sobą i mówić bez ogródek. Być może wystarcza im do tego założenie, że przecież kto jak kto, ale diler nie pójdzie na policję, ani kryminalną, ani obyczajową. Nie robiąc tak naprawdę wiele, Amir wydaje się zazwyczaj coś znaczyć dla tych ludzi, a jego rolę można wręcz opisać jako zapewnianie innym momentów normalności: doraźnie poprzez usługi i na dłuższą metę poprzez sprzedawany towar, daje im możliwość ucieczki od wszystkiego dokoła, znalezienia punktu zero. Gdy pod koniec filmu diler okazuje się w pewnym sensie wręcz ratować życia, można parsknąć z niedowierzaniem, ale można też serio spytać – jeśli nie on, to kto? W świecie, w którym (czego film sam mówić nie musi, bo wiemy to pewnie z życia) możemy być ukarani niemalże za wszystko, od kogo innego spodziewać się nieco bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa płynącego może nie z akceptacji, bo trudno znaleźć tam wiele ciepłych uczuć – ale bezpieczeństwa biorącego się po prostu z tego, że Amir cię nie potępia. Amir ma to pewnie trochę gdzieś, szczerze mówiąc… Amir pewnie cię nie kocha… ale Amir cię nie potępia. Ile to daje, każdy oceni sam.

Jeśli więc na początku można się zaśmiać, gdy rozczochrany Amir mówi o sobie, że „rządzi tym miastem”, to po przemyśleniu, można wziąć ten fragment serio. W Strefie krytycznej sporo jest takich fragmentów, być może taki jest cały film – zachęcający do strzelania w ciemno, czy mamy go brać dosłownie, czy jako żart. Przy wszystkich brawurowych rozwiązaniach formalnych, i przy kultowej już chyba scenie z Abedinirad, brak wyrazistego scenariusza wpływa nadal na pewien niedosyt, a nawet swoistą nudę podczas oglądania. Bardzo to pasuje do narkotycznej tematyki, ale jeśli chcecie, by filmy choćby sugerowały możliwość lepszego życia, lepszego świata – Strefa… może nieco za bardzo dawać uczucie wkraczania w pustkę.

Paweł Mizgalewicz
Paweł Mizgalewicz

Strefa krytyczna

Tytuł oryginalny:
Mantagheye Bohrani 

Rok: 2023

Kraj produkcji: Iran, Niemcy

Reżyseria: Ali Ahmadzadeh

Występują: Amir Pousti, Shirin Abedinirad, Maryam Sadeghiyan i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 3,5/5

3,5/5