Lekkie pióro – recenzja filmu „Sny o miłości” – Berlinale 2025

Dag Johan Haugerud ma za sobą niezwykłe dwanaście miesięcy. Rozpoczynając rok temu festiwalowe tournée trylogii Sex Dreams Love w sekcji Panorama, nie przypuszczał zapewne, że na następnym Berlinale zwieńczy przygodę Złotym Niedźwiedziem. Z powodu zamieszania z premierami (Love pokazywano w Wenecji), druga i trzecia część nie ukazały się nawet w planowanej kolejności. W efekcie główna nagroda trafiła do filmu, który norwescy widzowie mogli zobaczyć już pięć miesięcy wcześniej w kinach. Werdykt wywołał mieszane reakcje, ale czy słusznie?

Sny o miłości są bardzo niepozorne. Opowiadają historię siedemnastoletniej Johanne (Ella Øverbye), która, jak wiele rówieśniczek, zakochuje się w nauczycielce. Nie można się jej szczególnie dziwić. Pedagożka od razu zwraca uwagę prawie identycznym imieniem Johanna (Selome Emnetu), jest młoda, przyjacielska, atrakcyjna – stanowi idealny wręcz obiekt uczuć dojrzewającej dziewczyny. Zagubiona, nie znajduje zrozumienia wśród znajomych. Ci wprawdzie dostrzegają zmianę, ale potrafią jedynie polecić aplikację do terapii online. Powoli zaczynając rozumieć charakter swoich emocji i przytłoczona ich rosnącą intensywnością, postanawia przenieść je na papier.

Powstała w tym procesie książka staje się dla bohaterki doraźnym narzędziem terapeutycznym, a dla całej historii – trzonem narracyjnym. Dosyć szybko można wywnioskować, że to właśnie jej treść jest czytana z offu przez większość filmu. Zabieg ten, który zazwyczaj dystansuje widza od ekranowych bohaterów, tym razem osiąga efekt odwrotny. Bardzo sprawna proza nadaje praktycznie każdemu momentowi życia Johanne introspekcyjny ton, pozwalając jednocześnie Øverbye na wyciszone aktorstwo. Jej delikatnie smutna, nieobecna twarz nie zdradza ogromnego wewnętrznego rozdarcia, które przeżywa w każdej sekundzie. Haugerudowi udaje się świetnie uchwycić różne aspekty zauroczenia – od zadufania, każącego interpretować wszystko przez pryzmat samego siebie, po obsesję, która nawet bardziej dotyczy własnych uczuć niż ich obiektu.

Relacja między uczennicą a nauczycielką nie jest wyłącznie wytworem fantazji i w pewnym momencie materializuje się w formie pozalekcyjnych zajęć z szydełkowania. W tym zdawałoby się niewinnym zajęciu, Johanne dostrzega szansę na wspólne spędzanie czasu. Analizuje każde spojrzenie, zapach, dotyk, a siła jej uczucia przezwycięża samoświadomość nadinterpretacji. Włóczka staje się materiałem, którym tka romans, a przymierzanie kolejnych wełnianych sweterków gestem cielesności i czułości. Mieszkanie Johanny jest zresztą prawdziwie bezpieczną dziuplą, w której bohaterka może popijać ciepłe napary, podziwiać kolorowe tekstylia i wierzyć w to, że kobieta w jakimś stopniu odwzajemnia jej uczucia.

Ciągła obecność książkowej narracji nie pozwala oddzielić ekranowej prawdy od fikcji. Niektóre seksualnie eksplicytne opisy ilustrują jedynie zbliżenia na fakturę skóry i tkaniny – i zdają się nie znajdować pokrycia w rzeczywistości. Ta niejasność staje się źródłem niepokoju dla matki Johanne, Kristin (Ane Dahl Torp). Jej pierwszą reakcją, oczywiście, jest dbanie o dobrostan córki. Haugerud dystansuje się jednak od prostych kategoryzacji, inscenizując równie zdziwione reakcje zarówno na sugestie nadużycia seksualnego, jak i queerowego przebudzenia. Prawdziwą świetność Sny o miłości osiągają właśnie w momencie, gdy po prozę młodej dziewczyny sięgają inne członkinie jej rodziny. Dużo w tym wszystkim humoru i lekkości, a wszystkie bohaterki traktowane są z pełnym zrozumieniem i bez moralizatorstwa.

To, co opisane zostało w książce, niezależnie od proporcji faktów i fantazji, jest zwyczajnie historią Johanne i jej życia, jest tekstem pełnym szczerości i otwartości. Podobne wrażenie odnosi jej babcia (Anne Marit Jacobsen), zawodowa poetka, która bardziej od potencjalnie niepokojącej treści interesuje się literackimi umiejętnościami wnuczki. Proponuje jej nawet pomoc przy publikacji, z czego później próbuje się wycofać w przypływie artystycznej zazdrości – konfrontacja z wydawcą uzmysławia jej manieryzm, z którym przez całe życie pisała o własnym życiu wewnętrznym. Historia młodej dziewczyny staje się w pewnym sensie autonomicznym bytem, inspirującym inne kobiety do refleksji nad ich własnymi uczuciami i prowokującym długie, głębokie rozmowy. Momentami główna bohaterka i jej pierwszoosobowa narracja znika, a początkowe zauroczenie okazuje się punktem wyjścia do międzypokoleniowej wymiany doświadczeń.

Przyznanie Złotego Niedźwiedzia Snom o miłości może dziwić, zważywszy na ostentacyjną wręcz apolityczność tego utworu. Poza jednym komentarzem dotyczącym demografii różnych dzielnic Oslo, zewnętrzne konflikty zdają się zwyczajnie nie istnieć. Z drugiej strony, nie wiem, gdzie lepiej szukać wzorców kulturowych dotyczących tak uniwersalnych doświadczeń, jak pierwsze zauroczenie. To urocza i mądra opowieść o czterech kobietach, ich dobrze funkcjonujących relacjach, zdrowych sposobach radzenia sobie z trudnymi emocjami i terapeutycznej sile sztuki. Zamykając berlińską premierę perełki swojej trylogii, Dag Johan Haugerud życzył wszystkim zgromadzonym – zgodnie z duchem filmu – aby „śnili, czytali i pisali”. W tej maksymie nie tkwi sekret do zbawienia świata, ale być może sposób na uczynienie życia lepszym dla siebie i swoich bliskich.

Sny o miłości

Tytuł oryginalny: Drømmer

Rok: 2024

Kraj produkcji: Norwegia 🇳🇴

Reżyseria: Dag Johan Haugerud

Występują: Ella Øverbye, Selome Emnetu, Ane Dahl Torp i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 4,5/5

4,5/5