W życia wędrówce, na połowie czasu – recenzja filmu „Słodkich snów”

Goszczące obecnie w kinach „Słodkich snów” daje asumpt do zapoznania się z twórczością weterana włoskiej kinematografii. Marco Bellocchio adaptuje tym razem książkę Massimo Gramelliniego. Reżyser snuje dwie przeplatające się opowieści, dziecinne traumy rezonują bowiem w dorosłym życiu głównego bohatera. Widz razem z nim musi ułożyć puzzle rozrzucone w przeszłości i teraźniejszości.

Marco Bellocchio zaczynał karierę reżyserską w latach 60. Jako czołowy przedstawiciel kina kontestacji uderzał w uświęcone instytucje: rodzinę, Kościół, szkołę. Obrywało się rodzicom i księżom, politykom i nauczycielom, wojskowym i dziennikarzom. Niestety w Polsce nie mamy za dużo okazji do śledzenia dorobku autora „Czasu religii”. Poprzednim jego filmem, który trafił do naszych kin był “Zwycięzca”. Obsypana nagrodami opowieść o młodzieńczej miłości Benito Mussoliniego gościła na ekranach w roku 2010 (ponad rok po premierze w Cannes). W międzyczasie Włoch zrobił trzy filmy, ale tylko kontrowersyjną „Śpiącą królewnę” można było obejrzeć w telewizji (Ale Kino+). Teraz otrzymujemy szansę na zapoznanie się z jego najnowszym dziełem pokazywanym w ubiegłym roku w Cannes w sekcji Quinzaine des Realisateurs.

Bellocchio w „Słodkich snów” snuje dwie równoległe historie. Pierwsza z nich odnosi się do owianego tajemnicą dzieciństwa głównego bohatera. Massimo (Nicolò Cabras) jest oczkiem w głowie swojej matki (Barbara Ronchi). Kobieta hołubi jedynaka, razem spędzają całe dnie na tańcach, harcach i swawolach. Wieczorami chłopiec, zanim trafi w objęcia Morfeusza, zostaje zawsze przez mamusię otulony i pożegnany tytułową frazą. Jednak pewnej feralnej nocy sen zamienia się w koszmar, który okazuje się rzeczywistością. 9-latka budzi krzyk rodem z horroru. W tym samym momencie kończy się życie matki i błogi czas dzieciństwa jej synka. Włoski reżyser igra z naszymi przyzwyczajeniami. Nie otrzymamy natychmiast odpowiedzi, co stało się z kobietą. Czy napadł na nią jakiś intruz? Czy sama targnęła się na swoje życie? A może mordercą jest jej mąż, który wrzasnął tylko dla niepoznaki?

„Słodkich snów” nie stara się negować mitu Wielkiej Matki Włoszki. Ojciec i zaprzyjaźniony z rodziną ksiądz sugerują, że jego matka modliła się, aby dołączyć do Boga. Chłopiec buntuje się przeciw ich zdaniu i postanawia, że łącznikiem ze zmarłą będzie szatan. Zdaje się myśleć, że skoro oglądał z mamą film o Belfegorze (dzieło Claude’a Brammy) to zawarty wówczas pakt musi trwać też po jej śmierci. W swojej dziecięcej naiwności łączy diabelski obraz z matczyną czułością, bowiem zazwyczaj oglądali ten mrożący krew spektakl wtuleni w siebie. Massimo oswaja traumę po stracie bliskiej osoby właśnie poprzez satanistyczną praktykę. Każdy szczeniacki wybryk tłumaczy sobie podpowiedzią chochlika.

Jednak Bellocchio nie poprzestaje na tym wątku, bo przeplata go z innym, w którym dorosły Massimo (Valerio Mastandrea znany polskiej publiczności z „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”) powraca do rodzinnego Turynu. Otwiera to furtkę do przypatrzenia się czy jego dusza przez lata została skażona przez diabelski proceder, czy była to tylko dziecięca igraszka. Jak sam mówi, w tym momencie jest starszy niż jego matka w chwili śmierci — przekracza właśnie czterdziestkę. Dante Alighieri napisałby: W życia wędrówce, na połowie czasu, Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, W głębi ciemnego znalazłem się lasu. To szczególnie we włoskiej tradycji ważny wiek — czas na refleksję, na pogodzenie się ze straconymi nadziejami, na pochowanie starych uraz i uporządkowanie życiowego bałaganu. Wygląda na to, że protagonista ma sporo do przemyślenia. Nadal wydaje się patrzeć w przeszłość z tęsknotą i żyć z poczuciem pustki.

Bellocchio wydaje się bardzo niezdecydowany. Rozrzuca bowiem w fabule „Słodkich snów” kilka ścieżek, którymi potem nie podąża lub zbacza po pewnym czasie. Dostajemy np. figurę wiecznie nieobecnego ojca (Guido Caprino wyglądający jak bliźniak Matthew Rhysa z „The Americans”). W wieku dziecięcym Massima mężczyzna miga dosłownie kilka razy, nawet po śmierci żony opiekę nad dzieckiem przejmuje ciotka, a potem opiekunka. Nie wiemy nawet do końca czym się zajmuje. Jego gabinet wygląda niczym biuro prawnika, ale liczne figury cesarza Napoleona mogą sugerować historyka, wojskowego. W dorosłym życiu Massimo natomiast prawie zrywa z nim kontakt.

Włoski reżyser podsuwa również inny trop — substytutem rodziny czyni życie kibica. Chłopak zostaje zabrany przez ojca na mecz piłkarski. W tłumie czuje się nareszcie częścią wspólnoty, wtedy też widać jedyną nić porozumienia między synem i jego rodzicem, Może dlatego na ścianie jego pokoju lądują kolejne plakaty AC Torino, a balkon mieszkania, z którego widać stadion staje się kapliczką. Chłopiec żyje w kulcie Wielkiego Torino, które zdobyło w latach 40. cztery mistrzostwa Włoch z rzędu. Podczas czwartej kampanii większość drużyny straciła życie w katastrofie, gdy ich samolot rozbił się o wzgórze Superga. Na jego oczach drużyna odradza się jak feniks z popiołów — kolejne pokolenie piłkarzy odzyskuje w 1976 tytuł mistrzowski. To właśnie dzięki sportowi Massimo zaczyna pisać do lokalnej gazety, by zostać potem redaktorem znanego dziennika La Stampa. Tutaj także scenarzyści pozostają niekonsekwentni, bo mężczyzna, zamiast trudnić się dalej piłką (we Włoszech taka fucha jest doprawdy intratna), raz odpisuje na listy do redakcji, innym razem staje się korespondentem wojennym.

Scenariusz „Słodkich snów” powstał na kanwie autobiograficznej powieści Massimo Gramelliniego, ale Bellocchio dostrzegł w nim lubiane przez siebie tematy. Rozpad podstawowej komórki społecznej śledził już w debiutanckich „Pięściach w kieszeni”. Powraca tutaj nawet motyw palenia pamiątek, który stanowi przekreślenie rodzinnej tradycji. Trop rodzinnych niesnasek podejmował później w „Skoku w pustkę” i „Oczach, ustach”. Dziennikarską degrengoladę obnażał w “Dajcie sensację na pierwszą stronę”. To, że Massimo jest dziennikarzem to szansa, by ponownie dopiec pismakom. W celu wzmocnienia przekazu Bellocchio dokleja na siłę wątek konfliktu w Sarajewie, gdzie reporterzy w dzień szukają krwawych wieści, nieraz kreując rzeczywistość, a wieczorami toną w litrach alkoholu i ramionach modelek. Włoski reżyser nie daje nam zapomnieć, że bohater zachowuje się tak, bo jego edukacja emocjonalna została zahamowana. Podczas orgietki wszak nieprzypadkowo leci „”Time After Time” Cyndi Lauper.

Widz razem z protagonistą musi złożyć puzzle rozrzucone pomiędzy jego przeszłością i teraźniejszością. Nie jest to pusta zabawa, jakich wiele we współczesnym kinie, ale forma psychoterapii. Odkrywanie kolejnych elementów układanki przynosi bowiem bohaterowi, jak i widzowi rodzaj katharsis. Mężczyzna być może uświadomi sobie wreszcie, ile czasu zmitrężył patrząc za siebie i odrzucając kolejne kobiety, które nie przystawały do ideału, jakim była niego matka. Być może napotkana lekarka (grana przez znaną z „Artysty” i „Przeszłości” Bérénice Bejo) będzie ostatnią szansą na ułożenie na nowo poplątanego życia.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

Słodkich snów


Rok: 2016

Gatunek: dramat

Twórcy: Marco Bellocchio

Występują: Valerio Mastandrea, Bérénice Bejo, Barbara Ronchi i inni

Ocena: 3/5