Rodzina słowem silna – recenzja filmu „Sieranevada”

„Sieranevada” to zrealizowana z zegarmistrzowską precyzją wiwisekcja rodzinnych relacji. Film Cristiego Puiu z jednej strony wiele mówi o rumuńskich narodowych tradycjach, a przy tym jest bardzo bliski każdemu, kto kiedykolwiek doświadczył rodzinnych spędów. Kiedy wczujemy się już w atmosferę panującą  podczas spotkania, trzy godziny upłyną niepostrzeżenie.

Reżyser z premedytacją wykorzystuje nasze mniej lub bardziej świadome tendencje do podglądactwa już od pierwszej sceny. Po prostu ustawia kamerę na rogu zakorkowanej ulicy i przez dobre kilka minut każe obserwować tamtejsze zamieszanie. Taki zabieg z jednej strony jest swoistym testem cierpliwości widza, z drugiej wyznacza kierunek opowieści. Za chwilę z ulicy przeniesiemy się do zatłoczonego, niewielkiego, postkomunistycznego mieszkania i zostaniemy w nim już prawie przez cały seans.  Wchodzimy tam razem z Larym i jego żoną. Mija właśnie 40 dni od śmierci jego ojca i z tej okazji, według prawosławnej tradycji matka organizuje stypę. W środku jest już pełno ludzi. Wszyscy, nerwowo krzątają się po pokojach, oczekując wizyty księdza.  Dopiero po jego błogosławieństwie będą mogli usiąść do wspólnego posiłku. Zaczyna się konfrontacja światopoglądów i charakterów coraz bardziej głodnych oraz zniecierpliwionych uczestników przyjęcia.

Na największe uznanie zasługuje reżyserski talent Puiu do prowadzenia aktorów i ucho do genialnych, naturalnych dialogów . Całość wygląda często jak dokument rejestrujący faktyczny zjazd familijny.  Jakbyśmy sami byli członkiem owej rodziny, zaproszonym na tę okoliczność. Nie odczuwa się, że wszystko zostało misternie zaplanowane w długich ujęciach i choreograficznie dopięte na ostatni guzik. Najczęściej z perspektywy przedpokoju, niby ukradkiem, zaglądamy do poszczególnych pomieszczeń, przysłuchując się burzliwym dyskusjom.  A to na temat faktycznych przyczyn zamachu na World Trade Center, a to o wyższości komunizmu nad demokracją… Emocje biorą górę nad rozsądkiem. Ktoś płacze urażony atakiem starej ciotki na Kościół, ktoś kpi z teorii spiskowych snutych przez internetowego szperacza. Zbudowano to na wzór komediowych gagów, lecz śmiech szybko więźnie nam w gardle, kiedy zdajemy sobie sprawę, że kamera to lustro w przedpokoju, a my, niczym publiczność gogolowskiego „Rewizora”,  śmiejemy się z samych siebie. Kto nie brał udziału w podobnych jałowych dyskusjach z rodziną, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Im lepiej poznajemy bohaterów, tym bardziej uświadamiamy sobie, że to  przede wszystkim przytłoczeni własnymi problemami egocentrycy.  Tak naprawdę, zupełnie jak w filmie Rybczyńskiego, każdy zdaje się tańczyć własne tango.  Dla jednych przyjęcie jest przykrym obowiązkiem, dla innych okazją do wyładowania swojej frustracji i wywleczenia z szafy kilku trupów. Nie ma solidarności, a więzi są ułudą. Twórca, choć uderza mocno, ostatecznie wcale nie ma zamiaru burzyć wiary w podstawową komórkę społeczną.  W rezultacie zostawia nas z przeświadczeniem, że jednak potrzebujemy tej  wspólnoty, nawet zdając sobie sprawę z jej kruchości i ułomności.  Na zewnątrz czyhają wszak znacznie gorsze rzeczy.

O ile na początku trochę trudno było mi było razem z anonimowymi bohaterami oczekiwać na księdza, to kiedy już się poznaliśmy, nie miałem skrupułów, żeby wejść z butami w ich życie. Wspólnie dyskutowałem na temat nazwy serwowanej zupy, uciszałem rozmawiających zbyt głośno, żeby nie obudzili śpiącego w pokoju obok dziecka, namawiałem kuzyna, żeby zgodnie z obrzędem założył przyduży garnitur zmarłego i w końcu nerwowo śmiałem się przy stole.  Nawet nie spostrzegłem kiedy stali mi się trochę bliscy. Chciałbym móc z nimi posiedzieć jeszcze kolejne trzy godziny.

Grzegorz Narożny

 

Sieranevada


Rok: 2016

Gatunek: dramat

Twórcy: Cristi Puiu

Występują: Mimi Brănescu, Dana Dogaru i inni

Ocena: 4,5/5