Co cztery lata nawiedzają nas Igrzyska Olimpijskie, czyli synonim duchowych oraz cielesnych przeżyć współczesnych gladiatorów, walczących na różnych arenach ku uciesze fanów z całego świata. Leją się pot, krew, łzy, co dostarcza widowni wszelkiej maści adrenalinę, dopaminę czy endorfiny. Krzewią one idee olimpizmu, za którym idą wartości takie jak uczciwa rywalizacja, równość czy solidarność. Na przekór wyszła im tragedia z 5 września 1972 r., do dzisiaj wpływająca na pejzaż sportowych wydarzeń odbywających się w różnych zakątkach globu oraz pamiętana w hołdach - szpiegom lub dziennikarzom, chociażby w nominowanym do Oscara za scenariusz oryginalny filmie w reżyserii Tima Fehlbauma.
Cofnijmy się więc cztery dekady wstecz do wrześniowego Monachium roku 1972. Piłkarze Kazimierza Górskiego zdobywają złoty medal olimpijski, stadiony i hale rozpala rywalizacja między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, zaś Mark Spitz bije rekord zdobytych złotych medalI w trakcie jednej imprezy sportowej. Tamte igrzyska były też kluczowe w kontekście przekazu medialnego, ponieważ dzięki rozmieszczeniu kamer na wszystkich arenach, po raz pierwszy doszło do symultanicznej oraz nieprzerwanej transmisji telewizyjnej, czym szczyciła się siedziba stacji ABC, miejsce akcji nominowanego za scenariusz oryginalny September 5. Ich transmisja stała się kluczowa nie tylko ze względu na wydarzenia sportowe, nieco mieszając w trakcie odbicia zakładników z rąk terrorystów.
W dusznych pomieszczeniach kanału ABC Sports, drugiego domu dla dziennikarzy w trakcie Igrzysk Olimpijskich w Monachium, po wzięciu zakładników przez grupę Czarny Wrzesień rozpoczyna się wielka praca o stworzenie skrupulatnej relacji dla społeczeństwa, żądnego krwi oraz porządnej dawki emocji. Szlachetne, olimpijskie wartości odchodzą na bok, gdy na horyzoncie otwierają się drzwi do zasięgów i popularności. Wiedzą o tym polscy influencerzy, Howard Beale z Sieci Lumeta oraz prezes ABC Sports, Roone Arledge (Peter Sarsgaard). Ten ostatni nieustannie podkręca atmosferę oraz swoich podwładnych, żeby ci skupili się na podtrzymaniu wznieconego ognia. To wrażenie multiplikowane jest równie mocno przez zdjęcia Markusa Förderera, nieco imitujące olimpijskie relacje oraz przepełnione dusznymi zbliżeniami na twarze i palce reporterów, popędzanych niczym chomiki, żeby karuzela spektaklu kręciła się dalej.

September 5 stanowi kolejny po Codzie przykład filmu-widmo, którego do nagród doprowadziła obezwładniająca kampania, tym razem portalu Hollywood Reporter. Jednak to nie nieobecność w szerokiej debacie o oscarowych produkcjach jest największą bolączką filmu, tylko przede wszystkim brak wizji, co właściwie chce przekazać. Nie idzie w kierunku oscarowego Spotlight i Czwartej władzy Stevena Spielberga, które hołdują uniwersalnym wartościom dziennikarskiego fachu. Tutaj raczej mamy do czynienia z ostrzeżeniem przed antydziennikarstwem, bazującym na tanich instynktach i dostarczaniu uzależniającej adrenaliny odbiorcom. Szwajcarski reżyser Tim Fehlbaum wystawia jednak neutralną flagę, co zabawne – zgodną z jego pochodzeniem, umywając ręce od jakiejkolwiek krytyki dyrekcji stacji ABC, która zdecydowała na ciągłą relację z pościgu za terrorystami, co doprowadziło pośrednio do śmierci zakładników.
Produkcja równie mocno dystansuje się od całego politycznego sedna wydarzeń z września 1972 r., co wydaje się aktem tchórzostwa ze strony twórców, wystraszonych wizją podzielenia widowni. W tle czasem usłyszymy kilka dialogów o zabarwieniu mocno polaryzującym, jednak nie znajdziemy tu szerszego omówienia konfliktu, przez co twórcy nie różnią się niczym od stacji ABC sprzed czterech dekad, dostarczając wyłącznie dramatycznej dopaminy. Nie ma nawet zarysowanego konfliktu między żądnymi krwi dziennikarzami a pojawiającymi się w jednym momencie ekspertami ds. Bliskiego Wschodu, którzy postulują ochłodzenie przekazu. Taki pęd w opowiadaniu zabija wszelkie dylematy etyczne, które powinny pojawiać na każdym kroku. W wyniku prowadzenia takiej narracji Tim Fehlbaum staje się lustrem słów Roone’a Arledge’a, który nieustannie podkreśla to, jak bardzo emocje są potrzebne w kreowaniu rzeczywistości przez telewizyjną relację. W kategorii przelania myśli prezesa ABC Sports na ekran, produkcja szwajcarskiego reżysera jest idealna, w kontekście filmowym – bardzo daleko jej od tego.

Susan Sontag, odwołując się do aktów ludobójstwa i ataków terrorystycznych, pisała o ludzkiej potrzebie fetyszyzowania tragedii, która bazuje nie na faktach, lecz wywołujących skrajne emocje narracjach. Dwie dekady temu przytaczany wyżej Steven Spielberg w swoim thrillerze szpiegowskim o monachijskiej tragedii osadził jakikolwiek kontekst historyczno-polityczny konfliktu. Teraz w oparach szalejącego montażu oraz rzucanych beznamiętnie onelinerów, reżyser Nowej Ziemi prezentuje dziennikarski dramat, który przypomina raczej odmierzanie jak w szwajcarskim zegarku dawki adrenaliny, oraz bezskutecznie próbuje hiperrealistycznie odwzorować prawdziwe wydarzenia. Bliżej temu do 15:17 do Paryża Clinta Eastwooda niż Wszystkich ludzi prezydenta. Strach przed konfrontacją z niemoralnym dziennikarstwem w połączeniu z artystyczną impotencją sprawił, że ten film jest „potrzebny jak dziura w moście”. Emocjami i adrenaliną powinny torturować nas parki linowe, nie wkupione w stawkę oscarową nic nieznaczące bełkoty.


September 5
Rok: 2024
Kraj produkcji: Niemcy
Reżyseria: Tim Fehlbaum
Występują: Peter Sarsgaard, John Magaro, Leonie Benesch
Dystrybucja: UIP
Ocena: 2/5