We’ll never be royals – o filmie “Ślicznotki”

W napiętym sezonie festiwalowym na dalszy plan schodzą kinowe premiery. Przez to łatwo pominąć produkcje, które, chociażby przez protekcjonalny, sugerujący bezmyślne, przeciętne kino rozrywkowe tytuł, nie kuszą zbyt gorąco. Taki los w naszej redakcji spotkał „Ślicznotki”, które już niestety zakończyły swój dystrybucyjny bieg, ale, których niewątpliwie warto wypatrywać w ofercie serwisów vod.

Minęło 11 lat od czarnego września 2008 roku – miesiąca, w którym pękła w USA bańka hipoteczna, upadły liczne banki, na czele z Lehman Brothers, a miliony ludzi na całym świecie z dnia na dzień straciły prace i oszczędności życia. Od tego czasu w kinie przeszliśmy już etap depresyjny, reprezentowany m.in. przez islandzkie Życie na kredycie, francuską Miarę człowieka czy portugalską trylogię Tysiąc i jedna noc, i desperacki, chociażby w greckich Płomieniach. Hollywood podbudowało nasze nastroje za pomocą humoru i satyry, czy to wyśmiewając kastę, która sprowadziła na świat zagładę w Wilku z Wall Street Martina Scorsese, czy używając Margot Robbie w wannie do tłumaczenia banksterskich machlojek i mowy-trawy w Big Short Adama McKaya (który swoją drogą jest producentem Ślicznotek). Pojawiły się też baśniowe wręcz opakowania tego tematu, mające wlać w nas nadzieję, jak Ja, Daniel Blake Kena Loacha czy Magical Girl Carlosa Vermuta. Teraz do tematu podeszła scenarzystka i reżyserka Lorene Scafaria, znana do tej pory raczej z sympatycznego indie, jak Przyjaciel do końca świata z 2012 roku czy Nick i Norah Petera Solletta, do którego napisała scenariusz.

Twórczyni wzięła na tapet opisaną w grudniu 2015 roku przez magazyn New York historię Samathy Foxx i kierowanej przez nią grupy przyjaciółek, które na początku dekady podawały bogatym mężczyznom narkotyki, a następnie czyściły ich karty kredytowe. Scafaria na przykładzie pracownic nocnego klubu (pierwowzory filmowych bohaterek zarzekają się, że, w odróżnieniu od ich ekranowych wcieleń, nigdy nie były striptizerkami,) postanawia przedstawić nam opowieść, która kumuluje w 100 minutach dobrej rozrywki wszystkie najważniejsze tropy opowiadania o kryzysie. Mamy więc przedstawioną bezduszność bankierów, którzy w pogoni za własnym zyskiem nie wahają się okradać w białych rękawiczkach szarych obywateli, a potem ich oszczędnościami życia rzucać w tancerki w klubach go-go. Mamy wyzierającą desperację bojącego się o bezpieczeństwo i przetrwanie jutra prekariatu. Mamy solidarność klasową, która pozwala ofiarom odegrać się na bezkarnych oprawcach, a także zwykłą ludzką dobroć, zaślepiającą i będącą największą słabością w bezdusznym kapitalistycznym świecie. Obecne jest tu wreszcie ogłupienie i otępienie, jakie na człowieka sprowadza dopływ gotówki i związana z nim pozorna władza nad światem. Scafaria funduje swoim bohaterom, wraz z nimi widzom, szaloną podróż rollercoasterem z ubogiej codziennej walki o chleb, przez finansowe szczyty, do desperackiej biedy ofiar kryzysu, i z powrotem. Znaczące jest tu loachowskie, znajome chociażby z niedawnego Nie ma nas w domu, podkreślenie roli i znaczenia rodzinnej miłości. Familia stanowi tu samotną ostoję, ostatnią instancję, która jako jedyna pozwala osiągnąć szczęście i bezpieczeństwo.

Główna bohaterka, grana przez Constantine Wu Destiny jest córką imigrantów z Kambodży. Najważniejszą dla niej osobą na świecie jest jej babcia – to właśnie długi seniorki i pragnienie niesienia wsparcia początkowo pchają ją ku większej aktywności w zawodzie. Ślicznotki podkreślają znaczenie roli matki. Grana przez Jennifer Lopez Ramona kilkukrotnie nazywa macierzyństwo „chorobą psychiczną”. To określenie nie ma tu jednak pejoratywnego wydźwięku, wszak sama jego autorka posiada córkę, służy ono raczej podkreśleniu faktu, że potomstwo sprawia, że całkowicie inaczej odbieramy świat, inaczej budujemy swoje priorytety niż „zdrowy” człowiek. Rodzina jest tu przywołana nie tylko w kontekście tej biologicznej, ale także niczym w Złodziejaszkach Hirokazu Koreedy – przybranej. Gang składa się z czterech kobiet, poza pomysłodawczynią Latynoską Ramoną i główną bohaterką Azjatką Destiny, są to także Afroamerykanka Mercedes (Keke Palmer) i najbielsza z białych, niebieskooka blondynka Annabelle (Lili Reinhart, czyli dziewczyna z sąsiedztwa Betty Cooper z serialu Riverdale). Są one nie tylko przyjaciółkami: każda z nich jest pozbawiona rodziny (Destiny została porzucona przez rodziców, narzeczony Mercedes przebywa w więzieniu, Annabelle została wyrzucona z domu) i wspólnie postanowiły stworzyć własną familię, nazywając się siostrami, wspólnie się bawiąc, wspierając w kłopotach i obchodząc uroczystości takie jak Boże Narodzenie.

Gdy jesteśmy już przy bohaterkach, warto wspomnieć o ich znaczących imionach (każde zostało zmienione względem prawdziwego). Protagonistka Destiny to „przeznaczenie”, bo tragiczne rodzinne losy oraz, jak się potem dowiadujemy, osobowość babci sprawiają, że nie trudno uwierzyć, że nie miała w życiu innego wyboru. Doświadczona Ramona o dobrym sercu (wielokrotnie w filmie zdaje się nie dostrzegać np. beznadziei ciągłego ufania uzależnionym od narkotyków przyjaciółkom), która zbiera całą ekipę i dba o każdego, ma germańskie imię oznaczające właśnie zbitkę słów „rada, zebranie” oraz „opieka, ochrona”. Imię Mercedes oznacza „łaski pełna”, a taka jest kobieta, która wydaje wszystkie pieniądze, by opłacać prawników swojego partnera (nosiła je także narzeczona hrabiego Monte Christo, który, tak jak ukochany filmowej bohaterki jest uwięziony). Annabelle z kolei według popularnej w kręgu anglosaskim etymologii wywodzącej to imię od łacińskiego amābilis oznacza „przemiła”, jest to także stare, średniowieczne europejskie imię, co dobrze pasuje do najbardziej naiwnej i płochliwej, a przy tym najbardziej białej z paczki.

Scafaria nie tylko oparła swój scenariusz na reportażu, ale postanowiła przedstawić cały film za jego pomocą. Historię poznajemy z wywiadu, jakiego Destiny udziela dziennikarce; w tej drobnej roli rewelacyjna Julia Stiles, ikona kina początku wieku (Ofelia z Branaghowskiego Hamleta czy Sara z W rytmie hip-hopu). To, że całość jest wzięta w nawias opowieści dla prasy, daje nam ciekawe możliwości: po pierwsze, nie poznajemy obiektywnego zapisu wydarzeń, a jedynie subiektywną relację Destiny, na którą wpływa tak ulotność pamięci, jak i emocje oraz chęć jak najlepszego zaprezentowania się w prasie. Sprawia to, że całkowicie inaczej odbieramy pewną naiwność i cukierkowość całości i jako widzowie nakładamy sobie na oczy filtr taki, jak na przykład przy czytaniu autobiografii. Po drugie, pozwala to też obserwować zmiany, jakie zachodzą w narracji pod wpływem słów i zachowań dziennikarki; niczym w Zwierzętach nocy Toma Forda historia jest szkatułkowa i ta „główna” jest chwilami przerywana na chwile, by spojrzeć na tę „realną”. 

Co niespodziewane, film jest świetnie zagrany. Constance Wu ma tu przynajmniej jedną wielką oscarową scenę, kiedy wpada w furię w wyniku zachowania dziennikarki. Prawdziwy zachwyt wzbudza jednak Jennifer Lopez. Jej dwie sceny tańca na rurze (którego intensywnie uczyła się kilka miesięcy na potrzeby filmu) są prawdopodobnie najbardziej zjawiskowym przykładem fizycznego aktorstwa tej dekady, porównywalnym może z finałowym koncertem Milesa Tellera w Whiplashu. Jednak podczas gdy w filmie Chazelle’a występ był przepełniony desperacją i walką, to swoboda i pewność siebie piosenkarki przywodzą na myśl raczej Bruce’a Lee w najlepszych latach: oboje wydają się kontrolować absolutnie każdy mięsień, mają wręcz nieludzką władzę nad własnym ciałem, a przy tym wydaje im się to przychodzić tak łatwo i naturalnie. Pokaz ten powala tym bardziej, kiedy przypomnimy sobie, że J.Lo w tym roku skończyła 50 lat. Gdy swoim zmysłowym tańcem pochodząca z biednej rodziny Ramona uwodzi i owija sobie wokół palca milionerów, przywodzi na myśl niewidomego Matta Murdocka z netflixowego Daredevila, który mimo niepełnosprawności był wspaniałym adwokatem i superbohaterem niepokonanym w walce wręcz. Jednak kiedy wcielający się w tę rolę Charlie Cox chętnie i często korzystał ze wsparcia dublerów, tak żywa legenda R&B i muzyki latino wszystkie akrobacje oraz choreografie wykonuje samodzielnie. Zaprezentowana tu kontrola nad swoim ciałem przywodzi skojarzenia z rewolucyjnymi tanecznymi spektaklami Maguy Marin, szczególnie zakończeniem jej słynnego May B inspirowanego twórczością Samuela Becketta. W scenie tej jeden z aktorów zastyga na kilka minut w bardzo zdynamizowanej pozie, z każdym mięśniem napiętym, co wręcz hipnotyzuje widzów. 

Jak przystało na film, którego większa część dzieje się na imprezach w nocnym klubie, a w liczne role wcielają się piosenkarze i piosenkarki (w epizodach m.in. Usher, Cardi B, G-Eazy czy Lizzo) jest tu bardzo dużo muzyki. Trafność i jakość doboru piosenek można porównać jedynie ze słynnymi z tego Strażnikami Galaktyki Jamesa Gunna i Baby Driverem Edgara Wrighta. Każdy utwór pojawia się w idealnym momencie, a zarówno jego muzyka, jak i tekst korespondują z wydarzeniami ekranowymi; znaczące jest to, że Scafadia ilustruje sceny piosenkami popularnymi w danym momencie, a nie ucieka się do sięgania po klasyki tak jak twórcy dwóch wspomnianych przeze mnie obrazów.

Symboliczne wydaje się zwłaszcza użycie utworu Lorde p.t. „Royals” z 2013 roku. Piosenka, która wypromowała debiutancki utwór młodziutkiej wtedy nowozelandzkiej artystki, zdobyła wielką popularność, będąc krzykiem pokolenia wchodzącego w dorosłość w świecie post-2008. Piosenkarka śpiewa tam, że chociaż ona i jej znajomi wiedzą, że nigdy nie będą bogaci, nie mają prawa odnieść kapitalistycznie pojmowanego sukcesu (stać się milionerem mogącym szastać pieniędzmi bez strachu o przyszłość), to chcą żyć tą iluzją i nie przejmować się jutrem – dokładnie tak, jak robią to bohaterki Ślicznotek, wydając zdobyte pieniądze na szampana i futra. Bo w świecie późnego kapitalizmu najważniejsze to przestać się przejmować, przynajmniej na chwilę.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Ślicznotki

Tytuł oryginalny: „Hustlers”

Rok: 2019

Gatunek: komedia kryminalna

Kraj produkcji: USA

Reżyser: Lorene Scafaria

Występują: Constance Wu, Jennifer Lopez, Lili Reinhart i inni

Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 4/5