Publiczność zgromadzona w weneckim PalaBiennale podczas światowej premiery Riget Exodus Larsa von Triera zamarła w milczeniu. Mistrz kina nie zjawił się na Lido osobiście; jego przemówienie, pełne nostalgii i wyrazów miłości dla włoskiego kina, zostało wyświetlone na kinowym ekranie. Już wcześniej wszyscy wiedzieli, że Duńczyk cierpi na chorobę Parkinsona, ale widok trzęsącego się niekontrolowanie mężczyzny, wychudłego i ledwo będącego w stanie otworzyć oczy i tak wstrząsnął publiką. Jasne było jedno — von Trier powraca do szpitala swojego filmowego niemowlęctwa po to, by się pożegnać, z widzami i światem.
Wciąż trwająca moda na legacy sequele, czyli produkcje zgłębiające niszę między remakiem a sequelem, używając do tego dużej dawki autotematyzmu, stanowią jeden z ciekawszych nurtów kina mainstreamowego. W erze post-oryginalności (Bayer, 2009), którą swoją drogą podważa inny konkursowy wenecki film TÁR (NASZA RECENZJA), mówiąc o tym, jak Beethoven wprost przepisywał niektóre fragmenty z utworów Bacha, dzieła takie jak tegoroczny Krzyk mimo oparcia w całości na przeszłości paradoksalnie stają się najbardziej świeże. Zgodnie z zasadami tej formy artystycznego wyrazu, zasiadając do trzeciego sezonu jednego z najważniejszych seriali w historii, znajomość tego, co się wydarzyło wcześniej, nie jest konieczna dla zrozumienia opowieści (kluczowe sceny z przeszłości zostają tu przywołane wprost), acz rekomendowana, by w pełni docenić wizję.
Świetną artystyczną decyzją von Triera było – mimo upływu lat – utrzymanie stylistycznej konsekwencji. Serial ponownie nakręcony został na taśmie, z kolorystyczną dominacją sepii. Niemal całość sfilmowana jest bez statywów, a ostre, nieco nowofalowe cięcia dodają jej pewnego sznytu paradokumentalistycznego. Powróciły także charakterystyczne elementy z poprzedników – dwuczęściowe intro (najpierw legenda o powstaniu szpitala na bagnach, a potem dziko zmontowana i typowo rebaliancko-najtisowa prezentacja aktorów) i kończące odcinek napisy na tle czerwonej kotary.
Mimo powrotu sporej części obsady na pierwszym planie obserwujemy nowe postaci. Pierwszą z nich jest zafascynowana legendami o Szpitalu i serialem von Triera (tak, w rzeczywistości Exodusu istnieją dwa pierwsze sezony serialu i zostały wyreżyserowane przez Larsa von Triera) somnambuliczka Karen (Bodil Jørgensen), której głos w głowie nakazuje przybyć do Królestwa. Kluczową rolę odgrywa także postać zarozumiałego szwedzkiego chirurga Helmera Jr. (Mikael Persbrandt), który zgadza się przyjąć pracę w Kopenhadze, by dowiedzieć się więcej o idealizowanym przez niego ojcu, ordynatorze oddziału w dwóch pierwszych sezonach. Kluczowy dla niego staje się konflikt z ekscentrycznym ordynatorem Pontopidanem, którego ze slapstickową swadą interpretuje Lars Mikkelsen.
Trzecia wizyta na wydziale neurochirurgii kopenhaskiego Rigshospitalet przestawia nieco wajchę tonu całości. Chociaż w otwarcie inspirowanym Twin Peaks, Lśnieniem i francuskim Belfegor serialu groza i niepokój od początku były kontrapunktowane dużą ilością satyrycznego, farsowego wręcz humoru, tak w przypadku Exodusu skupienie właśnie na żarcie i gagach jest wyraźne. Powinniśmy wręcz powiedzieć, że do grona seriali-rodziców w pełni dołącza tu The Office. Co istotne mimo — a może właśnie dzięki oparciu komediowych elementów na przesadzie unikamy tu paradoksalnej zachowawczości tak wyczuwalnej w żartach z Domu, który zbudował Jack [NASZA RECENZJA]. Twórca Nimfomanki nie gryzie się tu w język z humorem, między innymi przez cały serial ciągnąc wątek nabijający się z ruchu #MeToo i pokazujący jego potencjalne wypaczenia (w ramach tej pod historii otrzymujemy cudowną postać Alexandra Skarsgårda jako przyjmującego w podziemnej szpitalnej toalecie Prawnika Wszystkich Szwedów). Ponownie wyszydzana zostaje przesadna polit-poprawność Szwedów, m.in. objawiona tu w pierwszej decyzji Halfmera (taki przydomek dostaje Helmer Jr.) – usunięciu wszelkich danych identyfikujących płeć z kart pacjentów oraz wymuszaniu bezosobowego zaimka.
Exodus możemy także potraktować jako podsumowanie drogi twórczej i kolei sławy nordyckiego enfant terrible. Czy to w warstwie formalnej, czy tematycznej znajdziemy tu nawiązania do większości dzieł von Triera od Europy i Przełamując fale po Antychrysta, czy Melancholię. Strach przed końcem, bezsensem odejścia mimo, że nie wyrażany wprost prawie nigdy, przesiąka każdą scenę. Kostucha wisi nad bohaterami nie tylko w postaci literalnego diabła (granego przez samego Willema Dafoe), ale także w dużo bardziej niepokojącej formie – ciągłego stresu o sens własnej egzystencji. Liczni bohaterowie pogrążają się w bezsensownych intrygach, absurdalnych zachowaniach, piramidalnych pogoniach za siłami nadprzyrodzonymi, czy bezcelowych eksperymentach medycznych. Dwudziestopierwszowieczni don kiszoci chcący w poszukiwaniu nawet najidiotyczniejszego sensu uciec przed świadomością bycia pozbawionym znaczenia wobec świata. Tak samo jak von Trier, który zresztą jest tu w każdym odcinku obrażany z nazwiska przez obsługę szpitala za zrobienie im złego PR-u serialem, co jest tym zabawniejsze, że Rigshospitalet jak najbardziej istnieje.
„Porzućcie wszelkie uprzedzenia, ci którzy tu wchodzicie” mogłoby brzmieć hasło promocyjne Exodusu. Otwarta głowa, brak uprzedzeń wobec gry kiczem i absurdem, przyjmowanie z szeroko otwartymi ramionami gwałtownych przeskoków od Monty Pythona do El Internado i od Bergmana do Whedona. To wszystko warunki konieczne do pełnego doświadczenia pożegnalnej mszy Larsa von Triera. A warto jej doświadczyć, nie tylko ze względu na szacunek do tego wspaniałego artysty, ale zwyczajnie dlatego, że to kawał rewelacyjnego kina i wybitnej telewizji.
Riget Exodus
Rok: 2022
Kraj produkcji: Dania, Szwecja, Belgia
Reżyseria: Lars von Trier
Występują: Mikael Persbrandt, Søren Pilmark, Ghita Nørby i inni
Ocena: 4/5