Melodie z mojego podwórka – recenzja filmu “Serce Jamajki”

Słońce ledwo co wzeszło, a co sił w nogach dziarsko pomyka ku łodzi rybackiej staruszek z kiścią bananów. Nie musi już uwijać się tak jak niewolnicy z przeszłości, aby dostać swoją dolę. Śpiew jako nieodzowna część historii narodu Jamajki pomagał przejść przez stulecia niewoli czy uciec od problemów, wnosząc wszechobecną radość i pozwalając z miejsca poczuć się jak u siebie w domu, niezależnie gdzie się jest.

Entuzjastyczny Cedric i reszta jego umuzykalnionych przyjaciół mimo sędziwego wieku nie są dinozaurami żyjącymi w innej epoce i stać ich na spontaniczne plany. Często przejście do czynu pomaga nie myśleć o złym losie, czyhającym tuż za rogiem. Pieśniarze nie obawiają się upływu czasu. Budowa nietrzęsącej się już w posadach, solidnej siedziby trochę zajmie. Scena, w której bohaterowie z własnej woli stawiają plac zabaw ukazuje ogrom zaangażowania w los najmłodszych. 

Nie jest to już portret młodego pokolenia pogrążonego w biedzie i desperacji jak ten ukazany w obrazie „Nierówna walka” z 1972 roku, który rozsławił na świecie muzykę reggae. Przesycony prostodusznością dokument „Serce Jamajki” celebruje pamięć o korzeniach gatunku muzycznego wywodzącego się z Jamajki, stawiając w centrum zainteresowania grupę optymistycznych dziadków, którzy w latach 60-tych i 70-tych nie bali się używać muzyki jako odpowiedzi politycznej. Istotne jest pielęgnowanie dziedzictwa, ale śpiew niejednokrotnie staje się antidotum na osobiste tragedie. Czasami niewiele brakuje, aby zejść na złą drogę w niebezpiecznych dzielnicach. Derajah z młodszej generacji artystów wspomina, że mało brakowało, aby sam zaczął zabijać po tym, jak zamordowano jego siostrę. A proces tworzenia pomaga odszukiwać siebie w niełatwej rzeczywistości po stracie bliskiej osoby. Ken Boothe przywołuje wzloty i upadki międzynarodowej kariery, a największe wzruszenie okazuje mówiąc o żonie, która przyjęła go ciepło z powrotem po rozłące i wspierała dalej, przygotowując do występów na arenie krajowej.

Życie wybija własny rytm odtwarzając w kółko sekwencję następujących po sobie dni i nocy, czy pór roku. Taki sam cykliczny rytm serca można odnaleźć w pulsujących wibracjach bębnów i gitarowym brzmieniu reggae. Wokal następuje tu często spontanicznie, a kolejne frazy odtwarzane w repetycji podlegają intensyfikacji w strukturze swych akustycznych powrotów. Ponawiane akordy mają nie rozpraszać pieśniarzy, którzy na te parę minut zanurzają się w swoje przeżycia i wspomnienia, aby po występach skupić się już na teraźniejszości. Postaci podkreślają, że nie ma wśród nich lidera, co tylko wzmacnia poczucie wspólnoty. Każdy z własnej woli decyduje się nieść pomoc pobratymcom, czy jednoczyć się w głęboko duchowych formach wypowiedzi twórczej.

U każdego, kto kocha muzykę, grupka zapaleńców w filmie „Serce Jamajki” wybudzi ciepłe uczucia, aczkolwiek dokument niekoniecznie przypadnie do gustu wszystkim melomanom. Mimo że nie brakuje ujęć z prób, mało jest wycinków z atrakcyjnych koncertów. Peter Webber nakręcił mnóstwo materiałów z artystami i czuć, jak otwierają oni swoje serca przed kamerą. Dużo czasu zostało poświęcone chwilom szczerości. Tak jak i sami bohaterowie, tak ich osobiste zwierzenia wypadają autentycznie.

Muzycy niegdyś z oszczędności na piechotę przenosili się w pośpiechu na występy z jednej sali koncertowej na drugą. Teraz niewiele brakuje, aby spontaniczne spotkanie starych znajomych przerodziło się w improwizowaną próbę zespołu. W jednej ze scen odczytywane są świetne teksty, które nie zdążyły zostać nagrane. Widz momentalnie zestraja się razem z postaciami w żalu, że  prozaiczny brak samochodu stopuje powstanie nowych utworów. 

Pierwsze minuty filmu to jazda kamery po urokliwych zakątkach odciętych od świata – ostoi pionierów muzyki reggae. Strawberry Fields to miejsce skutecznej regeneracji sił po występach na koncertach. Widząc spokojne i odludne rajskie nabrzeża nieciężko uwierzyć, skąd Jamajczycy czerpią siłę. Kiddus patrząc na „wodospad dredów” kwituje z uśmiechem: „Czy jest coś lepszego niż sauna pośród dziczy?” Ci najbardziej radośni z grupy żyją za pan brat z muzyką, która magicznie odciąża ich dusze i odmładza ich poharatane przez czas oblicza. Takie wrażenie można odnieść obserwując choćby Cedrica Mytona i Winstona McAnuffa, tryskających młodzieńczą energią.

Bandzie staruszków nie brak ikry. Prężnie grają i śpiewają, nie ustępując młodym, skutecznie odciągają dziatwę od nałogów i złych wzorców, szerzących się w ubóstwie. Czasem ciężko jest zebrać pieniądze nawet na posiłek. Nawet jeśli jesteś głodny, powinieneś być spragniony lepszej muzyki – odpowie Ci Winston. Michael Gabbidon z Viceroys wspomina, że w dzieciństwie nie mógł chodzić do szkoły, bo nie przyjmowali dzieci rastafarian. Spoglądając na skąpane w słońcu biedne osiedla i ciasne pomieszczenia, sytuacja niewiele się poprawiła. Chatki z dykty i plastikowych płyt położone na nabrzeżu wydają się tymczasowym schronieniem i ciężko uwierzyć, że można w nich zamieszkać na stałe. Jednak nie to jest najważniejsze, bo jak zaznacza żona Kena – „miłość jest kluczem”. Tak jak przeszłość nie była usłana różami, życie dalej się toczy i wciąż nie rozpieszcza, co tylko dostarcza materiału do piosenek. Trzeba wiedzieć, jak traktować ludzi i być człowiekiem, a wtedy ustępują bariery i dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska
serce jamajki plakat

Serce Jamajki

Tytuł oryginalny: „Inna de Yard”

Rok: 2019

Gatunek: dokumentalny, muzyczny

Kraj produkcji: Francja

Reżyser: Peter Webber

Dystrybucja: 9th Plan

Ocena: 3,5/5