Czyśćcowa balanga – recenzja filmu „Sirât” – Cannes 2025

Siła pokazów premierowych na międzynarodowych festiwalach tkwi w ich nieprzewidywalności. Jeżeli nie śledziłeś procesu powstawania danego filmu, to kiedy pojawisz się na sali, możesz dać się w pełni zaskoczyć. Świetnym przykładem takiej sytuacji jest Sirat, najnowszy film galicyjskiego neomodernisty Olivera Laxe, który wybuchowo zrywa z językiem poprzednich jego dzieł, takich jak Siła ognia.

Granica między ziemską rzeczywistością a zaświatami, życiem a śmiercią, żałobą a celebracją istnienia, od zawsze stanowi fascynujący artystów punkt przełomu. Poszukiwanie ekstazy końca w ostatnich latach eksplorował chociażby Gaspar Nóe w piekielnym Climaxie [NASZA RECENZJA], imprezę jako czyściec trwania metaforycznie zastosował także Patric Chiha w inspirowanej Henrym Jamesem Bestii w dżungli [NASZA RECENZJA]. Podążając tym tropem, Oliver Laxe zabiera nas w transcendentalną podróż z ziemskiego rave’u na ten niebiański przez purgatorium piasków Sahary Zachodniej. Dantem – tęższy facet po pięćdziesiątce (świetny Sergi López) wraz z kilkuletnim synkiem Estabanem i ich psicą Pipą, zaś przewodnikami, Wergiliuszami, zespół organizujących imprezy znajomych. Cel jest jasny: zjednoczenie z umarłą córką, która świętuje w mauretańskiej krainie wiecznego rave’u. Zbaczać z wyznaczonej ścieżki nie można – świat pogrążył się właśnie w trzeciej wielkiej wojnie, i tak nic dobrego tam nikogo nie czeka. To odczytanie zostaje podane wprost w tytule filmu, którego definicja wita nas na ekranie – „sirat” to arabskie słowo określające most między niebem i piekłem, który wszystkie dusze będą musiały przejść w dniu sądu ostatecznego.

Tym, co najbardziej w obrazie zaskakuje, jest humor i żywiołowoś opowieści. Mimo Malickowskiej tematyki całość energię dzikiej imprezy przeplata ekstraklasowym kinem przygodowym oraz absurdystyczną komedią. Filmowi duchowo zdaje się być najbliżej do kwasowych, transcendencyjnych opowieści lat siedemdziesiątych, jak kino Alejandra Jodorowskiego, Jesus Christ Superstar Normana Jewisona czy Odmienne stany świadomości Kena Russella, lecz tamtejsza transgresja zastąpiona zostaje intertekstualnym postmodernizmem. Dziecięca fantazja o Rajdzie Dakar ze ścigającymi się po pustyni półciężarówkami przeradza się w Cenę strachu, by już za chwilę niepokoić poetyką współczesnego afrykańskiego politycznego.

Odważny rozłam produkcji na dwie tonalnie inne połowy rzuca wyzwanie oczekiwaniom odbiorców i niby sprawny lewy sierpowy przypomina o temacie przewodnim. Zaczynamy od rozrywkowej i uwodzącej widzów niezależnie od ich wizji kina przygody, by w mgnieniu oka przenieść się w całkiem inny świat – psychologiczno-tripowy, przepełniony desperacką walką z poczuciem winy i utratą. Mimo prostej struktury fabularnej obraz Galisyjczyka nieustannie zaskakuje, a przy tym swoją wartość wywodzi nie z szoku, a utkanej z pietyzmem pajęczyny symboli i odwołań. Znaczenie i samo istnienie postaci oraz napotkanych zdarzeń stanowi pozbawioną odpowiedzi artystyczną zagadkę zapraszającą do poszukiwania swoich własnych rozwiązań.

Serce Sirat tkwi jednak w atonalnej elektronicznej muzyce francuskiego DJ-a Kangdinga Raya. Techno jest tu boskim psalmem prowadzącym dusze i nadającym im sensu. Dźwięki umierających wzmacniaczy otoczone są zaś pięknymi zdjęciami stałego współpracownika reżysera, Katalończyka Maura Herce Miry. Operator Samsary Loisa Patiño [NASZA RECENZJA] czy Eureki Lisandra Alonso [NASZ PODCAST] ponownie sięgnął tu po kamerę super 16mm, by poprzez niedoskonałości analogowej taśmy rezonować niedoskonałości ludzkiej egzystencji.

Sensacja i emocje, jakie wśród canneńskich korespondentów wzbudził Sirat, nie są przypadkowe. To film, który ma wszelkie podstawy do zostania obiektem kultu kinomanów i filmowców. Artystyczna wartość pożeniona została z rozrywkową dostępnością i filozoficzną dysputą, a Galicja potwierdziła swoją rolę nowego Betlejem bezkompromisowych neomodernistów. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Sirât

Rok: 2025

Kraj produkcji: Francja, Hiszpania

Reżyseria: Oliver Laxe

Występują: Sergi López, Bruno Núñez, Stefania Gadda, Joshua Liam Herderson i inni

Ocena: 4,5/5

4.5/5