Teksas, Teksas – recenzja filmu „Red Rocket” – Cannes 2021

Cała kariera Seana Bakera, prawdopodobnie najciekawszego i najbardziej utalentowanego amerykańskiego reżysera kina niezależnego młodego pokolenia, jest związana ze społecznymi dołami i sexworkingiem. Wybitna Mandarynka przenosiła nas w świat transpłciowych prostytutek z Los Angeles. W The Florida Project portretował życie dzieci, których pozbawieni nadziei rodzice łapią wszelkie fuchy na obrzeżach Disneylandu. Tym razem przenosimy się do miasta Teksas w stanie Teksas, przemysłowej nadmorskiej miejscowości, znanej z rekordowej eksplozji ropy sprzed 64 lat, największej do czasu niedawnego wybuchu w Bejrucie.

Mottem miasta Teksas jest zdanie „To miasto, które nie umrze” i świetnie pasuje ono do głównego bohatera Red Rocket, zbliżającego się do pięćdziesiątki eks-gwiazdora porno, który po serii życiowych porażek musi wrócić do domu, w którym nikt go nie chce. Mikey Saber (grany przez celebrytę, rapera i aktora porno Simona Rexa), wspólnie ze swoją ówczesną dziewczyną Lexi (Bree Elrod), przed laty wyruszył na podbój Los Angeles – stolicy światka porno. Szybko stali się rewelacją, zaczęli zdobywać branżowe nagrody, lecz gdy jego kariera dalej trwała, ona, ciężarna, musiała wrócić do rodzinnego domu i próbować opłacić rachunki i leki dla matki, prostytuując się. Nic więc dziwnego, że gdy brudny i pobity, wciąż de iure aktualny mąż zjawia się na progu małego domku, nie zostaje przywitany z honorami.

Red Rocket to w swojej strukturze bardzo prosta historia człowieka rzuconego przez błędne życiowe decyzje na samo dno, który teraz próbuje cofnąć się do swoich źródeł i ułożyć wszystko na nowo: odbudować relację z żoną i teściową, znaleźć uczciwą pracę (albo tę mniej uczciwą, gdy wszystkie sklepy i knajpy okazują się za wysokimi progami dla kogoś znanego z filmów dla dorosłych), przypomnieć o sobie sąsiadom i może trochę się pobujać po okolicy. Innymi słowy Czilerka, utopia, zero potrzeb. Nową energię do rewizji tych planów daje mu jednak poznanie Strawberry, pięknej i uwodzicielskiej, rudej i siedemnastoletniej ekspedientki z paczkarni. Rozpoczyna się coś między romansem a skautingiem do branży.

Tym, co uderza na pierwszym miejscu w seansie Red Rocket, jest wizualne piękno.. Sean Baker to po pierwsze malarz kina, człowiek tworzący niezapomniane i spójne z treścią wizualia. W Mandarynce chaotyczny, dziki, dynamiczny, ale i ukryty świat transseksualnych prostytutek nakręcony w całości został za pomocą iPhone’ów, niczym widowiskowo zmontowane urywki z życia. W The Florida Project, portretowaniu reminiscencji wielkiego projektu społeczno-architektonicznego Walta Disneya, z którego pozostały tylko późnokapitalistyczne slumsy, towarzyszyły długie ujęcia kręcone na 35 mm taśmie analogowej. Tam celem było osiągnięcie baśniowości, czemu służyły geometryczne kompozycje porządkujące obraz, jaskrawe barwy, ogólna delikatność, ale i wielka skala wszystkiego. W Red Rocket za kamerą stanął Drew Daniels, stały współpracownik Treya Edwarda Shultsa (To przychodzi po zmroku, Krisha), który miał jednak duże doświadczenie w operowaniu kiczem (Euforia, Waves). Ten ciekawy wybór opłacił się w pełni. Red Rocket nie przypomina żadnego współczesnego filmu. Nakręcony na bardzo wysokich kontrastach i na taśmie 16 mm obraz jawi się raczej jak jakaś zapomniana pocztówka z przeszłości lub zagubiona amerykańska próba Agnes Vardy.

Tym, co po pierwsze rzuca się w oczy w każdym filmie Bakera, to jego brak jakiegokolwiek oceniania i moralizowania. Po raz kolejny daje on głos tak zwanym white trash, białym protestantom żyjącym na prowincji, na granicy materialnej nędzy i dotkniętych patologiami amerykańskiego kapitalizmu: strukturalnym bezrobociem i kryzysem opioidowym. Jednak gdy jedni opowiadając o nich, próbują wpisać tę grupę społeczną w strukturę american dream (Elegia dla bidoków), a Sean Penn chyba sam nie wie co chce zrobić (pokazywane w Cannes Flag Day), Baker po prostu pokazuje ludzi, z wadami i słabościami, ale także zaletami i wspaniałymi charakterami. Bryluje wśród nich główny bohater, który jest postacią całkowicie nieamerykańską, wyrywającą się z jankeskiej potrzeby kina moralizatorskiego. Oto hedonista, diler, sutener, ateista uprawiający seks z nieletnią – nie tylko jest naszym głównym bohaterem, ale nie zostaje nawet w żaden sposób potępiony, czy ukarany, ani w warstwie fabularnej, ani tej metafilmowej. Nawet nie mówi dobrych rzeczy o Trumpie, żeby porządny demokratyczny widz wiedział, że trzeba go nie lubić! Bo to tak naprawdę sympatyczny gość, spokojny, wolny od większych nałogów, brzydzący się przemocą i znający tylko jedną drogę ucieczki z Teksasu w stanie Teksas.

Stany Zjednoczone to wciąż największa światowa kinematografia, a piekielnie utalentowany i kreatywny Sean Baker jest jej prawdopodobnie największą nadzieją. W Red Rocket udowadnia, że The Florida Project stanowił tylko skok w bok, w stronę bardziej przyjaznego mainstreamowi kina, i wciąż jest w nim niezwykle dużo dzikości i pragnienia poszukiwania. Pewnie nigdy Bakera nie doceni Sundance, dla którego będzie za bardzo kontrowersyjny i za mało woke, ani SXSW preferujące prace chałupnicze nad audiowizualne osiągnięcia, więc na koniec małe wezwanie: chodź chłopie do Europy! Zostań z nami na dłużej!

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Red Rocket

Rok: 2021

Gatunek: indie, komedia

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Sean Baker

Występują: Simon Rex, Bree Elrod, Suzanna Son i inni

Dystrybucja: UIP

Ocena: 4/5