Na północy bez zmian – recenzja siódmego sezonu „Gry o tron”

Na początek musicie wiedzieć, że przystępuję do pisania recenzji z miejsca kogoś, kto nigdy nie był fanem "Gry o tron". Jestem zwolennikiem pierwowzoru, "Pieśni lodu i ognia", i byłem podekscytowany gdy w 2011 roku wychodził pilotażowy odcinek adaptacji tej świetnej literatury - na dodatek w reżyserii Toma McCarthy'ego! Efekt jednak nie dorównał materiałowi źródłowemu - był lżejszy, ugrzeczniony i dalece mniej mięsisty. Odłożyłem serial na półkę po pierwszym sezonie.

Wróciłem do niego dopiero w tym roku, zachęcony tym co usłyszałem na temat „Bitwy bękartów” (9 odcinek 6 serii). Obejrzałem całą produkcję od początku do końca – i moje zdanie nie zmieniło się. Tam gdzie oryginał zachwycił mnie złożonością, głębią świata i dojrzałością narracji, tam serial HBO częstuje mnie prostotą, bezbarwnością i płyciznami. Każdy odcinek składa się niemal z tego samego: gadania dwóch postaci w pokoju na jakiś temat, zamiast faktycznie robienia czegoś. Wszystko jest tu podane widzowi poprzez dialog, w jednostajny sposób. Co prawda idealnie nadaje się dzięki temu do oglądania jednym uchem z drugiego pokoju, ale takie książki zasługują na lepsze potraktowanie podczas przenoszenie na ekran. Nie będę jednak zaprzeczać – „Grę o tron” ogląda się dobrze. Jest to klarowna, przejrzysta historia, z bohaterami których polubiliśmy, poznaliśmy i rozpoznajemy je po latach. Ponad to, wciąż możemy jako widzowie oczekiwać czegoś więcej po tym serialu. Jakiejś wyjątkowej sceny lub nawet całego odcinka. Tak było z nagłym obrotem wydarzeń w „Hardhome” (5×08) i z graniem oczekiwaniami oglądającego w „Battle of the Bastards” (6×09). Jak więc prezentuje się najnowszy – siódmy – sezon tej produkcji?

got705

Bez zaskoczeń. Widzowie dostają dokładnie to samo co otrzymywaliśmy przez ostatnie lata: dużo gadania pokrywającego większość akcji, bez faktycznego robienia czegoś, oraz parę momentów wartych wspominania. Daenerys Targaryen przybywa do Westeros i planuje zacząć władać nad całym królestwem. Cersei i Jamie Lannisterowie bronią się, a Jon Stark jako jedyny jest świadomy, że prawdziwe zagrożenie przychodzi z północy, stara się pozyskać sojuszników i uratować wszystkich żyjących. Widownia jednak wyraźnie słabiej przyjęła ten sezon niż poprzednie, najwyraźniej nieco już zmęczona formułą, ale też czymś innym: serial wyraźnie traci ten niewielki pazur jaki miał do tej pory. Momenty warte pamiętania są bardziej liryczne niż podniosłe; prawie nikt nie umiera (najlepsza śmierć dzieje się nawet poza ekranem) a jak już umiera ktoś, kogo rozpoznajemy, to rzadko wywołuje to naszą reakcję emocjonalną (w jednym przypadku ginie ktoś, kto wyraźnie był kulą u nogi scenarzystów już od paru sezonów, więc go skreślili zamiast męczyć się wymyślaniem ciekawego wątku z jego udziałem). Nie jesteśmy też wcale bliżej poznania odpowiedzi na pytania które sobie zadajemy od paru sezonów. Dla przykładu taki Bran co prawda wróci do Winterfell, ale będzie głównie siedzieć pod drzewem. I najważniejsze: efektywność stała się jeszcze mniej istotna dla twórców – wybrali dramaturgię ponad wszystko, nawet jeśli będzie ona okupiona licznymi dziurami fabularnymi i logicznymi.

Co niekoniecznie jest złe samo w sobie – po prostu scenarzystom ta sztuczka nie wyszła. Widzowie w większości zamiast czuć ekscytacji to siedzieli i zastanawiali się nad pobocznymi kwestiami: jak bohaterowie tak szybko podróżują po Westeros, skoro wcześniej na jedną wyprawą potrzebowaliby kilku odcinków (Brianne i Jaime w drugim sezonie)? Jak to jest, że Jon Snow przemierzył kontynent pięć razy, a Armia Nieumarłych jeszcze nie dotarła do muru? I jak to jest, że Nocny Król wolał celować w latający punkt zamiast w kilka celów stojących razem nieruchomo na ziemii?… Oczywiście, zgodnie z tradycją serialu, nie pomyślano o zatrudnieniu choreagrafów, więc nadal nie ma co się spodziewać ciekawych sekwencji bitewnych. O tym, kto wygrywa, decyduje scenarzysta. Jeśli ma umrzeć, umrze bez niczyjej pomocy. Jeśli ma przeżyć, to może nawet zmartwychwstać bez wyjaśnienia. „Gra o tron” nie zmieniła się. Efekty komputerowe nadal trzymają poziom, muzyka nie wyróżnia się (z wyjątkiem „Against All Odds” i „The Army of the Dead”), a za kamerą nie stał nikt z ambicjami. Każdy przyszedł na plan aby „zrobić swoje”, i to zadanie z pewnością zostało ukończone z sukcesem.

GoT707

Osobiście nie żałuję czasu który poświęciłem na oglądanie. Dawno temu zaakceptowałem, że od „Gry o tron” nie powinno się oczekiwać, a jedynie zadowalać się okazjonalnymi momentami. Cała reszta zlewa się w moich oczach w nieistotne tło, dlatego zapamiętam przede wszystkim Eda Sheerana śpiewającego przy ognisku, przedstawiony w całości bez dialogów powrót Dany do Westeros, heroiczną wyprawę za Mur, przezabawne dostosowywanie się Sama do pracy w Cytadeli (ponownie – brak dialogów! Trzy minuty czystej ekspozycji poprzez obraz!) czy Ogara grzebiącego ofiary wojny. Przyjmuję ten serial z całym dobrodziejstwem inwentarza, akceptuję go jakim jest – ma dziury, niektórzy bohaterowie są denerwujący, a prawie wszyscy powinni już umrzeć gdyby ich scenarzysta nie ratował. Ale wciąż jest to tytuł warty tego, aby do niego zasiąść. Wiem, że za rok tak właśnie zrobię: obejrzę ósmy sezon bez zgrzytania zębami i poznam finał opowieści zaczętej 20 lat temu. A potem wrócę do książek. Może kiedyś doczekają się godnej adaptacji?

Garret Reza
Garret Reza
gra o tron

Gra o tron,
sezon 7


Rok: 2017

Twórcy: David Benioff, D.B. Weiss

Występują: Kit Harington, Nikolaj Coster-Waldau, Emilia Clarke i inni

Ocena: 3/5