Jacques Rivette – reżyser, który odrzucił czas

W drugiej połowie XX wieku powstał ruch Nowej Fali, który miał za zadanie - w dużym skrócie - odkryć kino na nowo. Zerwać ze schematami, wprowadzić świeżość oraz wolność twórczą. Zdefiniować jeszcze raz język obrazu, złamać dotychczasowe zasady dyktujące kształt każdej produkcji i zastąpić je nowymi. Jacques Rivette był jednym z najmniej znanych twórców tego nurtu.

Standardy dotyczące czasu projekcji nie zmieniają się za bardzo od blisko stu lat – film może trwać średnio dwie godziny. Tyle widz wytrzyma bez problemu, przez tyle czasu scenarzysta da radę opowiedzieć swoją historię, a produkcja nie będzie zbyt kosztowna aby nie mogła się zwrócić. Żeby film trwał dłużej musiał mieć dobre uzasadnienie; na przykład, być doniosły i monumentalny jak „Przeminęło z wiatrem„, „Kleopatra” lub „Dziesięć przykazań„. Rivette w ramach francuskiej Nowej Fali zasłynął jako reżyser, który bardzo rzadko tworzył filmy krótkie. Już jego debiut trwał prawie 2,5 godziny, po paru latach produkcje trwały prawie dwa razy tyle by w efekcie stworzyć film trwający ponad dwanaście godzin!

Twórczości Rivette’a nie sposób oceniać poprzez pryzmaty które przystawiamy do większości filmów – scenariusz, reżyserię, grę aktorską. Rivette był eksperymentatorem, poszukiwaczem. Zmieniał reguły i sprawdzał, co można z medium filmu zrobić. W wywiadzie udzielonym w 1990 roku* powiedział, że chciałby zrobić film o kontakcie między ludzkimi ciałami. Wyobrażacie sobie coś takiego z Hollywood? Rivette to twórca dla bardzo zaawansowanego kinomana, który mógłby być ciekawy „co by było, gdyby do kina podejść w trochę inny sposób”. 

Rivette u samych podstaw tworzył kino małe oraz skromne, bliskie codzienności, jedynie odrzucając skróty montażowe. Dzięki nim to co w rzeczywistości trwa tygodnie i dłużej, na ekranie można skrócić do jednej chwili. Wydaje się, że widz nie potrzebuje widzieć jak Rocky trenuje jednorazowo parę godzin. Rivette wyszedł z założenia, że widz tego jednak potrzebuje. Innymi słowy: on odrzucił czas.

Można też określić to inaczej: on czas do filmu wprowadził. U niego sportowcy nie robią pojedynczych pompek. Oni robią całą serię. Następnie podnoszą się, odpoczywają, rozmawiają z trenerem, i wracają na podłogę robić drugą serię. A potem trzecią. Widz może wtedy widzieć jak pot pojawia się na czole bohatera, którego ogląda. Może w to uwierzyć. Dzięki temu do kina powrócił pierwiastek prawdy i realizmu. Pojedyncza produkcja rozrasta się do rozmiarów przeżycia. Zamiast oderwać się od swojego życia na półtorej godziny wręcz opuszczamy je, aby przenieść się na drugą stronę ekranu. Poświęcając filmowi więcej czasu staje się on dla nas automatycznie istotniejszy.

I to jest podstawowy wybór przed jakim stajecie, zasiadając do oglądania twórczości Rivette’a. Czy jesteście w stanie zrozumieć i zaakceptować takie podejście? Powyższy przykład może wydawać się absurdalny, ale co powiecie na historię zakochanych, którzy rozchodzą się? W standardowym filmie z Hollywood mielibyśmy parę scen skonstruowanych ściśle tak, aby widz uwierzył, że bohaterowie są w sobie zakochani. Te sceny mają za zadanie zaprogramować odbiorcę, wszystko w ciągu paru minut. Odmierzone i wykalkulowane trwają parę minut. Moment zwrotny – rozstanie – również jest zaplanowane. Czy możemy w to uwierzyć? Wydaje się, że Rivette nie mógł. Dla niego najwyraźniej absurdem było właśnie takie kino. U niego jest inaczej. Mamy długie sceny, które sumarycznie mają nam coś przekazać. Wątpliwości co do przyszłości związku pojawiają się symbolicznie i stopniowo w ciągu godzin czasu ekranowego. Zamiast wątków pobocznych otrzymujemy sceny, które nie wnoszą nic poza odwzorowaniem przestrzeni. Oglądamy zakochanych w codziennych sytuacjach podczas przypadkowych rozmów. Po seansie faktycznie możemy powiedzieć, że spędziliśmy z nimi trochę czasu.

Oczywiście, czas to nie wszystko. Dobrzy montażyści na całym świecie wiedzą, że człowiek potrzebuje czasu, aby w coś uwierzyć. Nie ważne, czy chodzi o majestat dinozaurów w „Parku Jurajskim” czy też o szczerość miłości między bohaterami u Rivette’a. Jeśli ujęcie jest zbyt krótkie, a cięcie nagłe to widz nie zdąży zwyczajnie właściwie zareagować. Rivette poszedł dalej niż reszta, pozwalając swojej ekipie na więcej przestrzeni. Można się kłócić o to, czy przesadził, czy też miał rację, ale jedno trzeba mu przyznać: poszedł dalej niż cała reszta i to pod wieloma względami. Nieustannie poszukiwał i próbował czegoś nowego. I z tą myślą zapraszam was na podróż przez znaną mi filmografię tego mało znanego reżysera.

Top 5 filmów Rivette'a

  1. Piękna złośnica (1990) 
  2. Celine i Julie odpływają (1974)
  3. Out 1, noli me tangere (1971)
  4. Duelle (une quarantaine) (1976)
  5. Zakonnica (1966)
Ranking nie jest prywatnym zestawieniem autora tekstu i został utworzony na tych samych zasadach co nasz główny Top 100. Więcej informacji znajdziecie W TYM MIEJSCU.
 
paris rivette poster 1961

1961: "Paryż należy do nas" - Rivette zaczyna kręcić

Czas trwania: 2h 21 min

Debiut, który powstawał w bólach. Zaczął jako projekt do konkursu o życiu we Francji i wkroczył na ekran przy użyciu minimalnych środków po długiej walce. Nie odniósł sukcesu, i łatwo to dziś zrozumieć. "Paryż..." nie jest wskazany dla ludzi dopiero chcących poznać Nową Falę, ponieważ będą bardzo szybko zniechęceni. Chociaż jest to produkcja fabularna, to trudno po seansie powiedzieć o czym film opowiada. Jest do tego stopnia nieczytelny i nieuporządkowany, jakby sam twórca nie wiedział co tak naprawdę chce zrobić.

Poza jednym: oddaniem chaosu w życiu młodej osoby. To się z całą pewnością udało.

1966 nun poster

1966: "Zakonnica" - Rivette walczy o adaptację

Czas trwania: 2h 15 min

Najbardziej fabularny ze znanych mi utworów Rivette'a. Zaczynał jako sztuka teatralna, by po walce z cenzurą zostać przeniesionym na duży ekran. Mamy tu adaptację książki, której akcja dzieje się w 1760 roku i opowiada o kobiecie siłą zaangażowaną w struktury Kościoła, aby rodzina zachowała status społeczny. Problem w tym, że bohaterka nie chce zostać zakonnicą, pomimo miłości do Boga. Z czasem jest tylko gorzej, bo władzom kościelnym w tym filmie bliżej do gestapo niż pobożnych i skromnych sług bożych jakimi powinni w teorii być.

"Zakonnica" to bardzo wyraźna krytyka tamtych czasów - nie tylko środowiska religijnego, ale w ogóle. Dramat historyczny jakich wiele pokazujący przeszłość jako miejsce, które nie bardzo nadawało się do życia przez ludzi.

1969: "Miłość szalona" - Rivette znajduje swój styl

Czas trwania: 4h 12min

Chyba najprzyjemniejszy w oglądaniu film Rivette'a z jakim miałem do czynienia. Tak, jest długi, ale przy tym nie sprawia problemów w oglądaniu, nabierając tempa wraz z kolejnymi godzinami. Młody człowiek wybiera reżyserowanie sztuki teatralnej zamiast poświęcić czas swojej ukochanej, tracąc w efekcie obie te wartości. Nie potrafi się skupić i zrobić czegoś dobrze do końca. W swoim stylu Rivette pozwala widzowi spędzić sporo czasu z bohaterami - szczególnie wtedy, gdy nie robią nic istotnego, jak choćby chodzą po mieszkaniu i zajmują się sobą. Zdążysz się wczuć w ich przeżycia, zaangażować się, a gdy było po wszystkim, było mi szkoda, że ten etap w ich życiu się skończyła.

Nie zobaczyłem tu nic więcej, jedynie prostą historię ludzi którzy próbowali więcej niż mogli i polegli.

out 1 poster

1971: "Out 1" - Rivette idzie na całość

Czas trwania: 12h 9min

Grupa teatralna przygotowuje spektakl teatralny. Widzimy, jak przychodzą do pracy: rozmawiają towarzysko, rozgrzewają się, omawiają co chcą teraz przećwiczyć, odbywają próbę a potem ją omawiają. Dzielą się sugestiami, chwalą, krytykują i proponują zmiany. Po mieście krąży dziewczyna która naciąga ludzi. Jesteśmy świadkami długich scen w których podchodzi do nieznajomych i udaje jej się kogoś omamić. Jest też mężczyzna który poszukuje tajnego stowarzyszenia. To są główne wątki "Out 1". Filmu będącego w moim odczuciu redefinicją procesu tworzenia.

Tworzenie to dla wielu przede wszystkim sztuka przepisywania - tego, co się stworzyło wcześniej. Jedni piszą zdanie, i natychmiast je poprawiają. Inni piszą całość, a potem wracają do początku i starają się to ulepszyć. I ta praca nie ma końca. Poprawiasz każdy dialog, scenę, postać, przejścia, opisy, coś dodajesz lub usuwasz, a to rozsypuje strukturę... I dopiero gdy scenariusz jest ci wyrywany z ręki, kiedy klaps zapada i zdjęcia są już nakręcone, wtedy kończysz pracę. Teoretycznie, bo potem i tak wracasz w myślach do konkretnych momentów i nagle doznajesz olśnienia, jak mogłeś to zrobić inaczej. Na to nie ma żadnych limitów, tu spokojnie mówimy o latach albo o całym swoim życiu.

Problem z takim podejściem jest następujący: dla wielu usuwa on pierwiastek naturalizmu. Realności. Nie widzimy na ekranach prawdziwego świata tylko produkt. Omija nas życie, gdy patrzymy na ekran. Widzimy napakowanych mężczyzn, jakby wyrobienie takich mięśni było natychmiastowe. Rzucają żarcikami w ilości hurtowej, jakby w ogóle nie musieli nad nimi myśleć, podczas gdy sztab ludzi pisał je miesiącami, by ta jedna postać mogła mówić same interesujące rzeczy przez 100 minut. I tutaj wchodzi na scenę "Out 1", które jakiś luźny plan zapewne miał, co dana scena ma zawierać... a potem dawano aktorom wolną rękę, a oni improwizowali. I nawet jeśli coś nie miało sensu, jeśli coś się nie udało, to i tak najwidoczniej zostawało w filmie. Żeby nie zaburzyć prawdy.

Dlatego ten film powstał. I na tym polega wybór, czy chcecie to oglądać lub nie. Nawet kinomani w większości potraktują tę produkcję zdawkowym: "Rozumiem, co chciałeś osiągnąć. Gratuluję, udało ci się. Ale to nie powód, bym ja to oglądał". I tyle. Wystarczy wiedzieć, że taki film jest. Można go obejrzeć, odrestaurowano go, nie zaginął gdzieś na czyimś strychu podczas wojny, producenci nie pocięli go jak innych Świętych Gralów kinematografii ("Chciwość" z 1924 roku). Reżyser coś chciał, postawił na swoim... i już.

celine poster 1974

1974: "Celine i Julie odpływają"- Rivette bawi się ekranem

Czas trwania: 3h 13min

Ten film to zagadka od pierwszej scen. Bohaterka siedzi w parku i widzi, jak przechodząca obok kobieta gubi jakiś drobiazg. Woła za nią, w końcu biegnie by oddać jej zgubę. Po chwili reguły się zmieniają - kobieta gubi kolejne drobiazgi, a bohaterka je zbiera i śledzi właścicielkę. Podgląda ją, stara się aby jej nie zauważyła. A zaraz potem bohaterka ostentacyjnie podąża za kobietą, rzuca się w oczy. Kobieta jest świadoma i ucieka, a gdy dochodzi do bliskiego kontaktu... Kobiety zachowują się, jakby wszystko co było wcześniej nie wydarzyło się.

Czy one się znały wcześniej? Czy bohaterka czekała na kobietę tam, na samym początku? Czy zguba była celowa? Czy to wszystko jest metaforą, zabawą kobiet, wyzwaniem? Pytania mnożą się podczas seansu, a dalszą część filmu prowadzi jedynie do kolejnych pytań. Ten film to zagadka.

Rivette wyraźnie bawił się tutaj możliwościami konstruowania opowieści. Eksperymentował nad tym co można zrobić w obrębie jednego filmu, który tak naprawdę składa się z dwóch różnych, pod wspólnym szyldem "wszystko jest możliwe". Łącznie z tym, że bohaterki jednego filmu próbują oglądać drugi film razem z nami, widzami. "Celine i Julie odpływają" może być pomostem między produkcjami Alaina Resnais z pogranicza jawy i snu na poziomie "Zeszłego roku w Marienbadzie" i dokonaniami Davida Lyncha, takimi jak "Mulholland Dr".

1990 rivette poster la belle noiseuse

1990: "Piękna złośnica" - Rivette o artystach

Czas trwania: 3h 56min

Malarz, modelka i wspólna praca nad malowaniem obrazu, pustką wewnętrzną artysty oraz relacjami między tym dwojgiem ludzi. Są one trudne, momentami nawet brutalne, gdy pozująca kobieta jest zmuszana do utrzymania trudnych pozycji tak długo, aż ją zacznie boleć ciało. Mamy tu często sceny w których widzimy jedynie płótno oraz rękę szkicującą obraz przez 10 minut. A potem szkic zostaje zerwany, zmięty w kulkę, rzucony w bok... i rysujemy od początku. Druga połowa filmu to z kolei patrzenie się na nagą kobietę w różnych pozach. Oczywiście, są tu również inne sceny, poza warsztatem, ale to właśnie malowanie jest tu szkieletem całej produkcji.

Stworzenie dzieła sztuki wymaga od artysty cierpliwości. Rivette pokazując akt kreacji wymaga tego samego od widza. Proste, prawda? Po tym seansie z pewnością będziemy inaczej patrzeć na każde dzieło sztuki. Zobaczymy w nim wysiłek i żelazną rękę każdego, kto postanowił sobie, że dokona tworzenia czegoś z niczego.

Na tym kończy się moja znajomość filmografii Rivette’a. Sześć filmów trwających łącznie jakieś 28 godzin. Powyższy tekst jest na pewno lakoniczny i podstawowy, ale taki właśnie miał być. W moim odczuciu PełnaSala właśnie tym powinna być: miejscem na wzór AT100, które przybliża wam – kinomanom rejony kina o których jeszcze nie słyszeliście. Rivette może przerażać, ale zapewniam: nie ma się czego bać. Był po prostu człowiekiem, który poszukiwał oryginalności i nowych zastosowań dla kina. Nie obiecuję, że efekt jego starań wam się spodoba, ale warto samemu zrobić podejście.

Będziecie mieć ku temu okazję na najbliższych Nowych Horyzontach, gdzie zaprezentowana będzie retrospektywa tego twórcy. A jeśli po moim tekście chcecie poczytać więcej, będziecie mogli zakupić tam książki poświęcone twórczości tej ikony niszowego kina.

Jacques Rivette umarł w 2016 roku mając skończone 87 lat.

*wywiad ten znajduje się w dokumencie „Jacques Rivette, strażnik” („Jacques Rivette, le veilleur„, 1990), który tak naprawdę składa z dwóch epizodów serialu „Cinéma, de notre temps” (1988-2011), których bohaterem był właśnie Rivette.