W krainie Figli-Migli – recenzja filmu „Smok Diplodok”

Gdy piszę ten tekst, obok klawiatury leży mój stary egzemplarz Podróży ze smokiem Diplodokiem. Pożółkły, poplamiony, z odchodzącą od grzbietu okładką album Tadeusza Baranowskiego, po latach wciąż bawi i potrafi zaskoczyć. Zapełniona po brzegi grą słów i humorem absurdu opowieść przywodząca na myśl mniej poważną wersję Alicji w Krainie Czarów z nieprzerwanym metakomentarzem i łamaniem komiksowej czwartej ściany wydaje się idealna do stworzenia z niej pełnometrażowego, polskiego odpowiednika słynnych Wariacji animacji Charlesa Jonesa [drugie miejsce na liście Projektu: Klasyka]. Ale jak to zwykle bywa z idealnymi materiałami na film, ich adaptacje zazwyczaj pozostawiają wiele do życzenia.

Akcja filmu rozgrywa się równolegle na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze śledzimy historię twórcy komiksów Tadeusza (Piotr Polak) naciskanego przez wydawczynię (Helena Englert) do porzucenia własnego stylu na rzecz współczesnych, komercyjnych trendów. Na drugiej płaszczyźnie (animowanej i stanowiącej zdecydowaną większość filmu) toczy się opowieść o grupie komiksowych przyjaciół mierzącej się z pochłaniającą ich świat bielą, skutkiem użycia gumki do ścierania przez złamanego autora. Obserwujemy więc losy młodego Diplodoka (Mikołaj Wachowski) pragnącego odszukać wymazanych rodziców, głodnego sukcesu czarodzieja Hokusa Pokusa (Borys Szyc), żądnego wiedzy profesora Nerwosolka (Arkadiusz Jakubik) i towarzyszącej mu zawsze zaradnej Entomologii (Małgorzata Kożuchowska). Dwie płaszczyzny: aktorska i animowana nieustannie się ze sobą ścierają, nieuchronnie dążąc do zderzenia – a za nim znajduje się twórczy chaos, który bynajmniej jednak nie jest przytłaczającym, pustym harmidrem.

Smok Diplodok zachwyca, gdy twórcy dają się ponieść kreatywnym pomysłom i spuściźnie Baranowskiego. Słodkie cebule, Kwadrat Bermudzki, czy tęczowy kotek dały mi wiele frajdy podczas seansu, niestety te wszystkie pomysły zdają się być wlane w nazbyt już znaną widzom formę. W ogóle cały film pozostaje w pewnym rozkroku. Bo przecież z jednej strony jest to historia o walce wolności twórczej z oczekiwaniami biznesu, ale z drugiej – wprost korzysta ona ze zużytych, komercyjnych schematów. Diplodok kłóci się z rodzicami, traci ich, dzięki tęsknocie odkrywa jak bardzo byli oni dla niego ważni. Kurtyna. Odkrywanie ciekawych i niezwykle kreatywnych animowanych światów zawsze przerywają fokusy na kliszowo rozwijające się relacje między bohaterami. W pewnym momencie fabuła staje się z tego powodu nieprzyjemnie fragmentaryczna, tak jakby jej struktura stanowiła konsensus między komercją i wolnością twórczą, konsensus, którego przecież istnienie film krytykuje.

A może to nie komercja, ale świadomość gatunkowa? Bo przecież Smok Diplodok jest produkcją skierowaną do widzów w wieku między 6, a 12 lat. Ale gdybym to przyznał, odmówiłbym Smokowi Diplodokowi ambicji, moja krytyka poniekąd więc również filmu broni. Bo przecież animacja dziecięca nie musi być jedynie dydaktyczna i dziecinna, o czym świadczą nie tylko wczesne filmy Disneya i twórczość Miyazakiego, ale także dziecięca literatura: Niekończąca się historia (nawiasem mówiąc, rozprzestrzeniająca się w filmie biel stanowi echo motywu użytego właśnie przez Michaela Endego), O czym szumią wierzby, czy baśnie Andersena stanowią ku temu najlepsze przykłady. Reżyser Wojciech Wawszczyk, którego ostatnim pełnometrażowym projektem był skierowany do dorosłych widzów Jeż Jerzy, tym razem również zawęził potencjalne grono odbiorców. Ale by produkcję zuniwersalizować nie trzeba wiele. Bo choćby zamiana autora komiksów na reżysera filmu pozwoliłaby zintensyfikować formalne fajerwerki i zbliżyć Smoka Diplodoka do wspomnianych tu już wcześniej Wariacji animacji, a można by też po prostu zdystansować się od klisz i schematów metafilmowym komentarzem, którego przecież zalążki w Smoku Diplodoku znajdziemy. Scena pojawiającego się nagle na ekranie osła-filozofa stwierdzającego z zaskoczeniem: „Oho! Punkt zwrotny” jest jedną z najzabawniejszych w całym filmie. Szkoda, że reżyser nie pokusił się o więcej takich zabiegów.

Postać osła-filozofa jest tak zabawna i szalona, że, poprzez kontrast z pierwszoplanowymi bohaterami, przypomina, iż Diplodok i spółka nie wychodzą poza ramy współczesnych, familijnych archetypów. A przecież aż prosi się o to, by nadać im nieco indywidualnego szaleństwa, by poza poprawną konstrukcją posiadali też cechy, które pozwalałaby ich charyzmie konkurować z dynamicznie przeobrażającymi się wokół nich światami – niestety dużo bardziej od nich samych interesującymi. Możnaby sobie wyobrazić choćby Piotra Polaka, który w filmie odgrywałby tę samą rolę, co w The Office PL. Smokowi Diplodokowi brakuje takiego szaleństwa, delikatnej, choć oczywiście nieprzekraczającej familijnych granic transgresji.

Smok Diplodok jest więc najlepszy, gdy puszcza wodze fantazji i kreatywności, choć niestety zbyt często przerywa te zabiegi, by doprowadzić historię małego Diplodoka do zwieńczającego jego losy ckliwego pianinka. I choć finał historii tytułowego bohatera nie dostarczył mi wzruszeń, to końcowe cameo Tadeusza Baranowskiego coś we mnie dotknęło. Czy to naiwny sentyment? Prawdopodobnie w głównej mierze tak. Ale było też w tym moje bardzo osobiste odkrycie potrzeby bliskości polskiej kultury, zwłaszcza tej popularnej. Niedawna premiera nowego Znachora, a teraz wejście na ekrany Smoka Diplodoka pozwala sądzić, że między nami wciąż pulsuje i krąży ta sama krew, że wspólnototwórcza siła polskiej popkultury nie kończy się na Wiedźminie i są jeszcze artyści, którzy pragną dostarczać tlen w zbolałe konfliktem jednostki. To bardzo cieszy. Bo przecież tego, szczególnie dzisiaj, tak bardzo wszyscy potrzebujemy.

Smok Diplodok

Rok: 2024

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Wojtek Wawszczyk

Dystrybucja: Młode Horyzonty

Ocena: 3/5

3/5