Mohammed Almughanni wziął szturmem festiwale filmowe na całym świecie ze swoim krótkim metrażem Pomarańcza z Jaffy. Z Shortlisty na festiwalu Nowe Horyzonty trafił na shortlistę oscarową, choć niestety skończyło się bez nominacji. Nasz redaktor Michał Konarski zaprosił urodzonego w Gazie reżysera do rozmowy – o jego filmach, szansach na Oscara, Palestynie i palestyńskim kinie, związkach sztuki z polityką, taksówkach oraz krótkich formach.
Wywiad powstał we współpracy z MFF Nowe Horyzonty. Nabór do Shortlisty tegorocznej edycji wrocławskiego festiwalu trwa do 31 marca 2025 roku. Wszystkie informacje znajdziecie TUTAJ.
Michał Konarski: Zacznijmy może z grubej rury. Pewien Francuz powiedział kiedyś: „nie należy mówić: jestem filmowcem i będę robił filmy polityczne, lecz na odwrót: będę robił politycznie filmy polityczne”. Zgadzasz się z takim postawieniem sprawy?
Mohammed Almughanni: To trudne pytanie…
(cisza)
Wróćmy do niego po kawie.
Porozmawiajmy więc najpierw o Pomarańczy z Jaffy – przed rokiem wygrałeś festiwal w Clermont-Ferrand, najważniejszą na świecie imprezę poświęconą shortom. Zastanawiam się, jaki masz stosunek do tej formy. Traktujesz krótkie metraże jako wprawkę przed pełnymi czy po prostu dają Ci one inne możliwości wyrażenia tego, co chcesz?
Nie za bardzo miałem wybór. Na studiach w Szkole Filmowej w Łodzi kręci się tylko shorty, więc je robiłem.
Więc to nie Twój wybór, żeby skupiać się na razie na shortach, tylko w pewnym sensie wymóg systemu?
Nie do końca. Pomarańczę z Jaffy nakręciłem już po Filmówce. Gdy ukończyłem szkołę, zacząłem pracować nad nowym projektem, ale czułem, że nie jestem jeszcze gotowy na pełny metraż. Shorty, które robiłem na studiach, były niezłe, ale lepiej wychodziły mi dokumenty, więc teraz chciałem sprawdzić się w opowiadaniu historii. Jak wiele osób miewałem problemy z rozwinięciem scenariusza. I akurat fabuła, którą miałem w głowie, lepiej pasowała do krótkiej formy. Wydaje mi się, że to też niezły start dla mojej przyszłej kariery.
Jak postrzegasz różnicę w tworzeniu systemowym, w Filmówce, i poza nią – gdzie teoretycznie możesz pracować według własnych zasad? Samemu jest łatwiej? Trudniej? Czy może po prostu inaczej?
Jest na pewno inaczej. Szkoła to w pewnym sensie przewodnik, który namawia Cię do spróbowania pewnych rzeczy, przez co nie ma aż tak dużej wolności. To moim zdaniem dobra nauka. A gdy jesteś poza systemem, możesz to połączyć, szukać jeszcze innych sposobów i kombinować. To szansa, żeby wykorzystać to, co przekazali Ci profesorzy, i to, czego sam się gdzieś po drodze nauczyłeś. Więc kręcenie w szkole i poza szkołą bardzo się od siebie różni.
Pomarańcza z Jaffy objechała kawał świata i zastanawiam się, czy zauważyłeś jakieś różnice w odbiorze. Czy, na przykład, przez to, że film dotyka sytuacji Palestyńczyków, Francuzi odbierali go bardziej przychylnie niż Niemcy?
Szczerze mówiąc, czułem, że odbiór tego filmu w każdym miejscu był mniej więcej podobny. Nie było takich sytuacji, że w jakimś kraju podobał się bardziej lub mniej, bo dane społeczeństwo ma inne zdanie na temat konfliktu czy czegokolwiek. Prawdą jest też, że praktycznie w każdym kraju widownia była bardzo zróżnicowana, pochodząca z wielu państw i kultur.
Magia festiwali filmowych…
Dokładnie. To bardzo międzynarodowa publiczność.
Ale to ciekawa kwestia, czasami czuję, że polskie kino ma z tym pewien problem. Dotyczy to właśnie cytatu z Godarda na początku naszej rozmowy. On faktycznie kręcił politycznie polityczne filmy. Nawet jeden w Palestynie.
Tu i wszędzie. Był zresztą niedawno pokazywany w Warszawie w ramach Palestine Cinema Days.
O, nie wiedziałem o tym.
No właśnie, ale to mnie uderza. Ludzie mogą mnie postrzegać za politycznie zaangażowanego filmowca, bo jestem z Palestyny. Nie zgadzam się z tym. Pomarańcza z Jaffy nie jest filmem politycznym, jest filmem ludzkim, o ludziach. Momentami wkurza mnie, że ktoś postrzega go wyłącznie jako opowieść o Izraelu i Palestynie. To bardzo spłaszcza sprawę, bo jest w nim wiele szczegółów i detali, które wynoszą go ponad takie patrzenie. A jakbym chciał nakręcić film polityczny, to bym po prostu nakręcił film polityczny.
O czym by był?
O ludobójstwie w Gazie. Albo o Nakbie.
Dokument czy fabuła?
Wszystko, co się da, wszystkie formy naraz. Czasami słyszę, że za bardzo się staram nie być zbyt politycznym. Nie wiem…
Nasze życie, jako Palestyńczyków, jest bardzo silnie związane z izraelską okupacją. Nie możemy sobie ot tak, żyć w spokoju i bujać w obłokach. Więc większość palestyńskich filmów dotyczy codziennych spraw – mobilności, jedzenia, wody, ziemi. Wszystkiego, co nas otacza. Okupacja utrudnia naszą codzienność, przez nią nie możemy być wolnym krajem, jak na przykład Polska.

Jak o tym mówisz, myślę o filmie Tam gdzieś musi być niebo Elii Suleimana. On właśnie przez cały czas chodzi, przygląda się codzienności i sąsiadom. Niby to wszystko jest prozaiczne, a jednak czai się w tym polityczna moc.
Właśnie o tym mówię. Ja skupiam się przede wszystkim na ludzkich doświadczeniach, także psychice. Pochodzę z tego miejsca i chcę kręcić filmy o Palestynie. Niestety od kiedy się urodziłem, wszystko tam jest naznaczone wojną oraz izraelską okupacją naszej ziemi. Dlatego wydaje mi się, że Izraelczykowi łatwiej jest nakręcić film na inny temat niż Palestyńczykowi.
Bo to on okupuje, a nie jest okupowany?
Dokładnie. Nasze życia są mocno naznaczone tą sytuacją, więc nie dziwi mnie potrzeba, by w tak bezpośredni sposób o niej opowiadać światu. Bo świat mimo wszystko niewiele o nas wie.
Skupiam się zawsze najpierw na ludzkiej perspektywie, za pomocą której później opowiadam o Palestynie. Bo kwestia polityki to nie tylko Palestyna i Izrael. Jest duża różnica między osobą z Gazy, Nazaretu czy Jerozolimy. Chciałem to pokazać w Pomarańczy z Jaffy – mamy lokalnego stołecznego taksówkarza i osobę z zewnątrz. Ich sytuacja się różni. Wydaje mi się, że to dlatego międzynarodowa publiczność tak dobrze przyjęła tę opowieść, bo jest o ludziach.
Twój film z Shortlisty na Nowych Horyzontach trafił na shortlistę do Oscarów. Niestety nominacji nie zdobył.
Tak…
A to ciekawe. Bo Oscary zawsze jawią mi się jako nagrody żądne wypowiedzi na palące kwestie i aktualne problemy. Tak jest z Ukrainą – rokrocznie nominowane są dokumenty dotyczące jakoś rosyjskiej agresji. W przypadku Palestyny to tak nie działa. Ciekawi mnie czy w związku z dostaniem się na shortlistę, musiałeś dużo robić? Jak wyglądała ta słynna „kampania Oscarowa”, loty do Stanów, kalifornijskie palmy etc.?
Zgłosiłem się do Oscarów sam, bo po nagrodach w Clermont-Ferrand i Leeds film mógł ubiegać się o nominację. Ze 180 zgłoszeń Akademia wybrała 15, a wśród nich była Pomarańcza z Jaffy. Zupełnie się tego nie spodziewałem, bo nie zrobiłem nic poza wysłaniem tam filmu. Mieliśmy mieć kampanię, ale z różnych względów się nie odbyła. Producenci niewiele wokół tego zrobili. Były różne nieporozumienia, ale nie chcę o tym mówić.
Natomiast to, co powiedziałeś o Oscarach… Zgadzam się. Nie wiem, jak podejmują wybory.
(cisza)
Ale?
Ale wydaje mi się, że gdyby wśród tych 15 filmów był też jeden izraelski, to dostałbym nominację. I izraelski też. Tak już się kilka razy działo. A jako że byłem jedynym Palestyńczykiem, jedynym Arabem…
Nie wiem… Nie umiem odpowiedzieć, czemu wybierają tak, a nie inaczej, czemu te filmy, a nie inne.
Tego pewnie nie wie nawet sama Akademia.
Pewnie tak.
Wracając jednak – z Ukrainą jest trochę inaczej, natomiast gdy przychodzi do Palestyny, to pojawiają się znaki zapytania. Nie chcę tego mieszać z polityką, czy zabrzmieć jakbym był sfrustrowany, naprawdę już odpuściłem w tej sprawie. Ale moim zdaniem to nie jest przypadek, że jedynym filmem, jaki dostał nominację, było Nie chcemy innej ziemi. Film, który stworzyli wspólnie Palestyńczyk i Izraelczyk.
I ja też nie chcę być nominowany tylko dlatego, że jestem z Palestyny i zrobiłem film o Palestynie. Wierzę, że siłą Pomarańczy z Jaffy są scenariusz, zdjęcia, występy aktorskie i sam zamysł. Oczywiście, temat, o którym opowiada jest aktualnie modny, ale nie nakręciłem filmu z tego powodu. Jestem z Palestyny i po prostu chcę o niej opowiadać.
Zgadzam się, Pomarańcza z Jaffy jest wolna od zero-jedynkowych opowieści skrojonych pod amerykańskie gusta. Ciekawi mnie scenografia, po którą sięgnąłeś – film w większości rozgrywa się w taksówce. Tego środku transportu używało wcześniej wielu twórców, od Scorsese przez Jarmuscha czy Panahiego. Zwłaszcza w kinie irańskim, przynajmniej dla mnie, ta przestrzeń figuruje jako symbol mobilności i wolności, a także platformy do swobodnego kontaktu z nowym człowiekiem. Zastanawiam się, jakie Ty miałeś motywacje.
To ciekawe pytanie, miałem dużo spotkań z publicznością i wywiadów, ale jeszcze nikogo nie zainteresowała taksówka. Oczywiście znam filmy, o których wspomniałeś, ale nie myślałem nad tym w ten sposób.
Szczerze mówiąc, kręcąc ten film, nie zastanawiałem się nad innymi znaczeniami niż rzeczywistość, o której opowiadam. Duża część tej fabuły naprawdę mi się przydarzyła i wszystko w niej jest realistyczne. Punkt kontrolny w Kalandiji możesz przekroczyć na nogach, ale Hizma jest już tylko dla samochodów i taksówek. Historia z filmu przydarzyła mi się, gdy odwiedzałem rodzinę w Palestynie. Chciałem pojechać z mamą do jej krewnych w Jaffie. Ona przekroczyła punkt kontrolny na granicy, ja próbowałem na wiele sposobów, między innymi taksówką, ale mnie nie przepuścili.
Poza tym – w Europie już się to trochę kończy, ale w taksówkach ma miejsce tyle ciekawych historii! Bo one są jakby do tego stworzone. Spotykasz obcego, jedziecie razem, więc zaczynacie gadać. Jak opuścisz samochód, możesz powiedzieć, że nawiązałeś jakąś relację z tym człowiekiem. Zdarzyło mi się to na całym świecie, ale najczęściej właśnie w Palestynie, Jordanii czy Egipcie. Taksówkarze po prostu uwielbiają rozmawiać.

A jakie masz doświadczenia z polskimi? Wydaje mi się, że przestali być tak gadatliwi jak kiedyś.
Zgadzam się, choć to nie tylko kwestia Polski, a szerzej Europy. No może poza Włochami czy Hiszpanią. Ale taksówkarze już nie gadają.
Ale to chyba raczej wybór klientów niż samych kierowców?
Niby tak. Wciąż staram się gadać z taksówkarzami w Polsce i w innych krajach, przełamać lody. Ale to niełatwe. Dzisiaj też w większości kierowcy w dużych miastach są obcokrajowcami z wielu różnych państw. Część z nich jest nowa w Polsce, uczą się miasta. Więc nie wychylają się, nie zagadują, chcą pozostać w strefie komfortu i bezpieczeństwa. Może pasażerowie też nie zawsze są chętni do rozmowy. Taksówkarze w Palestynie, Jordanii czy Egipcie się nad tym nie zastanawiają, po prostu do Ciebie mówią. Jeśli Ty nie chcesz kontaktu, doświadczony kierowca wyczuje to po pierwszych zdaniach, jakie wypowiesz, i przestanie drążyć. Albo i nie.
(śmiech)
Natomiast w Polsce kierowcy faktycznie unikają rozmów. Może trochę się boją, że pasażer nie chce kontaktu.
Wracając więc do Pomarańczy z Jaffy – decyzja o wyborze taksówki na główne miejsce akcji była personalna i wynikała z prawdziwej historii?
Tak, w głównej mierze. Oczywiście sporo o tym myśleliśmy pod względem inscenizacji, zwłaszcza z Maciejem Edelmanem, moim operatorem. Na potrzeby filmu nasz scenograf Amer Abu Mattar wybudował zresztą cały punkt kontrolny. Chcieliśmy go pokazać z różnych perspektyw, ale Maciej miał świetny pomysł – aby nie wychodzić kamerą z samochodu, dopóki bohaterowie z niego nie wyjdą. To też pewnie dodało elementu klaustrofobii, na który zwracali uwagę widzowie.
Z jednej strony klaustrofobii, ale samochód jest też jedynym bezpiecznym miejscem dla głównego bohatera w tej sytuacji.
Tak, dla postaci, ale też dla widzów. Uważam pomysł Macieja za świetny, choć oczywiście Amerowi zależało na tym, żeby pokazać jak najwięcej swojej konstrukcji. W ostatecznym rozrachunku wyszło to na korzyść filmu.
Wróćmy do tematu shortów. Wydaje Ci się, że przed filmami krótkometrażowymi jawi się świetlana przyszłość? W dobie rozwoju reelsów i TikToka kompaktowe treści stały się najpopularniejszą formą wideo.
Oddzieliłbym jednak „treści” od…
Sztuki? Jasne. Ale zastanawiam się, czy widzisz tę zmianę technologiczną bardziej jako szansę, czy zagrożenie dla shortów.
To mimo wszystko są różne rzeczy. W kinie dokonujesz studium postaci, rozwijasz ich charaktery, rozbudowujesz historię. O reelsach nie pamiętasz następnego dnia.
O niektórych filmach też.
To prawda. Ale wydaje mi się, że jeśli nakręci się naprawdę dobry film, to on zawsze zostanie z ludźmi, bez względu na to, czy im się spodobał, czy nie. Gusta są różne. Ale filmów nie pokazujesz ludziom w mediach społecznościowych, gdy leżą na kanapie i dają lajki. Żeby je zobaczyć, musisz wstać, wyjść do kina. Dopiero wtedy dostrzegasz ich wartość.
Jeśli chodzi o szanse, to media społecznościowe na pewno przydają się do promocji filmów. Ale wydaje mi się, że żadne reelsy czy tiktoki nie mogą zostać alternatywą dla sztuki filmowej.
Natomiast co do samych shortów – czasem się zastanawiam, po co ludzie zabierają się za krótki metraż, gdy nakręcili już kilka pełnych. Pewnie się kiedyś dowiem, pewnie jest tak, jak wcześniej wspomniałem, że niektóre historie nadają się bardziej na shorta, a inne na 120 minut. Dla mnie jednak, jak dla wielu ludzi, krótka forma jest pomostem do pełnych metraży. Jeden dobry short może sprawić, że otworzą się przed Tobą możliwości na dłuższe fabuły i dokumenty.
A jednak są tacy, którzy kręcą shorty, ostatnio Wes Anderson był nominowany do Oscara za krótki metraż. Są też tacy, co kręcą filmy-antologie złożone z kilku mniejszych projektów.
Albo jak Jerzy Skolimowski – łączący filmówkowe wprawki w pełnometrażowy debiut.
Krótka forma daje w pewnym sensie więcej wolności… pełny metraż też, ale… To skomplikowane, ale wiesz, o co mi chodzi. Poza tym – short, co to znaczy? To może być 5 minut, ale może być też 10, 15 czy 29. Masz wiele różnych opcji, jeśli chodzi o metraż, by kontrolować opowiadaną historię. Możesz ją przedstawić w formie szkicu albo zrealizować dokładne i rzetelne studium przypadku.
Zazwyczaj należy się zastanowić przed kręceniem pełnego metrażu – czy to na pewno musi trwać ponad 80 minut? Może da się zrezygnować z niektórych postaci czy wątków? Taką drogą redukcji czasem okazuje się, że dany pomysł faktycznie sprawdzi się lepiej jako short. Przy Pomarańczy z Jaffy ludzie pytali mnie, czemu nie rozwinąłem tej historii i czy planuję przekształcić ją w pełny metraż. Zawsze odpowiadam, że nie, bo nie uważam, by dało się jeszcze coś więcej tutaj dodać. Można wiele powiedzieć o Gazie, o bombardowaniach i rzeczach, o których słuchasz codziennie w mediach, ale to opowieść o przyziemnych problemach pod płaszczykiem czarnej komedii.

Mam wrażenie, że jesteś bardziej typem rzemieślnika niż eksperymentatora. Ale zapytam, bo mam wrażenie, że dziś prościej niż wcześniej można złapać potencjalnego widza – wystarczy, że treść wyświetli mu się w feedzie. Myślałeś, żeby kiedyś nakręcić shorta w pionie? Na niektórych platformach można publikować nawet 10-minutowe nagrania.
Raczej nie.
Bo nie pasuje Ci ten format?
Może jakbym chciał nagrać coś bardzo krótkiego, na minutę czy dwie, zrobiłbym to w formie reelsa. Ale raczej nie nazwałbym tego filmem. Chociaż wrzucanie na media społecznościowe pomysłów, które nie nadają się na filmy, wydaje mi się ciekawe. Robiłem kiedyś kilka rzeczy na instagramowy profil Gaza Film Production, ale znowu – choć jest to obserwacja Palestyńczyków i żołnierzy, nie nazwałbym tego sztuką filmową.
Ale lubię kino eksperymentalne. Sam też czasem montuje, żeby poszukać czegoś nowego. Bardzo lubię zwłaszcza eksperymenty z archiwami.
Zmierzając więc płynnie do ostatniego pytania…
Nadal czeka na mnie pierwsze.
Już jesteśmy po dwóch kawach, więc zaraz wrócimy do polityki. Ale jeszcze zanim, chciałbym zapytać Cię o kino palestyńskie. W wielu wywiadach wspomniałeś, że jako nastolatek oglądałeś dużo filmów, także polskich. A jak to było z rodzimym kinem? Masz jakieś tytuły lub twórców, których chciałbyś polecić? Wydaje mi się, że jedynym kojarzonym w Polsce palestyńskim reżyserem jest wspomniany wcześniej Suleiman. Choć i tak jest to raczej nisza.
Kino palestyńskie stoi na naprawdę wysokim poziomie, jest jednym z najlepszych na Bliskim Wschodzie. Od lat 60. do dziś powstało wiele bardzo ważnych filmów, zarówno dokumentów, jak i fabuł, które na stałe zapisały się w historii. Wiele z nich poleciłbym z czystym sumieniem.
Na pewno warto wspomnieć Hany’ego Abu-Assada, twórcę równie docenionego na świecie co Elia Suleiman. W 2005 roku zrobił bardzo ciekawy film Paradise Now, ale też Omara z 2013, w którym wystąpił Samer Bisharat, aktor grający później u mnie w Pomarańczy z Jaffy. Osobiście bardzo polecam też prace Mahdiego Fleifela, nakręcił Nie nasz świat, świetny dokument o palestyńskim obozie dla uchodźców w Libanie. Teraz po festiwalach jeździ jego najnowszy projekt – Do nieznanej ziemi. Niedawno na IDFA prezentowany był też dokument Mohameda Jabaly’ego, Życie jest piękne.
Czy kino palestyńskie jest dla Ciebie inspiracją? Czerpiesz z niego bardziej niż z innych kinematografii? Czujesz związek z klasyką?
Szczerze mówiąc, niezbyt.
(śmiech)
Ale to nie dlatego, że nie lubię tych filmów – jak mówiłem wcześniej, niektóre z nich uwielbiam i bardzo polecam. To też jest piękne, bo tak naprawdę każde palestyńskie miasto ma trochę inne realia. Filmy z Zachodniego Brzegu różnią się od tych z Nazaretu, te z Nazaretu nie przypominają tych z Gazy. To przez odizolowanie palestyńskich wspólnot od siebie, stworzenie z nich samotnych wysp.
Ja jestem tak naprawdę jednym z nielicznych filmowców pochodzących z Gazy. To właśnie dorastanie na tym terenie, codzienne przyglądanie się ludziom i ich zachowaniom, podsłuchiwanie rozmów, najbardziej mnie inspirowało. Oczywiście od zawsze uwielbiałem oglądać filmy, ale wenę częściej znajdowałem w wypowiedzianych zdaniach, wiadomościach czy książkach, niż w kinie.
A na jakim kinie dorastałeś? W niektórych rozmowach podkreślasz swój sentyment do filmów europejskich.
Wydaje mi się, że na każdym. Oglądałem filmy ze wszystkich stron świata. Ale faktycznie, było wśród nich sporo polskich tytułów, wiele filmów z Węgier, Czech i ogólnie Europy Wschodniej. Widziałem mnóstwo produkcji czechosłowackich z lat 60. i 80., dużo inspiracji czerpałem zwłaszcza z włoskiego neorealizmu. Przede wszystkim – z Vittorio De Siki. Ujmuje mnie w tych dziełach to, jak bliskie są rzeczywistości. W kinie amerykańskim też zdecydowanie wolę dramaty od akcyjniaków czy science-fiction. Czasem dla odmiany je obejrzę, ale inspiracji szukam zdecydowanie gdzie indziej.
Boże… no i kino irańskie! Kocham je najbardziej. Gdy oglądam te filmy, mam wrażenie, że to nasze palestyńskie historie, ale opowiedziane po prostu w innym języku. Właśnie coś takiego chciałbym robić. Kino o ludziach.
Oczywiście inspirację czerpię ze wszystkich stron świata – od Korei po Argentynę. Ale przede wszystkim zawsze myślę obrazami z mojego serca: rozmowami z rodziną, wiadomościami z Gazy, widokami i sytuacjami, jakie utkwiły mi w pamięci. Dopiero wtedy szukam filmów, które jakoś dotyczyłyby tych tematów, o których w danej chwili myślę. Oglądam i patrzę jak inni to ujęli. I tak wena się napędza.

No dobrze, wróćmy więc do początku. Przemyślałeś sprawę różnicy między kinem politycznym a kinem tworzonym politycznie?
Tak…
Może niektórzy się ze mną nie zgodzą, ale wydaje mi się, że każdy artysta, bez względu na obszar w którym tworzy, ma jakiś powód. Coś do powiedzenia i przekazania innym. Nie upieram się, że ten przekaz musi być bardzo wyraźny, ale zawsze zawarty jest choćby w detalach.
Jeśli komuś zależy na prostocie i dostarczaniu czystej rozrywki, to oczywiście nie mam z tym problemu. Ale zawsze za tym wszystkim powinno coś stać, jakiś kontekst. Zrozumiałe, jeśli jako twórca ktoś nie chce intensywnie narzucać innym swojego punktu widzenia, ale dobrze, żeby przynajmniej miał coś do powiedzenia, jakąś perspektywę.
Więc jeśli chodzi o kino polityczne i polityczne tworzenie… to nie jest sprawa zero-jedynkowa, są różne poziomy tego zaangażowania. Da się stworzyć przecież tak skupione na przekazie dzieła, że tylko ludzie zainteresowani daną sprawą będą w stanie je oglądać i zrozumieć. Ale możesz też stworzyć coś głęboko zanurzonego w kontekście politycznym i społecznym, a jednocześnie na pierwszym planie skupić się na ludzkich historiach.
I jak rozumiem, Tobie bliższa jest ta druga postawa?
Zależy od fabuły. Jeśli to historia o politykach, to naturalnie musi ona być pełna odniesień politycznych. Ale mimo wszystko, chyba wolę jak oba te spojrzenia się łączą.
Kino polityczne też bardzo się zmieniło przez lata. Weźmy za przykład Tu i wszędzie Godarda – to projekt bliższy wideoesejowi czy wręcz kolażowi niż filmowi w powszechnym rozumieniu. Dziś pewnie zostałby przyjęty jeszcze gorzej niż w latach 70. Uważasz, że takie manifesty są skuteczne? Że taka forma ma jeszcze sens?
To naprawdę trudna kwestia. Bo bardzo dużo się zmieniło na świecie i w sztuce, nawet licząc od czasu premiery filmu Godarda do dziś. Teraz często się określa ludzi: to jest aktywista, to jest filmowiec, a to jest filmowiec-aktywista. Wcześniej to było bardziej płynne.
(cisza)
Nie do końca się zgadzam z takim przywiązaniem do etykiet, ale też do konkretnych tematów. Podam przykład osobisty – często zastanawiam się, jak ująć kwestię wojny w Palestynie i ludobójstwa w Gazie. I dla przykładu lubię czasami zastanowić się, jakby tę sprawę można było ująć w przypadku np. wojny Azerbejdżanu z Armenią. Albo nawet Rosji z Ukrainą. Wtedy można porównać pewne perspektywy i doświadczenia.
I wtedy zastanawiam się – czy widzowie byliby tym zainteresowani, gdybym przedstawił prosty konflikt? Ci są źli, a tamci dobrzy, jedni zabijają, a drudzy są zabijani. Stawiam, że już mają swoją wiedzę na ten temat i nie trzeba im nic tłumaczyć.
Zamiast tego skuteczniejsze wydaje mi się zawarcie w tym własnego pierwiastka, przytoczenie jakiejś swojej perspektywy na te zdarzenia. To właśnie te rzeczy czynią Cię oryginalnym, a nie fakt, że pochodzisz z danych terenów lub jesteś z nimi związany. Lepiej pokazać ludzi i ich perspektywę.
Często wyobrażam sobie swoje pomysły w innym miejscu. Dajmy na to – Pomarańcza z Jaffy. Widziałbym ją np. właśnie w Górnym Karabachu. Wyobrażam sobie, jak dwóch Ormian siedzi w taksówce i kłóci się pod przejściem granicznym, a azerscy żołnierze w tle się z nich śmieją.
Myślę, że w sumie dzięki temu mój film jest…
Uniwersalny?
Tak. Bo nie używam po prostu medialnego tematu jako osoba stamtąd, tylko wchodzę w szczegóły i wciągam publiczność głęboko w tę rzeczywistość. Oczywiście, ktoś może nazwać moje filmy politycznymi. Ale mi zależy zwłaszcza na tym, by opowiedzieć coś więcej na temat ludzi i sytuacji w Palestynie.
