„Sny wędrownych ptaków” – W drodze na Oscary: Kolumbia

Co zachodniemu ignorantowi może przychodzić na myśl po usłyszeniu hasła "Kolumbia”? Prawdopodobnie góra trzy byty: Pablo Escobar, Gabriel García Márquez, Shakira. Ta ostatnia niestety nam się nie bardzo przyda, ale już pierwsze dwa nazwiska stanowią nie najgorszy punkt wyjścia do rozmowy o "Snach wędrownych ptaków”. Kinomani powinni za to wziąć sobie za obowiązek dopisanie do tej krótkiej listy dwóch nazwisk: małżeństwa Cira Guerry i Cristiny Gallego. Twórcy nominowanego do Oscara "W objęciach węża”, artystycznie wysmakowanej podróży po kolonialnych grzechach Amazonii, nazywanej nieoficjalną adaptacją "Jądra ciemności” czy spadkobiercą dzieł Herzoga, znowu trafili w dziesiątkę.

Wracając jednak do tego Márqueza. Powszechnie znana jest fascynacja noblisty kulturą Wayuu – rdzennych Amerykanów zamieszkujących półwysep Guajira. W jego najbardziej symptomatycznej dla realizmu magicznego powieści „Sto lat samotności”, znajdziemy między innymi nawiązanie do rytuału “powtórnego pochówku” – praktyki ekshumowania kości zmarłego po kilku latach od pogrzebu, oczyszczenia ich przez kobietę z rodu, spalenia, umieszczenia prochów w ceramicznych naczyniach i zakopania na cmentarzu klanu. W „Snach wędrownych ptaków” znajdziemy jeszcze więcej miłości do tej tradycyjnej kultury, ze starannie odwzorowanymi strojami, pieśniami, tańcami, praktykami matrymonialnymi oraz konsekwentnie używanym językiem. Zobaczymy także dwie sceny sławetnego drugiego pogrzebu, w pierwszej “po bożemu” z grobowca zostają odgrzebane kości, w drugiej natomiast, są to już skrzynie z amunicją…

Oscylujący wokół metafizyki prolog filmu, w żaden sposób nie zapowiada historii, którą ujrzymy, podobnie zresztą jak tytuł. Słyszymy profetyczne wizje wypowiadane przez lokalnego pieśniarza, obserwujemy coraz to bardziej enigmatyczne rytuały, a w centrum zainteresowania narracji wydaje się być młoda kobieta, wchodząca w dorosłość po roku przymusowej izolacji. Pannę trzeba jak najprędzej wydać za mąż, ale jako że adorator Zaidy to Raphayet, będący na lekkiej niełasce jej klanu, to zapłata narzucona przez matkę młodej kobiety, w kilkudziesięciu sztukach bydła i drogocennych kamieniach, przekracza możliwości śmiałego kawalera. Z pomocą przychodzi jego obrotny kolega, który widzi w przyszłość w rozszerzeniu ich skromnego interesu kawowego o eksport jeszcze bardziej pożądanego towaru – konopii siewnej. Jako że jest schyłek lat sześćdziesiątych, to nie brakuje stałych klientów w postaci koczujących hipisów, którym można sprzedawać to hurtem i po zawyżonych cenach. “Niech żyje kapitalizm!”, jak toastują w pierwszym z pięciu aktów opowieści bohaterowie. Nawet się nie obejrzą, gdy zielsko ustąpi miejsca białemu proszkowi, rewolwery wyrzutniom rakiet, a oni sami z wędrownych handlarzy, przeobrażą się w krwiożerczych baronów.’

To epicka historia o szerokiej skali, obejmująca kilkanaście lat i ścieżki trzech pokoleń bohaterów, stopniowo coraz bardziej oddalających się od ludowej tradycji, skażonych toksycznym światem przestępczości. Kiedy na początku filmu oglądamy te odwieczne praktyki, prawdopodobnie obcej nam kultury, nasza fascynacja naturalnie łączy się z naszą współczesną, postkolonialną wrażliwością – przecież tu się jawnie utowarawia kobiety, odbiera się im jakąkolwiek autonomię. Czy naprawdę słuszne jest kultywowanie tak ultra-patriarchalnego systemu, istniejącego pod pretekstem wierzeń magicznych? Jednak późniejsze zderzenie pięknego i uporządkowanego świata stałych rytuałów z chaotyczną “kulturą globalną”, pozbawioną wyższych wartości, opartą na przemocy, chciwości i rynkowym darwinizmie, czyni wnioski jednoznacznymi. Może i Wayuu nie są idealni, ale w przeciwieństwie do Escobarów tego świata, mają jakieś zasady.

Sam trzon fabuły, krwawej sagi zawdzięczającej swoją strukturę tyleż antycznej tragedii, co „Ojcu chrzestnemu”, nie zaskoczy nas niczym wywrotowym. Postacie to właściwie archetypy kina mafijnego, poczynając od przymierającego, zatwardziałego w swoich poglądach seniora rodu, przez naturalnego przywódcę, kierującego się kodeksem honoru i kontrastującego z nim narwańca-nihilistę, nie cofającego się przed niczym, aż po czarną owcę klanu, przyczyniającą się do ostatecznej katastrofy. Tutaj jednak przez tę całą folklorystyczną nadbudowę i narracyjne nawiasy dla opowieści, owe klisze urastają do rangi mitów. Widać to choćby na poziomie tytułów pieśni, jakimi opatrzone są kolejne z pięciu części historii – symboliczna “Dzika trawa” czy “Otchłań” odcina epizody mafijnych porachunków od wulgarnej współczesności, wpisując je w jakąś tradycję opowiadania tej ludności o samej sobie, jakby za wszelką cenę starali się utrzymać przy życiu choćby pozory magicznej narracji, nadal nadającej znaczenie ich losom.

Uwznioślenia tej, w gruncie rzeczy prostej i nieodkrywczej historii, przydają również przepięknie skomponowane i żarzące się żywymi kolorami kadry Davida Gallego. Gęsta atmosfera, niespieszne tempo opowiadania i samoistność dramaturgiczna każdego rozbudowanego epizodu, zbliżają „Sny wędrownych ptaków” do poetyki kina epickiego, czy nawet powieści, pozostawiając widza z uczuciem nasycenia pełnią emocjonalnego doświadczenia. Krwawa saga zakorzenia się w pamięci na długo i nakazuje oczekiwać z nadzieją, jakie jeszcze interesujące kultury pokaże nam duet twórców i co niepokojącego powie przez nie o naszej rzeczywistości.

Dawid Smyk
Dawid Smyk
sny

Sny wędrownych ptaków

Tytuł oryginalny: „Pájaros de verano”

Rok: 2018

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Kolumbia

Reżyser:  Cristina Gallego, Ciro Guerra

Występują: Natalia Reyes, Carmiña Martínez, José Acosta i inni

Dystrybucja: Against Gravity

Ocena: 3,5/5