Słońce wschodzi raz na dzień, czyli jeden z najbardziej zapomnianych, obok Pałacu Tadeusza Junaka, klasyków kina polskiego doczekał się w końcu rekonstrukcji cyfrowej i w maju 2024 roku powrócił do kin. Cieszy to tym bardziej, że dzieło Henryka Kluby to rzadki w rodzimej kinematografii przykład ballady filmowej (uprawiali owe poletko jeszcze Kazimierz Kutz i Jan Jakub Kolski). Pamiętny brodacz z Dwóch ludzi z szafą pochodził wszak ze śląskiej wsi Przystajń, więc czuł się jak ryba w wodzie w tym podgatunku.
Trzecie kino
Wedle Jerzego Płażewskiego pierwszym kinem miało być to tworzone na zgliszczach przez robinsonów (Zarzycki, Jakubowska, Ford), drugim zaś dzieła Polskiej Szkoły Filmowej, za które odpowiadało pokolenie Kolumbów (Wajda, Has, Munk, Kawalerowicz). Krytyk na łamach „Ekranu” w 1965 roku wzywał do stworzenia przez młodych twórców trzeciego kina. Autorska twórczość nie miała się wówczas wcale tak dobrze: na początku dekady Uchwałą Sekretariatu KC PZPR w sprawie kinematografii dokręcono śrubę całej branży: od czerwca 1960 roku miały powstawać przede wszystkim filmy o tematyce społecznej i propagandowej, a także produkcje o charakterze rozrywkowym (stąd w Polsce taki wysyp komedii). Dokument był rzecz jasna wymierzony w twórców Polskiej Szkoły Filmowej i stanowił drugi, po zjeździe filmowym w Wiśle (1949), gwóźdź do trumny dla rodzimego kina autorskiego1. Jednak wieko nie całkiem przylegało i pogrzeb trzeba było przełożyć, a kilku ambitnych młodzieńców postanowiło wręcz rozsadzić nekropolię. Nowe rozdanie twórców urodzonych w przededniu wojny lub podczas niej, aby nie prowokować władzy, zamiast na treści skupiło się, w ślad za Francuską Nową Falą, na oryginalności formalnej i gatunkowej. W celu ukrycia swojego realnego nastawienia do ówczesnych stosunków lub wręcz ich skomentowania sięgali po język ezopowy i coraz chętniej ubierali swoje dzieła w sztafaż historyczny. Do grupy filmowców trzeciego kina można zaliczyć m.in.: Witolda Leszczyńskiego, Jerzego Skolimowskiego, Krzysztofa Zanussiego, Wojciecha Solarza, Janusza Majewskiego, Andrzeja Żuławskiego, Grzegorza Królikiewicza oraz Henryka Klubę.
Ostatni z nich w swym debiucie Chudy i inni (1966) udowodnił, że umiejętnie niweluje treści mile widziane przez partyjną wierchuszkę dzięki poezji i niewymuszonemu humorowi. Już wówczas przy scenariuszu przyszły wieloletni rektor PWSFTviT w Łodzi współpracował z inną legendą, Wiesławem Dymnym, współtwórcą Piwnicy pod Baranami. Poeta nie tylko odpowiadał także za treść kolejnego projektu Kluby – Słońce wschodzi raz na dzień, ale też napisał teksty piosenek wykonywanych w filmie przez Ludowy Zespół z Istebnej do fenomenalnej muzyki innego bywalca krakowskiej sceny, Zygmunta Koniecznego. Jego songi nie tylko nadają wyjątkowości i ludowego charakteru całości, ale stanowią swoisty kontrapunkt do ekranowych wydarzeń i jawią się jako lokalna, folkowa wariacja chóru ze starożytnej Grecji. To zresztą nie jedyny element, który wyróżnia film Kluby na tle kina politycznego środkowego PRL-u. Z pewnością, oglądając współcześnie Słońce wschodzi raz na dzień, pomysły z rwanym montażem wprowadzone w scenie przesłuchania przez UB skojarzą się z chwytami chętnie stosowanymi przez Wojciecha Smarzowskiego.
Historia opisywana na ekranie jest niezwykle prosta: tuż po II wojnie światowej watażka Haratyk ze wsi Odkrzas (dziś włączona do słynnego z koronek Koniakowa) na Śląsku Cieszyńskim przeciwstawia się nowej władzy z Warszawy i własnym sumptem zamierza dokonać cywilizacyjnego przełomu. Mocowania między partyjnymi apartczykami, ubekami, klerem (w roli biskupa pojawia się sam reżyser) a góralami wpisuje Kluba w tony beztroskiej powiastki, z minuty na minutę ujawniając jej bardziej mroczne i symboliczne oblicze. Opór wobec obcych nacisków przy jednoczesnych rządach twardej ręki doskonale obrazuje odtwórca roli samozwańczego sołtysa, czyli (kolejny w ekipie Ślązak) Franciszek Pieczka, a na drugim planie wspomaga go kwiat polskiego aktorstwa (m.in. Zdzisław Maklakiewicz, Ryszard Filipski, Marian Kociniak, Jerzy Nowak). Trzeba oddać też piękno czarno-białych obrazów wykreowanych przez Wiesława Zdorta: rozrzuconych na wydmach fortepianów, partyzanckiej utarczki w kniei czy scen zbiorowych przy górze Ochodzitej.
Legitymizacja władzy
Jednym z podstawowych tematów filmu Kluby są relacje przedstawicieli komunistycznego aparatu przywiezionego na czołgach sowieckich z lokalną społecznością Śląska Cieszyńskiego. Czy prawo do władzy rzeczywiście pochodzi od ludu, czy może to tylko piękne słowa ze sztambuchów moskiewskich pachołków? Jak zwykle teorię trzeba sprawdzić w praktyce, więc do wioski przybywa oddział Armii Ludowej („zbrojne ramię ludu pracującego”) i zamierza zaprowadzić swoje porządki. Na miejscu spotyka niechętnych do współpracy górali, którym przewodzi wzmiankowany Haratyk („cała wieś za nim stoi”). Szanowany i hardy przywódca, w końcu namaszczony przez miejscowych na sołtysa, jasno klaruje: „Sami wiemy, czego nam trzeba”, z goryczą dodając: „Kiedy trzeba było pomocy, to Was nie było”. Rozwój oferowany przez komunistów („Zbudujemy domy, mosty, elektrownie, huty”) przeciwstawia chłopskiej samoorganizacji. Obmyśla plan, aby własnym sumptem wznieść tartak, cegielnię i szkołę. Rzecz jasna władza w Warszawie nie może zaakceptować owej samowoli (wszak walczy od początku z obszarnikami i kułakami) i dąży do roztoczenia parasola bezpieczeństwa nad wszystkimi oddolnymi inicjatywami. Mami równym podziałem dóbr i awansem społecznym. Wysyła do wioski agitatorów, agentów bezpieki, a w końcu wojsko. Górale nie idą na ustępstwa i kryją się po lasach przed agresorem, co, jak orzekł podczas wykładu w ramach Akademii Polskiego Filmu Jerzy Armata, czyni Słońce wschodzi raz na dzień pierwszym filmem o żołnierzach wyklętych i chyba najbardziej udanym2.
Choć scenariusz Dymnego stanowi raczej metaforę stosunków powojennych, to miał żywe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jak zauważa w Ludowej Historii Polskiej Adam Leszczyński, „(…) chłopi zazwyczaj potrzegali spółdzielnię jako zamach na ich własność i występowali przeciwko tym planom niezwykle solidarnie”3. Kolektywizacja wdrażana na mocy przyjętej 20 czerwca 1948 roku w Bukareszcie rezolucji Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych (Kominform) miała też inny podstawowy problem. Mieszkańcy wsi koncept Rolniczych Zespołów Spółdzielczych i wymagane odpracowanie dniówek obrachunkowych kojarzyli ze znienawidzoną pańszczyzną, co więcej Narodowy Spis Powszechny (1950) uważali za podchody pod nadchodzące przejęcia ich inwentarza. Na ziemiach polskich, w przeciwieństwie do ZSRR, nie stosowano tego procesu przymusowo, ale zachęcano do akcesu i prowadzono szeroko zakrojoną agitację. Opór chłopów był jednak ogromny, nagminnie zdarzały się przypadki pobicia partyjnych oficjeli i traktorzystów oraz niszczenia maszyn, zwyczajowo kojarzonych z niechcianym postępem (dokładnie jak czynili luddyści w początkach rewolucji przemysłowej w Anglii)”4.
Tragedia grecka, beskidzka mitologia i malarstwo prymitywne
Społeczna misja Haratyka jest z góry skazana na porażkę. Napędzana ludową sprawiedliwością beskidzka autarkia musi zostać zdeptana przez potężny żywioł ogarniający cały kraj. Ideologia w PRL-u stoi wszak ponad każdą potrzebą jednostki czy grupy. W Polsce po 1945 roku aż 70% społeczeństwa miało pochodzenie chłopskie, więc władza musiała zagospodarować tę siłę i wtłoczyć czym prędzej wiejską brać do ogólnonarodowego wysiłku. Rejon, gdzie dzieje się film Kluby, należał do terenów, na których zamieniano ludność niemiecką na polską przybyłą z utraconych na rzecz ZSRR Kresów Wschodnich. Ówczesny minister ds. Ziem Odzyskanych Władysław Gomułka miał szeroko zakrojony projekt, aby uczynić z tej wędrówki ludów rodzimy akt solidarności względem idei komunistycznej.
Sołtys Odkrzasu toczy nierówny bój, zarówno z partyjniakami, jak i władzą kościelną, do której należą liczne tereny wokół wioski. Wieczne przeciąganie liny zostaje na ekranie ubrane w szaty antycznej tragedii, choć twórcy nadają jej zarazem wymiaru groteskowego, także przez liczne elementy z kultury góralskiej i swoistej beskidzkiej mitologii. Realne zbiega się tu zupełnie naturalnie z baśniowym, niewyjaśnialnym, ale uznanym przez miejscowych za element krajobrazu (tu widać pokrewieństwo z innymi wschodnimi twórcami jak Ilienko czy Paradżanow). Wobec tego niczym szczególnym nie jest, że przy przygotowaniach do kiszenia kapusty rozmawia się o diabłach tańczących na pobliskiej górze Ochodzitej. Chłopi odbierają za większe dziwadło czerwonego agitatora niż wariata zwanego Głupim Walą. Szaleństwo biegającego w dyniowej masce biedaka zostało bowiem już dawno temu udomowione. Zresztą to właśnie w nim trzeba upatrywać koryfeusza, przewodzącego w swej rozpaczliwej i chaotycznej metodzie chórowi. Wspólnymi siłami komentują zastaną rzeczywistość: Głupi Wala silnie podkreśla element traumatyczny związany z ledwo zakończoną wojną, a jego chórzyści (widoczni także w oknach zrujnowanych domów) odnoszą się do bieżączki związanej z nowym ustrojem, szukając równowagi w dawnych zwyczajach.
Polityka i instytucjonalna religia gonią ludową mądrość i zaściankowy, acz nader malowniczy zabobon. W krzywym zwierciadle Kluby tradycja staje się opoką zdrowego rozsądku chroniącą przed zbyt szybko obracającym się młynem historii, a postęp przynoszony z zewnątrz wedle rządowych instrukcji chłopi znajdują obrzydliwym, bo idzie za nim przymus. Ironia reżysera daje o sobie znać kilkukrotnie w tle, jakby dyskutując z tym, do czego dąży sama opowieść (z ducha socrealistyczna przemiana bohatera i całej społeczności). Obrazy serwowane przez kamerę Zdorta wydają się chwilami dziecinną igraszką: gdy górale ruszają do stolicy, ukazują pagórek z papierowym Belwederem (chór wyśpiewuje rzecz jasna pieśń o tym, że do władzy prowadzi tylko droga w górę), kiedy indziej Haratyk wychodzący na hale wygląda niczym gigant pośród karzełków (efekty specjalne osiągnięte dzięki lustrom). Jak orzekł prof. Piotr Sitarski wszystkie te skróty i zaburzenia perspektywiczne można wywieść z inspiracji Kluby malarstwem prymitywnym5. Z łatwością odnajdziemy podobne zabiegi w twórczości Nikifora Krynickiego (różnice wielkość postaci, kumulacja architektury w kadrze, nadmiar czynności ukazanych w jednej scenie). Wydaje się też, że Słońce wschodzi raz na dzień wykazuje zbieżność z dziełami Pietera Bruegela starszego, zwłaszcza tymi, gdzie daje o sobie znać sowizdrzalski odcień wiejskiego żywota (Przysłowia niderlandzkie, Walka karnawału z postem).
Epilog
1 Twórcom Polskiej Szkoły Filmowej zarzucano odpolitycznienie bohaterstwa, pogoń wyłącznie za tzw. warsztatowymi osiągnięciami, uleganie tendencjom dekadenckim, czarnowidztwo, subiektywizm i estetyzm; T. Miczka, A. Madej: Syndrom konformizmu? Kino polskie lat sześćdziesiątych, Katowice 1994, s. 27–34.
2 Akademia Polskiego Filmu, Słońce wschodzi raz na dzień, Żywot Mateusza, red. Jerzy Armata, Warszawa 2018, YouTube, [dostęp: 30.05.2024], https://www.youtube.com/watch?v=BQzIoJ5d_cM
3 Adam Leszczyński, Ludowa Historia Polska, Warszawa 2020, s. 504-505.
4 Tamże.
5 Akademia Polskiego Filmu, „Słońce wschodzi raz na dzień”, „Żywot Mateusza”, prof. Piotr Sitarski, Warszawa 2020, YouTube, [dostęp: 30.05.2024], https://www.youtube.com/watch?v=BNJnNiZ8IvU
6 A. Helman, Analiza współczynników stylizujących. Słońce wschodzi raz na dzień, „Kino” 1972, nr 5, s. 6–12. [https://akademiapolskiegofilmu.pl/pl/historia-polskiego-filmu/artykuly/analiza-wspolczynnikow-stylizujacych-slonce-wschodzi-raz-na-dzien/128]